natan gurfinkiel: zięć jotkaczyńskiego3 min czytania

2017-02-21.

j. kaczyński nie jest od słuchania — on jest od mówienia. od słuchania są wszyscy inni z partii, której jest prezesem. wystarczy, że prezes luźno, niby od niechcenia rzuci jakąś myśl, naszkicuje jakiś pogląd, a już jego słowa stają się wyznacznikiem polityki partii i wytyczną dla działalności rządu. niektóre z idei prezesa są próbnymi balonami i mają krótki żywot, ale trzymane są na podorędziu, by można je było odgrzać w przypadku polepszenia koniunktury. tak jest na przykład z wytoczeniem oskarżeń wobec tuska.

w rzadkich przypadkach prezes robi wyjątek i wysłuchuje tego co mówią inni. ale po pierwsze musi to być cudzoziemiec, a po drugie musi być kimś ważnym — jak ostatnio angela merkel.
politycy z jego własnej partii, choćby nawet nie zgadzali się z prezesem, obudowują każdą jego wypowiedź rusztowaniem frazesów, starają znaleźć w przepisach jakieś prawne uzasadnienie jego myśli. często zdarza się, że legislacja nie nadąża za przenikliwością prezesa, a wówczas (ach. te noce sejmowe!) przegłosowywane są nowe ustawy, lub nowele do istniejących — tak aby martwa litera prawa nie mogła już dłużej tamować rwącej rzeki postępu — jak do niedawna jeszcze Trybunał Konstytucyjny.

kiedy rano przecieram oczy, robię skok w stronę komputera i uruchamiam go, by się dowiedzieć: jaką kolejną dobrą zmianę wykoncypował jotkaczyński. mój znajomy psychiatra jest zdania, że prezes dotknięty jest reformatozą. jest to dolegliwość psychiczna, polegająca na uporczywym świerzbieniu zwojów mózgowych, kiedy struktury państwa od lat trwają bez zmian i trzeba się do nich dostosowywać, gdy jak powszechnie wiadomo, to one winny adaptować się do ideologii rządzącej partii.

na reformatozę zapadają często przywódcy polityczni o autorytarnym stylu rządzenia. teraz rozumiem skąd się brały enuncjacje, że Trybunał Konstytucyjny chciał odgrywać rolę trzeciej izby parlamentu. pojmuję też jak zrodziła się idea o puczu z posłami opozycji jako uczestnikami.

teraz na wokandzie jest “jeden wielki skandal” — jak prezes nazwał sytuację w sądownictwie. można tu sobie do woli używać, bo w wyobraźni szeregowego wyborcy sądy to obca prostemu człowiekowi mafijna struktura – to “oni”, u których tylko jeszcze “ońsi” mogą liczyć na sprawiedliwe potraktowanie. prezes, który instynktownie wychwytuje drzemiącą w ludziach potrzebę nienawiści, wie że podporządkowanie sądownictwa politykom rządzącej partii nie obniży mu słupków w sondażach i nie wyprowadzi tłumów na ulice miast, jednakże klejnot koronny wszystkich enuncjacji prezesa, to szerzący się antypolonizm. już we wczesnej fazie swoich rządów prezes oznajmił, że mamy do czynienia z globalnym antypolskim spiskiem o globalnym zasięgu. przyczyną tej powszechnej animozji jest fakt, że polska powstaje z kolan.

kiedy przypatruję się temu rozgorączkowaniu polskich polityków coraz bardziej czuję się jak zięć jotkaczyńskiego…

tutaj niewielka dygresja, by wyjaśnić sytuację. w epoce edwardiańskiej (za późnego gierka) gościliśmy matkę joanny, mojej żony. pewnego popołudnia moja teściowa z całkowitą powagą upomniała nas, że dziś powinniśmy ze szczególną uwagą oglądać dziennik telewizyjny.

— dlaczego? zapytała joanna

— bo gierek będzie przemawiał na sesji zgromadzenia ogólnego ONZ

parsknęliśmy obydwoje śmiechem i starsza pani z polski nijak nie mogła pojąć naszych zapewnień, że duńska telewizja nie poświęci temu ani sekundy.

podobnie wygląda sytuacja między rozgłosem wokół kaczyńskiego w polsce, a w świecie, nawet w sąsiadujących z nami krajach.

enuncjacje prezesa traktowane są (jeżeli w ogóle zauważane) jak pytlowanie rozgorączkowanej kumochy.

kiedy wspominam epizod z moją teściową mogę nawet chwilami poczuć się jak zięć prezesa, musiałbym chyba jednak przeistoczyć się przed tym w kocura.

ale cóż – nikt nie jest doskonały…

 natan gurfinkiel
Print Friendly, PDF & Email