natan gurfinkiel: antraktyda3 min czytania

natan sepia2015-06-10.

kochani moi, to nie jest czeski błąd. tytuł mego dzisiejszego nabazgralnictwa nie wywodzi się od nazwy szóstego kontynentu, na którym siostra geografia umieściła biegun południowy i zaludniła cały obszar pingwinami. żyją one sobie spokojnie, odżywiają się ekologiczno-dietetycznie, nie martwiąc się o gadżety i inne oznaki klepania dobrobytu.

odniesienie do dalekiej podróży zawiera solidną porcję mej powojennej biografii. nasza rodzina z buenos aires uradowana, że przynajmniej mój tata i ja umknęliśmy zagładzie, chciała ściągnąć nas do argentyny. zapaliłem się był do tej propozycji, bo wydawało mi się, że będę mógł osiedlić się w pampasach i funkcjonować jako gaucho judío. czy może istnieć większa przyjemność niż dostawanie poczty zaadresowanej: el señor, don natan gurfinkiel?

byłem cały w drżączce już na samą myśl o wypatrywaniu argentyńskiego doręczyciela, ale tata szybko wytrącił mnie z sentymentalnych rojeń.

– dość natułaliśmy się w czasie wojny. trzeba osiąść tu, w gdańsku i zacząć budować nowe życie.

jako niepełnoletni jeszcze osobnik nie mogłem samodzielnie decydować o własnym losie.

upomniałem się jednak energicznie o swe prawa, gdy ojciec zbyt pośpiesznie wyjawił pierwszy zabieg, prowadzący do naszego kompletnego zgdańszczenia.

– wiesz, odezwał się, nasze nazwisko jest dość niepraktyczne w dzisiejszych czasach. trzeba by pomyśleć o nadaniu mu sensowniejszego brzmienia, ale nie chciałbym narzucać ci decyzji. co sądziłbyś o jakimś zesłowiańszczeniu?

– to byłoby nielojalne wobec wszystkich naszych krewnych, którzy zginęli. nie do argentyny – dobrze, zostańmy. ale pod własnym nazwiskiem. będę je nosił tak długo jak będzie można, a gdyby się nie dało, wyjadę.

wypowiedziałem te słowa w złą godzinę, ale musiały upłynąć dwadzieścia dwa lata, nim się o tym przekonałem.

temat argentyny został pogrzebany i nie pojawiał się już nawet w rozmowach z ojcem. raz tylko odżył na moment, gdy przyjmowano mnie do pracy w radio.kiedy odbyłem już rozmowy, wypełniłem i podpisałem obszerną ankietę z pytaniami pełnymi pułapek, urzędniczka działu kadr odezwała się na pożegnanie:

– musi pan tylko jeszcze wstąpić na chwilę do wydziału wojskowego w pokoju obok…

pokój był pusty, nie licząc monstrualnego biurka, za którym siedział ponury typ z wypomadowaną fryzurą i jaskrawym krawatem na gumce, zdobiącym popelinową koszulę w grubą kratę.
łypnął na mnie i zapytał podniesionym głosem:

– macie krewnych zagranicą

– tak

– w USA, w niemczech zachodnich,w izraelu?

– nie

– to gdzie?!

– w buenos aires

– gdzie to jest?

– w argentynie

dryblas poślinił chemiczny ołówek i sapiąc z wysiłku nagryzmolił w kwestionariuszu kilka kulfonów układających się w słowo: MARGENTYNA.

pomyślałem sobie, że po rozhisteryzowaniu ostatnich dni ludziom należy się jakiś antrakt. niech mają chwilę odpoczynku od stonogi, seremeta, dudy, kopacz, kukiza, PiS-u, PO i całego tego hałaśliwego kiczu. postanowiłem opowiedzieć o czymś przyjemnym, czymś przywodzącym na myśl listy z podróży do egzotycznych miejsc, w jakie można było się wyprawiać w spokojnych czasach.
nie musiałem nawet zbytnio się natężać. wystarczyło otworzyć skrzynkę odbiorczą i przytoczyć fragment niedawnego maila w liście do zaprzyjaźnionej osoby z kraju…

b****, paczaj ino co żem dostał dziś w poczcie od janka von k. – mego tutejszego polskiego przyjaciela:

W tekściku opisującym miasto Stryj przełomu wieków trafiłem na następujące zdanie:
“… pól tuzina kawiarni, gdzie wykładano prasę polską, rusińską, żydowską, niemiecką i zagraniczną.”

Co, nie słodkie?

i pomyśl tylko – mogłabyś czytać gazetę w idisz, a jakbyś czegoś nie rozumiała, wystarczyłoby tylko spojrzeć na mnie, a już bym ci tłumaczył, tłumaczył, tłumaczył…

ech, chciałaby dusza do raju!

Print Friendly, PDF & Email
 

3 komentarze

  1. j.Luk 10.06.2015
  2. PIRS 10.06.2015
  3. A. Goryński 11.06.2015