…potrzebny od zaraz
Grodzenie się klasy średniej nie wydaje się być najpoważniejszym dramatem naszych czasów. Grodzenie się zaczyna się od przedszkola i szkoły podstawowej. Kto może ucieka od przemożnego wpływu pani Zalewskiej (wcześniej Romana Giertycha) i szuka dla swoich dzieci możliwości rozwoju pozwalających prognozować, że będą czytały więcej niż jedną książkę rocznie i że nie będą to „Żywoty Świętych”. Pani Zalewska i jej kohorty gwarantują, że dziecko sięgające po „Harrego Pottera” zostanie przywołane do porządku i pouczone, że takie lektury szkodzą polskiej duszy od poczęcia do naturalnej śmierci.
Nauczyciele domagają się wyższych płac i docenienia tych, którzy rzeczywiści uczą zdobywania wiedzy i umiejętności (a to jest głęboko sprzeczne z podstawą programową pani Zalewskiej, jej przełożonych i jej podwładnych). Stąd też klasa średnia (zapewne nie cała, ale znaczna jej część), już od pewnego czasu podejmuje próby odgrodzenia się i utrudnienia elementom niepożądanym szwendania się po placówkach oświatowych, do których posyłają swoje dzieci.
Jako społeczeństwo będziemy płacić cywilizacyjną zapaścią za to, że państwowe placówki edukacyjne w łapach PiS-u w jeszcze większym stopniu niż w poprzednim okresie częściej zabijają talenty niż je rozwijają, co oznacza, że potencjał intelektualny naszego społeczeństwa nie będzie wzrastał w takim tempie, jakiego wymaga uczestnictwo w nowoczesnym świecie. Watykan wydaje się zazdrościć islamowi policji religijnej na ulicach i dominującego wpływu duchowieństwa na szkolnictwo na wszystkich poziomach. Polska jest wierną córą Watykanu, zaś od czasu, kiedy nasz człowiek był papieżem, nasza potrzeba ponownego przekształcenia placówek oświatowych w miejsca kultu, rośnie z roku na rok i przynosi coraz lepsze efekty w postaci dramatycznie spadającego czytelnictwa książek i periodyków.
Przeczytałem w „Gazecie”, że „Nauczyciele bywają słabi, bo źle im płacimy, a źle im płacimy, bo bywają słabi. Przerwijmy to błędne koło. Podnieśmy nauczycielom pensje i wymagajmy od nich więcej.”
Obawiam się, że żadne pieniądze nie zmienią nauczyciela, który nigdy nie powinien zdać egzaminu wstępnego do seminarium nauczycielskiego (zwanego obecnie wyższą szkołą pedagogiczną), w nauczyciela, którego chcielibyśmy dla naszych dzieci. Idea, że wystarczy więcej zapłacić, jest nieporozumieniem. Fachowca trzeba wykształcić, a żeby dobrze wykształcić trzeba przeprowadzić ostrą selekcję na etapie wstępnym (wiedząc w dodatku, co chcemy osiągnąć i jakie powinniśmy stosować kryteria selekcji).
Życie ma swoje prawa i warto sobie uświadomić fakt, że nawet jeśli PiS diabli wreszcie wezmą, to radykalna zmiana jakości naboru i kształcenia w seminariach nauczycielskich jest równie nierealna jak radykalna zmiana naboru i jakości kształcenia w seminariach dla duchownych. Tradycja będzie ciążyła i kształcenie potworów w rodzaju pani Zalewskiej może pod rządami pani Zalewskiej się nasilić, ale nie załamie się po jej zniknięciu. System wypuszczał i nadal wypuszcza również wspaniałych nauczycieli, których talentu i powołania nie udaje się zniszczyć w procesie edukacji, a następnie w procesie wdrażania do nauczycielskiego zawodu.
