Andrzej C. Leszczyński: Sumienie9 min czytania

sumienie2016-05-29.

To może najważniejszy wyznacznik człowieczeństwa. Dowód, że „pożywało się owoce z drzewa poznania dobrego i złego” (Zygmunt Bauman). Daje o sobie znać w konkretnych sytuacjach, w natychmiastowych odruchach i gestach, które wyrastają z serca, nie z namysłu.  Montesquieu (do wnuka): chciałem przekazać ci reguły moralności, lecz jeśli nie masz ich w sercu, nie znajdziesz ich w książkach.

Człowiek wewnętrzny

Sumienie jest zawsze osobiste, własne. Wyraża suwerenność jednostki, uwolnienia się od wpływów zewnętrznych, manipulacji, pokusy podobania się otoczeniu. Świadczy o wolności człowieka, który myśli o sobie jako o podmiocie. Wolność tę wyrażają takie określenia, jak samosterowność, samostanowienie, samo-posiadanie, samo-panowanie, samo-zależność.

Wolność wewnętrzna jest wiernością sobie, czyli autentycznością, „własnoręcznością”, jak określali autentyczność Grecy.

Seneka Młodszy, który jako jeden z pierwszych odwoływał się do pojęcia sumienia, pisał w Życiu szczęśliwym: „Niczego nie uczynię dla rozgłosu, ale wszystko uczynię dla sumienia”.

Wygląda na to, że dzisiejsze sumienie coraz chętniej uzewnętrznia się, wkracza na scenę publiczną, szuka fundamentu nie w sobie, ale w normach prawnych, które są gwarancją tzw. klauzuli sumienia. Gwarantowane klauzulą – staje się sumienie czymś łatwym, nie wiąże się z ryzykiem nielegalności, jakie podejmowali tzw. więźniowie sumienia. Przychodzi mi teraz do głowy przykład podjęcia – owszem, niewielkiego – ryzyka. To moralna decyzja naczelnika zakładu karnego z Koszalina, pułkownika Krzysztofa Olkowicza, by opłacić grzywnę za oskarżonego o drobiazg psychotyka (ukradł wafelek o wartości 99 groszy). Za ten „społecznie szkodliwy czyn” (tak uzasadniono wyrok) naczelnik został skazany na grzywnę.

Niektórzy polscy lekarze odwołują się do klauzuli sumienia zezwalającej na odmowę dokonywania zabiegów medycznych sprzecznych z ich odczuciami moralnymi. Można się zastanawiać, czy są to w ogóle indywidualne odruchy serca, jeśli wiążą się nie z doświadczeniem konkretnego konfliktu, lecz z podpisaniem podsuniętego tekstu, jakim jest sformułowana przez dr Wandę Półtawską Deklaracja wiary (pisze tam m.in. o „aktualnej potrzebie przeciwstawiania się narzuconym antyhumanitarnym ideologiom współczesnej cywilizacji”).

Warto przypominać kiedy tylko można zdanie przypisywane Zygmuntowi Augustowi: Nie jestem królem waszych sumień! Szczerze mówiąc nie miałbym nic przeciwko temu by, zmodyfikowane stosownie do okoliczności, stało się trwałym elementem wszelkich urzędniczych przyrzeczeń – od prezydenta, poprzez ministrów, aż do osób sprawujących funkcje niższego rzędu.

Tymczasem profesor Bogdan Chazan pozwolił sobie zapewnić w jednym z wywiadów, że do klauzuli sumienia może odwoływać się cały szpital, jak ma to miejsce w przypadku kierowanej przez niego placówki. Trudno przypuszczać, by podobna hurtowość mogła mieć cokolwiek wspólnego z indywidualnymi rozpoznaniami uwikłań moralnych, czyli z sumieniami poszczególnych pracowników. Myślę nawet, że jedynym rzetelnym aktem sumienia byłaby niezgoda na taki kolektywizm. Nicola Chiaromante w jednym z listów do przyjaciółki, siostry Jerome z opactwa Regina Laudis w Bethlehem, pisze o życiu, które zawsze przeżywa się w liczbie pojedynczej. „[…] każde doświadczenie jest jedyne i, w jakimś sensie, absolutne – stosunek bowiem ze światem (z boskością) ustala się od wewnątrz – i nie jest podyktowany – nie może nigdy być podyktowany – przez normy zewnętrzne: przez tak zwane obiektywne normy”.

