Krzysztof Łoziński: Co z tą prasą, co z tą prawdą?10 min czytania

29.05.2022

Motto:

Prawda nie leży po pośrodku, tylko tam, gdzie leży.

Władysław Bartoszewski


Nie ukrywam, że impulsem do napisania tego tekstu był felieton Tomasza Lisa i to, że musiał zakończyć pracę w Newsweeku.

To właśnie wydarzenie jest najlepszym dowodem na to, że miał rację. Jeśli dziennikarz zostaje zwolniony z pracy z powodu tego, co napisał, a przy tym nie złamał żadnych reguł, to jest to skandal.

Wolna prasa polega między innymi na tym, że można publikować różne zdania, także te, z którymi redakcja, lub właściciel, się nie zgadza. Polega na tym, że nikt, także szef, nie dyktuje dziennikarzowi poglądów. Oczywiście redakcja może nie zatrudniać ludzi, z którymi nie zgadza się trwale, elementarnie, ale nie wyrzucać kogoś za jeden tekst niezgodny z linią pisma.

Z dziennikarstwem i publicystyką jest trochę podobnie jak z prawem. Jeśli nie zgadzam się z wyrokiem, to jest droga odwoławcza, i to długa, łącznie z kasacją i Strasburgiem. Tak samo z artykułem. Nie zgadzam się z nim, to mam prawo do polemiki, do dyskusji. Mogę nawet polemizować w innej gazecie, niekoniecznie w tej samej. Jeżeli uważam, że dziennikarz naruszył moje prawa lub dobra osobiste, to jest odwołanie do sądu.

Poza tym redakcja ma prawo nie zamieszczać tekstu, z którym się nie zgadza. Zresztą w ogóle nie ma obowiązku publikować wszystkiego, co się jej proponuje. Ale jak już opublikowała, to nie powinna mścić się na autorze. Przecież decyzję o publikacji podejmuje zespół, kolegium redakcyjne. A jeśli daliśmy komuś kompetencje do decyzji jednoosobowych, to nie każmy go za to, że z tych kompetencji skorzystał.

Tymczasem wygląda na to, że wydawca zachował się tak, jak ktoś, kto za drobną uwagę krytyczną od razu wali w mordę. Smutne. I niestety potwierdzałoby to tezę felietonu Tomasza Lisa – wolnej prasy już nie ma.

Nie będę powielał jego argumentów, mam własne.

Oczywiste jest, że rządzący zawłaszczyli media publiczne i zrobili z nich nie tylko brutalną tubę propagandowego kłamstwa, a wręcz nawet moralną kloakę. W mediach tych w oczywisty sposób łamane jest prawo prasowe (art. 12. p.1 Ustawy Prawo Prasowe: „Dziennikarz ma obowiązek sprawdzić zgodność z prawdą publikowanych informacji lub podać źródło”).

Oczywiste jest też, że PiS-państwo, a także mniej lub bardziej jawnie Rosja, finansuje całe stado gadzinówek, że z niektórych redakcji uczyniono po prostu pas transmisyjny pieniędzy do prywatnych kieszeni (bo jak inaczej nazwać opłacanie, i to obfite, gazetek, których niemal nikt nie czyta i nie kupuje). Są zresztą takie, których nikt czytać nie musi. Służą do cytowania jako „źródło”.

To jest taki segment mediów dyspozycyjnych, które kłamią na wskazany kierunek. Leżąc w szpitalu, oglądałem z konieczności TVP. Leciał tam „film dokumentalny Sylwestra Latkowskiego” o Amber Gold. Cały ten film był po prostu paszkwilem na Donalda Tuska i nie był to żaden „dokument”. I tu słowo o metodach. Leci fragment zeznania ministra Rostowskiego, który mówi: „premier musiał wiedzieć…”. I tu cięcie. Nie wiadomo: który premier i o czym musiał wiedzieć. I komentarz Małgorzaty Wasserman: „Tusk wiedział o nadużyciach”. Albo: jakiś klient żali się, że został oszukany, i nagle ciach: zdjęcie Tuska.

Jeden z pacjentów, który oglądał to „dzieło” razem ze mną, określił to tak: „To jakby pociąć trzy świnie i pozszywać tak, by zrobić z nich wielbłąda”. Tak jest robiona cała masa materiałów TVP.