Grodząc się klasa średnia zgłasza czasem zapotrzebowanie na tych właśnie nauczycieli (płacąc im nieco lepiej niż państwo) za dostarczanie usług, których państwo młodemu pokoleniu odmawia. Sami nauczyciele (ci z prawdziwego zdarzenia), szukają również miejsca, w którym nie tylko lepiej zarobią, ale będą również mogli uczyć bez narażania się na dąsy przełożonych i kolegów nauczycieli, ale również (a może przede wszystkim) na element niepożądany w postaci rodziców gniewających się na to, że ich dzieci namawia się na czytanie książek, o których ci rodzice słyszeli od pasterzy, że straszne.
O Lubartowie było głośno (może nie dość głośno), ale Lubartów nie jest wyspą na polskiej mapie. Przeciwnie, Lubartów jest typowy. To, co stało się w Lubartowie mogło wydarzyć się również w Dobrzyniu nad Wisłą, w Grudziądzu, czy w Kościanie. W Lubartowie nauczyciele podjęli próbę zmobilizowania uczniów do czytania (i to również w języku obcym), a oburzeni rodzice stanowczo zaprotestowali. Nauczyciele wyszli z założenia, że mobilizacja uczniów jest udana wtedy, kiedy apelując do zainteresowań uczniów wyzwala energię i zapał do zrobienia znacznie więcej niż to absolutnie niezbędne.
W Lubartowie postanowiono to zrobić za pomocą „Harry Pottera”. Jak 21 kwietnia donosiło lubelskie wydanie „Gazety Wyborczej” nauczyciele języka angielskiego w lubartowskiej szkole numer 3 rzucili pomysł:
„Na początku zapowiadało się skromnie. Miało być tylko czytanie książki po angielsku i konkurs. To miał być jeden dzień – wspomina propozycję nauczycieli Marian Bober, dyrektor szkoły.
Gdy przystał na propozycję, a nauczyciele powiedzieli o tym uczniom, ci stwierdzili, że impreza powinna mieć większy zasięg. Do podstawówki chodzi ponad tysiąc dzieci, więc nowych pomysłów przybywało. Młodzież kochająca Harry’ego zaczęła układać pytania do quizów, zaplanowano też maraton filmowy z Potterem połączony z nocowaniem w szkole. Miały być lekcje tematyczne w salach udekorowanych na wzór Szkoły Magii w Hogwarcie, do której uczęszcza książkowy czarodziej-bohater. Część uczniów kupiła stroje głównych bohaterów sagi o Potterze. A nauczyciele mieli zorganizować pokazy fizyczno-chemiczne, które podważyłyby istnienie magii. Bo miała to być mimo wszystko impreza edukacyjna.”
Prawdopodobnie zapomnieli w jakim kraju mieszkają, bo niebawem podobno w szkole pojawili się kochający rodzice. Mówili, że sobie nie życzą, grozili sądem, pokazywali wycinki z gazet, że to promocja okultyzmu, satanizmu i magii. Dyrektor zabawę odwołał, trochę licząc na to, że inni rodzice zaczną naciskać, żeby jednak pozwolić się dzieciom uczyć. Jeden z radnych zaproponował nawet przeniesienia imprezy poza szkołę, ale i dzieci i dorośli stracili zapał.
„Gazeta” pisze, że z tymi niezadowolonymi rodzicami to może być trochę lipa i że zdaniem mieszkańców główni protestujący to lokalny proboszcz i pisowski burmistrz Lubartowa. W niedzielę wielkanocną ksiądz proboszcz powiedział ponoć podczas swego kazania, że „Jeśli wierzycie w Jezusa zmartwychwstałego, to się nie będziecie zastanawiać się, czy wybrać Harry’ego Pottera, czy jego”.
W moim miasteczku młodzież opowiadała mi o podobnych kazaniach i podobnych naukach katechetek, a takich miast i miasteczek mamy tysiące.
Nawiasem mówiąc, krajowi nieumiarkowani katolicy sami tego nie wymyślili, podejrzliwość wobec książek o Harrym Potterze wyszła z samego Watykanu.
Pierwszy wystrzał z „Aurory” to wypowiedź naczelnego wówczas watykańskiego egzorcysty, ojca Gabriele Amortha, który zapewniał, że wypędził z ludzi kilkadziesiąt tysięcy demonów, a demony widział wszędzie i we wszystkim. Ówże świątobliwy mąż w Roku Pańskim 2001 orzekł, że „za Harrym Potterem kryje się sygnatura księcia ciemności”.
