2018-06-09
Pochodzę z niewielkiego galicyjskiego miasta, które ze wszystkich stron otaczają małe wioski, nawet nie wsie. Jako wyrostek zapuszczałem się w nie, bo lubiłem podglądać wiejskie życie, w którym po wojnie sporo się działo; a to próbowano instalować w nim spółdzielnie produkcyjne, usiłowano je włączyć do PGR-ów (Państwowe Gospodarstwa Rolne), a jak się to nie udało, narzucono na chłopów tzw. dostawy obowiązkowe zboża, mięsa i innych płodów ziemi.
Małorolne, rozdrobnione gospodarstwa cierpiały autentyczną biedę; moi wiejscy koledzy buty wdziewali tylko wtedy, kiedy szli do miasta, u siebie chodzili boso. Nie słuchali radia, nie było telewizji; czasem do takiej wsi zawitało kino objazdowe z repertuarem radzieckich filmów wojennych.
Najgorzej jednak mieli się ludzie niepełnosprawni, których nazywano kalekami – bez względu na rodzaj niepełnosprawności (fizyczna czy umysłowa). A ponieważ na wsi, bliżej przyrody walka o byt jest brutalna i jaskrawo widoczna – kaleki nie miały łatwego życia. Niepełnosprawny umysłowo, jeśli nie był agresywny i potrafił coś robić, najczęściej mieszkał w stajni, że zwierzętami (jak beznogi parobek Kuba w Chłopach Reymonta). Najłatwiej mu było dogadać się z bydłem, które w lecie prowadził na pastwisko, a w zimie dzielił z nim ciepło obory. Ciężkie kalectwo fizyczne i umysłowe było przez wieś skrzętnie ukrywane; ludzi takich – w różnym wieku – zwykle trzymano za szafą i nierzadko traktowano jako karę Bożą za grzech rodziców.
W mieście miałem dwu kolegów z porażeniem mózgowym, którzy byli uczniami mojej matki-nauczycielki. Ojciec samochodem dostawczym przywoził ich do szkoły, a po lekcjach zabierał do domu. Obaj byli zdolnymi ludźmi; jeden ukończył filozofię na KUL i w latach przemian ustrojowych współredagował lokalny tygodnik. Drugi, nie widząc dla siebie szans w Polsce, wyjechał do Holandii, w której niepełnosprawność nie była tak stygmatyzowana jak u nas. Ożenił się z wdową z trójką dzieci i był dla nich dobrym ojczymem. Obaj już nie żyją.
Wszystko to zaczęło wracać w pamięci, kiedy patrzyłem na czterdziestodniowy protest niepełnosprawnych i ich opiekunów w polskim sejmie. Mamieni przed czterema laty obietnicami ówczesnej opozycji, że jak przejmie władzę, to poprawi ich los, teraz przeszkadzali – śmierdzieli posłance, a dla lekarza-marszałka stanowili potencjalne źródło infekcji. Wprawdzie dawano im jeść (za co ktoś musi zapłacić), ale nie dopuszczano wsparcia z zewnątrz, a nawet karano – za niewłaściwe zachowanie – brakiem spaceru. Odgrodzono kotarą od reszty korytarza sejmowego i ukryto przed światem, zabraniając wywieszenia banneru o ich losie. Jak sto lat temu znaleźli się ‘za szafą’…
W zderzeniu z niepełnosprawnością pewnej grupy ludzi rządząca klasa polityczna wykazała się cynizmem, bezdusznością i pogardą; inna jej część była bezradna. Trudno określić postawę wszechmocnego w Polsce Kościoła, który ustami jednego z hierarchów potępił protest, a ustami drugiego – zaoferował modlitwę zakonnic klauzurowych… Ale przecież Kościół polski to nie tylko hierarchia i kler, to przede wszystkim wierni – zwłaszcza młodzi, którzy przed dwoma laty gościli papieża. Teraz zamiast zorganizować błyskawiczną pomoc dotkniętym przez los, czy wywrzeć skuteczna presję na władzę, zgromadzili się na dorocznym show w Lednicy. Pojawił się tam nasz bogobojny prezydent, który mówił o radości i uśmiechu Stwórcy patrzącego z góry na religijne pląsy z udziałem głowy państwa. Nie wspomniał, z jaką miną Bóg patrzy na protest niepełnosprawnych; ale może to jest jakiś inny Stwórca?
W Ewangelii, której z takim skupieniem słuchają rządzący, jest wiele miejsc wskazujących na potrzebę – ba, obowiązek pomocy słabszym, poszkodowanym przez naturę, zapomnianym przez Boga i ludzi. Najmocniejsza – to przypowieść Chrystusa, w której mówi, że kiedy był głodny, dali mu jeść, spragniony, dali mu pić, bezdomnego zaprosili go pod dach; i przedstawia sytuację, kiedy mu takiej pomocy odmówiono. Zaskoczeni uczniowie, nie mogą sobie przypomnieć, by ich nauczyciel znalazł się w takim niekomfortowym położeniu. Padają wtedy znamienne słowa: „cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych (czyli biednych, chorych, bezradnych), mnieście uczynili”.
A opowieść o miłosiernym Samarytaninie, czyli przedstawicielu wrogiego Izraelitom plemienia, który lituje się nad pobitym, leżącym na drodze… Przerywając podróż, umieszcza go w gospodzie, opatruje rany, przykazuje karczmarzowi, by miał o niego staranie i jeszcze zostawia na to pieniądze… A cuda Chrystusa, który przywraca wzrok ślepemu, sprawność chromemu (czyli kulejącemu), leczy umierające dziecko, a nawet wskrzesza zmarłego. Takich scen w Nowym Testamencie jest wiele, ale nie mają one większego znaczenia dla ‘katolickiego narodu’, który godzi się na to, by religijne nakazy i zakazy były ignorowane, a religia stała się instrumentem walki politycznej.
