Irene Tomaszewski: Wysłuchałam wywiadu z Agnieszką Holland i…9 min czytania

 

2018-02-21.

Ktoś z polskich znajomych podesłał mi link do wywiadu z Agnieszką Holland w TV24 (2 lutego). Gdy go oglądałam, przypomniał mi się Timothy Snyder, który podczas lunchu w klubie Uniwersytetu McGill, zapytany , co sprawiło, że zaczął się interesować Polską, odpowiedział bez wahania: „Polscy intelektualiści”.

W istocie, przyjemnie jest słuchać kogoś takiego jak Agnieszka Holland. Argumenty swoje przytacza jasno, ze spokojną pewnością siebie. W kulturalny sposób wyraża swój sprzeciw wobec nowej ustawy, która grozi karą za użycie terminu “Polskie obozy śmierci”. Problem właściwie bagatelizuje. Jej zdaniem wyrażenie to ma jedynie konotacje geograficzne.

W toku rozmowy Holland powiedziała, że przebywając na Zachodzie nie spotkała nikogo, kto, posługując się tym wyrażeniem, chciałby obarczyć Polskę odpowiedzialnością za obozy.

Z lekkim uśmiechem stwierdziła, że media zachodnie nigdy nie łączyły określenia „polskie obozy śmierci” z polską odpowiedzialnością. A reakcja w Polsce świadczy o tym, że Polacy nie czytają, są niewykształceni, więc łatwo jest politykom ich roznamiętnić.

Istotnie.

Polska, podobnie jak USA, wybrała w ostatnich wyborach populistów. Wśród wielu liberałów, obawiających się o losy demokracji ten wybór spowodował autentyczną konsternację.

Ale w USA liberalne elity, po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, krytycznie odniosły się do własnego poczucia intelektualnej wyższości, które zrodziło ich lekceważący stosunek do pozostałych warstw społeczeństwa.

Czy w Polsce w podobny sposób elity krytycznie przyjrzały się własnej liberalnej tożsamości? Jeżeli wywiad z Holland jest miarodajny, to myślę, że jednak nie.

Intelektualiści wszędzie na świecie obracają się w kręgach ludzi sobie podobnych. Z łatwością podejmują rozmowy; nawet jeśli się spierają, to właściwie ich spory toczą się w sposób harmonijny. Na ogół jednak jedni podzielają poglądy drugich, wzmacniając przy tym własny punkt widzenia i generalnie ignorują lub lekceważą punkt widzenia innych. Odniosłam wrażenie, ze Agnieszka Holland obraca się właśnie w takich kręgach. Bezsprzecznie jest to ktoś, kto wiele podróżuje – Nowy Jork, Waszyngton , Los Angeles… Kto zaprzeczy, że zna Amerykę od morza do morza?

Jestem kimś, kto mieszka od dzieciństwa na kontynencie amerykańskim i poznał go nie tylko pędząc autostradami, lecz jeżdżąc po bocznych drogach; kto trafia nie tylko do artystycznych i businessowych centrów wielkich miast, lecz zagląda też na przedmieścia i na prowincję; kto bywa nie tylko w turystycznych uzdrowiskach , ale zna amerykańskie osiedla i małe miasteczka, I z całym przeświadczeniem zaprzeczam słowom Agnieszki Holland. To nie jest prawda, że mieszkańcy Ameryki nie łączą „polskich obozów śmierci” z polską odpowiedzialnością za Holocaust, i że wiedzą kim byli „naziści”. Nieprawda że cokolwiek wiedzą o polskim ruchu oporu, czy o walce Polaków u boku zachodnich aliantów . Jeżeli w ogóle cokolwiek o Polsce wiedzą, to to, że jest to kraj żydowskich grobów, wiecznego antysemityzmu , zamieszkały przez ludzi prymitywnych i gwałtownych. A ostatnio jeszcze dowiedzieli się o „polskich kolaborantach” , niedokładnie zresztą wiedząc, co to znaczy.

Pozwolę sobie uwiarygodnić tę generalną uwagę konkretnymi przykładami z własnej działalności zawodowej lub po prostu z obserwacji:

Udział Polaków w II wojnie Światowej jest dobrze przez historyków udokumentowany, co nie znaczy, że jest powszechnie znany. Inaczej trudno by było tak łatwo oskarżać o kolaborację z Niemcami kraj, którego obywatele walczyli na wszystkich frontach – od Norwegii po Afrykę Północną, we Francji, Belgii, Holandii, we Włoszech i w Rosji, na morzu, w powietrzu i na lądzie.

Tymczasem, ileż to razy w różnych mediach wspominano o polskich jednostkach SS” (także w kanadyjskiej CBC)! TIME po wzmiance o Polakach w SS dopiero wtedy uznał swój błąd, gdy protestujący przeciw temu Kongres Polonii okazał otrzymane od Niemców oficjalne pismo, że nie ma dowodów na służbę Polaków w oddziałach SS!

