Jan Cipiur: Po maju słowo na październik13 min czytania

04.06.2019

Photo by Pettycon on Pixabay

W naporze i nawale opinii, ocen i analiz wyniku wyborów do Parlamentu Europejskiego trudno napisać coś nietuzinkowego, ale warto spróbować zmierzyć się z rozsądkiem.

Nie ma na razie (?) wielkiej potrzeby zajmowania się tzw. Konfederacją, bo jej wredny przekaz nie trafił do wyborców. Kukiz 15 stało się nieudaczną i coraz śmieszniejszą efemerydą, więc słów szkoda. Pełnej samozachwytów Wiośnie odmówiono istotniejszego poparcia, bo jest nie wiadomo czym – ni to lewica, ni centrum. Grzmiał jej szef, że ma być i będzie inaczej, ale nie dało się usłyszeć, jak, gdzie i kiedy.

Na placu stanęli więc nasi wioskowi giganci. Kto ceni sobie spokój wewnętrzny i zachował umiejętność refleksji, był jak Guliwer łypiący z niedowierzaniem na naparzających się liliputów. Frekwencja była wprawdzie więcej niż niezła, ale dopisała jedynie jedna strona, ta bardziej disco-polo. Druga zachowała się jak rozeźleni melomani, którym na koncert galowy w Filharmonii Narodowej proponuje się benefis instrumentalistów z III roku Akademii.

Toutes proportions gardées, rozgrywka stoczyła się między Barceloną a Realem. Wygrała Barcelona, bo ma w drużynie Kaczyńskiego Jarosława. Real sprzedał swojego Ronaldo do Brukseli i jest w tarapatach. Ludzie żyjący z gadki o futbolu napomykają jednak coraz częściej, że nic tylko patrzeć pełnego zmierzchu obu potęg. Jesienne zmagania ich krajowych odpowiedników mogą być, i dobrze by się stało, ostatnim wielkim starciem polskich partyjnych dinozaurów. Dlaczego warto, żeby znikli? Ponieważ nie walczą o nas i naszą przyszłość, a babrzą się, byle się tylko utrzymać.

Spory ludzi urodzonych trochę lat przed i trochę lat po II wojnie są dla obecnych 20-, 30- i 40- latków jak zupa z brukwi pozbawiona wszelkich przypraw. Jeszcze kilka lat, a teksty o heroicznych bojach o zwiędłą pietruszkę dostępne będą jedynie w antykwariatach ze starymi gazetami i na wyprzedaży bubli z IPN-u.

Wielki kłopot polega na tym, że aż strach pomyśleć co będzie w zamian i co potem, kto weźmie się za politykę i o czym ona będzie? Jak się rzekło, potyczki o to, kto stał po jakiej stronie i na zasługi w walce z „komuną” stają się tyle warte dla współczesności, co dla ludzi z międzywojnia opowieści weteranów powstania styczniowego. Inne tematy, na razie przynajmniej, „nie żrą”.

Swoje szanse na niedaleką przyszłość, choć zapewne nie na wygraną jesiennych wyborów parlamentarnych w Polsce, wzmocnią ci, którzy zrozumieją, że jesteśmy w końcówce okresu przejściowego: przez ćwierć wieku po 1989 r. było w polityce „normalnie”, tzn. mniej więcej – tradycyjnie, a niebawem nastąpi jakaś istotna zmiana. Na czy będzie polegać? A cholera wie! Ale że kiedyś nastąpi, to pewne.

Mętlik w głowach atutem złej zmiany

Istotna część diagnozy, której należałoby przyklasnąć, wskazuje na mętlik w głowach znakomitej części obywateli, a w tym wyborców (bo u nas bardziej niż gdzie indziej obywatel wyborca). Bardzo wielu Polaków, niezależnie od swego statusu społecznego i edukacyjnego, nie jest w stanie zrozumieć najprostszych kwestii związanych z funkcjonowaniem państwa, gospodarki i społeczeństwa. Powodem są wcześniejsze deficyty edukacyjne wzmacniane prowadzeniem bezrefleksyjnego trybu życia i brakiem nawyku merytorycznej wymiany poglądów z osobami nieznanymi.

Dla elity wierzącej w siłę rozumu jest to dramat, ponieważ dowiaduje się niespodzianie, że metoda racjonalnego oddziaływania na szare komórki jest nieskuteczna, bowiem są one w zaniku, a zatem wysiłki w tym zbożnym kierunku są w niezgodzie z zasadą racjonalnego działania, ponieważ nie ma zwrotu ponoszonych kosztów. Gorzej, gdy elita nie jest w stanie pojąć, jak jest i nadal puszcza parę w gwizdek.

