Andrzej Lewandowski: Mea culpa…5 min czytania

 

2018–05–23.

ECHA WYDARZEŃ: Żeby dobremu obyczajowi stało się zadość – zaczynam od gratulacji dla piłkarskiej Legii. Za wygranie ligi. Jaki poziom tego grania, jaka moc drużyny w porównaniu z wielkim futbolowym światem; część jego, czy wciąż przedpokój – inna to bajka, ale uznanie za zwycięstwo zawsze się należy. Więc święcę TO wespół z innymi sympatykami sportu. A że nie uczestniczę w wykonywaniu owych chóralnych owacji (większość śpiewów mam za „słowa własne – muzyka szwagra”) temperatury dobrych życzeń nie obniża. Kropkę nad „i” postawił walkower w poznańskiej awanturze, ale i tak wyraźnie prowadzili…

Po formalności – czas na bardzo zimny prysznic. Awantura w Poznaniu – mecz zakończony przed czasem i pod przymusem, demolka stacji w Kutnie. A teraz analizy. I „analizy”; cudzysłów stawiam rozmyślnie, bo trudno inaczej, gdy oburzają się ci, którzy wcześniej groźby wiedzieć nie chcieli. Jak – to tylko jeden przykładzik– wice, niedawno głoszący, że draki to margines sportowo-społeczny, i to zazwyczaj w niższych klasach rozgrywek. A draki były na wszystkich planach, rakiety, dym, bójki. Czekam, że ów „wice” przynajmniej teraz walnie się publicznie w biust i powie po męsku– „MEA CULPA”, moja wina – zgrzeszyłem niewiedzą, złą analizą, WYBACZCIE!” Nie rzeknie tak – wiem, ale czy nie powinien?

Nikt nie przeprosi za głaskanie i ośmielanie w ten sposób kandydatów na awanturników. Za uznawanie groźnych gestów za coś normalnego, godnego chronienia w ramach obrony demokratycznego stanu spraw– że każdy może i tak dalej.

Teraz będą grzmoty, ale nie słyszałem, by wcześniej władza odebrała albo zawiesiła licencję organizacjom, wynajętym po to, by np. „pirotechniki” na stadiony nie wpuszczać. Pieniądze za ochronę w formie sera z ogromnymi dziurami. Dalej – nie odnotowałem choćby napomnień za „racowania pielgrzymkowe”; raczej zachwyty, że tacy młodzi, mili i pobożni… Też „mea culpa” – by się przydało. W sumie nawet: „mea maxima culpa”…

Dość typowym dla zilustrowania stanu spraw oraz ich stawiania – wedle potrzeb jakby innych niż prawdziwie porządkowe – jest obecny obrazek poznański. Gdy prezydent miasta atakuje administrację oraz „politykę” za lekceważenie zagrożeń i pieszczenie kiboli w imię innych celów, zaś wojewoda wali w prezydenta, że to on odpowiada za porządek oraz bezpieczeństwo, więc – niech głupot nie gada…

Nie rozwijam – widzę jako wystarczająco czytelne. A mleko długo się gotowało, teraz zaś kipi… Waleniem po kieszeni klubowej – jak uczynił wojewoda zamknięciem trybun na wiele meczów można zrobić wrażenie, nawet doprowadzić do krachu finansowego, klubu, ale śmiem nadal wątpić, że tym się tzw. kibola (prościej – awanturnika) zmieni w kibica… Dla mnie – gra pozorów.

Prawda, jest to nie tylko nasz problem. I nie tylko futbolu, choć w nim ogniskuje się tak, że groźba przechodzi w zagrożenie bezpieczeństwa społecznego. Bo trybuny największe, anonimowość wciąż duża, ochrona dziurawa; porcja namiętności wciąż w niezgodzie z kulturą współżycia. Ba, widzę jak mechanizm sam się nakręca – awantura jest efektowna, więc chętnych nęci…

Dziś się mówi, że trzeba wprowadzać więcej policji na mecze. Jeszcze w umownym „wczoraj” mówiono, że siły porządkowe mają reagować dopiero, gdy organizator poprosi. Że stadion jest na swój sposób eksterytorialny, a podstawy porządku określają sędziowie, zaś odpowiada organizator. Stare to reguły, skuteczne, gdy napięcie rywalizacji objawia się na boisku, nieskuteczne, gdy większe niż tam jest od początku na części trybun.

Jak TO zmienić? Nie dziennikarzowi propagować szczegółowe rozwiązania. Ja, nauczony doświadczeniem lat stawiam na jedną tylko zasadę wyjściową: Czas porządnie – ponad interesami, podziałami oraz intencjami – zdiagnozować sprawę, uznając ją za bardzo ważny problem społeczny. Daleko poza stadion i sport wykraczający. Nabrzmiewający. A szczegóły zostawiam fachowcom. Tylko niech się za bardzo nie lenią, nie sprzeczają o oczywistości; i niech się jeden na drugiego nie ogląda…

A że jest źle – widać jak na dłoni. Nawet Zbigniew Boniek, którego mało co może zadziwić, i który zawsze bardzo sprzyja namiętnemu kibicowaniu – już podczas pucharowego finału (dym na Narodowym, spore straty materialne) – wpadł w nastrój… refleksyjny. Potem nawet rzekł – może szczerze, może z odcieniem ironii – że kto wie, czy PZPN-owi nie przyjdzie płacić policji „za obsługę” meczów reprezentacji…

A jeśli Boniek jest zaniepokojony, to sprawa nabiera czerni. On przecież wie, bo widział, co może znaczyć awantura wszczęta na trybunach. Hasło HEYSEL ma dla prezesa inne znaczenie niż dla wielu dzisiejszych teoretyków, „diagnostów” i doradców. Kto zapomniał, albo nie wie – przypomnę, w skrócie, za Wikipedią:

Zamieszki na Heysel – określenie wydarzeń z 29 maja 1985, na stadionie Heysel w Brukseli. Przed finałowym meczem Pucharu Europy pomiędzy Juventusem a Liverpoolem doszło do starć między angielskimi i włoskimi kibicami, w wyniku których śmierć poniosło 39 osób… Fani Liverpoolu bez problemu przedarli się przez małe ogrodzenie i zaatakowali kibiców Juventusu. Włoscy kibice zaczęli uciekać, tratując się nawzajem. Część osób została przygnieciona trzymetrową ścianą, która zawaliła się pod naporem tłumu.

Mimo to mecz rozegrano, a Juventus – z Michelem Platinim i Zbigniewem Bońkiem w składzie – wygrał z Liverpoolem 1:0 zdobywając po raz pierwszy Puchar Europy.…

Niby tylko „spór kibiców”– jako zapalnik, a…

Andrzej Lewandowski 
Print Friendly, PDF & Email
 

One Response

  1. BM 23.05.2018