Czterdzieści dni, które garstka niepełnosprawnych – w imieniu sporej ich rzeszy – spędziła w sejmie, ma wymiar tyleż symboliczny, co rzeczywisty. Symboliczny, bo przypomina czterdziestodniowy post Chrystusa na pustyni przed zakończeniem jego ziemskiej misji. O tym poście, piórem jakiegoś młodego księdza, tak pisze ‘wujek Google’: „post na pustyni obnaża człowieka, pokazuje kim jest naprawdę, doświadcza swej niemocy, ograniczoności; wobec pustyni człowiek jest bardzo mały”. Autor egzegezy owych 40 dni ani słowem nie wspomina, że po tak długim poście można wyjść silnym, zdeterminowanym, zdolnym do podjęcia nadludzkich wyzwań. I to jest rzeczywisty wymiar protestu niepełnosprawnych. Ale o takim wymiarze czterdziestodniowego postu Kościół polski nie uczy; woli mieć do czynienia ze słabymi wewnętrznie, bo takimi łatwiej religijnie manipulować.
J S
To nie pierwszy raz w dziejach kiedy wrażliwość na krzywdę społeczną opuściła tych, którzy z urzędu niejako powinni na nią reagować czyli politycy (wybrani przez społeczeństwo właśnie do tego) i kler (deklaratywnie przynajmniej po to w ogóle istnieje). Wrażliwość opuściła więc parlament i kościoły i schroniła się na niszowych portalach. Dobrze, że takie miejsce jeszcze istnieje w przestrzeni publicznej. Choć przez lata zajmowałem się homiletyką (studiowałem i wykładałem ten egzotyczny przedmiot i nawet doktorat z teologii mam z tej egzotycznej dyscypliny) to w polskiej tradycji nie znajdywałem zbyt wiele dobrych wzorców (niedościgniony to Piotr Skarga łączący wrażliwość społeczną z miłością do Kościoła i państwa), a współczesne kaznodziejstwo to wręcz przykład upadku. Zbyt wiele przykładów się pod klawiaturę ciśnie by je przywoływać. Gdybym nadal się zajmował homiletyką to “40 dni” poleciłbym jako wzór tzw. kazania społecznego.
Na ulicach naszych miast większości osób z wadami rozwojowymi po prostu nie widać.Nie widać ich, bo mają problemy z wyjściem z domu, ze zdobyciem wykształcenia, a w końcu ze znalezieniem pracy.Dopóki są dziećmi i jeśli rodzice są bardzo zdeterminowani, dziecko ma zapewnioną rehabilitację, choć niekoniecznie w pełnym wymiarze z NFZ. Rodzice “dostarczają” je do szkoły integracyjnej albo specjalnej, ale z dniem gdy dziecko ukończy 18 lat, państwo umywa ręce. Radż sobie sam człowieku, wszak jesteś już dorosły.A przecież z chwilą dojścia do pełnoletności wada rozwojowa nie spada z człowieka niczym czapka z głowy.Wszyscy oni potrzebują nadal rehabilitacji i to ciągłej, a NFZ im tego nie zapewni. Przy odrobinie szczęścia i bliskości dużego miasta – może się trafi raz na sześć miesięcy rehabilitacja przez trzy tygodnie.I koniec. Resztę należy sobie zorganizować samemu. Ale nie samymi ćwiczeniami i masażami taki młody człowiek żyje.
Te dodatkowe 500zł mogłoby postawić ich choć na chwilę w rzędzie ludzi “normalnych”.Mieliby swoje pieniądze nie tylko na pieluchomajtki, ale i na spotkanie przy kawie z przyjaciółmi ,zakup drobnostek , a może i skromny podarunek dla udręczonych rodziców.
Ale nie! Im się nie należało i nie należy.Nadal są sietniakami, kalekami, niedojdami, paralitykami odgrodzonymi od rzeczywistego świata kotarą utkaną z niezrozumienia i obojętności. A za nią żyje sobie beztrosko przykościelny naród.
Szlachetny tekst. Piękne nawiązanie do Biblii, no i świetne tło historyczno-osobiste. Ja widzę też szersze tło historyczne. PiS to nacjonalizm, kult zwartości i tężyzny, a zatem duch Sparty i Rzymu. Tam kalekie dzieci nie były chowane. Potrzebni krzepcy młodzieńcy, żeby byli twar-dymi kamieniami na szaniec i zdrowe dziewoje rodzące co najmniej cztery razy (za to będzie emerytura). Okropne to wszystko. Przed PiS-em wyobrażałem sobie, że jestem liberalnym konserwatystą, teraz widzę, że jestem bardziej liberalny niż konserwatywny.
Szlachetny tekst. Piękne nawiązanie do Biblii, no i świetne tło historyczno-osobiste. Ja widzę też szersze tło historyczne. PiS to nacjonalizm, kult zwartości i tężyzny, a zatem duch Sparty i Rzymu. Tam kalekie dzieci nie były chowane. Potrzebni krzepcy młodzieńcy, żeby byli twardymi kamieniami na szaniec i zdrowe dziewoje rodzące co najmniej cztery razy (za to będzie emerytura). Okropne to wszystko. Przed PiS-em wyobrażałem sobie, że jestem liberalnym konserwatystą, teraz widzę, że jestem bardziej liberalny niż konserwatywny.