2018-08-06.
Gdy Benedykt XVI ogłaszał swoją abdykację byłem przekonany, że to najważniejsza decyzje w życiu tego wybitnego teologa. Gdy dodawał, że odtąd będzie milczał i odda się tylko modlitwie, rzecz wydała mi się godna szacunku.
Tak było do lipca tego roku gdy w piśmie, założonym przez Josepha Ratzingera w 1972 roku Communio ukazał się jego tekst w języku niemieckim „Wiara i powołanie bez żalu” (Gnade und Berufung ohne Reue). Na razie nie ma innych tłumaczeń oficjalnych więc dyskusja na jego temat toczy się głównie w prasie niemieckojęzycznej. Choć pojawiły się już artykuły również w języku angielskim.
Tekst został poprzedzony wstępem kardynała Kurta Kocha, który odpowiedzialny jest za kontakty Watykanu z Żydami i judaizmem. To właśnie do tego hierarchy ortodoksyjni rabini niemieccy wystosowali kilka dni temu list z szeregiem pytań związanych z wspomnianym esejem papieża emeryta. To kwestie dość szczegółowe i właściwe techniczne, bo tyczące właściwego rozumienia takich problemów, jak tradycyjna teologia zastąpienia Izraela przez chrześcijaństwo, właściwe rozumienie mesjańskości Jezusa, czy kwestia przekleństwa Izraela związana z nieuznaniem przez Żydów Jezusa za mesjasza.
Najwyraźniej na ten temat wyraził się rabin reformowany Walter Homolka z Berlina, o którym nie tak dawno pisałem w SO, przy okazji przyznania mu nagrody Człowieka Pojednania. Otóż jego zdaniem dywagacje Ratzinera stanowią podstawę dla nowego antysemityzmu i są przykładem całkowitego lekceważenia wobec Żydów i judaizmu. W artykule „Nie jesteśmy ludem nieodkupionym!”, opublikowanym w czasopiśmie „Die Zeit” z dnia 19 lipca 2018 napisał między innymi: „Dla mnie esej Ratzingera pokazuje jasno, że dla autora żyjący judaizm nie ma żadnego znaczenia. Dla niego judaizm jest zaledwie zarysem chrześcijaństwa, jakimś wspomnieniem”. Homolka dodaje: „Być może Joseph Ratzinger nie jest antysemitą. Jednak przywłaszczył on sobie nasze przymierze z Bogiem, ukradł je jak złodziej w nocy”.
Jednak rabin kończy optymistycznie: „Oby papież Franciszek zdystansował się wobec każdej formy nawracania Żydów i oby zignorował ten krok Benedykta”.
Ja nie jestem takim optymistą. Wydaje mi się, że Ratzinger wyraził to, co większość katolików myśli: „Nasze przymierze z Bogiem jest jedyne, a inne religie są bez większego znaczenia, również ta żydowska”. To, co się stało przed 50 laty na Soborze Watykańskim II (deklaracja Nostra aetate) nie przebiło się w żaden sposób do świadomości powszechnej. A skoro „najwybitniejszy z żyjących teologów katolickich” tak myśli, to co się dziwić zwykłemu zjadaczowi chleba.
A poza tym już widzę oczyma wyobraźnie rzeszę obrońców Ratzingera, którzy wołają, co ci Żydzi czepiają się naszego emerytowanego papieża, a może zadadzą też pytanie (już jedno takie słyszałem): a dlaczego Benedykt XVI tak długo czekał i dopiero na progu wieczności ośmielił się napisać, co naprawdę myśli. Na pewno bał się, jako urzędujący Prefekt Kongregacji Wiary, a potem jako papież przez osiem lat lobby żydowskiego.
Wielu prawdziwych katolików w Polsce na pewno powie i napisze: „A to, że jest wiele dróg do Boga i że jedną z nich poznali chrześcijanie dzięki Żydom, to jest przecież żydowski wymysł i my nie damy sobie tego różnym dialogistom i pluralizatorom wciskać”.
A swoją drogą gdyby Ratzinger zamilczał – jak obiecał – nie byłoby problemu. Niestety kardynał Koch będzie musiał rabinom odpowiedzieć. Ale może nie będzie miał okazji bo Franciszek zmieni na bardziej dialogicznego przewodniczącego komisji do spraw jedności. Oby!
Poniżej – oryginał artykułu Ratzingera (po niemiecku). Na samym dole — angielskie tłumaczenie tekstu prof.Obirka.
