Andrzej Koraszewski: Nauczyciel-ateista w szkole7 min czytania

Zabawne, bo nikt nie ma odwagi nawet zgadywać jak wielu nauczycieli w polskich szkołach jest ateistami. Dwunastu moich bliskich znajomych nauczycieli to ateiści. Nie jestem w stanie zliczyć nauczycieli-ateistów, którzy są czytelnikami „Listów”, znajomymi na FB, czy których spotykałem na różnych zebraniach. Przyjaciele pracujący w szkołach w odpowiedzi na  pytanie ilu jest nauczycieli-ateistów mówią, że „sporo”, często dodają, że nawet gdyby były jakieś badania, to prawdopodobnie nie pokazywałyby prawdziwego obrazu, chociaż nikt nie słyszał o zwolnieniach nauczycieli za ateizm.

Oczywiście nauczyciele-ateiście nie  nauczają w szkołach ateizmu. Moi znajomi to poloniści, angliści, biolodzy, chemicy, matematycy. Co ich cechuje? Przede wszystkim pasja, pasja pedagogów chcących wciągnąć dzieci i młodzież w czytanie książek, zainteresować nauką, nauczyć rozmawiania bez lęku, stawiania pytań, krytycznego myślenia i porządnego dyskutowania. Mam wrażenie, że ci nauczyciele, częściej niż inni mówią o swoich uczniach z sympatią, chociaż i oni płaczą, bo zawód nauczyciela do łatwych nie należy. Przede wszystkim jednak, są bardzo różni. Wspólna dla całej grupy wydaje się być tylko ostrożność. Ich ateizm jest w szkole sprawą prywatną. Jak bardzo prywatną?

Czy uczniowie wiedzą, że ich nauczyciel jest ateistą? Czasem tak, czasem zaledwie domyślają się, czasem nie mają pojęcia. Im wyższy poziom nauczania, tym mniejsze prawdopodobieństwo, żeby młodzież nie domyślała się.

Tak więc, nauczyciel-ateista nie uczy ateizmu, uczy patrzenia na świat bez odwoływania się do religii. To już bardzo dużo. Oczywiście nie wszyscy wierzący nauczyciele  mówią w szkole o religii. Może nawet wręcz przeciwnie, Dobrzy nauczyciele, niezależnie czy są wierzący, czy nie, zazwyczaj koncentrują się na swoim przedmiocie, swój światopogląd zostawiają za murami szkoły, nie są misjonarzami ideologii, a misjonarzami wiedzy.

Czy wszyscy nauczyciele-ateiści to cudowni nauczyciele? No cóż, nauczyciele, z którymi ja się przyjaźnię, to ludzie, którzy mnie urzekli swoją pasją. Z pewnością  muszą być jacyś nauczyciele-ateiści, którzy są okropnymi nauczycielami. Czasem słucham opowieści młodych ludzi, o tym, co dzieje się na uniwersytetach, o lekceważeniu studentów, o chamstwie wykładowców, o braku zainteresowania swoją pracą. Wśród tych nauczycieli akademickich jest proporcjonalnie znacznie więcej ateistów niż w szkołach średnich i niestety nic nie wskazuje na to, że ich stosunek do studentów i nauczania jest znacząco lepszy niż nauczycieli wierzących.

O życiu i problemach nauczyciela-ateisty w polskiej szkole wiemy mało. Rzadko dzielą się swoimi obserwacjami, a jeśli to raczej w prywatnym gronie. W tych rozmowach dominuje przerażenie nachalną indoktrynacją religijną w szkole, tym, do jakiego stopnia religijna indoktrynacja blokuje krytyczne myślenie i otwartą dyskusję, są krytyczni wobec łączenia patriotyzmu z „wartościami chrześcijańskimi”, wobec powracającego hasła „Polak-katolik”. Często mówią o narastającej atmosferze katolickiego fundamentalizmu, o wzrastającej arogancji grasujących w szkołach księży.

Nowe programy, nowe podręczniki zmieniają niektóre przedmioty w narzędzia indoktrynacji. Historia, wychowanie do życia w rodzinie, wiedza o społeczeństwie stają się polami nauczania, na których ateista jest niemile widziany. Język polski, w szczególności na etapie nauczania początkowego to również narzędzie ideologicznej obróbki  młodych umysłów. Równocześnie ranga nauk ścisłych spada, maleje liczba godzin poświęconych prawdziwej nauce.

Obserwując media, widzimy jak dyskusja o likwidacji gimnazjów przygasa, podobnie jak przestaje się mówić o kwestii obniżenia wieku rozpoczęcia nauki w szkole. Przeciwnicy posyłania sześciolatków do szkoły zasadnie argumentowali, że szkoły nie są do tego przygotowane, ale już dyskusji o tym, co takie przygotowanie mogłoby oznaczać praktycznie nie było. O możliwościach zainteresowania prawdziwą nauką dzieci przedszkolnych nie mówi się praktycznie wcale, chociaż są zarówno zagraniczne, jak i krajowe próby, pokazujące, że dzieci przedszkolne mogą się nie tylko wspaniale bawić na spotkaniach z nauką, ale i uczyć odkrywania fascynujących zjawisk przyrodniczych.

Kto wie, może  przede wszystkim brak nam opowieści jak wygląda polska szkoła widziana oczyma nauczycieli. Tych nauczycieli, którzy buntują się przeciwko szkole zabijającej w dziecku ciekawość i wdrażającej młodych ludzi do bezmyślnej akceptacji dogmatów.

