Magdalena Ostrowska: Społeczeństwo, polityku!9 min czytania

24.04.2021

Generałowie zawsze przygotowują się do wojny, która już była – tak bym określiła polityczne szachy redaktora Skalskiego na temat V RP.

Moim zdaniem, agenda stricte ustrojowo-polityczna nie jest dziś w stanie dokonać w Polsce żadnego przełomu, a to na niej koncentrują się główne siły opozycyjne. Powodem nie jest lud ciemny i chciwy, lecz błąd strukturalny popełniony przy transformacji, choć trzeba uczciwie przyznać, że to wiadomo dziś.

W czasie przełomu ’89 społeczeństwa postkomunistyczne utożsamiały wymarzoną zachodnią demokrację z wymarzonym zachodnim dobrobytem, a kiedy dobrobyt zachodni nie nadszedł, zaczęły obwiniać demokrację [1] (podobnie zaczyna się mówić o niefortunności zbiegu w czasie w Polsce liberalizmu i kapitalizmu; w świecie zachodnim liberalizm jako nurt filozoficzny rozwijał się dekadami w oderwaniu od ustroju gospodarczego; u nas wszystko naraz, z fatalnym skutkiem dla myśli liberalnej). Amerykański politolog F. Zakaria[2] zauważył z kolei, że demokracja może „przyjąć się” tylko w państwach rozwiniętych gospodarczo; przedwczesne wprowadzenie demokracji w kraju rozwijającym się prowadzi do populizmu, który z kolei prowadzi do katastrofy gospodarczej i politycznego despotyzmu.

Brzmi znajomo, prawda? Choć, oczywiście, skutków w Polsce nie należy porównywać do przymusowo demokratyzowanych przez Amerykę Iraku czy Afganistanu. Chodzi o zrozumienie procesu.

Czy z tego jest jakieś wyjście? Jak pisze Žižek, jednym z logicznych wniosków jest to, aby w sytuacji populizmu i politycznego despotyzmu oświecona elita przejęła władzę nawet środkami niedemokratycznymi na co najmniej dekadę, aby wprowadzić niezbędne zmiany ekonomiczne i społeczne i w ten sposób położyć podwaliny pod budowę prawdziwej demokracji (stanowczo zaznaczam, że Žižek wyprowadza ten wniosek na gruncie logiki, a nie w trybie postulatu). Podejmuję ten trop.

Jak dla mnie, jedno jest pewne: naprawy Polski nie da się skutecznie przeprowadzić koncentrując się na przywróceniu demokratycznego państwa prawa, lecz co najmniej równolegle, jeśli nie najpierw, pilnie rozpocząć naprawę stosunków społeczno-ekonomicznych. W tym sensie, zawołanie redaktora Skalskiego: Konstytucja, obywatelu! jest połowicznie życzeniowe. Ja bym raczej zawołała: Społeczeństwo, polityku!

Mówi się, że lud ciemny i chciwy, lecz lud ten zdaje się czuć podskórnie, intuicyjnie to, co jest dziś ważne dla krwiobiegu świata, a czego nie chcą widzieć tytułowi generałowie: że bez projektu fundamentalnej zmiany w sferze ustroju społeczno-ekonomicznego nie ma co marzyć o rzeczywistej ZMIANIE. Wobec wyzwań klimatycznych, migracji, cyfryzacji, robotyzacji, zapowiadanych powtórek pandemii itd. (w Polsce dochodzi jeszcze kryzys hydrologiczny), i wiążących się z tym radykalnych zmian społecznych, trzeba przede wszystkim myśleć o ustroju społeczno-ekonomicznym, gdzie państwo, zwane niegdyś państwem opiekuńczym (ja nazwałbym je roboczo państwem społecznym), to minimum minimorum przyzwoitości wobec obywateli, wystawionych na igraszki globalizmu.

Jeśli, oczywiście, nie chcemy krwawych rewolucji.

Hipokryzja neoliberalnej narracji o „skapywaniu” i „przypływie, który podnosi wszystkie łodzie” została tragicznie obnażona na świecie kryzysem 2008 roku. Tym, którzy do niego doprowadzili spotęgowaną chciwością (spotęgowaną, bo sama chciwość jest naturą kapitalizmu) i cwaniactwem, nie tylko włos z głowy nie spadł, a koszty ponieśli i nadal ponoszą zwykli ludzie, lecz jeszcze zwykli obywatele, zwani dumnie podatnikami, złożyli się i składają nadal na utrzymanie w pionie globalnych macherów, którzy są winni kryzysu, a którzy rzekomo są „zbyt duzi, aby upaść”.

