Andrzej Koraszewski: Humanizm jest naszą siłą13 min czytania

isisman_s2016-07-26.

Siła zachodniej cywilizacji wyrosła z humanizmu, ale źle pojęty humanizm może być również źródłem klęski.

Żyjemy w czasach drugiej Kontrreformacji, powrotu tępego religijnego fundamentalizmu, naporu instytucji religijnych na scenę polityczną, ucieczki od nauki i wartości oświeceniowych. O ile w krajach muzułmańskich przybiera to jawną formę nowego totalitaryzmu, ruchu, czy raczej ruchów, na rzecz narzucenia światu jednej idei i podporządkowania całego życia społecznego „boskim” prawom, w zsekularyzowanym świecie chrześcijańskim pojawiły się ruchy zazdrośnie zerkające na polityczny rozmach muzułmańskich fundamentalistów.

Muzułmańscy dysydenci wzywają do muzułmańskiej Reformacji, do sekularyzacji i radykalnego rozdziału meczetu i państwa, przypominają, że okres świetności muzułmańskiej cywilizacji związany był z odkryciem greckiego humanizmu, dominacją władzy świeckiej nad religijną i fascynacji naukami ścisłymi. To świeccy władcy dawali schronienie heretyckim filozofom, nie tylko chroniąc ich przed religijnymi fanatykami, ale również przedkładając ich towarzystwo nad towarzystwo duchowych pasterzy.

W rozważaniach wielu współczesnych muzułmańskich dysydentów powraca świadomość długu zaciągniętego u Greków, przypominają, że ich najwięksi filozofowie, tacy jak Al-Farabi (872-951) czy Ibn Rushd, którego częściej znamy w Europie jako Averroesa  (1126-1198), byli nie tylko znakomitymi znawcami i komentatorami Arystotelesa, ale całej filozofii greckiej z jej koncentracją uwagi na człowieku.

Oczywiście możemy się dziś zastanawiać nad pytaniem, jak łączono ów humanizm z religią i nigdy nie dostaniemy pełnej odpowiedzi, fascynacja pogańską filozofią nieodmiennie oznaczała herezję, ale otwarty ateizm był niebezpieczny nawet w Grecji. Al-Farabi uciekał przed religijnymi fanatykami z Bagdadu do Aleppo, a potem do Damaszku, również Averroes zakończył życie na wygnaniu.

Dla współczesnych istotne jest pytanie, co można przeciwstawić dzisiejszym isismanom oraz ich pobratymcom, nie tylko z Al-Kaidy, Boko Haram i innych oddziałów globalnego dżihadu, ale i z głównego nurtu instytucji religijnych, który niemal tysiąc lat temu odciął się od greckiego dziedzictwa (w niemałym stopniu pod wpływem al-Ghazzalego (1058-1111).

Od XII wieku humanizm zaczął znikać z ośrodków kształcenia muzułmańskich elit, a niebawem zainteresowanie filozofią klasyczną miało nieśmiało zacząć odradzać się w Europie.

Podobnie jak wcześniej, podczas muzułmańskiego renesansu, renesans europejski charakteryzowały ciągłe próby pogodzenia dziedzictwa Grecji i Rzymu z chrześcijaństwem. Podobnie jak niektóre nurty muzułmańskiego sufizmu szukały drogi do religijności koncentrującej uwagę na człowieku, do religijności opartej na empatii i tolerancji, tak renesans europejski balansował między świecką pochwałą szczęścia, piękna, sybarytyzmu, a krytyką bogactwa i pogardy dla ludu. Zainteresowanie klasycznym humanizmem nieodmiennie trąciło herezją, rozwijanie nauki starciem z tępymi łbami hierarchów.

Niall Ferguson wysunął interesującą tezę na temat źródła sukcesu Europy leżącego w jej politycznym rozdrobnieniu i możliwości chronienia się heretyków pod skrzydłami bardziej tolerancyjnych władców.

Nawiasem mówiąc, Ferguson, którego żoną jest Ayaan Hirsi Ali, jedna z najbardziej znanych dysydentek z muzułmańskiego świata, nie tylko jej właśnie zadedykował swoją najnowszą książkę Civilization: The West and the Rest, ale powiedział o niej, że rozumie ona lepiej niż ktokolwiek, kogo zna, co znaczy zachodnia cywilizacja i co ta cywilizacja ma nadal do zaoferowania światu. Mam wrażenie, że na tym polu jedyną poważną konkurencją może być tylko inny przybysz z muzułmańskiego świata, Ibn Warraq, autor znakomitej książki: Why the West is Best: A Muslim Apostate’s Defense of Liberal Democracy.