Na wielki odłam społeczeństwa kumaty wyłącznie na swój sposób trzeba oddziaływać sposobem – dostrzegł to Kaczyński Jarosław i jego przyboczni od intryg społecznych, knowań, manipulacji i machinacji.

Młodzi – złudna nadzieja niemłodych

Młodzi i względnie młodzi, głównie na Zachodzie, ale także w Polsce, żyją w pretensjach, że nie mają jakoby tak dobrze, jak poprzednie pokolenia, ponieważ nie będzie im stale w portfelach rosło, jak (podobno) dziadkom i rodzicom. Nie wiedzą (i guzik ich to obchodzi), ilu trudu i wyrzeczeń trzeba było, żeby zdarzył się krótki w historycznej perspektywie i niepowiedziane, że trwały, okres niesamowitej prosperity na Zachodzie, a od ok. 30 lat także w Polsce.

Nie chcą dostrzec, że przysłowiową sojową latte dostali przy ladzie za nic, więc jeśli chcieliby więcej kasy, mniej smogu i „wogle co by było – kurna – lepiej” trzeba zacząć ruszać głową i rękoma. Brzmi cynicznie, ale także ci, którzy twierdzą lub widać gołym okiem, że się im nie udało, mają coraz lepiej. Nie ma pracy tu w Polsce, można bez trudu wyjechać za granicę i tam zarobić na życie nieco bogatsze niż w kraju. Za PRL szło w takiej sytuacji tylko pić wódę i płakać.

Czterdziestolatki i młodsi mają potencjał, a przynajmniej widać jego ślady, ale jeśli pominąć wielkomiejskie enklawy, nie mają ochoty z niego skorzystać. Wolą – i nie jest to bynajmniej dziwne – zabawę, a bardziej – fun. Trzeba do nich strzelać pomysłami, może jakiś trafi i nie będzie jak fajerwerk, który wypali się po przysłowiowych minutach. Tyle słusznej bądź niesłusznej paplaniny na rozpęd.

W sprawie gapiów i mężów stanu

Stronnicy Nie-PiS-u oczekują, że ktoś ich problem polityczno-demokratyczny jesienią załatwi. Niech by nie był to nawet cały problem, ale choć jego kawałek. Zdaje się, że wielka część różnobarwnych stronników Nie-PiS-u jest jak gapie, którzy zwalniają na drodze i tworzą za sobą korek, żeby popatrzeć na wraki, które przed chwilą jechały jako auta. Nagapią się przez te 10 sekund, pokiwają głową na widok nieszczęścia i już za kilkaset metrów zaczyna się ich „jazda polska”, byle szybciej od palanta przede mną, w dupie mając zasady, artykuły kodeksu i znaki.

Był Amerykanin o nazwisku James Freeman Clarke. Przeżył niemal cały wiek XIX. Był teologiem, pisarzem, orędownikiem praw człowieka i wyzwolenia kobiet, był też państwowcem pełną gębą. Ułożył maksymę, że polityk myśli o następnych wyborach, a o następnych pokoleniach duma mąż stanu.

W dzisiejszej Polsce gdaczą, pohukują, hałasują po telewizjach i radiach pułki, brygady i dywizje polityków. Mężów lub Kobiet stanu — ani widu, ani słychu.

Tacy i takie nie rodzą się na kamieniu i na zawołanie. Z reguły wynosi ich do tej pozycji zbieg historycznych okoliczności. Przykłady: Churchill, de Gaulle, Reagan, Merkel, a z tamtejszej perspektywy nawet Putin. W Polsce nie dochowaliśmy się przez ostatnie dekady osoby spełniającej wszystkie kryteria męża stanu, ale może czas wyniesie kogoś historycznego na piedestał.

Wszystko wskazuje na to, że olbrzym polityczny na miarę wyzwań niedostrzeganych, pomijanych lub ukrywanych przez PiS nie nawiedzi Polski do jesieni, a zapewne, także długo potem. Nie będzie nikogo, kto poprowadzi zawiedzionych z Nie-PiS-u jakąś rozsądną ścieżką kluczącą wśród min. Porozkładał je gęsto Kaczyński Jarosław, ale też PO (niezwykle brutalna i niemerytoryczna kampania antyrynkowa przy okazji dekonstrukcji OFE), jak również tzw. obrońcy ludu, którzy nie mają wprawdzie pomysłu, jak i co robić, żeby było lepiej, ale umieliby puścić kraj z dymem.

