Marian Marzyński: Jeszcze o Ani6 min czytania

marzynski 3

2015-02-18.

Jako echo kolejnego pokazu mojego filmu “Anya w ostrości i nieostrości”. W TVP KULTURA, pewna Ewa poprosiła mnie o internetowy wywiad – niezłe zadając mi pytania.

Tołstoj pisał w „Annie Kareninie”, że „wszystkie szczęśliwe rodziny są takie same”. Pan, jakby na przekór tej tezie, pokazuje, że jest wręcz odwrotnie. Czy było Panu trudno opowiadać o szczęściu? Nie bał się Pan popadnięcia w banał?

Co to takiego szczęśliwa rodzina? W moim filmie jest zaledwie proces osiągania momentów szczęśliwości, w którym – każdy z nas – ​uczestniczymy. B​analność groziłaby tu bardziej autorowi fikcji, w opowieść dokumentalną z góry wpisana jest oryginalność.

Dlaczego zdecydował się pan opowiedzieć o Ani (a nie na przykład o starszym synu)? Czy przesądziła o tym jej „medialna” osobowość czy Państwa szczególna więź?

Anię od najmłodszych lat bawiła moja kamera, Bartek ją ignorował, ich matkę filmowanie czasem denerwowało, na placu boju pozostaliśmy tylko my: ​Ania i ja. A wiec i medialność, i więź, która umacniała się w procesie robienia filmu.

Co było pierwsze: spontaniczne zdjęcia Ani czy zamysł, by nakręcić film o jej życiu przeznaczony dla szerszej publiczności?

Zdecydowanie spontaniczność. Operatorzy, którzy kręcili moje filmy, od czasu​ do czasu pojawiali się z kamerami w naszym domu, żeby nakręcić taką albo inną scenę. Pięcioletniej Ani wydawało się, że jest aktorką w filmie, który kiedyś będzie w kinach​, ale ja przez długie lata ​nie widziałem w tym nic więcej poza filmowymi notatkami.

Czy film rodził się w trakcie zdjęć czy dopiero potem, w procesie montażu? W jaki sposób wybierał Pan poszczególne sceny? Jaki był klucz ich selekcji?

​Rodził się w ​trakcie zdjęć, ale ze świadomością czym jest ​scena filmowa – taką, jakiej ​nie mają amatorzy kręcący “home movies”. Kluczem do selekcji były z jednej strony wydarzenia w życiu Ani, a z drugiej pojawianie się w nim konfliktów, proces dojrzewania. W fabule zaczyna się od scenariusza, w dokumencie scenariusz rodzi się w montażu.

Czy był taki moment, kiedy Ania poprosiła, żeby zakończyć projekt?

Nie było takiego momentu, ale osiągając wiek nastolatki Ania kontrolowała filmowanie przez zasłanianie ręką obiektywu; jeden taki moment został nawet włączony do filmu. Ania zawsze popierała ten projekt, śmiała się, gdy obiecywałem jej, że połowa dochodów z dystrybucji będzie należała do niej.

Stworzył Pan szczery i intymny portret córki, pokazując jej problemy z nauką i konfrontując z szeregiem trudnych pytań. Nie miała Panu za złe, że „odziera” ją Pan z prywatności?

Po obejrzeniu gotowego filmu, Ania zdecydowała, że nie jest to film o niej, ale o innej dziewczynie​ o tym samym imieniu. Zgodziłem się z nią: żaden dokument nie zdoła ​oddać​ złożoności prototypu, jakim jest ludzkie życie. Zgodziliśmy się również, że film ten ma bezcenną wartość dla naszej rodziny i następnych jej pokoleń. Bartek, szczęśliwy, że nie musiał, ​jak jego siostra, oddawać się mojej kamerze, ​nazwał ten film najlepszym prezentem, jaki ojciec mógłby sprawić swoim dzieciom.

