Jednym ze źródeł kłopotów KOD-u jest nierozumna koncentracja na osobach faktycznych – czy domniemanych – liderów i ich faktycznych – czy domniemanych – słabościach (a zwłaszcza na jednej z nich). Wbrew nazwie Komitet Obrony Demokracji nie tyle demokracji broni ile wikła się w personalne rozgrywki. Przykre to i smutne.
Od początku kibicuję KOD-owi. Uważam jego obecność w przestrzeni publicznej za niezbędną, jak obecność czystego powietrza zagrożonego coraz bardziej smogiem. I może dlatego z prawdziwa przyjemnością sięgam po teksty, w których nie o ludziach przede wszystkim mowa, ale o sprawach właśnie.
Jedną z takich orzeźwiających lektur jest książka profesora Jana Skoczyńskiego, zbierająca teksty „powstałe w innej epoce” i nazwana skromnie Teksty nienaukowe. To jednak tytuł nie do końca oddający zawartość tomu wydanego przez oficynę Księgarnia Akademicka w Krakowie w 2016 roku. Nazwałbym je raczej, przywołując tytuł książki Stanisława Staszica, tekstami głoszącymi wolność i wolność ubezpieczającymi.
A to, że powstały w czasach gdy wolność była wartością pilnie poszukiwaną, tylko wzmacnia ich wartość i aktualność.
Publikowane były, poczynając od roku 1976 a na 1999 kończąc, w takich pismach jak „Tygodnik Solidarność Małopolska”, Czas”, „Nowe Państwo” i w bliskim autorowi, ze względu na pochodzenie, Tygodniku Powszechnym”. Ich wartość jest różna, zależenie od wagi poruszanych problemów i od prowokujących ich powstanie okazji.
Jednak nie przypadkowo uwagi kreślone na marginesie tej książki zacząłem od KOD-u. Widzę w niej bowiem alternatywę dla tego, co się w obywatelskim ruchu zrodzonym z troski o jakość demokracji i wolności w Polsce od „dobrej zmiany” rozpoczętej późna jesienią 2015 roku dzieje. Jan Skoczyński jest znany przede wszystkim jako autor książek poświęconych polskiej filozofii i od lat, niestety bez powodzenia, walczący o należne jej miejsce w edukacji szkolnej i akademickiej. Jest też z wykształcenia polonistą, uczniem również jednego z moich mistrzów, Kazimierza Wyki. W jego tekstach dostrzegam właśnie tę troskę o lokalne dziedzictwo, ale wpisane w humanistyczny i obywatelski kontekst.
Jest w tym pewnie i ślad lokalnej tradycji Sanoka, gdzie pamięć o wielkim humaniście renesansowym, Grzegorzu z Sanoka jest żywa do dzisiaj. Ale nie tylko, również współczesność tego miasta wnosi swój oryginalny głos do polskiej humanistyki – by wspomnieć poezję Janusza Szubera i malarstwo Zbigniewa Beksińskiego. O tym wszystkim jest w Tekstach nienaukowych. Ale jest też coś, o czym dzisiaj nie wszyscy pamiętają – ślady interwencji cenzury! Tak były takie czasy gdy cenzura nie tylko bezlitośnie cięła niewygodne fragmenty, ale pozostawiała ślady swych interwencji.
Z ogromnego bogactwa tematów szczególnie przypadły mi do gustu rozmowy z ludźmi, których albo poznałem, albo po prostu cenię. Każda z nich wnosi nie tylko nowe wymiary ich obecności w polskiej historii powojennej, ale stanowi też cenny do niej komentarza. Polecam więc uwadze Czytelnika te zapisy spotkań ze Zdzisławem Beksińskim, Piotrem Skrzyneckim, Stanisławem Stommą, Adamem Bujakiem i Stefanem Swieżawskim.
Każda zasługuje na oddzielny namysł, ale pozwolę sobie przywołać fragmenty z rozmowy z profesorem Swieżawskim, który nie tylko jest mi bliski, ale jest też niesłusznie zapomniany. Tymczasem jego prawdziwie filozoficzny i humanistyczny świat zaangażowanego katolika wnosił coś, czego dzisiaj tak bardzo polski katolicyzm potrzebuje – krytyczną refleksję nad jakością polskiej religijności, zwłaszcza katolickiej właśnie.