Bardzo szkoda, bo w imię najbliższej i dalekiej przyszłości mąż stanu byłby w stanie mówić i wyjść obronną ręką z forsowania kluczowej dla zrozumienia przeszłości i teraźniejszości świata tezy, że „każdy jest kowalem własnego losu”, zaś postęp wieloprzymiotnikowy polega na tym, że dziś praktycznie każdy ma dostęp do kuźni. I nie wolno mu tego dostępu odbierać, nie mówiąc już – odebrać.

Kuźnia ma dwa główne wydziały: jeden to edukacja, drugi to zdrowie, bo co komu po dobrych szkołach, jeśli chromał będzie lub krótko po świadectwach i dyplomach umrze. I z jednym, i z drugim wiąże się ekologia. Bez wykształcenia w dobrych placówkach, bez wiedzy własnej zdobytej wskutek imperatywu samodoskonalenia wpajanego w szkołach oraz zaufania do mądrych nauczycieli zginiemy za czas jakiś w katastrofie środowiskowej, nie tylko z powodu gorąca na przemian z zimnem, ale wskutek braku wody i ścisku na planecie. To nie są głupoty – do wejścia na Mount Everest ustawiają się kolejki (sic).

Co robić?

Nie ma co wałkować. Kaczyński Jarosław i jego wizje wygrały u większości. Lud kocha pieniądze, zwłaszcza te znalezione i niezarobione, i nie ma się co dziwić. Dają to wzięli i wielu jest dozgonnie wdzięcznych.

Większość wyborców propisowskich nie czyta, a między wierszami raczej nic nie szuka. Przekaz sprokurowany na maj do nich dotarł i tyle. Politycy PiS i przybudówek poszli w lud, także dlatego, że mieli z czym i nie szli tylko z gadką. Mnóstwo głosów zebrała Szydło Beata, głównie dlatego, że była swoja, objęła jeden z najwyższych urzędów, a jest z gminy.

To nie żaden przytyk, ale stwierdzenie faktu – na tle Szydło i podobnych „asów” płci obojga, reprezentanci obozu przeciwnego byli dla tych 30-40 proc. obywateli jak jaśniepaństwo – baroneci, wicehrabiny i książęta. Były wyjątki, ale istotniejsza jest reguła. PiS, ale też wielu z dobrej strony używa słowa „liberał” jako wyzwiska. PiS-owi wypada, bo ich celem jest autorytaryzm. Ile szaleju najedli się po naszej stronie, ci którzy basują PiS-owi w uwłaczaniu liberałom? Chciałeś Grzegorzu Dyndało, to masz!

W palanta Nie-PiSPiS nie wygra, trzeba zmienić grę

Wydaje się, że szanse dobrej strony na wygraną jesienną są nikłe. Wzrosną, i to nawet istotnie, o ile wysiłek skoncentrowany będzie na tych potencjalnych wyborcach, którzy nie poszli do urn w maju, ale mogą pójść do nich w październiku. Grupa ta liczy prawdopodobnie od ok. dziesięciu do kilkunastu punktów procentowych, a w okolicznościach niedających się dziś przewidzieć może wzrosnąć do 20 pp. i więcej. Kto przekona do siebie tę bardzo zapewne niejednorodną grupę, ten będzie rządził. A czym są szanse grać i wygrać?

Przede wszystkim nie wolno ulegać, trzeba dominować. Wyścigu na darmowe lunche Nie-PiS nie wygra, bo mało kto uwierzy w nieskalane intencje, zresztą słusznie, bo to droga donikąd.

Trzeba być dumnym z tego, czego się dokonało lub w czym brało udział. Dopiero z okazji 30-lecia 4 czerwca ukazały się teksty o niesamowitym postępie, którego jesteśmy świadkami. Jeśli poddani Jagiellonów żyli w „złotym wieku”, to jakim okresem były lata 1989-2019, brylantowym? Gdzieś podali z oczywistą przesadą, że Polak zarabia dziś 200 razy więcej niż w trzydzieści lat temu. Ale jest prawdą, że w zależności od miary jest nam kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt, a niekiedy nawet kilkaset razy lepiej. Niech będzie Polak dumny, niech nie wierzy PiS, że jest dupa i mają go w świecie za nic.

Jeśli strach przed reakcją wrogich spin-doktorów, powstrzymuje Nie-PiS przed mówieniem oczywistej prawdy o naszych przewagach i tym, co przed nami, to są dwa wyjścia. Pierwsze, niech sobie dadzą spokój, drugie, lepsze – niech znajdą w kraju i na świecie najlepszych spin-doktorów.