Po takim werdykcie ani proboszcz, ani pisowski burmistrz Lubartowa nie mogli się wahać, chociaż uczciwie mówiąc nie jest pewne, czy wiedzą, kto pierwszy diabła w Harrym Poterze dostrzegł. W dwa lata później prasa zachodnia pisała, że Jan Paweł II, na Harrego Pottera spojrzał przyjaźnie, ale niektórzy przedstawiciele Stolicy Piotrowej stanowczo temu zaprzeczają i twierdzą, że to krecia robota monsignore Petera Fleetwooda, który lekkomyślnie powiedział dziennikarzom, że „jeśli dobrze rozumiem, to intencją autorki było pomożenie dzieciom w zrozumieniu różncy między dobrem i złem”. Dziennikarze twierdzą, że coś takiego powiedział sam Jan Paweł II, ale inni zapewniają, że to fake, więc obawiam się, że jak to było z Janem Pawłem II i Harrym Potterem to już się nigdy nie dowiemy.
Znacznie lepiej udokumentowane jest stanowisko kardynała Ratzingera, który jeszcze jako naczelny watykański inkwizytor napisał w 2003 roku list dziękczynny do niemieckiej katolickiej socjolożki, Gabriele Kuby, która podjęła się trudu dodania naukowej patyny do werdyktu watykańskiego egzorcysty. „Nie zamierzam malować diabła, tam gdzie go nie ma, pisała owa socjolożka, ale kiedy go widzę na własne oczy, kiedy moja inteligencja i moje serce informują mnie, że jest diabeł namalowany na ścianie, chociaż wszyscy widza na tej samej ścianie tylko tapetę w kwieciste wzory, czuję się zobowiązana by dać świadectwo prawdzie, niezależnie, czy jest ona wygodna, czy niewygodna.” Jej książka nosiła tytuł Harry Potter—gut oder böse? (Harry Potter dobry czy zły) i w odpowiedzi na tę książkę prefekt Kongregacji Nauki Wiary, a późniejszy Benedykt XVI, napisał:
„Dziękuję bardzo za tę pouczającą książkę. Dobrze, że oświeciłaś ludzi na temat Harry Pottera, ponieważ to są subtelne uwodzenia, które działają niezauważenie i głęboko burzą chrześcijańską duszę, zanim zdąży się ona rozwinąć właściwie.” (Kardynał Joseph Ratzinger, 7 marca 2003r.)
Ten list rozpoczął prawdziwą wojnę Kościoła z książką, którą młodzież chciała czytać, którą dobrzy nauczyciele uważają za wspaniałą, ale która dla Kościoła jest równie straszna jak Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.
Wróćmy jednak do odgradzania się klasy średniej. W bardzo już odległych latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, Jacek Kuroń rzucił hasło: „Nie palmy komitetów, zakładajmy własne”. Józef Kuśmierek, słynny latający reporter, zaproponował, żeby zakładać komitety rodzicielskie, przypominając znaczenie takich rodzicielskich komitetów w czasie zaborów. Kościół miał tu inne pomysły i z cichym błogosławieństwem PZPR, niebawem powstały setki komitetów budowy kościołów. Innymi słowy i Kuronia posłuchano, i Partii to w niczym nie zaszkodziło, a i fundament pod wolną, katolicką Polskę został zbudowany.
Do hasła Józefa Kuśmierka wrócić warto, a że Kościół powszechny oświaty powszechnej wspierać raczej nie będzie, może grodzić się trzeba, iżby element niepożądany nie zablokował normalnego rozwoju chociażby tych dzieci, których rodzice gotowi są szukać nauczycieli z prawdziwego zdarzenia i łożyć na ich utrzymanie.