Nominowany do Oscara „Boyhood” Richarda Linklatera opiera się na podobnym pomyśle (wieloletniego towarzyszenia bohaterom), tyle, że przeniesionym na grunt fabularny. Komu, Pana zdaniem, łatwiej zrealizować takie długofalowe przedsięwzięcie – dokumentaliście czy reżyserowi filmu fabularnego? W czym tkwią różnice? Czy widział Pan „Boyhood”? Jeśli tak, z jakimi uczuciami go Pan oglądał?

Bardzo podobał mi się “Boyhood”. Fakt, że reżyser pozwolił aktorowi starzeć się przez dwanaście lat, spowodował, że ta fabuła osiadła na gruncie dokumentalnym, a jest to stały dylemat obu gatunków: dokument że swoim stemplem autentyczności próbuje osiągnąć to​, co ja określam, jako ​“fabularne skrzydła”, fabuła, niby już z góry „uskrzydlona” – walczy o dokumentalną akceptację. ​W obu przypadkach ciężko było zrobić dobry film, produkcja “Boyhood” trwała 12 lat, produkcja “Ani” – 30.

„Boyhood” nie jest autobiografią, ale – podobnie jak w Pańskim filmie – występuje w nim córka reżysera, grając postać (jak mniemam) podobną do samej siebie. Do pewnego momentu (mniej więcej do okresu dojrzewania) Lorelei Linklater bardzo swobodnie czuje się przed kamerą. Im jest starsza tym mniej „jest”, a bardziej „gra”? Czy Pana zdaniem to moment narodzin „samoświadomości”, o którą pyta pan córkę w swoim filmie?

Fabuła jest fabułą, córka reżysera jest wciąż aktorką, wiec nie ma tu „samoświadomości”. Również chłopiec – bohater filmu jest aktorem, tyle że upływający czas dodaje mu aktorskiego wyrazu, jaki byłby nie do osiągniecia przy użyciu wielu aktorów w tej samej roli.

W jednym z wywiadów Patricia Arquette, grająca w „Boyhood”, przyznała, że praca nad filmem była tak cennym doświadczeniem, że chciałaby kontynuować ją do końca życia. Czy nie było Panu żal „rozstać” się z Anią? 

Odwrotnie, nie mogłem doczekać się zakończenia zdjęć.​ Kamera, która kiedyś służyła zabawie, nie byłaby właściwym medium podtrzymywania związków uczuciowych z 30-letnia córką.

Mogłoby się wydawać, że dokument jest bardziej spontaniczny, brak mu struktury, nie potrzebuje scenariusza. W pewnym momencie mówi Pan jednak w swoim filmie, że dzieci są (do pewnego momentu) aktorami w spektaklu-życiu dorosłych. Czy, kręcąc film o Ani, w pewnym sensie reżyserował Pan jej życie? W którym momencie to Ania przejęła nad filmem/życiem kontrolę?

O dzieciach – aktorach w spektaklu reżyserowanym przez rodziców mówiłem z ironią, chodziło mi o to, że w pewnym momencie dzieci schodzą ze sceny. Reżyseria w dokumencie sprowadza się do uruchomienia kamery we właściwym czasie i miejscu, inne próby reżyserowania prowadzą do marnych rezultatów na ekranie. Ania, nie będąc reżyserem, nie mogła przejąć kontroli nad filmem, a jeśli chodzi o kontrolę nad własnym zyciem, to zawsze ją miała i wciąż ma –​ pod dostatkiem.

Na zakończenie filmu wybrał Pan moment, gdy Ania sama została mamą. Czy wtedy przestała być dzieckiem? A może miał Pan nadzieję, że przejmie kamerę i skieruje ją na własne dzieci?

Nie mam najmniejszej nadziei że Ania skieruje kamerę na swoje dzieci, rodziny na ogół nie wytrzymują wzajemnego filmowania się ponad chwile wspólnej zabawy. Czekałem na urodzenie się Sebastiana, żeby zakończyć cykl o dziecku, które staje się rodzicem.

Marian Marzyński

Print Friendly, PDF & Email