Trouble with a retired pope
Stanisław Obirek Emeritus Pope Benedict XVI on Supersessionism and Covenant [From Studio Opinii . Unofficial translation from Polish.] When Benedict XVI announced his abdication, I was convinced that it was the most important decision in the life of this eminent theologian.
Stanisław Obirek
Nawet jeśli komuś to się wyda odkrywcze czy zbyt śmiałe, to bez wątpienia (lub z) w każdej dziedzinie można mieć WŁASNE poglądy. A może przede wszystkim zaufanie do Stwórcy, który (zapewne nie bez przyczyny) dopuszcza wszelką różnorodność, tak w cudach przyrody, jak wśród ludzi – którzy nie potrafią tego docenić…
Niedługo Benedykt będzie miał okazję samemu doświadczyć czy jego poglady odpowiadają rzeczywistości. Niestety nie będzie w stanie sie tym doświadczeniem podzielić z nikim. Wydaje sie, że wówczas bedzie to dla niego nieistotne, podobnie jak dla każdego z nas w takiej sytuacji. Różnorodności nie zaprzeczy jednak ani Ratzinger, ani obecny czy jakikilwiek następny papież. W tym sensie rabini mają rację i nie oni jedni.
Na szczęście dla mnie też problemu nie ma, jest wiele dróg do zbawienia, ja też mam swoją i wcale nie uważam, że trzeba koniecznie innych ją uszczęśliwiać. Joseph Ratzinger jakoś nie może spokojnie tego faktu zaakceptować i musi Żydów do szeregu ustawić i przypominać kto tak naprawdę decyduje o zbawieniu (Jezus Chrystus), a kardynał Kurt Koch jest wstrętnym lizusem/karierowiczem, który chciał się staruszkowi przypodobać (a przy okazji wzmocnić tzw. konserwatywne skrzydło w kościele), a strzelił Franciszkowi w kolano. Wprawdzie można powiedzieć, że to problem Kocha, ale tak naprawdę to jednak Franciszka bo powstaje wrażenie, że nie on ma tu coś do powiedzenia tylko właśnie on, Benedykt XVI niby emerytowany, ale tak naprawdę prawdziwy i rozumiejący zawiłości teologii papież.
“Na szczęście dla mnie też problemu nie ma, jest wiele dróg do zbawienia, ja też mam swoją”
.
Ale co to jest “zbawienie”?
Dobre pytanie,odpowiedzi na nie są różne. Właściwie tyle odpowiedzi ilu ludzi. Ale w zasadzie są dwie: religijna (uznająca konieczność istnienia Boga, który je gwarantuje) i ateistyczna (dla której ta hipoteza nie jest konieczna). Dla mnie obie odpowiedzi są ciekawe i ciągle nie mogę się zdecydować, która jest moja. Ale to wynika z problemu związanego z definicją Boga.
No to, co to jest “ateistyczne zbawienie”?
Na to pytanie powinni odpowiedzieć ateiści, bo już dość wierzący (nawet tak słabo jak ja) za nich odpowiadali.
“jest wiele dróg do zbawienia, ja też mam swoją”
.
Ja kompletnie nie rozumiem tego zdania. Z ciekawości, więc, zapytałem co to jest “zbawienie” (takie, którego wiedzie “pańska droga”).
Może jednak najpierw o zbawieniu ateistycznym bo przypomniałem sobie, że przeczytałem na ten temat znakomitą książkę: “Wittgenstein i Nietzsche. W poszukiwaniu zbawienia sekularnego” (jest dostępna na stronie wydawcy: https://www.wydawnictwodialog.pl/index.php?route=product/product&product_id=217). Rzecz można sprowadzić do jednego zdania – zbawienie polega na zdolności przekraczania własnych, nazbyt ludzkich granic. A połączenie Wittgensteina i Nietzschego wcale oczywiste nawet dla specjalistów przed tą książką nie było. Jej autorka przekonuje, że nie tylko jest możliwe, ale ma głęboki sens.
Zaś co do zdania, którego Dawniej_Kuba nie rozumie, to powiem, że moja droga jest podobna tylko, że nie wykluczam na niej obecności transcendencji. Jeśli raczej zaciemniłem niż wyjaśniłem to pewnie moja wina, ale tak to subiektywnie odczuwam: w przekraczaniu siebie widzę sens mego życia i nie wykluczam, że pomaga mi w tym moc, która nie jest ze mnie.
Wydaję mi się, że mało kto wie, że istnieje takie pojęcie jak “secular salvation”.