Na pytanie: po co nam filozofia? – Swieżawski odpowiada:
Człowiekowi każdej epoki, a więc także współczesnej, bardzo trudnej, potrzebna jest filozofia kontemplacyjna, to znaczy taka, która jest autentyczną refleksją nad rzeczywistością, nad cała rzeczywistością. (…) Filozofa jest niezbędna dla człowieka, ponieważ to szkoła mądrości i płynącej z tej nauki miłość. Mądrości zaś człowiek potrzebuje w równym stopniu, co przyzwoitości moralnej.
Nic dodać, nic ująć.
W pewnym momencie rozmowa zeszła na mistrzów Swieżawskiego – Kazimierza Twardowskiego i Kazimierza Ajdukiewicza. Ale może ważniejsze od tego, co mówił Profesor jest to, co pokazał swemu rozmówcy na medalu jaki otrzymał: „Wizerunek św. Tomasza z Akwinu, który lata całe wisiał nad biurkiem prof. Kazimierza Twardowskiego, ofiarowany mi 12 V 1968 r. przez jego córkę Marię Kazimierzową Ajdukiewiczową. Stefan Swieżawski”. To dobry przykład, by za szybko nie wprowadzać podziałów w filozofii, a zwłaszcza by nie oceniać filozofów zbyt pospieszenie.
W każdy razie filozofia Tomasza z Akwinu, a zwłaszcza jej zawłaszczenie i zniekształcenie przez tomistów i Kościół katolicki, to ciągle jeszcze nie napisany rozdział dziejów filozofii.
Bardzo ciekawe są uwagi Stefana Swieżawskiego na temat samej filozofii i wymogów stawianych jej adeptowi. Co do tej pierwszej to ten gorliwy katolik uważał, że
filozofia nie jest ani chrześcijańska, ani niechrześcijańska. Filozofia to rzecz ludzka, natomiast są chrześcijanie, buddyści, muzułmanie, niewierzący – najrozmaitsi ludzie, którzy zajmują się filozofią. I tak jak nauki matematyczno- przyrodnicze z jednej strony, a religia z drugiej – stanowią najpotężniejsze impulsy dla rozwoju filozofii.
Te uwagi powinni uważnie przeczytać zwłaszcza „filozofowie katoliccy” w Polsce, dla których jedynym kryterium prawdziwości jest deklarowana przynależność do instytucji. Im też przyda się uwaga o tym, jakie warunki powinien spełniać rzetelny historyk filozofii. Otóż zdaniem prof. Swieżawskiego:
Trzy są takie warunki: znajomość greki i łaciny; musi porządnie mówić i pisać po polsku i – co najważniejsze – znaleźć czas na kontemplację. Powinien tak sobie ułożyć życie prywatne w dzisiejszych trudnych czasach, aby znaleźć czas na wytchnienie. Filozofia rodzi się z chwili wytchnienia, spokoju.
Tak więc czasem warto wziąć do ręki Teksty nienaukowe by się czegoś porządnego o nauce dowiedzieć.
Dodam jeszcze na koniec uwagę o innej książce, w której głos Stefana Swieżawskiego zabrzmiał jeszcze wyraziściej. Chodzi mi o zbiór listów przyjaciół wydany w 2002 roku przez tarnowskie wydawnictwo Byblos a zatytułowany Pełny wymiar. Tam właśnie znalazłem listy do Jana Pawła II, w których troska o katolicyzm przybrała bardzo ostre tony krytyki wobec polskiego kleru, ale o tym może innym razem.
Stanisław Obirek
Weźmy zdanie: “Filozofa jest niezbędna dla człowieka, ponieważ to szkoła mądrości i płynącej z tej nauki miłość”. Faktycznie, zdanie to nie ma nic wspólnego z nauką. W nauce każde zdanie powinno być zdefiniowane. Wyraz “miłość”, żeby go używać, trzeba go zdefiniować, bo ludzie kochają Boga, kochają żonę/męża, kochają pić wódkę. Bez definicji, kogo/co się kocha, zdanie przytoczone jest całkowicie zbędne.