Zarówno Ayaan Hirsi Ali, jak i Ibn Warraq są przysięgłymi ateistami, ale oboje wydają się przekonani, że ratunek może przyjść tylko ze strony wierzących humanistów, nadających ludzką twarz życiu religijnemu i świadomych tego, że ich religia pozostanie nieludzka, jak długo życie polityczne nie zostanie zsekularyzowane, a religijność powiązana z tolerancją, empatią i otwartością na naukę (a tym samym na bardziej metaforyczne odczytywanie pism świętych).

Filozofowie nie zmieniają świata, jeśli stają się bożyszczami tłumów, to raczej jako wielbiciele tyranii niż humanizmu i jednostkowych wolności (a wielbicieli tyranii wśród filozofów nie brakowało i nadal nie brakuje). Świat na lepsze czasem zmieniają oświeceni władcy ceniący wartości humanizmu, ale nie szukający przymierza z barbarzyńcami i umiejący stanowczo przeciwstawić się siłom totalitaryzmu.

Dopiero co obchodziliśmy 240 rocznicę uchwalenia amerykańskiej Deklaracji Niepodległości. Ta Deklaracja jest świadectwem narodzin państwa otwarcie nawiązującego do tradycji greckiego humanizmu. Znajdziemy w niej echo mowy Peryklesa i powracających u wielu filozofów klasycznych rozważań o szczęściu.

W drugim akapicie tej Deklaracji czytamy:

Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi życie, wolność i swoboda ubiegania się o szczęście, że celem zabezpieczenia tych praw wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych, że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla szczęścia i bezpieczeństwa.

(Amerykańska Deklaracja niepodległości z 4 lipca 1776 roku.)

Powszechnie uważa się, że ojcowie amerykańskiej rewolucji to raczej teiści niż ateiści, ale Boga chwalili niezwykle oszczędnie, a na jego płatnych pracownikach nie zostawiali suchej nitki.

Słowa o równości wobec prawa i prawie do zmiany rządów nie były puste. Towarzyszył im wysiłek tworzenia konstytucyjnego ładu, chroniącego przed zawłaszczeniem władzy przez jakąś jednostkę czy grupę, wysiłek odseparowania religii od państwa i zagwarantowania swobody wyznania, tak ważnej dla powstrzymania zapędów religijnych fundamentalistów. Amerykański system polityczny był tworzony przez świadomych dziedziców greckiego humanizmu.

Totalitaryzm (religijny czy ateistyczny) dąży do absolutu, do podporządkowania kolektywu jednej myśli, do decydowania o tym, co ludzie jedzą, co myślą, jak się bawią i co czczą. Jak podkreślał komentujący niedawno „Deklarację niepodległości” Daniel Greenfield, celem pierwszego amerykańskiego rządu było pozwolenie ludziom na zachowanie indywidualności i pozwolenie im na bycie szczęśliwymi.

„Może się to wydawać głupim celem. Jaki wielki naród zaczyna swój byt od stwierdzenia, że rząd jest po to, aby zapewnić ludziom prawo do szczęścia? Ale spójrz na warunki w jakiejkolwiek tyranii. Pomyśl o atmosferze z powieści Orwella Rok 1984 i o tym, że najbardziej uderzającą charakterystyką tej atmosfery jest poczucie zniewolenia i nieszczęścia. Ludzie żyjący w tyraniach są stale nieszczęśliwi, niezależnie czy są bogaci, czy biedni, ponieważ ograbiono ich z prawa do indywidualnego szczęścia.”

Humanizm pozwala nam być sobą, unikalnymi jednostkami, tolerującymi innych wraz z ich dziwactwami (pamiętając, że i my możemy być traktowani jako dziwacy), jak długo ci inni nie są wrogami humanizmu i nie zmierzają do jego zniszczenia. Naszą siłą może być humanizm umiejący bronić wartości humanizmu. Zdaniem Ayaan Hirsi Ali oraz wielu innych humanistów z muzułmańskiego świata, którzy porzucili religię, powrót humanizmu w społeczeństwach zdominowanych przez islam możliwy jest tylko przy potężnym wsparciu wierzących, przez reformę islamu, ponieważ  wiara w możliwość  odrzucenia religii przez większość społeczeństwa jest raczej naiwna. Wśród władców społeczeństw zdominowanych przez islam tylko prezydent Egiptu, Sisi otwarcie nawołuje do takiej reformy islamu, by jego zmienione nauczanie obejmowało swobodę wyznania.