Do lubartowskiego proboszcza pretensji mieć nie można, a i czasu na takie pretensje trochę szkoda. Ostatecznie polityka jest sztuką realizowania tego, co jest możliwe. A nie ma rzeczy ważniejszej niż przyszłość naszych dzieci, osobliwie, że jeśli kiedyś okaże się, że lud chciałby innych szkół, w których głos nauczyciela jest ważniejszy od głosu proboszcza, to ktoś w tych szkołach będzie musiał uczyć, więc ratujmy przed zmorą koszmarnej oświaty co i kogo się da.
Amerykanie mieli wielką reformę szkół pd hasłem „Nie zgubić ani jednego dziecka”, na reformę pod takim hasłem Polska będzie długo czekała, tymczasem jednak ratujmy przed ONYMI każde dziecko, które można uratować.
P.S. Przypominam raz jeszcze słowa autora naszego państwowego hymnu:
“Myśleć nas nie uczono, nawet zakazywano. Być inaczej nie mogło. Rządu opieka nie rozciągła się do edukacji publicznej. Poruczona zupełnie została jezuitom, i od nich jeszcze ciemniejszym … tak nazwanych dyrektorom, w których dzikie i tyrańskie ręce z woli rodziców wpadliśmy. W nich żywość dowcipu, ciekawość, łatwe pojęcie, te dary najdroższe natury, gdy dobrze z młodości prowadzone, były w ich oczach przywarą; mimo wiek i krew samą należało być zlodowaciałym, ponurym, milczącym i jak zwykle mnichy, aż do podłości pokornym. Nie dano duszy pokarmu i nawet ciału gimnastyki broniono. Barbarzyńcy! Chcieli mieć z młodzieży cienie i mary, z obywateli przeznaczonych do służenia ojczyźnie radą i orężem — nieczułe stwory… Oni to rzucili nasienie zguby naszej publicznej, które nam wydało owoc hańby i niewoli…”
Józef Wybicki: Moje życie, Kraków 1927, str.9-10.
Gdyby odpowiednie instytucje i służby działały prawidłowo to obywatele nie musieliby ich zastępować.
Kiedy mieszkałem na osiedlu to mieliśmy problem z bezdomnymi i narkomanami. Narkomani i tzw. młodzież wysiadywali na klatkach schodowych i urządzali sobie imprezy. Bezdomni kradli wycieraczki i sypiali na strychach i tamże (także na klatkach) często się załatwiali, były też pożary. Czasem były kradzieże. W tej sytuacji trzeba było zainstalować domofony i przekonać niektórych durnych mieszkańców że to dobre rozwiązanie, a poza tym jak ktoś dzwoni domofonem to nie trzeba automatycznie go wpuszczać (sorry, taki mamy naród). Gdyby działały sprawnie służby – policja, straż miejska, to by to może nie było konieczne. Dlatego nie oburzam się na ochronę osiedli – nie ma powodu żeby tzw. element niszczył dobro społeczne i zagrażał mieszkańcom.
Z nauczycielami jest złożona sprawa. Są to najczęściej dobrze wyedukowani ludzie, po wyższych studiach i wielu kursach. Przeszkadza im gorset przepisów, biurokracji, sztywności. Tu też się nie dziwię rodzicom którzy mogą pozwolić sobie na wysłanie dzieci do prywatnych szkół, gdzie zwykle klasy są mniej liczne a nauczyciele (nie wszędzie) mają większą swobodę.
Z tego co pisze Autor o zamieszaniu z Harrym Potterem, przydałyby się szkoły dla rodziców, bo oni potrafią zniszczyć wszelkie zalążki normalności. Może by najpierw rozważyli problem: Czy ksiądz może być głupi? I drugi, ważniejszy: Czy należy słuchać głupiego księdza?
Mam trochę kłopot z tym “klasa średnia się grodzi”.
Otóż nie bardzo wiem, kto jest tą klasą średnią w Polsce. Ogrodzenia widze głównie na wsiach i w małych miasteczkach, gdzie jest zabudowa jednorodzinna. Chałupy ogrodzone płotami, siatkami, murkami itd.
Jakoś mam wątpliwość, że to klasa srednia tam siedzi.
W Warszawie ogrodzone są głównie nowe osiedla. Pogrodzone nowopowstające osiedla na Białołęce czy w Ursusie, w przeciweństwie do np. mokotwskich kamienic.
