kochani moi, to nie jest czeski błąd. tytuł mego dzisiejszego nabazgralnictwa nie wywodzi się od nazwy szóstego kontynentu, na którym siostra geografia umieściła biegun południowy i zaludniła cały obszar pingwinami. żyją one sobie spokojnie, odżywiają się ekologiczno-dietetycznie, nie martwiąc się o gadżety i inne oznaki klepania dobrobytu.
odniesienie do dalekiej podróży zawiera solidną porcję mej powojennej biografii. nasza rodzina z buenos aires uradowana, że przynajmniej mój tata i ja umknęliśmy zagładzie, chciała ściągnąć nas do argentyny. zapaliłem się był do tej propozycji, bo wydawało mi się, że będę mógł osiedlić się w pampasach i funkcjonować jako gaucho judío. czy może istnieć większa przyjemność niż dostawanie poczty zaadresowanej: el señor, don natan gurfinkiel?
byłem cały w drżączce już na samą myśl o wypatrywaniu argentyńskiego doręczyciela, ale tata szybko wytrącił mnie z sentymentalnych rojeń.
– dość natułaliśmy się w czasie wojny. trzeba osiąść tu, w gdańsku i zacząć budować nowe życie.
jako niepełnoletni jeszcze osobnik nie mogłem samodzielnie decydować o własnym losie.
upomniałem się jednak energicznie o swe prawa, gdy ojciec zbyt pośpiesznie wyjawił pierwszy zabieg, prowadzący do naszego kompletnego zgdańszczenia.
– wiesz, odezwał się, nasze nazwisko jest dość niepraktyczne w dzisiejszych czasach. trzeba by pomyśleć o nadaniu mu sensowniejszego brzmienia, ale nie chciałbym narzucać ci decyzji. co sądziłbyś o jakimś zesłowiańszczeniu?
– to byłoby nielojalne wobec wszystkich naszych krewnych, którzy zginęli. nie do argentyny – dobrze, zostańmy. ale pod własnym nazwiskiem. będę je nosił tak długo jak będzie można, a gdyby się nie dało, wyjadę.
wypowiedziałem te słowa w złą godzinę, ale musiały upłynąć dwadzieścia dwa lata, nim się o tym przekonałem.
temat argentyny został pogrzebany i nie pojawiał się już nawet w rozmowach z ojcem. raz tylko odżył na moment, gdy przyjmowano mnie do pracy w radio.kiedy odbyłem już rozmowy, wypełniłem i podpisałem obszerną ankietę z pytaniami pełnymi pułapek, urzędniczka działu kadr odezwała się na pożegnanie:
– musi pan tylko jeszcze wstąpić na chwilę do wydziału wojskowego w pokoju obok…
pokój był pusty, nie licząc monstrualnego biurka, za którym siedział ponury typ z wypomadowaną fryzurą i jaskrawym krawatem na gumce, zdobiącym popelinową koszulę w grubą kratę.
łypnął na mnie i zapytał podniesionym głosem:
– macie krewnych zagranicą
– tak
– w USA, w niemczech zachodnich,w izraelu?
– nie
– to gdzie?!
– w buenos aires
– gdzie to jest?
– w argentynie
dryblas poślinił chemiczny ołówek i sapiąc z wysiłku nagryzmolił w kwestionariuszu kilka kulfonów układających się w słowo: MARGENTYNA.
pomyślałem sobie, że po rozhisteryzowaniu ostatnich dni ludziom należy się jakiś antrakt. niech mają chwilę odpoczynku od stonogi, seremeta, dudy, kopacz, kukiza, PiS-u, PO i całego tego hałaśliwego kiczu. postanowiłem opowiedzieć o czymś przyjemnym, czymś przywodzącym na myśl listy z podróży do egzotycznych miejsc, w jakie można było się wyprawiać w spokojnych czasach.
nie musiałem nawet zbytnio się natężać. wystarczyło otworzyć skrzynkę odbiorczą i przytoczyć fragment niedawnego maila w liście do zaprzyjaźnionej osoby z kraju…
b****, paczaj ino co żem dostał dziś w poczcie od janka von k. – mego tutejszego polskiego przyjaciela:
W tekściku opisującym miasto Stryj przełomu wieków trafiłem na następujące zdanie:
“… pól tuzina kawiarni, gdzie wykładano prasę polską, rusińską, żydowską, niemiecką i zagraniczną.”
Co, nie słodkie?
i pomyśl tylko – mogłabyś czytać gazetę w idisz, a jakbyś czegoś nie rozumiała, wystarczyłoby tylko spojrzeć na mnie, a już bym ci tłumaczył, tłumaczył, tłumaczył…
ech, chciałaby dusza do raju!
” Ja nie chcę grzecznym być!
Ja chcę jak Indianin żyć!
Ja chcę na golasa
biegać po pampasach
zsiadłe mleko z wanny pić!”
*
Pamiętasz taka piosenkę? Nie Ty jeden błądziłeś w marzeniach o pampasach 🙂
Co do kontynentów, to Antraktydę mamy na czas wyborów. Potem wrócimy do Charktyki.
*
Margentyna – cudne 🙂 🙂 Margentyna Palma – to nawet pasuje 🙂
Oj, bardzo by się przydał teraz kącik z sympatycznymi wiadomościami.
Ja w dzieciństwie miałem inny dylemat. Kiedyś z mamą wybraliśmy się do jakiejś instytucji gdzie była winda ręcznie sterowana przez pana windziarza. Oczywiście zaraz nabrałem chęci żeby w przyszłości zostać windziarzem. Ale potem zobaczyłem samolot i zapragnąłem zostać lotnikiem. I tu dylemat – czy można być jednocześnie i tym i tym? Moja mama rozstrzygnęła to tak: – Możesz zostać lotnikiem i latać, a jak już wylądujesz to możesz być windziarzem.
Bonan tagon, karoj geknaboj! (Dzień dobry, drogie chłopaki i dziewczęta)Z opanowania Esperanto zrezygnowałem w dziesiątym roku życia, z Jidysz dużo później, mimo to trochę wlazło, mimochodem. Więc jeśli mamy więcej niż trzy (bo te dwa, od butów), to właśnie w niektórych jesteśmy windziarzami, w innych lotnikami. Sijo! (to po węgiersku)