W lutym 2016 w Wydawnictwie Krytyki Politycznej ukazuje się książka Marty Abramowicz „Zakonnice odchodzą po cichu”.
Zakonnice rzeczywiście odchodzą (odchodziły) po cichu, ale o książce Marty Abramowicz było i jest głośno. Właśnie ukazało się jej drugie wydanie, wydanie specjalne, poszerzone o część „Echa” zbierającej opinie medialne i opis spotkań autorki z różnymi osobami, z czytelniczkami, przedstawicielkami władz zakonnych, z byłymi już siostrami.
Notka od wydawcy o autorce – dziennikarka, badaczka, psycholożka. Sztuki reportażu uczyła się u Hanny Kral, prowadzi badania społeczne najczęściej o ludziach, którym trudno się odnaleźć.
Tyle na starcie; a teraz o książce.
„Zakonnice odchodzą po cichu” to nie jest klasyczny reportaż. Za duży format, zbyt wiele wątków, zawiera również dane statystyczne – jak zawsze, gdy mamy do czynienia z raportem socjologicznym o jakimś zjawisku społecznym czy wydarzeniu. Książka Marty Abramowicz nie jest klasyczny raportem z badań, techniki badawcze zastosowane przez autorkę mogłyby wprawdzie mieścić się w kanonie „miękkich” technik luźnego wywiadu, ale aby uznać to za raport potrzebny byłby większy porządek w prezentacji materiału.
No to jak nazwać tę książkę Abramowicz? Myślę, że najbliżej jej do literatury faktu z naciskiem na literaturę, literaturę w najlepszym wydaniu, jak u Hanny KralL. Najważniejszą zaletą książki jest temat – odejścia z zakonu żeńskiego, odejścia zakonnic. Gdy ksiądz porzuca sutannę i staje się świeckim człowiekiem jego życie – trudności, czasem sukcesy, są znane czasem medialne; gdy z zakonu odchodzi kobieta – czasem dziewczyna, czasem osoba starsza – jest cicho. Jak na cmentarzu, jak na pogrzebie.
Abramowicz „złapała” temat, trudny i niebadany – i to jej pierwszy sukces. Większym sukcesem jest jednak to, że po lekturze tego reportażu/raportu z badań opartych na dwudziestu wywiadach/rozmowach z kobietami, które były w zakonach (różnych) uzyskujemy wgląd w zamknięty świat średniowiecznych praktyk, świat korporacyjnych struktur i zróżnicowania społecznego, ucisku i wyzysku opakowanego w religijne reguły ekstatycznych doznań kobiet, które wybierały drogę do klasztornej furty pod wpływem bardzo różnych bodźców.
Fascynujący ale i przerażający świat. Zamknięty dla współczesnego świata, świata ogarniętego konsumpcjonizmem i nowymi technikami komunikacji. Warto zanurzyć się w te wyznania byłych już sióstr i ich przełożonych – to są klasyczne obrazki jak z opresyjnych, zamkniętych grup społecznych, uczestnictwo w których oparte jest o niemierzalne kryteria przynależności. Czytając książkę Abramowicz dostajemy tysiące wiadomości o regułach zakonnego życia, regułach tworzonych w świecie, którego już nie ma, sprzed czasem tysiąca lat, z głębokiego średniowiecza – ale i o bardzo współczesnych formach zarządzania zespołami ludzkimi pozostającymi w strukturach zamkniętych.
Książka Marty Abramowicz wpisuje się w krytyczną analizę instytucji kościoła katolickiego w Polsce. Krytyka ta nie jest ideologiczna, jest oparta na świadectwie i przeżyciach osób, które wybierały zakon pod wpływem fascynacji religijnej, młodzieńczego uniesienia, zawodu życiowego, zaburzeń osobowości. To nie są łatwe do sklasyfikowania powody wstępowania do zakonu, to nie są również proste i łatwe do określenia powody odejścia ze wspólnoty. Zawsze jednak porażające są opisy reakcji na decyzję wyjścia z zakonu, absolutnie rzeczowy charakter reguł (bo to są reguły) rozstania się z siostrą, która „okazała się za słaba”. Tego nie ma w regulaminach i procedurach żadnych świeckich organizacji; no chyba że w mafii.