Poza segmentem mediów w pełni dyspozycyjnych jest segment mediów pozornie niezależnych, ale zaszantażowanych lub zastraszonych. Taki jest np. Polsat. Dla „świętego spokoju” przyjęto do Polsatu paru związanych z PiS-em dziennikarzy, a po przejęciu Superstacji zwolniono z niej Elizę Michalik, znaną ze zdecydowanych i niezbyt lubianych przez PiS poglądów. Jedną z metod nacisku na media jest zlecanie lub nie, reklam rządowych, lub powiązanych z PiS fundacji.

Jest wreszcie trzecie zjawisko: lizusostwo ochotnicze. Jest spora grupa dziennikarzy, którzy wcale nie przymuszani podlizują się władzy. Bo się boją, bo „unikają kłopotów” itp.

I tu od razu uwaga. Są pewne cechy charakteru, które predysponują do pewnych zawodów, lub nie. Człowiek, który boi się wysokości, nie nadaje się na alpinistę, który boi się walczyć na żołnierza. I tak człowiek, który boi się mówić prawdę, który boi się reakcji polityków na krytykę, nie nadaję się na dziennikarza. To jest zawód ryzyka. Zawód, w którym z konieczności ma się do czynienia z dość paskudnymi i niebezpiecznymi ludźmi. Dziennikarz nie może bać się opisać przekrętów polityka, bandyty lub bandyckiego państwa.

Reporter to taki dziennikarz, który zawodowo biegnie tam, skąd wszyscy uciekają. To nie przypadek, że co roku kilkuset dziennikarzy na świecie ginie podczas lub z powodu swojej pracy. Przez niecałe trzy miesiące wojny w Ukrainie zginęło już kilku dziennikarzy. Dziennikarze są też zabijani przez paskudne reżimy (patrz: Politkowska) lub przestępców. Ja sam dostawałem pogróżki, że zostanę zgładzony za opisywanie łamania praw człowieka od służb Chin i Wietnamu. Bywa, że podczas wojen lub zamieszek snajperzy specjalnie celują w dziennikarzy. Tak jak alpinista musi wkalkulować w to, co robi ryzyko lawiny, tak dziennikarz musi czasem dobrze się rozejrzeć, gdy wchodzi na klatkę schodową.

Ale to ryzyko nie musi być aż tak drastyczne. Można mieć przebite opony, wybitą szybę w oknie, ale najczęściej metodą represji jest zorganizowany hejt. Ludzie mający dużą władzę lub duże pieniądze, potrafią zorganizować całą nagonkę hejtu.

I tu dochodzimy do elementu następnego: asekuranctwa. A więc nie reagujemy na kłamstwo rozmówcy na antenie. Albo reagujemy „oględnie”. Pamiętam, że gdy kilka lat temu otwarcie napisałem „Ziobro kłamie”, wielu kolegów wręcz się oburzyło: Tak nie można! Trzeba mówić: Nie ma racji, myli się itp.

Nieprawda. Kłamstwo to nie jest „pomyłka”, czy „inny pogląd”. Kłamstwo jest kłamstwem. I koniec.

I teraz: jak się powinno reagować. Media muszą relacjonować wypowiedzi polityków; nawet gdy kłamią. Ale nie powinny zostawiać tego bez komentarza. Reporter nie powinien łykać łgarstw „łżecznika” rządu jak pelikan żaby. Pamiętam, jak niejaki Krzysztof Szczerski, w 2015 roku, przed wyborami, powiedział, że PO chce prywatyzować rzeki, aby ludzie płacili więcej za wodę. A reporterka na to nic. Nic, dosłownie nic. W wiadomościach wieczornych powtórzone i… nic.

A jak stacja czy redakcja powinna się zachować? Albo powinna dać własny komentarz, albo zadać pytanie politykom PO. Jest oczywiste i wtedy też było, że taki plan nie istniał. Tak samo, jak rzekomy plan prywatyzacji lasów, którym PiS straszył ludzi przez kilka miesięcy. Nikt nie puścił pary, że to bzdura. Nikt nie powiedział otwarcie: Szczerski kłamie.

A jakie są skutki niekontrowania kłamstwa? Takie jak wygranie wyborów przez PiS, dzięki zmasowanej kampanii zorganizowanego kłamstwa. Ale są i skutki osobiste dla ludzi. Kaczyński wrzasnął publicznie (z pomocą Brudzińskiego), że KOD to „komuniści i złodzieje”. Nigdy nie byłem komunistą i niczego w życiu nie ukradłem. No ale ja mam twardą skórę. A spotykam się z takimi reakcjami: dzwoni do mnie kolega mieszkający od lat w Kanadzie, oni tam mają TVP Polonia, i mówi, że KOD to „Komunistyczne Oddziały Dywersji”. Tak więc zostałem w oczach okłamanego człowieka szefem komunistycznej dywersji. I to w oczach człowieka, który wie, że byłem działaczem opozycji antykomunistycznej. Ja mam twardą skórę, ale nie wszyscy mają.