Sama zmagałam się kilkakroć z terminem „Polskie obozy śmierci”. Raz podczas spotkania z wydawcami jednej z najważniejszych kanadyjskich gazet usłyszałam tłumaczenie, podobne do przytoczonego przez Agnieszkę Holland, że użyto tego terminu wyłącznie jako konotacji geograficznej. Że był to skrót myślowy, ponieważ – choć wiele obozów takich jak Dachau, Ravensbruck, Mauthausen czy Bergen-Belsen było umiejscowionych w Niemczech, to największy – Auschwitz, będący symbolem Holocaustu – znajdował się w Polsce. Gdy zaoponowałam, bo przecież ta część Polski była wtedy zaanektowana przez Niemcy do 1945, i że właściwiej byłoby nazwać te obozy „niemieckimi”, usłyszałam, że…to nie byłoby w porządku wobec dzisiejszych Niemiec(Sic!).

„Więc panowie uważacie, że mimo wypaczenia historycznych faktów, nie chcecie być ‘nie fair’ wobec Niemców, ale wyraźnie nie przejmujecie się tym, że nie jesteście w porządku wobec Polaków?” –  zapytałam.

Zapadła cisza i w rezultacie w gazecie ukazało się sprostowanie, wyjaśniające, że obozy nie były polskie lecz niemieckie, ale też dodano, że redakcja woli sformułowanie nazistowskie”.

W latach 90. byłam zatrudniona jako researcher przy produkcji kanadyjskiego filmu o II Wojnie Światowej. Na fragment o Polsce scenariusz przewidywał kilka minut. Zadałam sobie trud i zaproponowałam kilka ważnych tematów, prezentując reżyserowi poważne historyczne opracowania. Był sceptyczny, ale przejrzał te materiały. Po kilku dniach powiedział: „Nie myślałem, że nie wiedziałem aż tak wiele”.

Postanowił wtedy zrealizować dokument wyłącznie o Polakach podczas wojny. To było odważne, bo czy można było zrobić taki film o Polakach, a nie o Holokauście?

I producent, zresztą kanadyjski Żyd, zadecydował: „Polacy też mają prawo do mówienia o swojej historii”

Niemniej przed kolaudacją kopia filmu została wysłana do Kongresu Żydowskiego po akceptację. (Nie było obiekcji.)

Dlaczego jednak pokazywanie Polaków w dobrym świetle może być problematyczne i wymagające odwagi, tymczasem pokazywanie Polaków w złym świetle – zupełnie nie?

Agnieszka Holland mówi też w wywiadzie o bohaterskich Polakach, wymieniając tu Karskiego i Pileckiego. Twierdzi, że ich heroizm jest powszechnie znany. Trzeba przyznać, że poprzeczkę postawiła wysoko. We wspomnianym filmie dokumentalnym rozwinięto epizod o Krystynie Wituskiej, młodej, niewiele znaczącej uczestniczce polskiego ruchu oporu, która została ścięta w niemieckim więzieniu. Wszystkich realizatorów filmu autentycznie poruszyły jej listy i byli zdziwieni, że nigdy o Wituskiej nie słyszeli. (Warto tu wspomnieć, że w 2014 roku staraniem córki gestapowca, który skazał Wituską na śmierć, upamiętniono ją pomnikiem, który stanął na campusie uniwersyteckim w Halle). Listy Krystyny Wituskiej zostały przetłumaczone na angielski i wydane, ale niestety zupełnie nie dotarły do szerokiej publiczności.

Więc czy polscy bohaterowie są rzeczywiście znani?

Jestem wraz z Tecią Werbowski współautorką pierwszej anglojęzycznej książki o Żegocie. Wydano ją w 1994. Śledziłam reakcje na nią. Zaręczam, że polscy bohaterowie są znani jedynie w bardzo wąskich kręgach, zapewne też w tych, w których obraca się znakomita polska reżyserka. Jest jednak na Zachodzie wyraźny opór wobec nich i jednocześnie mocny nacisk na wykazanie jak bardzo byli oni wyjątkowi. A heroiczne było głównie to, że działali dla dobra społeczności żydowskiej. Ten punkt widzenia jest problematyczny z dwóch powodów:

Po pierwsze: czyż nie jest bohaterstwem sam opór przed terrorem? Obrona siebie, własnych dzieci, kultury swojego kraju, opór przeciw grabieży? Gdy mówi się o polskiej „wyjątkowości”, to często w jakimś uwłaczającym kontekście, dowodząc, że Polacy niesłusznie lub przesadnie przedstawiają siebie za wyjątkowych w swoim cierpieniu i heroizmie.