Marcina Kruka nie trzeba przedstawiać czytelnikom „Listów z naszego sadu”. Wydawnictwo „Stapis” wydało właśnie jego książkę „Grzeszyć inteligencją”. To zbiór opowiadań o szkole widzianej oczyma nauczyciela-ateisty. Redakcja „Listów” oczywiście poleca, a nawet zaleca.

Jak napisał o tej książce dyrektor prywatnego gimnazjum w Lublinie:

“Jest, moim zdaniem, świetna pod względem literackim, a światopoglądowo wypełnia pewną lukę w naszej literaturze współczesnej, która niechętnie podejmuje publicystyczną tematykę, a zwłaszcza dotyczącą kwestii obecności religii katolickiej w naszym życiu społecznym.”

zapowiedzi wydawnictwa „Stapis” czytamy m. in.:

„Grzeszyć inteligencją wpisuje się w debatę o reformie szkoły, a przede wszystkim o gimnazjach. Marcin Kruk pisze właśnie o młodzieży gimnazjalnej, i to tej ze wsi oraz małych miasteczek, której z wielkich metropolii na ogół się nie dostrzega. To ważny głos w bieżącej dyskusji na temat reformy edukacji”.

Najlepiej jednak oddać głos samemu Marcinowi, bo jeśli on nie zachęci, to nikt nie zachęci. Poniżej fragment opowiadania ”Seks w małym palcu”:

Unia daje na organizowanie dokształcania, ale nie zawsze tym, co trzeba. Dokształcać się warto, zawsze trochę zmiany, nowi ludzie, zajęte weekendy, a i dyrekcja może się wykazać, że nauczyciele się dokształcają, więc zachęca.

Jurek na zajęciach siedział koło mnie i sprawiał wrażenie złośliwej, znudzonej małpy. Zadawał szeptem dobrosąsiedzkie pytania, czy inteligentny człowiek ma prawo mieć pretensje do douczającej go kretynki, czy raczej powinien winić samego siebie?

Wieczorem w pubie odzyskał wigor zastanawiając się nad kuflem piwa, czego właściwie oczekiwał. Może warsztaty powinny być przeciwieństwem lekcji – mówił – a może lekcje powinny być nieustającymi warsztatami. Ja to bym moim dzieciakom urządził warsztaty pod hasłem „seks w małym palcu”.

Z lewej strony usłyszałem damski pisk przerażenia, a z prawej damski pisk zachwytu. Mogło to wskazywać na fakt, że nauczyciele są różni, ale dokształcają się dziś niemal wszyscy.

– I jakbyś to przedstawił swojej dyrekcji – zapytałem w nadziei, że się dokształcę.

Odpowiedział, że to proste, że niczego nie ujmując prawdzie, napisałby projekt warsztatów poświęconych badaniu stanu i możliwości rozwoju kultury narodowej. Byłby to zatem projekt zgodny z oczekiwaniami zainteresowanych stron, rokujący nadzieję na stymulację intelektualną uczniów, a zarazem wyjściowo zgodny z domniemaniami dyrekcji o tym, co pożądane, żeby dobrze wypaść we właściwych oczach.  Ponieważ jednak na obecnym etapie dalsza realizacja projektu mogłaby natrafić na grubą warstwę skamieniałej mentalności – dodał szybko – że cała nadzieja w Wojewódzkim Ośrodku Doskonalenia Nauczycieli. Tu moglibyśmy przedyskutować program warsztatów dla uczniów szkół gimnazjalnych pod hasłem ”seks w małym palcu”. Bo też seks, proszę państwa – mówił dopijając resztki piwa z kufla – przenika atmosferę gimnazjum, ale przenika niewłaściwie. Powinien być na testach, na egzaminach, powinny być olimpiady na temat seksu i warsztaty pod hasłem „seks w małym palcu”.

– Ja tak nie uważam – powiedziała powierzchownie atrakcyjna niewiasta z lewej, co wyraźnie podnieciło Jurka.

– I w tym właśnie problem. Pierwsze zajęcia na warsztatach – Z kim i o czym rozmawiać najpierw, czyli co powinniśmy wiedzieć zanim pójdziemy na pierwszą rozbieraną randkę i kto ci o tym może coś rozsądnego powiedzieć? To nie jest błaha sprawa, te dzieci już mogą mieć dzieci, a lepiej, żeby ich nie miały. Czyli powinny wiedzieć co zrobić, żeby nie nawarzyć piwa, kiedy biologia do warzenia piwa zaprasza.

Wyraźnie pragnął zamówić kolejne piwo, co dla jego sąsiadki stało się okazją do zadania odwiecznego pytania mentalnej skamieliny: Więc pan uważa, że powinniśmy te dzieci zachęcać do seksu?

–  Ja uważam – odpowiedział wodząc wzrokiem za kelnerką –  że powinniśmy spojrzeć prawdzie w oczy, zanim prawda pójdzie w krzaki. Biologii nie zmienimy, możemy zmienić kulturę, a kultura narodu to kultura seksu. Bez wysokiej kultury seksu, nie będzie wysokiej kultury narodu, a przyzna pani, że dzisiejsza kultura polskiego seksu…

Książkę Marcina Kruka można kupić zamawiając przez internet w sklepie wydawnictwa “Stapis“, ale niebawem będzie już w hurtowniach i w księgarniach w całej Polsce.

Andrzej Koraszewski

Print Friendly, PDF & Email
 

4 komentarze

  1. Mr E 30.11.2017
  2. agluszek 30.11.2017
  3. Mr E 08.12.2017
  4. koraszewski 08.12.2017