Obecny kryzys sanitarny tylko to potwierdza; nawet szczepionki wynaleziono w pierwszej kolejności dla sytych społeczeństw Północy (wymóg bardzo głębokiego mrożenia eliminuje biedne Południe). Lecz wirus zrobił sytym społeczeństwom psikusa: chcieliście globalizacji (czytaj: drenowania biednego Południa), to ją macie: bez zaszczepienia Afryki, Ameryki Południowej, nie będziecie robić tam interesów ani eksplorować turystycznie. Szach mat.

O konieczności co najmniej korekty aktualnego paradygmatu globalnego kapitalizmu już lata temu (po kryzysie 2008) głośno mówiła lwica światowej jaskini tegoż (myślę o Cristine Lagarde, MFW). Ekonomiści alarmują, że dłużej nie da się udawać, że można pogodzić globalizm, demokrację i suwerenność, to znaczy, że tylko każde dwa z tych trzech zjawisk mogą lepiej lub gorzej współistnieć i że trzeba z tego pilnie wyciągnąć wnioski [3]. Rodrik uważa, że wniosek może być tylko jeden: radykalne ograniczenie globalizacji, gdyż świat nie jest gotów na globalny rząd technokratów. Ale to było dekadę temu; dziś już rozważa się jako możliwy do pomyślenia wariant porzucenie państwa narodowego i dwustopniową organizację planetarną: społeczności na poziomie lokalnym połączone globalnymi sieciami interesów, współdziałania. A więc, przy założeniu, że rezygnujemy z suwerenności na rzecz lokalnej demokracji i globalizmu, co oczywiście spowodowałoby jego wzmocnienie. Jak dla mnie, brrrr !

A my nadal nie jesteśmy w stanie nawet nałożyć podatku na GAFA (Google, Amazon, Facebook. Apple).

Nawiasem mówiąc, właśnie Žižek pisze o pogłoskach, jakie rozeszły się Niemczech w latach 90., że Willy Brandt nie chciał spotkać się z Gorbaczowem podczas jego wizyty w Berlinie (już po utracie władzy), udając, że nie ma go w domu, gdyż nie mógł mu wybaczyć demontażu systemu komunistycznego. Brandt wiedział bowiem, że tak długo, jak system kapitalistyczny ma alternatywę oferującą robotnikom i biedocie jakieś prawa, musi iść na ustępstwa wobec socjalnych oczekiwań tych warstw społecznych. I wiedział, że z chwilą zniknięcia tej alternatywy, kapitalizm przystąpi do demontażu państwa opiekuńczego (co się przecież stało). I tego Brandt nie mógł wybaczyć Gorbiemu.

Świat, a więc i Polska (dlaczego niby mamy zawsze „gonić świat”, może go wreszcie spróbujmy współtworzyć?), powinien sobie wreszcie zadać bazowe pytanie: czy państwo jest dla ludzi, czy ludzie dla państwa. Dziś państwo polskie stało się kapitalistą wykorzystującym ludzi jako siłę roboczą, dostarczającą środków do kasy państwowej, i wrzucającą raz na jakiś czas swój głos do urny po odpowiednim propagandowym ogniu, których należy utrzymywać w przekonaniu, że są obywatelami, że są wolni, że mają wpływ (są suwerenem), że mają wybór, że są samosterownymi przedsiębiorcami. Ale w gruncie rzeczy obywatele tylko przeszkadzają władzy.

Opozycja, jeśli chce WYGRAĆ naprawdę, czyli po to, aby zasadniczo zmienić Polskę i jej szanse – MUSI śledzić i uczestniczyć w dyskusjach na temat aktualnych wyzwań, które zaprzątają głowy ludziom świadomym nadciągających burz.

Ludzie (także Polacy) nie są tumanami. Należy im przedstawić uczciwą analizę współczesnych wyzwań w skali planetarnej i zaproponować spójne, odważne i empatyczne rozwiązania ustrojowe – zarówno polityczne, jak i ekonomiczne i społeczne. Tu nie chodzi o pojedyncze pomysły na to, czy owo, których opozycja boi się ujawniać z obawy, że PiS to zastosuje. Opozycja może nie obawiać się zawłaszczenia analizy i diagnoz na poziomie skomplikowania obecnego świata, PiS nie jest bowiem w stanie sprostać intelektualnie wyzwaniu, jakim jest analiza oraz rozumna i adekwatna odpowiedź na opisane problemy. Natomiast opozycja ma po kogo sięgnąć; nie, nie spośród polityków, lecz spośród ludzi rozmaitych specjalności, w tym filozofów, pisarzy, którzy zauważają i potrafią ogarnąć umysłem skomplikowanie, wielowymiarowość i powagę wyzwań współczesności.

