Andrzej Lewandowski: Sir Łukasz5 min czytania

2017-07-22.

ECHA WYDARZEŃ: Jest ruch w interesie… Jest!

Znajomość tenisa nie jest moją najmocniejszą stroną, ale wiem, że wygrać Wimbledon to marzenie, zaszczyt oraz nobilitacja. Jakby człowiek otrzymał od Królowej tytuł szlachecki.

Jeśli więc Łukasz Kubot został mistrzem turnieju najsławniejszego ze sławnych – wiadomo, że zasłużył na pierwsze zdanie wpisu. O powszechnym uznaniu już nie mówiąc, bo to oczywiste…

Pan Łukasz (rodem z Bolesławca; 35 lat, zaczął grać, gdy miał lat 7) dokonał tej sztuki w deblu, czyli na osobistym koncie sportowym zapisał część życiowego sukcesu. Druga część jest na koncie brazylijskiego tenisa, Marcelo Melo. Obaj tworzą od pewnego czasu parę na korcie. Z serią sukcesów, zwieńczonym tym, o którym właśnie mowa. Po ciężkim boju finałowym – 4 godziny 39 minut grania…

„Gdy tu spacerowałęm patrząc na kort centralny, przechodziły mnie ciarki. To jest świątynia tenisa. Dzisiaj, wychodząc na kort, też miałem ciarki. Już samo wyjście to wielkie wyróżnienie, odczuwasz dumę. Jesteś tam, gdzie marzyłeś, w miejscu, o którym myślałeś, trenując. Wszyscy w Polsce pewnie znają moją sytuację. Musiałem rano wstawać, jeździć rowerem o 6, żeby grać. Ludzie mają marzenia, każdy z nas ma marzenia i to jedno moje się właśnie spełniło…

Nie bawię się w klasyfikowanie osiągnięć w tenisowej historii – trudno porównywać nieporównywalne, bo urodzone w różnych czasach – ale wiem, że Pan Łukasz się złotymi literami zapisał… Dla mnie – sir Łukasz!

Tour de France mknie ku mecie. Wyznam, że trochę mnie jednak znużył. Technika przekazu wciąż przewspaniała, słowny teatrzyk Eurosportu nadal wielce pomysłowy i urodziwy, ale… Ale, mimo że wiadomo, iż kto wygra – wzbogaci listę bohaterów sportu, eliminacja wydaje mi się nadto bezlitosna. Bo za bardzo selekcjonują nie góry, dystans, ucieczki, ataki, lecz zimna kalkulacja plus zasób szczęścia. Do iluż to faworytów fortuna przestała się uśmiechać, bo albo kraksą, albo sędziowską oceną wykluczyła z rywalizacji?

Wiem, w kolarstwie szosowym trzeba umieć pokonywać nie tylko rywali na finiszu, także zwabić szczęście, ale… Trochę mnie też nuży, iż muszę – szczerze – podziwiać naszego Michała Kwiatkowskiego, gdy asekuruje lidera swej grupy i dokonuje cudów waleczności by „ten w żółtej koszulce” miał komfort spokoju. Znów – rozumiem strategię, taktykę, dyscyplinę w drużynie, koleżeństwo, ale… Ale oczom się marzy by w tak firmowym wyścigu eksmistrz świata mógł też czasem zaatakować nie tylko w obronie kolegi. Wiem, że jest, jak być musi, bo jeden za wszystkich, lecz też wszyscy za jednego, ale… Jednak jądrem sportowych aspiracji jest dążenie do wygrywania. Ale to na zupełnym marginesie, Pan Michał jest przecież nadzwyczaj waleczny. A że własną klasyfikację „oddał sprawie”…

Gdy jedni mkną ku mecie wyścigu wyścigów, inni wspominają… siebie na szosie. Czytam oto pełną uroku opowieść Lecha Piaseckiego (był mistrzem świata, wygrał Wyścig Pokoju) o kolarstwie, o osobistym udziale w Tour de France, o wielkiej przyjaźni z Czesiem Langiem, w ogóle o koleżeństwie. I imprezach, które głęboko wryły się w pamięć.

„Pan jest chyba tym kolarzem, który najmocniej przekonał się, o ile ważniejszy był u nas Wyścig Pokoju od Tour de France?

– Prawdopodobnie tak. Odbioru tych imprez zupełnie nie dało się porównać. Relacje z Wyścigu Pokoju były tak popularne, że na ich czas wszystko zamierało, nie było życia poza wyścigiem. A jeszcze jak Polacy wygrywali z NRD-owcami i Czechami, jak bili Ruskich, to nie było kompletnie nic ważniejszego dla społeczeństwa. Kiedy po wygraniu Wyścigu Pokoju wyjeżdżałem na trening, to nie mogłem go zrobić. Autokary wycieczkowe się zatrzymywały, a ja na poboczu czy na przydrożnych parkingach rozdawałem autografy i pozowałem do zdjęć. To były bardzo miłe chwile…

A Wyścig Pokoju to była impreza naprawdę wielka, a nie tylko bardzo promowana. Wyścig był bardzo dobrze obsadzony, można powiedzieć, że to był Tour de France dla amatorów, zdecydowanie najcięższy amatorski wyścig na świecie. Wygranie go było niezwykle prestiżowe, a choć najważniejszy był tylko dla krajów bloku wschodniego, to startowali w nim też wielcy kolarze zachodni, jak Greg LeMond, Laurent Fignon czy Miguel Indurain…”

Polska piłka na egzaminie europejskim. Legia z Lechem idą do przodu, ale ile warte są te drużyny dopiero się okaże, Jagiellonia już jest poza. Poczekamy-popatrzymy – ocenimy za jakiś czas, jeszcze się nie podniecam.

Podobnie jak nie szaleję wraz z mediami wieściami o zagranicznych transferach (np. Kapustka – 20-latek ledwie na dorobku, a już sprzedawany jak mistrz), czy klubowych niedyskrecjach (np. Krychowiak – więcej narzekań niż dobrego grania) – niech sobie piszą i gadają, ale mnie to snu o prawdziwie wielkiej piłce nie zakłóca… Czekam na reprezentację, i na punkty…

Ciekawie w lekkiej atletyce. Najświeższa wieść to ta, że Marcin Krukowski wynikiem 88,09 m. ustanowił rekord Polski w rzucie oszczepem podczas mistrzostw kraju, w Białymstoku. Statystycy z miejsca podkreślili, iż wynik Krukowskiego jest w tej chwili piątym rezultatem na świecie w tym roku. Najdalej rzucał Niemiec Johannes Vetter – 94,44 m. Dorzucę, że pan Marcin startował w Rio, w Igrzyskach Olimpijskich; uzyskał w najlepszej próbie 80,62 m. i zajął 15 miejsce. Teraz skok, już nie krok. Młody (urodzony w czerwcu 1992) jeszcze kilka razy zaatakuje…

Podobnie jak mistrzowie europejskiego spotkania (Bydgoszcz) młodziaków-do 23 lat. Tam złoto trafiło do sprinterki Ewy Swobody (coraz wyraźniej pani z dziewczęcia) -11, 42, do kulomiota Konrada Bukowieckiego) – 21,59 ; w sumie, z dorobkiem 10 medali Polska – wspólnie z Wielką Brytanią – zajęła drugie miejsce w klasyfikacji medalowej młodzieżowych mistrzostw Europy. Najczęściej na podium stawali Niemcy – wywalczyli aż 18 medali, w tym 6 złotych. Nieźle nam to wyszło, prawda?

Andrzej Lewandowski

 

Print Friendly, PDF & Email