Patrząc na ceny mieszkań za metr w skupisku grodzonych około 10 pietrowych budynków na Tarchominie (np. przy Myśliborskiej) i porównując z cenami mieszkań w niegrodzonych budynkach Mokotwa, Muranowa, czy Żoliborza wychodzi mi na to, że ta “grodząca się klasa średnia” to ci, których nie stać na droższe mieszkania bliżej centrum.
.
A Harry Potter?
Przeczytałem wszystkie części i zupełnie nie wiem, o co tyle hałasu. Z jednej strony nie rozumiem, jak można w książce, w której najważniejszą rolę odgrywa miłość i poświęcenie (poświęcenie matki uratowało dziecko. Miłość przeciwstawiła się złu) dopatrywać satanizmu.
Z drugiej strony nie wiem, czemu tak antywychowawczą książką (Harry jest nieposłuszny, niezdyscyplinowany i jego samowolne działanie doprowadza do śmierci najbliższej mu osoby – ojca chrzestnego – a mimo to ze wszystkiego jest rozgrzeszany i za wszystko chwalony, bo to on – Harry Potter) zachwycają się nauczyciele.
No chyba, że na zasadzie – niech dzieciaki czytają cokolwiek, byle czytały – i brak pomysłów na lepsze lektury. (np. “Koralina” Neila Gaimana!).
HP czy inna lektura – tej zmarnowanej energii w Lubartowie strasznie szkoda 🙁
Ciekawa sprawa z pytaniem kto jest klasą średnią. W krajach rozwiniętych do tej klasy zalicza się ludzi, którzy stoją na własnych nogach – rzemieślników, farmerów, drobnych przedsiębiorców, ludzi, którzy są na tyle niezależni, że trzeba się z nimi liczyć. U nas wygląda to trochę inaczej, bo sądzi się, że klasa średnia, to lepiej płatni urzędnicy, wolne zawody (które zazwyczaj są tak lub inaczej zależne od państwucha), więc i niemal oburza zaliczanie dobrego rolnika do klasy średniej, a on był i jest samą podstawą tej klasy w państwie, które ma jakaś klasę).
http://www.edziecko.pl/Junior/7,160035,23316905,nauczycielka-postawila-trojke-bo-uczennica-umiala-za-duzo.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gazeta
@Koraszewski
Otóż to! Klasa średnia to ludzie stojący na własnych nogach, samodzielni, niezależni.
Czy można tak mówić o mieszkańcach grodzonych osiedli mieszkaniowych w czterdziestokilkumetrowych M2, które spłacą za 30 lat wydając na to ponad połowę zarobków co miesiąc? Dlatego trochę się nabijam z tego gazecianego “grodzenia się klasy średniej”. Swoją drogą ludzi, którzy pasują do określenia “klasa średnia” rzeczywiście najczęściej spotykałem na wsi.
Odziedziczony dom, często spory kawałek ziemi, gdzie można cos zacząć tworzyć, bez konieczności zaciągania kredytu na całe życie i mozna wdrażać pomysły.
A ze szkołami prywatnymi też mam podobne doświadczenia: Byc może nieco rynek edukacyjny się zmienił, ale te 20kilka lat temu do szkół prywatnych uczęszczali głównie ci, którzy sobie w normalnych nie radzili, bo nie byli wystarczająco rozgarnięci. Znajomi nauczyciele nadal obserwują te zjawisko. Szkoły prywatne (przynajmniej na poziomie liceum) to często nie skupiska latorośli średniej klasy, tylko ci, co nie radzili sobie w przeciętnych publicznych szkołach.
Natomiast jeśli rzeczywiście powstała i dobrze funkcjonuje większa liczba dobrych szkół prywatnych to moim zdaniem powód do radości. Miejsce, gdzie ta, tak nieliczna przecież, klasa średnia mogłaby się spotkać, być może choć trochę zorganizować i dzięki temu wywrzeć wpływ na rzeczywistość społeczną.
++
@ J.Luk
Pierwszy odruch – oburzenie.