Tekst Ratzingera pięknie, jak zawsze u niego, wykazuje żywotność więzów między człowiekiem i transcendencją. Ja nie widzę u Ratzingera żadnego pouczania. Trudno jednak, żeby właśnie Ratzinger nie widział w ofierze Chrystusa jedynej możliwości uwolnienia się człowieka od zła (mam tu na myśli siłę obiektywną, z którą człowiek MUSI się zetknąć, żeby zdobyć wolność).
Przecież historia człowieka i jego związku z Bogiem jest historią mierzenia się człowieka z nim i zdobywania tej wolności. Czy może być coś piękniejszego?
Tekst piękny jak dla kogo. Rabin Homolka odczytał w nim aroganckie zawłaszczenie przymierza zawartego przez Boga z Izraelem. Ja dostrzegłem całkowite zignorowanie ostatnich 50 lat dorobku tysięcy chrześcijan i Żydów zaangażowanych w przezwyciężenie stulecia nauczania pogardy. Gdzie w tym piękno?
Dla mnie znaczenie przymierza zawartego przez Boga z Izraelem i rola narodu żydowskiego w historii zbawienia i w historii świata są zupełnie niezależne od tego, co się mówi.
A Ratzinger nie zawłaszcza tego przymierza, tylko wskazuje, że ono dotyczy wszystkich ludzi na świecie, tak jak na gruncie chrześcijaństwa, Chrystus przyszedł na świat ziemski, by zbawić wszystkich ludzi, nie tylko tych ochrzczonych.
Czyli to są sprawy uniwersalne, a nie wyłącznie czyjeś.
“Na to pytanie powinni odpowiedzieć ateiści”. Odpowiadam w liczbie pojedynczej. Jeśli Bóg istnieje, w co nie wierze ale czego nie wykluczam, to nie jest idiotą. W związku z tym to wszystko, co wypisują tzw. wierzący a zwłaszcza Kościół, nie ma żadnego sensu. Jakieś dywagacje na temat, czego Bóg chciał, nie chciał, albo zamierzał. Kto jest godzien, a kto nie jest, i dlaczego. I tak dalej w tym stylu. Jeśli ktoś chce się do Pana Boga zbliżyć (albo do Pani Bóg, zależnie od gustu), niech studiuje matematykę a nie teologię.
Wolter, w mojej ulubionej książce „Tak toczy się światek”, w opowiadaniu „Zadig czyli los”, opisuje sprzeczkę między wyznawcami różnych religii. Egipcjanin skarżył się kompanom, że odmówiono mu pożyczki pod zastaw mumii jego ciotki. Kiedy potem chciał sięgnąć po pieczoną kurę, powstrzymał go Hindus – dusza zmarłej ciotki mogła przejść w ciało kury i Egipcjanin mógłby zjeść własną ciotkę! Egipcjanin krytykuje ten pogląd mówiąc, że ubóstwiają wołu ale go przecież jedzą. Powstaje sprzeczka – każdy utrzymuje że jego bóstwo już ponad sto tysięcy lat objawiło ludziom pismo i grę w szachy. Wtrąca się Chaldejczyk mówiąc, że to wszystko zrobiła ryba Oannes, która miała pozłacany ogon, ludzką głowę i wychodziła z wody aby nauczać ludzkość trzy godziny dziennie. Mieszkaniec Kambalu stwierdził, że mieli kalendarze zanim w Chaldei zaczęto uczyć matematyki. Grek: chaos jest ojcem wszystkiego, a kształt i materia stworzyły świat takim jak go widzimy. Celt stwierdził, że jedynie Teutath i jemioła są warte aby o nich mówić.
Ratzinger, i nie on jeden, mógłby się włączyć na równych prawach do tej dyskusji i bronić katolicyzmu.
Argumenty wiary obalają wszelkie argumenty rozumu.
Wolter mógł sobie do woli dworować brylując na różnych salonach i drażniąc dewotów. Nie miało to większego znaczenia dla religijnych instytucji mocno umoszczonych w ówczesnych strukturach politycznych. Dzisiaj sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana i niebezpieczna. Dlatego Jurgen Habermas postuluje życzliwe spojrzenie na religie i szuka w nich sojusznika w próbie przezwyciężenia niedogodności życia. Moim zdaniem warto go czytać i szukać sprzymierzeńców również po drugiej stronie barykady.
Wolter pisał dla ludzi myślących. Sądzę że jego przypowiastka, którą przytoczyłem, jest wciąż aktualna – popatrzmy o co spierają się wyznawcy różnych religii i ich odłamów. Nie wyróżniałbym z tego grona katolicyzmu. Jeśli się mylę to proszę o wykazanie przewagi tej religii – lubię wysłuchiwać konkretnych argumentów.
