2015-08-12.
Proponuję Pani interesujący eksperyment, niech Pani spróbuje wbić w wyszukiwarkę hasło: „izraelskie zbrodnie”. Niech Pani powtórzy ten eksperyment w kilku językach. Niech Pani kliknie na grafikę, a znajdzie się Pani na stronach Der Stürmera. Julius Streicher ma dziś miliony naśladowców. Czytała Pani jego biografię? Nauczyciel i syn nauczyciela, wydał nawet książeczkę dla dzieci „Muchomor”, który jest jak Żyd, atrakcyjny ale trujący. Wie Pani, on się zakochał w Hitlerze już w 1922 roku. Kiedy piszę, że się zakochał, to wcale nie przesadzam. Wysłuchał jego przemówienia w Monachium i stwierdził : “Ten człowiek mówi z boskiego nakazu, jest posłańcem zesłanym z nieba w czasach, kiedy piekło się otworzyło i pochłania wszystko.”
Streicher założył tygodnik Der Stürmer już w 1923 roku. Tygodnik miał stałe motto Die Juden sind unser Unglück – Żydzi to nasze nieszczęście. Od pierwszych politycznych kroków należał do najbliższych przyjaciół Adolfa Hitlera. Czy mógł podejrzewać, że publikowane przez niego karykatury będą wzorem dla wielu pokoleń? W najśmielszych snach nie mógł podejrzewać, że tworzy kanon propagowania nienawiści, który prawie 70 lat po jego egzekucji będzie powszechny na wszystkich kontynentach.
Kiedy wprowadzano telewizję, George Orwell przewidywał pojawienie się interaktywnych kamer, stworzenie technicznych możliwości podsłuchiwania i podglądania, które służyć będą bezwzględnej kontroli obywateli przez totalitarną władzę. Wbrew jego przewidywaniom, rozwój elektroniki wybił zęby państwowej cenzurze. Zaś możliwości podglądania i podsłuchiwania w równym lub wręcz większym stopniu uderzyły w polityków, jak w szarych ludzi. Internet okazał się jednak prawdziwym Eldorado dla tyranofilów.
Słowo „samizdat” wyszło z obiegu. Oznaczało ono książki publikowane własnym sumptem, zazwyczaj tylko w maszynopisie. W Polsce powstał cały przemysł podziemnych drukarń. U nas te książki nazywały się „drugim obiegiem”. Mieszkałem na Zachodzie, byłem szmuglerem książek i maszyn drukarskich.
Dla najmłodszych czytelników słowo „samizdat” brzmi niezrozumiale. Wraz z pojawieniem się Internetu samodzielna publikacja jest oczywistością. Samodzielna publikacja wszystkiego, książek, artykułów, komentarzy. Żyjemy w świecie samizdatu. Jest to samizdat zdominowany w dużym stopniu przez nienawiść.
Czy Internet poprawnie pokazuje rozmiary nienawiści w świadomości społecznej? Wątpię, a nawet jestem pewien, że wręcz przeciwnie, wyolbrzymia ją, zmienia obraz społeczeństwa w karykaturę. Nienawistnicy są nadaktywni. Ale to oni tworzą falę zmieniającą się stopniowo w tsunami.
Nienawiść do Żydów i Izraela jest zaledwie częścią tej fali. Surfując po Internecie mamy wrażenie, że wszyscy nienawidzą wszystkich za wszystko. Bulgoczące emocje pojawiają się w dyskusjach na wszystkie tematy. Słowo dyskusja wydaje się być w odniesieniu do Internetu nadużyciem. Nie może być mowy o dyskusji, kiedy mamy do czynienia z rozwrzeszczaną zgrają. Na internetowych stronach wielu nauczycieli akademickich panuje atmosfera wiecu. Mam nadzieję, że nawet ci nauczyciele akademiccy na spotkaniach ze swoimi studentami uczą sztuki porządnej rozmowy. W Internecie wydają się nie panować nad sytuacją i albo świadomie przyzwalają, albo w poczuci bezradności akceptują firmowanie własnymi nazwiskami platform propagandy nienawiści. Nie tylko jednostki, również redakcje pism, czy stron internetowych mediów elektronicznych zmieniają się w platformy służące do szerzenia kłamstw, inwektyw, obrzucania wszystkiego i wszystkich błotem. Oczywiście w niczym nie przypomina to dialogu czy dyskusji.
Nie, nie umiem ocenić rozmiarów nienawiści do Żydów i do Izraela w tej masie płynącej nieustannie lawy. Ten gatunek nienawiści wydaje się być częścią najbardziej gorącą, najsilniej obecną.