Czyż krytycy Polski nie są wyjątkowo aroganccy i hipokrytyczni, ustalając dla Polaków standardy, których sami nigdy nie osiągnęli?

Po drugie: znane mi studia nad Żegotą i nad Sprawiedliwymi niosą na ogół pewne istotne uproszczenie. Pisząc naszą książkę uznałyśmy, że bohaterstwo członków Żegoty polegało przede wszystkim na fakcie, że ci ludzie odważnie opowiedzieli się po stronie godności.

Podniosłyśmy wówczas kwestie ryzyka i problem prawa do obrony własnego bezpieczeństwa. Tym tropem właściwie anglojęzyczni autorzy piszący o Holocauście nie poszli.

W naszej skromnej książce napisałyśmy, że członkowie Żegoty mieli na względzie moralny dylemat – czy ryzykować życiem własnych dzieci (które same nie mogły zaakceptować lub sprzeciwić się tej decyzji ). Stawali oni też przed innym moralnym dylematem, umieszczania dzieci w polskich rodzinach, nie ujawniając ich żydowskiego pochodzenia. Robiono tak w desperacji i na krótkie okresy, ale przecież zawsze narażając chwilowych, często nieświadomych opiekunów na straszne ryzyko.

Maria Kann i Zofia Kossak podniosły jeszcze inną ważną kwestię, pomijaną przez wielu badaczy. A mianowicie: jak bardzo demoralizujący wpływ miało na świadków obserwowanie bezkarnej , długotrwałej, sadystycznej przemocy. Psychologiczny efekt obcowania z masowym terrorem wymaga jeszcze zbadania i głębszego zrozumienia.

Może Agnieszka Holland nie widzi do jakiego stopnia doświadczenia Polaków przedstawiane są w czarno-białych obrazach. Niedawno Yuli Tamir, publicysta izraelskiego dziennika Haaretz przytoczył słowa Lecha Kaczyńskiego, skierowane do izraelskiej minister edukacji, „Niemcom wybaczyliście, bo mieli pieniądze i mogli wam zapłacić, a Polacy byli biedni i nie mieli co zaoferować”.

Jan Gross, polski nowojorczyk, wyżywa się portretowaniem Polaków jako prymitywów.

Ubóstwo to taka kraina, której powszechnie się nie szanuje. Elity w wielkich miastach nie obdarzają zbyt wielką sympatią biednych chłopów, i jest to dość powszechne zjawisko.

Jeśli intelektualista sprzedaje swoją książkę, reklamując ją zdaniem „Polska połowa wsi wymordowała żydowską połowę” to nie jest naukowa ścisłość lecz fraza użyta dla przyciągnięcia uwagi w witrynie księgarni.

Yuli Tamir zakończył wspomniany artykuł zaskakującą sugestią: „Może Polacy mają rację: Może przegrani także powinni mieć możliwość opowiedzenia swojej wersji zdarzeń. Nie jest ona mniej wiarygodna, a nawet może być prowokująco bardziej inspirująca niż oceny, do których jesteśmy przywiązani”.

Dla elit jest to wyzwanie. Amerykańscy liberałowie zdają się gruntownie analizować swój stosunek do biednych i nieuprzywilejowanych. Miejmy nadzieję, że i polskie elity odważą się zrobić to samo. Ludzie nie zmieniają się od tego, że jako naród zostają nieustannie narażani na wstyd.

Irene Tomaszewski


zamieszkała w Montrealu i Ottawie, kanadyjska anglojęzyczna publicystka polskiego pochodzenia.
Zajmowała się głównie tematyką II Wojny Światowej. Była współinicjatorką edukacyjnego programu „Poland in the Rockies”, skierowanego do anglofońskiej młodzieży o polskich korzeniach.
W ostatnich kilku latach redagowała założony przez siebie internetowy magazyn „The Cosmopolitain Review” (www.cosmopolitanreview.com), koncentrujący się na sprawach polskiej historii, kultury i nauki.

Print Friendly, PDF & Email
 

19 komentarzy

  1. PIRS 21.02.2018
    • dawniej_kuba 21.02.2018
      • Sir Jarek 21.02.2018
  2. Magog 21.02.2018
  3. agluszek 22.02.2018
  4. jacekm 22.02.2018
  5. wejszyc 22.02.2018
    • dawniej_kuba 23.02.2018
      • dawniej_kuba 23.02.2018
      • Mr E 23.02.2018
        • dawniej_kuba 23.02.2018
        • Mr E 23.02.2018
        • Mr E 23.02.2018
        • Mr E 23.02.2018
  6. Tetryk56 22.02.2018
    • dawniej_kuba 23.02.2018
      • agluszek 23.02.2018
  7. czupurko 24.02.2018
  8. emwe 02.03.2018