Sumienie z drugiej ręki

Wanda Półtawska traktuje sumienie jako wyłączną podstawę wolności i godności lekarza. Pisze jednak o „lekarzu katolickim” (użycie w tym wypadku przymiotnika zawężającego jako żywo przypomina „demokrację socjalistyczną”…), oraz o sumieniu oświeconym „nauką Kościoła”. Czyli nie własnym już, autonomicznym, a formowanym przez instytucję. Masz prawo do własnego osądu pod warunkiem, że będzie to osąd respektujący wskazane ci kryteria.

Utrzymuje się – a w Polsce wzmacnia – nieszczęsny, urągający źródłom ewangelicznym podział na Kościół nauczający (Ecclesia docens) i Kościół nauczany (Ecclesia discens). Nie sądzę, by można było nazywać sumieniem zdolność moralną modelowaną przez urząd. By była to jeszcze „wola Boża wpisana w serce”, o której pisał św. Paweł z Tarsu. Sumienie „at second hand”? To dopiero powinno stanowić, i dla wielu wierzących stanowi, powód zgorszenia, czy wręcz obrazę uczuć religijnych.

Sumienie z drugiej ręki gwarantuje spokój wewnętrzny. Brak tu niepewności co do wartości podjętej decyzji, brak trudu wyboru w sytuacji konfliktu wartości, tego wszystkiego, co nazywa się rachunkiem sumienia. Niezastąpiony Aleksander Brűckner podaje, że słowo „sumienie” wywodzi się z cerkiewnego sąmĭnĕti sę – wątpić. (Grzebię w etymologii nie dla popisu, lecz w przekonaniu, że w pierwotnych znaczeniach kryje się prawdomówność języka).

Zdaniem Henri Bergsona bezkonfliktowość charakteryzuje społeczność termitów – to szczególny znak totalitaryzmu, podporządkowania wszystkich jednej idei. Sumienie pozbawione wahań, nieuwikłane w realne sprzeczności – czyli tzw. czyste sumienie – jest wynalazkiem diabła, jak powtarzał twórca etyki szacunku dla życia, Albert Schweitzer.

Wpływanie na ludzkie sumienia powoduje ich obumieranie, zamykanie w gorsetach szytych przez instytucje, ideologie, mechanizmy władzy itp. Urzędowo zadekretowane klauzule rodzą takie niebezpieczeństwo. Łaciński termin clausula oznacza zamknięcie, także zamknięte pomieszczenie, celę; clausūra to m.in. więzienie; clāvis to klucz, ale i władza zamykania.

Obrzydzenie

O prawo do klauzuli sumienia, jakim dysponują lekarze, ubiegali się (póki co daremnie) fizjoterapeuci. Dysponując takim prawem odmówiliby zabiegu w sytuacji odczuwania moralnego obrzydzenia wobec pacjenta.

Pełnomocnik rządu ds. równego (!) traktowania, Wojciech Kaczmarczyk, zupełnie serio rozważał w podobnych kategoriach prawo hotelarza do odmowy wynajęcia pokoju gejom.

Powinien wiedzieć, że takie sytuacje zdarzały się już w PRL-u, zanim zaczęto w ogóle mówić o klauzuli. Do kolegi, który w latach osiemdziesiątych odbywał w Łodzi służbę wojskową, przyjechała dziewczyna z Gdańska. Dostał dwudniową przepustkę, poszli do kina, a potem do hotelu. Tam jednak recepcjonistka odmówiła przydzielenia im dwuosobowego pokoju, bo nie byli małżeństwem. Kiedy powołali się na swą pełnoletniość i na obowiązujące w Polsce prawo zezwalające na wspólne korzystanie z miejsc hotelowych, usłyszeli, że dopóki jest na dyżurze, nie otrzymają klucza, bo ona słucha innego prawa.

Dzisiaj rzecznicy klauzuli sumienia dysponują nie byle jakim argumentem prawnym. Trybunał Konstytucyjny w orzeczeniu z dnia 7 października 2015 r. (czterech sędziów z 14-osobowego składu złożyło zdania odrębne) stwierdził, że „wolność sumienia każdego człowieka jest kategorią pierwotną”, gdyż wywodzi się bezpośrednio z przyrodzonej człowiekowi godności. W związku z tym TK za niekonstytucyjną uznał niemożność powoływania się lekarza na klauzulę sumienia. Sprzeczny z Konstytucją jest też obowiązek wskazania przez lekarza, który odmawia świadczenia, innego lekarza lub szpitala, gdzie podobne ograniczenia nie obowiązują. (Inna sprawa, że np. w województwie podkarpackim nie ma już w ogóle takich, pozbawionych ograniczeń, placówek).