Henryk Rubinstein zwrócił mi uwagę na niesłychanie ważny artykuł w „Jerusalem Post”, pod tytułem „Nie zwalajcie winy na porozumienie Sykes-Picot”. Setna rocznica tego porozumienia była powodem dziesiątków artykułów, tak w prasie arabskiej, jak i w prasie zachodniej. Większość autorów obarcza to porozumienie sprzed stu lat winą za obecny chaos na Bliskim Wschodzie. Autor artykułu, Amotz Asa-El, przyznaje, że to porozumienie miało wszystkie cechy kolonialnej arogancji i bezmyślności. W obliczu klęski osmańskiego imperium przedstawiciele zwycięskich mocarstw traktowali byłe kolonie tureckie jako zdobycz, którą mogą między sobą dzielić jak chcą. Zawarte na dwa lata przed końcem wojny tajne porozumienie dzieliło Bliski Wschód na strefy wpływów brytyjskich i francuskich, z całkowitym pominięciem podziałów etnicznych i religijnych, co w dużym stopniu skazywało nowoutworzone kraje na porażkę, a co najmniej na ogromne problemy.

Amotz Asa-El przypomina, że ten plan został ujawniony przez Lenina, ponieważ rosyjski car zgodził się na niego w zamian za obietnicę ziemi należącej do Turcji. (Dla Lenina była to okazja do pokazania jak bardzo komunizm różni się od kolonializmu i imperializmu.)

Europejskie kraje kolonialne, godząc się na niepodległość swoich byłych kolonii, zostawiły za sobą wiele takich właśnie problemów, w Afryce, w Indiach, w Azji Południowej. Sztuczne twory państwowe utrzymywały się w całości zazwyczaj w oparciu o dyktatury komunistyczne lub wojskowe i często potrzebowały dziesiątków lat, żeby rozpocząć reformy społeczne i gospodarcze i wejść na drogę zbliżania się do demokracji. Humanizm i szczęście jednostki nie były tu ani priorytetem, ani nawet odległym celem.

Dlaczego niektórym krajom takim jak Korea Południowa, Tajwan, Wietnam, Chiny udało się wejść na drogę reform, a świat arabski jest w tak głębokim kryzysie cywilizacyjnym? Tajna umowa sprzed stu lat zdecydowanie nie wyjaśnia tu wszystkiego.

Historia walk o postkolonialną niepodległość była nieodmiennie krwawa, przepojona walkami wewnętrznymi, intrygami mocarstw i wojnami ideologicznymi. Arabowie w walce z władzami kolonialnymi odnosili nie mniejsze sukcesy niż inne grupy.

Autor artykułu przytacza przykład Algierii, która uwolniła  się od Francji w latach 50. ubiegłego wieku, równie skutecznie jak Wietnam w latach 70., ale nie oznaczało to przejścia do budowania państwa dbającego o dobrobyt swoich obywateli, przerodziło się niemal natychmiast w krwawą wojnę domową, która pochłonęła ponad 100 tysięcy ofiar. W wielu krajach arabskich największe problemy rozpoczęły się nie wraz z przybyciem cudzoziemców, a w chwili ich odejścia.

Odchodzący kolonialiści mieli pełne gęby pięknych słów; próbujący zmienić byłe kolonie w strefy swojego wpływu komuniści, jeśli idzie o retorykę nawiązującą do humanizmu, czy raczej go udającą, byli zdecydowanie skuteczniejsi, plemienny nacjonalizm walczył o lepsze z gangsterstwem uzbrojonych tyranów.

W krajach arabskich, podobnie jak w innych miejscach na świecie, gdzie kultura uniemożliwiała wejście na drogę rozwoju, elity intelektualne i polityczne były zajęte wyszukiwaniem powodów, dla których winę za ten stan rzeczy ponosili inni. Ta nieustanna ucieczka od odpowiedzialności uniemożliwiała rzeczywistą diagnozę przyczyn gospodarczej stagnacji i wiecznej politycznej przemocy.

Dysydenci głoszący potrzebę introspekcji i kulturowych zmian byli nieliczni, mało znani we własnych społeczeństwach i ignorowani przez kochających kazania o humanizmie polityków zachodnich. (Obserwując od lat ten fenomen odrzucenia, niejednokrotnie zastanawiałem się, dlaczego byli dysydenci z byłych krajów komunistycznych poszukują tu wzorów zachowań w różnych „Guardianach”, nie odczuwając naturalnej solidarności z dysydentami muzułmańskiego świata.)

Zapewne z obawy przed znużeniem czytelników Amotz Asa-El wylicza w swoim artykule tylko kilku:

W przededniu wojny sześciodniowej w 1967 roku, syryjski filozof, Sadiq Jalal al-Azm przekonywał świat arabski, że jeśli chce mieć przyszłość musi dokonać sekularyzacji, demokratyzacji, przekonać się do akceptacji feminizmu i dać wolność swoim uniwersytetom.