Dyskutujemy, czy mamy wolne media? Mamy media, w których bezkarnie lży się uczciwych ludzi, a inne media na to nie reagują.

I mamy kolejną postawę: asekuranctwo i wygodnictwo.

Najprostszą metoda wygodnictwa dziennikarskiego jest robienie politycznych spędów i symetryzm. Zaprasza się do studia 5 lub 6 osób z różnych opcji na 20 minut (w tym przerwa na reklamy). Każdy powie swoje be i me, z którego nic nie wynika. Nawet jeśli ktoś kłamie, to na sprostowanie nie ma czasu, no i poleciało. Dziennikarz jest bezpieczny, bo on tylko udzielał głosu, więc niczym się nie naraził nikomu.

Gorzej jest z symetryzmem. Zapraszamy jednego mądrego i „dla równowagi” jednego durnia. Albo uczonego i nieuka. Albo uczciwego i krętacza. Tymczasem obiektywizm nie jest średnią arytmetyczną między prawdą a kłamstwem, między mądrością i głupotą, między szlachetnością i podłością. Jak powiedział prof. Bartoszewski: prawda nie leży pośrodku, tylko tam, gdzie leży.

Co jest w tym złego? To, że daje się łamy lub mikrofon do głoszenia głupot, podłości i kłamstw. I niby symetrycznie, ale tak już jest, że kłamstwo można palnąć jednym zdaniem, ale aby wytłumaczyć, że to jest kłamstwo potrzeba referatu lub wykładu. Gdy Cezary Gmyz napisał bzdurę, że w smoleńskim tupolewie znaleziono trotyl, musiałem napisać referat z chemii fizycznej na kilka stron, by wytłumaczyć np. że jony jakiegoś związku nie są tożsame z tym związkiem. A i tak nie wszyscy zrozumieli. Tak samo, gdy w TVP Info leci tekst, że „za Tuska osłabiano zdolność bojową polskiego wojska”, nie wystarczy powiedzieć: „nieprawda”. Trzeba by zebrać materiały, liczby, fakty i jeszcze to opisać. Robota na parę godzin, a tu już poleciało.

W takiej sytuacji jak obecnie powinno się relacjonować oficjalne wystąpienia kłamiących polityków, bo trzeba, ale nie zapraszać ich do studia na żywo. Bo właśnie widz czy słuchacz, ma wrażenie, że kłamstwo jest równoważnikiem prawdy, tylko innej, że prawda leży pośrodku.

To samo z krzewieniem głupoty. Zapraszanie raz naukowców, a raz jasnowidzów, wróżów, astrologów i innych podobnych. Szlag mnie trafia, gdy w TVN najpierw występuje przez 5 minut młody naukowiec z Centrum Nauki Kopernik, a późnej Wróżka M. plecie przez pół godziny przepotworne bzdury. To jest pompowanie gorzej wykształconych widzów czystą głupotą.

Pamiętajmy, jaka jest siła rażenia telewizji. Wielu, bardzo wielu, ludzi uważa to, co widziało w telewizji, za dowód prawdy. Skąd wiesz? Z telewizji. Bardzo wielu ludziom nie przychodzi do głowy, że w programie informacyjnym telewizji można kłamać.

I już na koniec: Urządzanie się w czarnej d… To są dziennikarze, którzy „nie interesują się polityką”. To taki wytrych pozwalający unikać tematów, którymi można się narazić. Lepiej pisać w Pudelku. To jest oddawanie pola kłamcom.

Smutne to wszystko, ale niestety, Tomasz Lis miał rację. Wolna prasa w Polsce zanika.

PS. Docierają szeptane wieści, że przyczyna rozwiązania umowy z red. Lisem była inna niż jego ostatni wstępniak. Oficjalnie jednak nic nie wiadomo. Nawet jeśli tak było, nie zmienia to mojej oceny stanu wolności mediów w Polsce.

Krzysztof Łoziński

Emeryt

Ur. 16 lipca 1948 r., aktywista wydarzeń marca 68. Były działacz opozycji antykomunistycznej z lat 1968-1989, wielokrotnie represjonowany i dwukrotnie za tę działalność więziony.

Członek Honorowy KOD i NSZZ „Solidarność”

Autor o sobie

Print Friendly, PDF & Email