Czy większość Amerykanów uwierzy Trumpowi, gdy powie, że północno-koreańska rakieta spadła 100 mil od Hawajów? Czy uwierzy mu reszta świata?
Te pytania stawia w redakcyjnym komentarzu 22 marca “Wall Street Journal”. Odpowiada na nie: “nie jesteśmy pewni.” To bardzo elegancka i pobłażliwa reakcja na to, co wyprawia patologiczny kłamca każdego dnia niszcząc wiarygodność urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych. Redakcję dziennika tradycyjnie wspierającego Republikanów nie mniej niż potok łgarstw i nonsensów produkowanych hurtowo przez Trumpa martwi brak gotowości lokatora Białego Domu do wycofania się z kompromitujących go głupot w chwili, gdy jeszcze można tego dokonać, jak w przypadku oskarżenia Obamy o założeniu podsłuchu w Trump Tower. Trzyma się ich, jak pisze “Wall Street Journal”, niczym pijak pustej butelki dżinu.
Trump pozostaje swym własnym najpotężniejszym wrogiem. Nie zaszkodziło mu to w wyborach po części dlatego, że sporo z tego co mówił składano na karby wyborczej retoryki, a po części dlatego, że zarzuty dotyczące wiarygodności przylgnęły także do Hilary Clinton. Ale fontanny bzdur Trump nie zakręcił, gdy został prezydentem. Bo to przejaw choroby, a nie taktyki. Jego baza wierzy w każde jego słowo, ale taka baza to za mało, aby skutecznie rządzić.
Wall Street Journal kończy swój komentarz następująco:
Dwa miesiące po objęciu urzędu prezydenta według sondaży Gallupa poparcie dla Trumpa wynosi 39%. Bez wątpienia pan Trump uzna to za “fake news”, czyli fałszywą informację, ale jeśli nie okaże więcej szacunku dla prawdy, większość Amerykanów może dojść do wniosku, że jest on ‚fake President’, czyli ‚fałszywym prezydentem’.
Andrzej Lubowski
Andrzej Lubowski: Fake President,
Racja, co pan napisał. Trump kompromituje urząd prezydencki. Ale jest jedna dobra wiadomość. Trump zderzył się już z instytucjami, które strzegą konstytucyjności wprowadzanego prawa. Jego dekrety (dwa) zakazujące wjazdu na teren USA obywatelom kilku muzułmańskich państw zostały uznane przez sądziów stanowych sądów federalnych za niezgodne z konstytucją. Nie ma tutaj amerykańskiego odpowiednika Beaty Kempy, która by to orzeczenie zlekceważyła, a później zastanawiała się publicznie czy ma uznać jego legalność czy też może nie. Nie ma również odpowiednika Beaty Szydło, która publicznie odrzuciłaby orzeczenie sędziowskie bo „coś jej nie pasuje”. Nie ma zmiłuj się: Prezydent USA musi je uznać. Trump, oczywiście, narzeka na sądy i sędziów („so called judges”), na media, które krytykują jego posunięcia („fake news media”), ale nic więcej nie może zrobić. Na razie jego skłonność do autorytaryzmu jest kontrolowana przez silne (w sensie: zakorzenione w społeczeństwie) instytucje państwa prawa. I samych Amerykanów. Przed prezydentem jeszcze wiele lekcji do odebrania. Najgorzej, jeżeli będzie musiał je często powtarzać.
Nasi są bardziej odporni na rzeczywistość? Czy może nasza rzeczywistość jest mniej odporna na takich?