Pod filmem z zapisem wypowiedzi egipskiego duchownego, Mahmouda Al-Masri, pod tytułem: „Ani jeden Żyd nie zostanie na Ziemi” polska internautka, Katarzyna Mousa pisze:
„Mam nadzieję, że doczekam się tej pięknej chwili.”
Zarówno badania socjologiczne, jak i obserwacja Internetu pokazują, że polski antyjudaizm nie tylko jest znacznie słabszy od arabskiego czy irańskiego, ale jest również słabszy od francuskiego czy niemieckiego. Interesująca jest jednak siła oddziaływania arabskiej propagandy na polskich internautów. Wzór propagandyDer Stürmera w arabskiej propagandzie, w prasie, w kazaniach duchownych, w wystąpieniach polityków jest tak wyraźny, iż trudno o wątpliwości, że mamy do czynienia z ciągłością tradycji. W wypowiedziach zachodnich internautów ten wzór jest obecny, zazwyczaj odrobinę stonowany, ale rozpoznawalny. Pytanie jak ten mechanizm działa w świadomości społecznej, jak wpływa na zachowania polityków, którzy (co łatwo zauważyć) mają wrażenie, że wiedzą czego oczekują wyborcy. Internetowy obraz może być wyolbrzymiony, ale to jest to, co dociera do obserwujących elektorat polityków.
Brytyjski graficiarz, Banksy, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego graffiti w Gazie osiągną rekordy popularności, to, że jechał tam na zaproszenie Hamasu, absolutnie nikomu nie przeszkadzało.
Polska internautka, Katarzyna Mousa byłaby prawdopodobnie oburzona, gdyby zapytać wprost, czy czuje się duchową spadkobierczynią Eichmanna. Jak zatem można interpretować jej komentarz? Czasami sądy mają poważne problemy z interpretacją antysemickich wypowiedzi, najczęściej doniesienia o mowie nienawiści prokuratury odrzucają już na wstępnym etapie. Działa to w obie strony. Julius Streicher systematycznie praktykował rzucanie absurdalnych zgoła oskarżeń pod adresem osób pochodzenia żydowskiego. W pierwszych latach nazizmu ludzie szukali sprawiedliwości przed sądem i Streicher wielokrotnie przegrywał, w niczym mu to nie przeszkadzało, otwarcie głosił, że zawsze coś przylgnie i jak długo nie zaczął rozpowszechniać plotek na temat Göringa, miał rację. W starciu z Göringiem przegrał. Nie stracił wolności, ani swojego ukochanego pisma, ale jego znaczenie w NSDAP znacznie zmalało.
Tradycja Eichmanna i Streichera są jak para koni. Eichmann do końca życia nie utracił nadziei, że program ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej będzie kontynuowany. W 1956 roku Eichmann pisał w Argentynie, że pokłada nadzieję w muzułmanach, że docenią jego dzieło i dokończą to, co rozpoczął. Nie były to nadzieje płonne, wiedział, że wielu jego kolegów znalazło schronienie w Egipcie i Syrii, że przeszli na islam osiągając wysokie pozycje nie tylko w Bractwie Muzułmańskim, ale i w kręgach władzy państwowej.
“Wy, 360 milionów mahometan – pisał Eichmann – z którymi mam silny związek wewnętrzny od dni mojej więzi z waszym Wielkim Muftim Jerozolimy” – pisał Adolf Eichmann, architekt Holocaustu – „Wy, którzy macie większą prawdę w surach waszego Koranu, wzywam was, byście mnie osądzili”.
Ta nadzieja okazała się uzasadniona. Jak dotąd jej realizacja okazała się niemożliwa, gdyż powstanie żydowskiego państwa prowadziło do powstania izraelskiej armii i kolejne próby natrafiały na męstwo i sprawność izraelskich żołnierzy. Kolejne niepowodzenia w próbach dokończenia programu Eichmanna przenosiły punkt ciężkości na program Juliusa Streichera, program coraz chciwiej podchwytywany przez zachodnich dziedziców tradycji.
Obserwuję Pani blog z taką uwagą ponieważ dobrze pokazuje pewien wycinek zjawiska, które dla przyszłości świata może okazać się szczególnie ważne, a może nawet kluczowe.
Żyd narysowany zgodnie z tradycją Der Stürmera mówi do żołnierza z gwiazdą Dawida na hełmie, żeby strzelał szybciej, bo on chce się już wprowadzić. Jak Pani widzi, „Le Monde” ma podobny model moderacji jak „Polityka”. Można nawet powiedzieć, że ich moderatorzy są bardziej liberalni.
Andrzej Koraszewski