Odnoszę wrażenie, że lekarze powołujący się na klauzulę sumienia nie pamiętają o „Przyrzeczeniu Lekarskim” – przysiędze składanej, nie pod przymusem przecież, przez absolwentów uczelni medycznych, lekarzy i lekarzy-stomatologów. Każdy z nich przyrzekał, że będzie pomagać i przeciwdziałać cierpieniu bez względu na różnice religijne, „mając na celu wyłącznie ich [pacjentów] dobro i okazując im należny szacunek”. Nie było tam nawet wzmianki o własnym komforcie moralnym: lekarska deontologia zwraca się wyłącznie ku pacjentowi.

Sędzia TK Stanisław Biernat w swym votum separatum chyba nie bezpodstawnie wskazywał na przedmiotowe traktowanie pacjenta i na narzucanie mu przez lekarza swego światopoglądu.

Czymś naturalnym wydaje mi się takie pojmowanie obowiązków lekarza, które wiąże się z niesieniem pomocy każdemu – wyznawcy odmiennego systemu wartości, odmiennych poglądów politycznych, odmiennej filozofii życiowej, także wrogowi czy odrażającemu niegodziwcowi.

Sytuacja lekarza przypomina pod tym względem sytuację adwokata, którego zawodowym obowiązkiem jest obrona prawna każdego przestępcy. Własne odczucia – moralne, estetyczne, egzystencjalno-religijne – muszą w takim wypadku ulec zawieszeniu.

Brzydzenie się czymś jest odczuciem prywatnym. Tymczasem lekarz i adwokat grają role społeczne określone przez reguły zawodu. Dobrze tłumaczy to aktor, Jerzy Radziwiłowicz: „[…] inna jest ocena moja, prywatna, jako aktora, takiego postępowania, jak mordercy, natomiast inna jest moja ocena tego człowieka od środka, od jego strony. […] Fakty są faktami, zrobił co zrobił i teraz to, co nazywamy braniem w obronę, jest uzupełnieniem jak najbogatszym tego, co w tej postaci ocala jej człowieczeństwo. Zrozumieniem drugiego człowieka. Co nie znaczy, że akceptujemy to, co robi. Na tym polega ta praca”.

Konflikt prawa i sumienia, który wiąże się z wykonywaniem ról publicznych, widoczny jest w wielu profesjach. Mogę wyobrazić sobie dyskomfort nauczyciela uczącego historii według programu, który jednostronnie tłumaczy powikłaną przeszłość. Albo mękę wegetarianina pracującego w rzeźni.

Do podobnych konfliktów można się odnieść przynajmniej na cztery sposoby. [1] tłumiąc głos sumienia (legalizm); [2] ignorując prawo na rzecz etyki przekonań (wspomniana recepcjonistka z hotelu); [3] starając się zmienić respektowane prawo, by zawierało akceptowane przez ogół tzw. minimum moralności; [4] zmieniając zawód, gdy własne przekonania notorycznie kłócą się z chronionymi przez prawo  przekonaniami innych obywateli.

Moje prywatne odczucia

Przyznam, że zdarza mi się doznawać niechęci wobec niektórych lekarzy. Na przykład tych, którzy pogardliwie wypowiadają się o pacjentach pochodzących z odmiennych kultur. A przecież przyrzekali (mówili: „przyrzekam to uroczyście”) nieść pomoc chorym bez względu na rasę, narodowość, poglądy polityczne i stan majątkowy.

Albo tych, którzy swą służbę (są wszak pracownikami służby zdrowia!) pojmują jako narzędzie służące bogaceniu się. Jest coś szczególnie paskudnego w wykorzystywaniu zapaści publicznego lecznictwa i pobieraniu wysokich opłat za świadczenia niemożliwe do uzyskania gdzie indziej. Poza lecznictwem istnieje przecież wiele innych dziedzin, które mogą zaspokoić potrzebę gromadzenia pieniędzy.

Jednak największą niechęć budzą we mnie lekarze-hipokryci, którzy traktują swą służbę nie tylko jako sposób dorabiania się, ale także jako możliwość moralizowania.

Andrzej C. Leszczyński

Print Friendly, PDF & Email
 

3 komentarze

  1. hazelhard 29.05.2016
  2. Obirek 30.05.2016
  3. Anna-Maria Malinowska 09.06.2016