2018-04-11.
Wyrażenie tytułowe pochodzi z książki pisowskiego ideologa, wcześniej filozofa-platończyka, który zamienił veritas (prawda) na przyjaciela (prezes). Jako europoseł wsławił się onegdaj ruganiem kanclerz Niemiec i prezydenta Francji pospołu, organizowaniem wysłuchań na temat ‘zamachu’ smoleńskiego, braku demokracji w Polsce (za poprzedniej władzy!), czy fałszowania wyborów samorządowych, które… wygrało jego ugrupowanie.
Jak rozumiem ‘naród przykościelny’? Po pierwsze, że miejsce narodu jest przy Kościele, a nie odwrotnie… Za ‘ateistycznych i antypolskich’ rządów poprzedniej ekipy hasło to spotkało się z aplauzem Kościoła, który w ‘wolnej Polsce’ nagle poczuł się gorzej, niż za ‘komuny’. Najpierw wykreował sobie Rydzyka, a następnie in corpore (w całości), bez skrupułów i żenady przystąpił do ataku na ludzi i urządzenia dopiero instalowanego demokratycznego porządku. W Polsce jest to porządek młody, niedoskonały, więc należało go poprawiać i ulepszać, a nie obrzydzać obywatelom. Z drugiej strony, jak można od Kościoła – instytucji ex definitone (z definicji) niedemokratycznej – żądać, by wspierała ustrój obcy jej duchowi…
Po drugie, jeśli naród jest przykościelny, to znaczy, że nie jest samodzielny, ani suwerenny; potrzebuje kościelnej podpórki, bo inaczej sobie nie poradzi. Wszak rodzimy autokrata zawyrokował niedawno: „Polska albo będzie katolicka, albo jej nie będzie”. Jego poprzednik gen. Jaruzelski też uważał, że istnienie Polski zależy od tego, czy będzie ‘socjalistyczna’. Generał zmarł, socjalizmu nie ma, a Polska istnieje… Kłopot w tym, że nie może się obyć bez przymiotnikowej kwalifikacji. Niedawno obchodziliśmy 1050-lecie chrztu, z czego można wnosić, że był też ‘naród pogański’…
Po trzecie, ‘przykościelność’ do czegoś zobowiązuje; przynajmniej do tego, aby ‘naród’ przestrzegał dziesięciorga przykazań. Tymczasem mało kto zwraca uwagę zarówno na pierwsze trzy, które odnoszą się do Boga, jak i na kolejne siedem – dotyczące człowieka. Pierwsze są na tyle oderwane o rzeczywistości, że nikt nie bierze ich poważnie. Gorzej z pozostałymi, bo one też niewiele ‘naród’ obchodzą, choć potrafią regulować życie wielkich społeczności do tego stopnia, że mówi się o ‘cywilizacji chrześcijańskiej’ i naszej do niej przynależności. Jak słychać, jesteśmy nawet jej filarem; dawniej byliśmy antemurale (przedmurze) od Wschodu, a ostatnio jesteśmy jej dzielnymi obrońcami przed zalewem islamu i innych plag europejskich, jak gender, homoseksualizm, aborcja, eutanazja, narkomania…
Po czwarte, ‘przykościelny’ naród powinien widzieć w Kościele przewodnika duchowego, a Kościół być autorytetem dla narodu. Nie jest tak ani w jednym, ani w drugim przypadku, ponieważ ta stara instytucja religijna na naszych oczach przekształca się w byt polityczny; jej infrastruktura powoli przestaje służyć religii i zaczyna pełnić funkcje niezgodne z jej powołaniem. W Kościele polskim nie tylko rzadko słyszy się o Dekalogu, ale również o Kazaniu na Górze, czy miłosiernym Samarytaninie… Za to kler – od najwyższego do najniższego stopnia – uczy: na kogo i jak głosować, kto jest zdrajcą, a kto patriotą, że katastrofa lotnicza to zamach, że Polskę atakuje ‘ulica i zagranica’, że przedstawiciele partii rządzącej to ludzie: prawi, szlachetni, bogobojni i uczciwi, a nade wszystko kompetentni, tylko zmówiły się przeciw nim: ‘media polskojęzyczne’, ‘kasta sędziowska’ i ‘totalna opozycja’; że papież Franciszek to niszczyciel Kościoła powszechnego i lepiej, żeby umarł…
Warto przypomnieć, że przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi Kościół uruchomił narrację walki ze złem, w związku z tym w całym Kraju, po każdej mszy zarządzono modlitwę do św. Michała Archanioła, prosząc go, aby ‘szatana i inne złe duchy (czyli Tuska i jego ekipę!) mocą bożą strącił do piekła”. I tak się stało; od dwu lat rządzą nami ‘byty anielskie’, a w kościele p.w. Zbawiciela w Warszawie wierni nadal modlą się do archanioła. Wybór Andrzeja Dudy na prezydenta miał spowodować, że będziemy żyć w innym kraju (kard. Dziwisz), dzień wyborów był momentem ingerencji Ducha św. w dzieje Polski (słowa radiowego jezuity). Kraj ogarnęło mesjaniczne wzmożenie, a religijna głupota tamtego czasu wspięła się na szczyty.