Ale przeczytałem tę notatkę jeszcze raz.
Patrzę na tę kartkę i jest podkreślone, że uczeń nie wywiązał się z zadania. “Miałaś opowiedzieć, jak dziewczynki (podkreślone) robiły zakupy”. Najwyraźniej uczeń nie pisał na temt.
Nie ma mowy o obniżeniu oceny za to, że uczeń wiedział za dużo! – co sugeruje nagłówek.
Poziom dziennikarstwa w portalu gazeta już dawno temu szorował o dno. A obecnie w poszukiwaniu taniej sensacji, próbuje te dno przebić.
xx
I tu ogólna konstatacja – jeśli narzekamy czasem (często?) na jakość życia politycznego czy szerzej niedojrzałą kulturę społeczną, to moim zdaniem sporą winę ponosi tzw. czwarta władza. Pisałem o tym przy innych okazjach. Politycy nie dostają odpowiedniej informacji zwrotnej. Dziennikarze powinni recenzować, zamiast tego kibicują i podgrzewają emocje tam, gdzie powinno się je wygasić i nieco rozsądku wprowadzić. Jakże często te same słowa są inaczej odbierane i komentowane w zależności od tego, kto je wypowiedział.
Możemy sobie gdybać, bo nie pokazano całej pracy uczennicy. Dla mnie słowa “Oprócz tego …” sugerują, że jednak napisała na temat, a dodała też coś, czego wg nauczycielki nie powinna.
Mam dość częsty kontakt z szarą rzeczywistością edukacyjną i niewiele mogę o niej powiedzieć dobrego. Nie zawsze winni są nauczyciele, ale system demoralizuje ich do cna. A liczą się efekty.
Cykl tych opinii w GW o tzw klasie średniej, która niby się grodzi fizycznie i mentalnie od suwerena to jakiś idiotyczny kociokwik. Przejechałem trochę świata i co mnie zaskoczyło już dawno temu, to sprawa płotów i ogrodzeń domostw. Przecież prawie wszędzie są posesje z domami, willami, rezydencjami otoczone ogrodzeniem, tak więc z pewnością nie jest to specjalność ani polska, ani tzw. polskiej klasy średniej. Co do polskiego rolnika, skoro definicja klasy średniej jest taka, jak przytoczona przez Pana Koraszewskiego, to typowy polski rolnik raczej tam się nie mieści, rzadko płaci podatki, ubezpieczenia społeczne płaci symboliczne. No ale tak to z polską wsią jest i raczej kiepsko tam z tą klasą średnią w zachodnim znaczeniu. Co do polskiej edukacji i nie tylko, to niestety za ten niby cud jakim było wybranie papieżem Polaka, będziemy płacić jeszcze bardzo długo.
@EFI,
W tym cyklu jest trochę racji. Odgradzanie się, oddzielanie od innych, murki, płoty czy wręcz zasieki – tak to wygląda. Przy czym nie dotyczy to tylko, ani nawet głównie “klasy średniej”. Te zasieki powstają wszędzie. Kilometry płotów nie pozwalających przejść swobodnie z miejsca na miejsce, zmuszające przechodniów do nadkładania drogi (albo skorzystania z samochodu. 200 metrów w linii prostej można przejść, ale jak trzeba obejść grodzone osiedle i zrobić 2 kilometry… a potem narzekanie na korek i smog.) Gdyby rzeczywiście to była domena klasy średniej, to trzebaby uznać, że mamy niesmaowicie liczną tę klasę średnią.
Też jeździłem po świecie. I takich opłotowanych osiedli nie znalazłem wiele.
Proszę sobie porównać bogate i modne Notting Hill w Londynie i osiedle Skorosze w Ursusie.
Po tej bogatej dzielnicy Londynu można swobodnie spacerować, po Ursusie – nie bardzo.
Także te zarzuty stawiane przez GW klasie średniej są o tyle nietrafione, że dotyczą znacznie szerszego zjawiska. Zamykanie się w swoim i symboliczne znaczenie terenu, ta prywatyzacja przestrzeni jest dużo większym problemem niż domniemany snobizm klasy średniej.