W tym zdaniu nie chodzi chyba o naukę będącą systemem twierdzeń, lecz o sens wychowawczy (nauczanie). Co do definicji: nie wszystko da się zdefiniować. Bóg, życie (formułka Engelsa – życie to forma istnienia białka – nie jest definicją), śmierć, miłość – lepiej nie zamykać tych pojęć w definicjach, bo staną się martwe (w definicji jest rdzeń finis). Definiowanie uspokaja, bo rzeczywistość staje się czytelna, zadekretowana. Gustaw Flaubert nazywał taką potrzebę „manią kończenia” (rage de conclure).
Myślę, że o miłości więcej niż definicja mówi poezja, metafora, szukanie podobieństw w tym, co niepodobne. Na przykład metafora Paula Éluarda mówiąca, że miłość to człowiek niedokończony, szukający poza sobą. Metafory to zresztą nie tylko poezja, ale i nauka – Thomas Kuhn pokazał, że wszelkie teorie fizyczne odnoszą się ostatecznie do metaforycznych modeli rzeczywistości. Wydano u nas w serii plus-minus-nieskończoność książkę George`a Lakoffa i Marka Johnsona pt. „Metafory w naszym życiu”, gdzie mówią, że cały system pojęciowy, w ramach którego myślimy i działamy, jest z natury metaforyczny.
żeby nieco skomplikować zaproponuję definicję: miłość jako jedna z cech piękna. Wpadły mi dzisiaj w rękę “Wykłady amerykańskie” Italo Calvino (czuły barbarzyńca press 2002, w księgarni przeczytałem jedynie pierwszy w ciemno jednak rekomenduję całość) spieszę więc z cytatem za florentczykiem Guido Cavalcantim, który jak donosi Calvino wystąpił także jako surowy filozof w Decameronie u Boccaccia. Odnosząc się do odczuć, Cavalcanti do zdefiniowania piękna użył przykładów:
“Piękno kobiety i mądrego serca
i uzbrojeni, uprzejmi rycerze;
śpiew ptaków i rozmyślanie o miłości;
strojne żaglowce na wzburzonym morzu;
pogodna aura, kiedy wstaje jutrznia
i biały śnieg, co opada bez wiatru;
strumień wody i łąki we wszelkim kwieciu;
zloto, srebro, błękit ornamentów.”
Używając przykładów moglibyśmy więc próbować definiować nie tyle miłość co jej nasze wspólne rozumienie, jeżeli to konieczne do analizy zdania. Skoro jednak Nauka zajmuje się naszą świadomością, zajmie się także miłością na sposób konieczny, prawdziwy to kłopot – metaforo, dziękuję że istniejesz.
Stefan Świeżawski pisał (w „Znaku”), że katolicy patrzą na śmierć przez pryzmat grobu, żałoby, czarnego koloru, a przecież, jeśli rzeczywiście wierzą, powinni widzieć w niej przejście ku pełni życia. „Moim zdaniem w prawdziwym chrześcijaństwie powinniśmy śmierć przeżywać radośnie”. Przekraczał katolicyzm (umierał u protestantów), i w jakimś stopniu całe zachodnie chrześcijaństwo. W Azji śmierć jest radością, uwolnieniem. Szaty żałobne są białe, zmarły przeistacza się w byt świetlany wznosząc się ku Pełni. A w kulturze zachodniej, chrześcijańskiej (!), powraca ku ziemskiemu prochowi, ku czerni.
Leszczu – pokaż mi wierzącego katolika. Toż to najbardziej indywidualistyczna ze wszystkich wiar. Na mszy w kościele spotyka sie tłum nieprzystających do siebie “objawień” i “zwiastowań”….tłum Maryj co “zawsze dziewicą” i jezusków z odpustowego obrazka. Tłum atomów pierwiastków z nieistniejącej tablicy Mendelejewa. Eeee – Kamiennych Tablic.