Niedawno 82-letni al-Azm przemawiając w Damaszku, w ostrych słowach skrytykował rząd Assada za stworzenie policyjnego państwa opartego na nepotyzmie i, jak to określił, szczucie na siebie klanów.

Al-Azm jest sunnitą i jego krytyka może być odrzucona jako normalny element retoryki w obecnym syryjskim konflikcie. Tak jednak nie jest. Jest to krytyka w terminach świeckich, dająca najwyższy priorytet nowoczesnej edukacji. Al-Azm jest wyjątkowy w swoim ataku na tyranię, teokrację i obskurantyzm przenikające arabski świat.

Inną taka postacią był nieżyjący już egipski laureat nagrody Nobla, Naguib Mahfouz. Islamista z nożem, próbował go zabić za obronę traktatu pokojowego z Izraelem, który zdaniem Mahfouza jest pomostem arabskiego świata do modernizacji.

Zarówno Mahfouz, jak i al-Azm narażając swoje życie działali w ramach swoich krajów. Mahfouz był odrzucony przez większość egipskiego kulturalnego establishmentu, a wiele jego prac było zakazanych przez arabską cenzurę. Tego rodzaju prześladowania powodowały, że wielu innych arabskich dysydentów uciekało na Zachód.

[Fouad] Ajami porzucił Liban, by podjąć pracę na  Johns Hopkins University w Baltimore; liberalny teolog Nasr Abu Zayd, który uważa Koran raczej za dzieło literackie niż czyste słowo boże, i którego egipscy imamowie ogłosili apostatą, uciekł do Holandii, gdzie spędził 15 lat, by na krótko przed śmiercią powrócić do Kairu, mający dziś 86 lat, urodzony w Syrii Ali Ahmad Said Esber, znany pod swoim literackim pseudonimem – Adonis, uważany za największego żyjącego arabskiego poetę, mieszka w Paryżu od 60 lat.

Adonis wielokrotnie powtarzał (również podczas wizyt w Damaszku i w Bejrucie) nie tylko, że Syria jest państwem policyjnym, ale, że głównym problemem arabskiego świata jest przyzwolenie na centralne miejsce religii w arabskiej polityce “Religia – mówił w wywiadzie dla New York Review of Books – nie jest rozwiązaniem dla żadnych problemów. Religia jest źródłem problemów”.

Tego rodzaju tezy, powtarzane przez humanistów od czasów starożytności powodują, że arabscy dysydenci postrzegani są przez islamistów jako zasługujący na śmierć złoczyńcy. Nie ma to jednak nic a nic wspólnego z europejskim imperializmem.

Fakt, że głos arabskich dysydentów jest tak słabo słyszany, że polityczny islam odnosi coraz większe sukcesy, nie tylko wpędzając świat muzułmański w mroki średniowiecza i w coraz głębszą zapaść cywilizacyjną, ale powodując coraz poważniejsze problemy w cywilizacji zachodniej, jest w niemałym stopniu powodowany przez złe pojmowanie humanizmu przez zachodnich polityków.  Zachodni politycy nie tylko nie widzą żadnego powodu do udzielania wsparcia humanizmowi w świecie arabskim, nie tylko unikają jak mogą upominania się o prześladowanych, torturowanych i zabijanych dysydentów w świecie muzułmańskim, nie tylko są całkowicie obojętni na los kobiet i dzieci w muzułmańskim świecie i współdziałają z tyranami nie stawiając im żadnych warunków,  ale również na własnym podwórku wybierają współpracę z religijnymi fanatykami, powierzając im opiekę nad mieszkającymi wśród nas imigrantami z muzułmańskiego świata, a w reakcji na powtarzające się i coraz częstsze akty muzułmańskiego terroru zapewniają nas, że nie ma to nic wspólnego z religią i że ten bezgraniczny fałsz ma swoje podstawy w jakimś humanizmie.

Humanizm wymaga wyrwania religii politycznych zębów, uczciwej i oczyszczonej z religijnej indoktrynacji edukacji, zdecydowania wobec totalitarnej nietolerancji.

Tak, naszą siłą jest przede wszystkim humanizm, ten humanizm, który Ayaan Hirsi Ali, Ibn Warraq, Adonis, Maajid Nawaz i setki innych dysydentów z muzułmańskiego świata rozumieją dziś znacznie lepiej niż Angela Merkel i setki innych zachodnich polityków.

Andrzej Koraszewski
Print Friendly, PDF & Email
 

4 komentarze

  1. PIRS 26.07.2016
  2. A. Goryński 26.07.2016
  3. wejszyc 28.07.2016
  4. Brentano 29.07.2016