A nawet jeśli politycy uważają, że ludzie są tumanami, to i tak politycy nie mają prawa sprzedawać ludziom kitu, lecz mają obowiązek zadbać o przyszłość tych tumanów, także wbrew im samym. Supozycja, jakoby nie wolno było narzucać ludziom niczego, bo to jest autorytaryzm, jest drażniącą obłudą; ludzie, nawet z tytułami profesorskimi, nie są w stanie ogarnąć wszystkiego i nie są w stanie znać się na wszystkim, nie mogą zatem dokonywać świadomego wyboru. Tymczasem, paradoksalnie, wraz z komplikowaniem się rzeczywistości, współczesne państwo stawia przed ludźmi fałszywą wolność wyboru, kreując prawo, które na to pozwala: czy chcesz być w takim, czy innym funduszu ubezpieczeniowym / emerytalnym (tak jakby człowiek miał jakiś wpływ na to, jak ten czy ów fundusz działa, i czy będzie istniał za lat X); lekarz onkolog pyta pacjenta, czy chce być leczony w sposób A, czy B. I jeszcze każe podpisywać oświadczanie, że pacjent jest świadom wyboru. Itd. Państwo zrzuca z siebie odpowiedzialność na pojedynczego człowieka, daje mu złudzenie wolności wyboru. Prywatyzuje kłopoty, nie interesując się skutkami takich „wolnych wyborów”. O ile w stosunkach handlowych na poziomie konsumenckim prawo jeszcze jakoś tego konsumenta chroni, przynajmniej formalnie przerzucając ciężar odpowiedzialności na fachowca, o tyle państwo robi to bezkarnie w stosunku do obywateli. Obywatele tymczasem po to wynajmują polityków za grube pieniądze i przywileje, aby ci potrafili otoczyć się ludźmi znającymi się na rzeczy i potrafili zdecydować za obywateli, kierując się staromodną zasadą dobra publicznego.

Jeśli ten mechanizm nie działa, a w Polsce nie działa, może lepiej zacząć myśleć o demokracji deliberacyjnej (deliberatywnej) na szerszą skalę, zamiast przedstawicielskiej, to znaczy oddać decyzje w ręce paneli obywatelskich, które, posiłkując się ekspertami, wypracowują w kierunki działań państwa w poszczególnych dziedzinach. Na poziomie samorządowym, tam, gdzie angażują się otwarte głowy, to zaczyna działać. Tak, w Polsce. Ich niezmordowanym propagatorem jest Jakub Wygnański.

Hmmm … Czy ktoś z Państwa zauważył, aby opozycja przejawiała krytyczną refleksję w którejkolwiek z poruszonych kwestii ?

Może choć raz w historii Polak mógłby być mądry przed szkodą. To już w ostatnich 30 latach druga szansa. Pierwsza była w okresie transformacji; podnosiły się wówczas nieśmiałe głosy, że może by wychodząc z zapóźnionego technicznie i technologicznie socjalizmu, nie wdeptywać w gówno kapitalizmu, już wówczas krytycznie ocenianego, i nie przerabiać na własnej skórze w przyśpieszanym tempie wszystkich jego czarnych stron, nie skażać środowiska, tylko np. korzystając z niedorozwoju technicznego, bez wielkich inwestycji, postawić na prawdziwie ekologiczne rolnictwo, i tym podbić syty Zachód, który już wówczas emocjonował się zdrową żywnością, etc. Ale kto tam wtedy słuchał pięknoduchów… Imperatywem było pokonanie socjalizmu, tak jak teraz imperatywem jest pokonanie PiS. Wszystko inne nieważne, na każdej wojnie padają cywile.

Teraz mielibyśmy podobną pionierską szansę. Zamiast przygotowywać się do wojny, która już była, opozycja mogłaby wyprzedzić samą siebie.

Czy potrafi?

Magdalena Ostrowska

Ernest Skalski: V RP

Przypisy

  1. Ralf Dahrendorf; przytaczam za S. Žižkiem, „Kłopoty w raju”
  2. tamże
  3. Dani Rodrik, Paradoks globalizacji
Print Friendly, PDF & Email
 

9 komentarzy

  1. Ernest Skalski 24.04.2021
    • Magdalena Ostrowska 25.04.2021
      • Ernest Skalski 25.04.2021
  2. PK 24.04.2021
    • Magdalena Ostrowska 25.04.2021
  3. PIRS 25.04.2021
  4. z.szczypinski@chello.pl 25.04.2021
  5. slawek 26.04.2021
  6. Arkadiusz Głuszek 26.04.2021