Jest jednak sukces! Chyba jednak w wyniku tej publikacji, kilka miesięcy po jej ukazaniu, Konferencja Przełożonych Wyższych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych organizuje sesję na temat odchodzenia sióstr. Pierwszy raz staje ten temat i to na sesji, która trwa trzy dni, w której bierze udział ponad sto osób. Temat odchodzenia sióstr zakonnych przestaje być tematem tabu.
A na innym polu, w innej rzeczywistości też się dzieje – Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu właśnie wystawił sztukę „Zakonnice odchodzą po cichu” opartą na motywach książki Marty Abramowicz w reżyserii Darii Kopiec.
Zbigniew Szczypiński
Nie wiem, czy to źle, że odchodzą po cichu. Niezależnie od opresji i krzywd instytucjonalnych jest w tym chyba zawsze jakiś dramat wewnętrzny. Przyjęcie reguły (zakonu), ślubowanie – i odczucie niemożności wytrwania. Cisza wydaje mi się w takiej sytuacji stosowniejsza, niż łatwe komentowanie, obwieszczanie, jak zdarza się to czasami zrzucającym sutannę księżom. Nie byłaby to cisza cmentarna (skąd takie skojarzenie?!), lecz milczenie osoby mającej za sobą szczególne doświadczenie egzystencjalne.
Lubie te komentarze ACLeszcza ale…gdyby wczytał się w historie tych byłych zakonnic, w to co dzieje się po wyjściu z zakonu w ich rodzinach, w najbliższym otoczeniu, to tak lekko nie wpisywałby się w ten chór “prawdziwych chrześcijan” co to żyją jak żyją ale wymagania do innych mają kanoniczne.
Wyjścia z zakonu to przede wszystkim niezgoda na poniżanie i wykorzystywanie, na zwykły wyzysk i traktowanie siostry jako wyrobnicy pańskiej, gdzie tu doświadczenia egzystencjalne, gdzie absolut…
Poklepywanie po plecach (“Lubię te komentarze…”) nie sprawia mi przyjemności. Przyznaję też, że nie rozumiem zdania mówiącego o wpisywaniu się w chór “prawdziwych chrześcijan” (cudzysłów Zbyszka 123!). W żaden chór nie wpisuję się. Wyrażam swoją opinię, że opuszczenie zakonu może być, i zazwyczaj jest, istotnym doświadczeniem egzystencjalnym (to coś innego, niż doświadczenie biograficzne, społeczne itp.). Jeśli coś może je w ogóle wyrazić, to język milczenia – powstrzymanie się od mówienia, gdy jest możliwe.
Nie pisałem niczego o reakcjach otoczenia społecznego, pewnie nierzadko dotkliwych; ani o absolucie, bo cóż można o nim napisać…
Wystarczyło czytać ze zrozumieniem, ha!
No cóż, dziś nie każda zakonnica staje się Matką Teresą.
http://natemat.pl/189143,druga-twarz-matki-teresy-z-kalkuty-za-co-krytykowana-jest-nowa-swieta
Internet jest bezwzględnym ekshibicjonistą, pozwala zaglądnąć wszędzie…
Wybór życia zakonnego (obojętnie – męskiego, czy żeńskiego) zawsze był dla mnie świadectwem pewnej aberracji umysłowej; inaczej – zjawiskiem, którego nie pojmuję. “Nasze” (cudzysłów – bo dla mnie, zdeklarowanego osobistego wroga pana B., absolutnie nie moje) zakony i różne chrześcijańskie – ale i inne – Kościoły niespecjalnie różnią się od gangu scjentologów. Rozumiem, że dla decydującego się na taki wybór człowieka zapewne obie decyzje — o wstąpieniu, jak i o wystąpieniu – mogą być dramatem osobistym. Ale jestem przeciwny pozostawianiu tych decyzji w sferze prywatnej. Ludzie mogą – i mają prawo – wiedzieć, w co się pakują. Może kogoś się uchroni przed piekłem. Ziemskim, naturalnie.