Mieszanka polska3 min czytania

2017-09-11.

  1. Władysławowo. Między pokojami gościnnymi Akuku i barem Niezłe Ziółko, usadowiły się pod hasłem Posiądź komety, a wygrasz obiad dla siebie i swojej kobiety – maszyny do wyciskania męskiej siły. Władysławowo przyciąga mnie zapachem „Turnieju Miast”. 50 lat temu urządziliśmy coś takiego przed kamerami telewizyjnymi w Kazimierzu, gdzie rolnicy i „prywatna inicjatywa” z Puław i Kraśnika konkurowali w sprzedaży towarów okolicznym kupcom. To, co wtedy było pomysłem scenarzysty, zamieniło się w kapitalistyczny jarmark.
  2. Gdynia. Kuzyn opowiada mi, jak w karetce, wiozącej go z atakiem serca do szpitala, młody lekarz poprawiał mu samopoczucie, mówiąc: Wszystko zależy od trafiku, jeżeli za dziesięć minut położymy pana na stole operacyjnym to może pan pociągnie, jeżeli nie to kaput. Za taki żart amerykański lekarz musiałby pożegnać się z praktyką.
  3. Kraków. Reklama: Przyjacielu, rozważ sobie, nie zjesz nigdzie, tak jak w żłobie zwabiła mnie do baru Żłób naprzeciwko wynajętego mieszkania przy ulicy Pędzichów 17. Żłób odkupiła od poprzedniego właściciela kobieta o przenikliwie niebieskich oczach, od której dowiedziałem się, że nazwa ulicy pochodzi od pędzenia tędy bydła w czasach, gdy była to wieś. Niebieskooka bar prowadzi z synem, studentem marketingu, który powiększył porcje dla głodnych studentów i pracowników fizycznych, a obniżając cenę zmniejszył je dla dzieci, seniorów i studentów niezamożnych,
  4. 4. Na poczcie. Wysyłam worek z książkami do Bostonu. Limit 30 kg, ale dowiaduję się, że przepisy BHP zabraniają kobietom podnosić ciężar ponad 25 kg, a mężczyźni w okienkach pocztowych już się nie pojawiają. Za ladą kręcą się trzy panie, ale tylko jedna pracuje i tak mi wyznaje: BHP nie BHP, ja nawet piętnastu nie podniosę. Kierowniczka wpada na pomysł: będziemy pakować worek po drugiej stronie lady; pan i ja pociągniemy go do drzwi, a jutro zabiorą go panowie z transportu.
  5. Zakopane, Ruszam śladami „Turnieju Miast” Smokowiec-Zakopane. Nie ma już hotelu Giewont, do którego po kolana w śniegu zbiegaliśmy z Gubałówki po zakończeniu transmisji, Restauracja Morskie Oko, gdzie się stołowaliśmy – przygotowana do remontu. Pod starą nazwą Watra funkcjonuje gigantyczny bar z góralską kapelą. Stacja kolejowa ma wciąż patynę PRL. Zachowała się Halama, dom wypoczynkowy Zaiksu, pamiętający przedwojennych literatów i powojennego Juliana Tuwima, który spędzał tu długie miesiące. Taksówkarze przepraszają za Bangladesz, jak nazywają stragany z pamiątkami pod skocznią.
  6. W pociągu. Rozmawiają po francusku, chłopak jest synem polskich emigrantów posolidarnościowych we Francji, a dziewczyna – Francuzka z Grenoble. Oboje ukończyli tam szkoły biznesowe, ale prace znaleźli w Anglii, która po Brexicie straciła dla nich wdzięk. Myślą o przeniesieniu do Holandii. Są europejskimi nomadami, jakich coraz częściej spotyka się w pociągach i samolotach. Polska i Francja nie wchodzą w rachubę. Własne kraje ograniczają ich.
  7. Warszawa. W moim mieście coraz częściej nie dochodzi do ostatnich spotkań Żona nieżyjącego już przyjaciela chce umrzeć, ale otaczający ją ludzie nie pozwalają jej na to i po każdej ucieczce ze szpitala z niefunkcjonującymi nerkami – odwożą ją tam z powrotem. Jak trudno wywalczyć sobie ostatni objaw wolności osobistej: prawo do zakończenia życia…

Marian Marzyński

Life on Marz (2007) & RISD Student Films (1972-1976)

“My name is Marian Marzynski,” I introduced myself in broken English to my film class. “It’s too long,” they said. “Can we call you Marz?” In 1972, my students at the Rhode Island School of Design were the siblings of those WHO rebelled in the 60s. This new genera

Print Friendly, PDF & Email