Jest też warunek niewystarczający, acz konieczny – uciszyć skrajną lewicę i jej myślicieli. Nie mają racji, że można było łagodniej, lepiej, wolniej, sprawiedliwiej (niekontestowaną definicję sprawiedliwości, proszę). Był za Mazowieckiego i Balcerowicza wóz albo przewóz. Europejskie „państwa dobrobytu” opłaciła po II wojnie Ameryka, ale na ich miejscu też spytałbym, jak długo regulować można nieswoje rachunki. Chiński komuno-kapitalizm nie jest dobrym przykładem, bo to ciężka dyktatura, ale także dlatego, że jest to państwo kosmicznych nierówności.

Chcecie aktywnych obywateli, dajcie im pole do popisu

Wyborcom trzeba nakreślić sposoby ich realnego, ale też rozsądnego wpływu, a cuda na kiju oddać PiS-owi. Jak nie dociera, to powtarzać najpierw do znudzenia, że „Nie od razu Kraków zbudowano” lub, że „Co nagle, to po diable”. Po takim przygotowaniu włączyć do programu wyborczego Nie-PiS-u wyłonienie i sowite sfinansowanie ciał obywatelskich do przygotowania w ciągu np. dwóch lat (bo ma być rzetelnie, a nie po łebkach) rekomendacji działań i zmian w takich newralgicznych obszarach jak zdrowie, edukacja, usprawnienie sądownictwa i stworzenie całościowego systemu rozstrzygania sporów (sądy powszechne mediacje, sędziowie pokoju), zaopatrzenie kraju w energię, rola i zadania mediów publicznych. Może jeszcze jeden dwa tematy, ale nie więcej, bo „co za dużo, to niezdrowo”.

Nie chodzi o byle jakie wyłonienie ani o wolną amerykankę. Należałoby oddać inicjatywę zgłaszania kandydatur wszelkim uznanym interesariuszom (eksperci, praktycy, lekarze, nauczyciele, aktywiści, samorządowcy itp itd.), ale bez partii politycznych, Sejmu i Senatu. Z tak wyłonionych kandydatur wyborcy wybraliby członków tych ciał, głosując na poszczególne grupy, żeby nie było przewagi np. profesorów nad członkami NGO. Gdzie indziej to działa, u nas też może.

Państwo obywatelskie oferowane jako hasło bez pokrycia, to jak zatrute jedzenie, prowadzi do obywatelskiej anoreksji. Chcecie aktywnych obywateli, dajcie im pole do popisu!

Powyższe podejście ma tę zaletę, że zgodnie z przewidywaniami wyłożonymi powyżej daje czas na nadchodzącą chyba zmianę, bo czas PiS i PO się raczej kończy. Dobra strona ma szansę pójścia razem wyłącznie pod warunkiem znalezienia wspólnego mianownika, o co bardzo trudno. Taki wspólny mianownik został zarysowany wyżej, choć można szukać innych, może lepszych. Rozgrywka o przyszłość stoczyłaby się wówczas w 2023 r., ale cztery poprzednie lata nie poszłyby na marne – dom trzeba posprzątać i przygotować na nowy sprzęt oraz meble, a to trochę czasu zajmie.

Dla uniknięcia nieporozumień. Pójście razem nie musi oznaczać jednego wielkiego bloku z PO na czele i jednej wspólnej listy. Narastają wokół tego wątpliwości. Jeśli PSL umie dobrze liczyć swoje szable, niech spróbuje osobno, ale najpierw niech „zapisze się” do Nie-PiS-u i podpisze pod tak, na przykład, zarysowanym programem. Wiosna niech idzie sama, próbując przekonać do realiów politycznych i społecznych psujów głosów z Razem i okolic, też zapisując się zawczasu do Nie-PiS-u.

Tak by to mogło wyglądać, ale mówią, że jak ma być źle, to w rzeczywistości będzie jeszcze gorzej. Było już nawiązanie do futbolu na początku, będzie i na koniec. Mówią, że dobry trener zaczyna budowę drużyny od obrony i bramkarza. Jeśli po dobrej, a przynajmniej niezłej, stronie nie będzie warunków do walki o pełne zwycięstwo, to linie obrony trzeba budować z myślą o walecznym i rozumnym senacie oraz prezydencie.

Pięknie nie będzie, ale o swoje trzeba się starać, trzeba walczyć.

Jan Cipiur

Print Friendly, PDF & Email