Usłużni intelektualiści bronią kleru, który przecież ma prawo do poglądów politycznych. Owszem, powinien jednak pamiętać słowa Chrystusa: „nie można dwu panom służyć – Bogu i mamonie”, oraz – „królestwo moje nie jest z tego świata!”. Tymczasem działalność polskiego Kościoła jest zaprzeczeniem tych fundamentalnych nakazów. Walka polityczna przeniosła się do instytucji religijnej, której nauka – odpowiednio spreparowana – stała się orężem w polityce. Przykłady? Wykorzystywanie symboli religijnych przez partię rządzącą, rodzimych faszystów, narodowców czy kiboli. Kościół milczy, kiedy łamane są prawa kobiet, w sprawie przemocy w rodzinach, toleruje sekciarstwo nie tylko sprytnego domokrążcy religijnego z Torunia, ale podobnych mu ‘biznesmenów’, którzy tworzą domy opieki, budują katolickie osiedla, domy przedpogrzebowe z chłodniami itd. itp. Wszak w I i II Rzeczypospolitej Kościół był potęgą agrarną – dlaczego nie ma spróbować sił w nieznanych mu dotąd branżach? Do bieżącej akcji politycznej wykorzystywana jest nawet radiowa msza św., której uruchomienie było jednym z postulatów Solidarności, występującej w obronie wiary. Rządzący szerzą zgorszenie, a Kościół nie mówi, jak wcześniej, non possumus (nie możemy) się na to zgodzić…
Ludzie w moim wieku zachodzą w głowę – dlaczego Kościół, który w czasach politycznej opresji (okupacja, lata PRL) zachowywał się przyzwoicie i był dla wielu ludzi moralną busolą, nie potrafi się tak zachować, kiedy Kraj jest wolny, nic mu nie zagraża, może wreszcie wychodzić z wieloletniej, ba – wielowiekowej biedy? Dlaczego legitymizuje władzę, która za nic ma konstytucję, prawo krajowe i międzynarodowe, prywatne i publiczne, uniwersalne normy moralne, wreszcie zwykłą przyzwoitość, wedle której pewnych rzeczy po prostu robić nie wypada… ‘Przykościelność’ narodu zamiast być zaletą, powoli staje się zbiorem nowych wad społecznych, z którymi trzeba się będzie kiedyś zmierzyć, tak jak z wadami narodowymi…
Kościół w Polsce jest instytucją mocno zakorzenioną i bardzo wpływową; jednak kiedy mu się przyjrzeć w sytuacjach takich, jak obecna – ma niewiele do zaproponowania w wymiarach: intelektualnym, etycznym, historycznym, społecznym, ideowym… mimo nieustannie powoływanej ‘społecznej nauki Kościoła’. ‘Przykościelność’ może się w przyszłości okazać trudnym balastem, nie tyle z powodu naszego przywiązania do instytucji, co jej anachroniczności we współczesnym świecie. Co więc zrobić z ‘narodem przykościelnym’? Próbować go zastąpić społeczeństwem obywatelskim, którego budowę trzeba dopiero rozpocząć. Może ona trwać wiele lat; może też przyspieszyć – wszak żyjemy w cywilizacji informatycznej, w której wszystko dzieje się szybciej. Należy więc podjąć wysiłek i być dobrej myśli.
J S
Przekłady zwrotów łacińskich wyłącznie dla Czytelników młodszych wiekiem.
No cóż, wzorce mamy…
Za okupacji było podziemne szkolnictwo, później KOR i latające uniwersytety. Tylko że to wszystko znów trzeba zaczynać. A w ramach “reformy” oświaty już trwa indoktrynacja narodu przykościelnego.
” Tymczasem mało kto zwraca uwagę zarówno na pierwsze trzy, które odnoszą się do Boga…”
O! – Przepraszam!
Przykazanie trzecie do serce wziął sobie sam przewodniczący Solidarności Duda i walczył o wolne niedziele dla Boga i rodziny. I parlament dzień święty dla kasjerów wywalczył. Szkoda, że nie dla pracowników izb kontrolnych, którzy w niedziele mają wzmożoną pracę – muszą sprawdzać, czy ktoś nie handluje.
—
“dlaczego Kościół, który w czasach politycznej opresji (okupacja, lata PRL) zachowywał się przyzwoicie…”
Bo musiał?
A teraz wraca do starych zwyczajów.
—
PS. Na komendę wpłynęło zapytanie:
“Czy w związku z zakazem handlu mogę w niedzielę sprzedać ziomka na komendzie?”
Zaciekawił mnie pierwszy akapit poświęcony “pisowskiemu ideologowi, który wcześniej był filozofem-platończykiem”. Nie on pierwszy nie ostatni. Takim osobliwym przemianom poświęcił całą książkę Julien Benda zatytułowaną wymownie “Zdrada klerków”, nieco później o podobnym zjawisku pisał Raymond Aron w “Opium intelektualistów”. Polska wersja oddania intelektualistów (częściej pseudointelektualistów) w jasyr ideologów jest jak to zwykle nad Wisłą, groteskowa. Niemniej jest to zjawisko groźne bo obniża nie tylko jakość debaty publicznej, ale wręcz kompromituje rozum. Wprawdzie pozostaną zapewne wymierne profity w postaci sutych pensji parlamentarnych (zwłaszcza tych brukselskich), ale wstyd pozostanie.