12.10.2018
Od kilku tygodni radio TOK FM prowadzi cykl debat wyborczych z udziałem kandydatów na prezydentów miast sygnowany wspólnym tytułem – „Usłysz swoje miasto”
Niedawno taka debata odbyła się w Gdańsku, w Europejskim Centrum Solidarności.
Gdańsk na politycznej mapie Polski zajmuje miejsce szczególne. To miasto narodzin ruchu solidarności, który zapoczątkował proces wielkiej zmiany w Polsce; a także w naszej części Europy.
W wyborach na prezydenta miasta startuje 6 kandydatów ; trzech z metką partyjnej przynależności – Jarosław Wałęsa – Koalicja Obywatelska, Kacper Płażyński – Prawo i Sprawiedliwość, Andrzej Ceynowa – Sojusz Lewicy Demokratycznej i troje kandydatów z niepartyjnych komitetów : Paweł Adamowicz –prezydent Gdańska od kilku kadencji, popierany dotąd przez Platformę Obywatelską ale w obecnych wyborach startujący w oparciu o własny komitet Pawła Adamowicza, Elżbieta Jachlewska – kandydatka „Lepszego Gdańska” oraz Jacek Hołubowski z komitetu „Gdańsk Tworzą Mieszkańcy”.
To złożony układ zależności, uległości, waśni i animozji. Oto Polska właśnie!
Debata w największej Sali ECS-u zgromadziła komplet uczestników. Wypełniona po brzegi sala, na podium pięciu kandydatów, redaktor prowadząca z radia TOK FM, mikrofony dla publiczności, dwie godziny transmisji „na żywo”. No nieźle, ale…
Pierwszy zgrzyt – to brak miejsca na podium dla wszystkich kandydatów. Z niewiadomych powodów kandydujący z komitetu Gdańsk Tworzą Mieszkańcy Jacek Hołubowski nie został zaproszony do debaty, siedział na sali z resztą publiczności. Wprawdzie pani dysponująca mikrofonem uzgodniła z nim, że dostanie ten mikrofon raz tylko, dla przywitania się z wyborcami, bez możliwości udziału w debacie trwającej dla pozostałych pięciu kandydatów całe dwie godziny. Dziwne i niezrozumiale…
Prowadząca debatę dziennikarka wyraźnie nie radziła sobie z postawionym przed nią zadaniem. Nie zostały określone zasady zabierania głosu przez kandydatów ani prawo do riposty. Tematy zaproponowane przez prowadzącą i proponowane przez publiczność zgromadzoną na sali były tak techniczne, tak specjalistyczne, że powodowały wyraźne oznaki znużenia wśród widzów a, jak sądzę, wśród słuchaczy chęć przełączania stacji.
Mówiąc wprost – to była nudna debata, całkowicie odstająca od temperatury politycznych sporów występujących wśród mieszkańców miasta, o Polsce nie wspominając.
Poniżej lista tematów, dyskutowanych w trakcie debaty – po takiej oto otwierającej rundzie odpowiedzi na zadane przez prowadzącą „podchwytliwe” pytanie – co będę robił po wyborach? (odpowiedzi od „będę przygotowywała się do objęcia urzędu prezydenta” do „będę dalej uczył studentów”, żadnej ciętej riposty, żadnego dowcipu, który mógłby zapaść w pamięć słuchaczy).
- Powodzie w Gdańsku, przyczyny, sposoby zapobiegania
- Centra integracji, domy sąsiedzkie, pomoc dla chorych z demencją
- Co z planem inwestycji dla Gdańska, z czego zrezygnuje kandydat po wygraniu
- Problemy transportu miejskiego i w ramach aglomeracji trójmiejskiej
Jedyne „gorące” momenty w debacie to te, które zmuszały kandydatów do określenia się jako zwolenników lub przeciwników marszu ONR jaki odbył się w Gdańsku w tym roku, gdy za zgodą komisji zakładowej Solidarności Stoczni Gdańsk (nie Stoczni Gdańskiej, bo jej nie ma, nie istnieje od 1966 roku, gdy Sąd ogłosił jej upadłość) – lub gdy kandydat Prawa i Sprawiedliwości deklarował swój sprzeciw wobec programów edukacji seksualnej w szkołach, stwierdzając, że sprzyja to rozbudzeniu tej sfery doznań wśród dzieci.
Tylko wtedy można było dowiedzieć się z kim mamy do czynienia, kim jest człowiek, który chce rządzić sporym europejskim miastem, decydować wraz z Radą Miasta na co przeznaczać całkiem niemałe pieniądze własne i z dotacji europejskich, komu pozwalać i na co w przestrzeni miejskiej, w jakim stopniu i zakresie słuchać mieszkańców gdy skończy się kampania i całe to udawanie, że to wyborcy są najważniejsi, że to suweren, że przez niego bóg przemawia, itp., itd.
No to teraz w formie syntezy i socjologicznej refleksji – kilka uwag i spostrzeżeń.
Debata radiowa, jeżeli nie odbywa się w studi radiowym, nie jest debatą. To raczej wiec niż debata. Na sali wyraźnie widać było (a słychać jeszcze bardziej wyraźnie) zwolenników najważniejszych osób biorących udział w wyścigu do prezydentury. To były grupy klakierów, trochę tak jak na stadionach grupy kibiców a fakt, że na salę wkroczył i został gorąco powitany (przez Pawła Adamowicza) Lech Wałęsa, świadczy dodatkowo za tą tezą. Lech Wałęsa nie przybył na debatę jako obywatel miasta, przybył jako wsparcie dla swego syna. Jarosław Wałęsa toczy zacięty bój nie tylko z Kacprem Płażyńskim (co jest całkowicie zrozumiałe) ale i z Pawłem Adamowiczem (co tak zrozumiałe już nie jest).
Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Dobre notowania (jak na Gdańsk) Kacpra Płażyńskiego to efekt decyzji Platformy, aby wystawić młodego Wałęsę. Młodego, bez żadnych doświadczeń samorządowych, tylko dlatego, że taki był kaprys. Czyj? Lecha Wałęsy? Czyj?
Kacper Płażyński, młody prawnik, też bez żadnych doświadczeń w zarządzaniu a zwłaszcza w zarządzaniu dużym miastem, ma w Gdańsku dwucyfrowe poparcie, wśród jego mieszkańców – dlaczego? Czy tylko dlatego, że PiS coraz wyraźniej głosi prostą prawdę – pieniądze na rozwój miasta rząd da tylko tam, gdzie mieszkańcy wybiorą dobrze dla PiS-u?
Ta ordynarna korupcja polityczna przynosi skutki.
Młody Płażyński ma takie poparcie w mieście, w którym PiS nigdy nie wygra, ma to poparcie, mimo że jego kandydatura spowodowała małe trzęsienie ziemi w pomorskim księstwie posła Śniadka, głównego gracza na tym terenie – a mianowicie upadek tak „wybitnej” postaci jakim był Andrzej Jaworski, zausznik ojca dyrektora z Torunia.
Ta debata utwierdza mnie w przekonaniu, że każde wybory w obecnej Polsce są polityczne, polityczne do szpiku kości, polityczne do bólu… Tak jest, niestety.
Śladowe poparcie dla kandydatów startujących z list komitetów obywatelskich, działaczy środowiskowych, tych, którzy codzienną pracą powinni zyskiwać poparcie mieszkańców dowodzi, że nie to teraz się liczy. Liczy się siła politycznego ugrupowania, siła partii, a zwłaszcza tej co rządzi, co ma pieniądze, tej która te pieniądze może dać lub nie dać…
Jeżeli robić debaty – to takie, w których można kandydata „prześwietlić”; zorientować się kim jest, jakie ma poglądy na ważne sprawy, jakimi systemami wartości się kieruje, co wie, a w co tylko wierzy, co dotychczas zrobił, co osiągnął i co przegrał…
Prezydent miasta to gospodarz, tak powinien być widziany. To czy ma namaszczenie jakiejś centrali, to, że jest synem znanego ojca – żyjącego czy takiego, który zginął w głośnej katastrofie samolotowej – nie może i nie powinno przekładać się na decyzje mieszkańców dużego europejskiego miasta.
Pilnie obserwując kampanię samorządową – te głośne zapowiedzi „wybitnego” posła Sasina (obecnie ministra) co rząd zrobi w przypadku wygrania przez panią Zdanowską wyborów Łodzi – czekam na powtórkę z rozrywki i odpowiednie kroki prokuratury wobec Pawła Adamowicza.
Prokuratura jak prokuratura, po niej możemy spodziewać się wszystkiego, ale czy takie argumenty pojawią się z obozu przeciwników Pawła Adamowicza w Gdańsku?
Powie ktoś, że to jest niemożliwe? Że tego to się nie doczekamy?
I niech mnie ktoś przekona, że PO poważnie traktuje misję: “odsunąć PiS od władzy”. Nie dość, że jest tak nieudolna, że nie ma na to szans, to jeszcze innym szkodzi.
Jako komentarz do tekstu polecam wczorajszą “debatę” 14 kandydatów na prezydenta Warszawy przeprowadzoną przez trzy stacje telewizyjne (TVP, TVN24 i Polsat) – studio telewizyjne, ścisłe limity czasowe, uzgodniony regulamin ze sztabami kandydatów. I co ? Czy to była debata czy migawkowe prezentacje bardzo ważne dla tych nieznanych nikomu kandydatów ? W tych warunkach nic więcej niż “zaistnienie” w świadomości widza nie było możliwe – tak więc sprawa debaty wyborczej nadal jest otwarta. Podejrzewam jednak, ze w polskich warunkach, żadna debata, prawdziwa i pogłębiona nie jest możliwa, nie tego chce “suweren”, nie tego chcą kandydaci. Wybory to polityczny cyrk. chodzi w nim o to by zaistnieć, naobiecywać, nakłamać bo “ciemny lud to kupi”. Ważne kto ma podstawowe media i pieniądze, a kto je teraz ma to wiemy. Wybory samorządowe to wybory polityczne, walczą partie polityczne a nie samorządowi działacze – smutne ale prawdziwe. A to, że kampania umożliwia zaistnienie takich postaci jak Korwin-Mikke to cena takiego podejścia do wyborów samorządowych, jego występy w kolejnej odsłonie mogą wejść na jeszcze wyższy poziom absurdu i nie kończyć się na słowach – przecież możliwe są działania na scenie – transmisja jest na “żywo” a to kusi…
Kolejnym przykładem swoistej wyborczej “kwadratury koła” była niedzielna dyskusja czwórki lewicowych kandydatów w audycji prowadzonej przez lewicowego dziennikarza Grzegorza Sroczyńskiego “Świat się chwieje”. Każdy kto posłucha tych głosów, emocjonalnych, racjonalnych, żarliwych, lekko cynicznych – zrozumie, że sukces wyborczy wyrażający się ilością kartek wyborczych w urnie odniesie ten tylko kto mówi rzeczy proste, jest zjednoczony a nie rozbity i ma dobry zestaw symboli poprzez które myśli elektorat. Daleko do tego na lewicy…