Pozdrawiam
Chaliera – przeczytałem tekst trzy razy, żeby znaleźć w nim to sygnalizowane na wstępie odniesienie do KODu… – i za nic nie mogłem go znaleźć. No chyba, że Pan postanowił wyabstrahować czystą IDEĘ w przeciwieństwie do nieczystych ludzi, którzy ją wprowadzają. To się nie może udać. Pomijając kwestię KODu – tekst oczywiście świetny – i tak jak zbiór pobożnych życzeń…. – zupełnie nie przystający do rzeczywistości. Katolicyzm jest jaki jest…i żaden filozof tego nie zmieni. Sam Pan próbował. I co? I NIC!!!! Katolicyzm jest pełen filozoficznej zadumy póki nie znajdzie się w większości. Ta większościowa cezura powoduje, że natychmiast po jej osiągnięciu katolicyzm robi zwrot o 180* i zaczyna się zawłaszczanie wszystkiego dookoła. Więc filozofia już nie jest mu potrzebna. Nooo – chyba, że jest to filozofia zawłaszczania wszystkiego. Katolicyzm nigdy w historii nie ulegał wewnętrznym procesom samoograniczania. Zawsze to ograniczanie rodziło się z buntu przeciw narzucaniu ludziom jedynie słusznej drogi ku “zbawieniu” i “sensowi życia” w katolickiej wykładni. Nigdy z wewnątrz a zawsze z zewnątrz. …i choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów…..” – pod atletów proponuję podstawić katolickich filozofów. To efekt będzie taki jak w wierszyku – “…..to nie udźwigną, taki to ciężar”. Sam Pan wie. Filozofia w zderzeniu z hektarem pola za “buk za zapłać” to pył na wietrze. Filozofia w katolickim wydaniu jest dla ciemnego ludu – dla jej głosicieli są przepiórki.
Pozdrawiam
Drobiazg? „Filozofa jest niezbędna dla człowieka, ponieważ to szkoła mądrości i płynącej z tej nauki miłość”.
Albo “płynąca”, albo “miłości”.
hmmm – usiłowałem zgłębić tę myśl. Ale zupełnie nie mogę pojąć, jak miłość wyklucza pływalność – bądź wicewerset?????? Leżąc na łące z ukochaną patrzyliśmy na płynące obłoki – czułem jak moja miłość do Niej rośnie z każdą chwilą.
Nie ma miłości bez filozoficznej pływalności.
Proponuję rozważyć inną myśl: “Filozofia to rzecz ludzka, natomiast są chrześcijanie, buddyści, muzułmanie, niewierzący – najrozmaitsi ludzie, którzy zajmują się filozofią”. Zaiste rzadką wśród filozofów katolickich. Mógłbym przywołać jeszcze inne, ale polecam łaskawej uwadze sceptycznych komentatorów upodobanie u ścisłych filozofów dla Tomasza z Akwinu (Twardowski i Ajdukiewicz), to też myśl warta rozważenia.
A codo miłości, no cóż jak wiadomo wiele ma imion i akurat jej połączenie z mądrością wydaje mi się słuszne i wcale nie takie mało precyzyjne.
Jak wiadomo Pan podał Adamowi wszystkie Nazwy (to z Koranu, sura chyba nazywa się Krowa), ale to było dawno. Więc poczułem się zmuszony wymyślić adekwatną nazwę dla naszej, chwilowo panującej na globie odmianie człowieka. Niezła była moja poprzednia “Homo opressor”, bo oddawała tę potrzebę i umiejętność zniewalania ludzi i zwierząt. Ale to nie wyczerpuje naszych osiągnięć. Więc nowa nazwa: “Homo Faber nonsapiens”. Bo stwarzamy wciąż nowe, doskonalsze narzędzia, by czynić z nich jak najgłupszy użytek.
Filozofia doskonali się znacznie wolniej niż narzędzia techniki, choć wiedza techniczna ludzkości też na nią oddziałuje. Zupełnie niewrażliwa na rozwój nauk i technik pozostaje teologia, która w oczach jej pracowników jest przecież także narzędziem, do poznania Boga. Dzięki Panu Koraszewskiemu. Dzięki niemu udało mi się dostąpić oświecenia przez obrazek, co go tu zamieszczam.