Życzliwe spojrzenie na religię powinno wykazywać jej słabości i wypaczenia.
Nie jestem politykiem i nie muszę szukać sprzymierzeńców, szczególnie jeśli oni nie reprezentują pewnego poziomu i przyjmują tylko niektóre argumenty.
Pozwolę sobie przytoczyć anegdotę.
„Za czasów ZSRR tow. Chruszczow przywołał prezesa Akademii Nauk i powiedział: – Postanowiliśmy w Biurze Politycznym, że wyjdziemy naprzeciw waszym postulatom i ogłosimy że 2×2 nie równa się – jak dotąd twierdziliśmy – 7, ale 6.
– Bardzo dziękujemy tow. I sekretarzu. Ale czy przewidujecie w przyszłości pójście dalej i przyjęcie naszego postulatu że 2×2=4?
– Oj, nie prowokujcie towarzyszu prezesie, bo znowu 2×2 będzie równe 7!”
Bardzo bym chciał żeby prof. Obirek, który wciąż szuka sojuszników „po tamtej stronie”, określił, co dla niego będzie pożądanym kompromisem. 7? 6?
Ja też lubię konkrety. Więc po pierwsze nie chodzi mi o wchodzenie w tradycje poszczególnych religii i wtrącanie się która jest głupsza tylko o konkretnych ludzi, którzy poza tym, że wierzą w swoje tradycje są też moimi sąsiadami/bliźnimy itd. Warto więc zastanowić się czy istnieją takie obszary, które możemy wspólnie zagospodarować np. zwalczając ekstremistów kwestionujących porządek społeczny. Takimi mogą być fanatycy religijni, ale też fanatycy antyreligijni. Skoro Pan nalega to pozwolę sobie odesłać do dłuższego wywodu na ten temat w Polityce z kwietnia 2017: https://www.polityka.pl/niezbednik/1699608,1,prawda-w-religii.read
Ale Habermas jest oczywiście lepszy, w podobnym duchu pisał też Urlich Beck. Więc nie jestem oryginalny w moich pomysłach, staram się uczyć od mądrzejszych…
Nie jestem przeciwny szukaniu wspólnych obszarów np. w celu zwalczania ekstremistów czy fanatyków. Małe kroki są wielce pożyteczne, szczególnie kiedy zapobiegają choćby trochę złu.
Chodzi mi o to, że kiedy idziemy na małe kompromisy to jest to polityka. Ale ktoś, kto utrzymuje że 2×2=7 a idzie na kompromis że 2×2 będzie równe 6 – nie zamierza ustąpić, chyba że taktycznie i w niuansach. W istocie nic się nie zmieni.
Na pewno w czasach aktywnej Inkwizycji jeśli ktoś z inkwizytorów nie domagał się aby odstępcę od wiary najpierw łamać kołem a optował za tym żeby od razu ściąć mu głowę, to był postęp. Ale cała Inkwizycja jest zaprzeczeniem nauk Jezusa i takie ulepszanie jej czy nawet przeprosiny nie usunęły istoty sprawy.
Moim zdaniem trzeba się domagać żeby 2×2 było równe cztery.
PS
Kiedy pisałem o konkretach to nie chodziło mi o spis literatury. Proszę pamiętać, że Pańscy polemiści nie są tak bardzo oczytani. Czy muszę najpierw przeczytać Habermasa i Becka żeby wgryźć się w istotę odpowiedzi na moje pytanie? 🙂
Ustalmy więc, że 2 + 2=4 i to pozostaje poza sferą dyskusji. Natomiast zgodzi się Pan ze mną, że w kraju gdzie dla wielu ludzi religia jest istotna, a dla garstki jest szkodliwa (albo odwrotnie) nie ma sensu dowodzić, że jedni są idiotami a inni wspaniałymi obywatelami (i odwrotnie) nie ma sensu walczyć o status epistemologiczny religii lub ateizmu. Raczej warto się zastanowić jak się nie pozabijać i jak uszanować poglądy, których nie podzielamy. Do tego nie są potrzebne dodatkowe lektury. Ja się tym zajmuję zawodowo dlatego czytam Habermasa i Becka, Kołakowskiego i Baumana. Listę mogę ciągnąć jeszcze długo. Nie o to wszak chodzi, tylko o to by dostrzec różnicę między matematyką, fizyką czy chemią a antropologią, religioznawstwem czy psychologią. Nic więcej.