Sto smaków Aliny: Wiosna w kieliszku koktajlowym4 min czytania

2013-02-18. Zima zimą, ale wiosna już musi być gdzieś blisko. Muszę w to wierzyć, aby nie zwariować. Nie wiem jeszcze, gdzie jej szukać za oknem, ale w naszym domu pojawiła się wieczorem, po lekturze marcowego egzemplarza „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” z roku 1930.

Zgrabny felietonik pozostał tam jako ślad dziennikarskiej drogi Jana Lankaua (1890–1972). To bardzo ciekawa postać. Dziennikarz, ale i polityk. Krakus. Związany z PSL-em „Piast”, przyjaciel Witosa i Kiernika, działaczy chłopskich. Historyk sztuki, przez jakiś czas pracujący w zawodzie na stanowisku konserwatora zabytków w Toruniu. Był także radcą ministerialnym w stolicy, ale tego stanowiska pozbawiła go sanacja. Wrócił więc do Krakowa i zawodu: żył z pióra. Pozostawał w „stajni” dziennikarskiej Mariana Dąbrowskiego, polskiego Hearsta, wydawcy sztandarowej gazety codziennej jego koncernu, czyli „Kuryera”, ale i wielu innych pism. Był wśród nich ilustrowany tygodnik, a właściwie nowoczesny magazyn – „Światowid”. Poprowadził go właśnie Jan Lankau. Żywo i nowinkarsko, unikając raczej wielkiej polityki (choć w oczach mam numery z roku 1934 i bardzo smutny flirt z Niemcami: zdjęcia z wielkiego polowania ministra Becka z Goebbelsem, składania wieńca na Grobie Nieznanego Żołnierza przez oficerów ze swastykami na rękawach, powitania w Gdańsku Alberta Greisera jako przewodniczącego tamtejszego Senatu tytułem „Serdecznie witamy”).

Do tego miało jednak upłynąć kilka lat. W roku 1930 Jan Lankau zakotwiczał się dopiero w gazecie, po swojej karierze urzędniczej. W „Kuryerku” zamieścił ten nasz wiosenny, koktajlowy, lekki kawałek. Bardzo wdzięczny, prawda? Podpisał go imieniem i nazwiskiem, co w tej gazecie było nieczęste, zwłaszcza przy tak błahych notkach. Może szło o zaznaczenie, że odtąd tu będzie pisywał i pracował?

– Czy wiecie, co to jest cocktail? Jeżeli nie, to wam powiem. Otóż jest to mieszanina przeróżnych trunków. Bierze się więc naprzykład trochę szampana, trochę rumu, łut soku ananasowego, kilka kropel Benedyktynki, wszystko to razem miesza i cocktail gotowy. Można go potem nazwać: Tropikal, Nedbal, czy Horizontal, bo przy sporządzaniu tego najmodniejszego trunku nie kładzie się tamy pomysłowości, ani w dobrze ingredjencji, ani też nazw. Wolno tedy mieszać, co się chce i jak się chce, a potem chrzcić tę miksturę dowolnem mianem, oczywiście broń Boże bez wody.
Jan Lankau.

Korzystając z tych wskazówek zmieszaliśmy kilka składników, obywając się, jak autor notki każe, bez wody. Choć, jak wiadomo, przy koktajlach nie jest to wcale obowiązkowe, przeciwnie, wiele dopełnia się gazowaną wodą. Koktajl wymieszaliśmy korzystając z gotowej miarki wymalowanej na naszym shakerze. Nasze uprzyjemnienie wieczoru, sączone w intencji spokojnego oczekiwania na wiosnę, to była egzotyczna

Pinacolada

70 ml białego rumu
70 ml ciemnego rumu
210 ml soku ananasowego
70 ml mleczka kokosowego

Wlać schłodzone składniki do shakera, wstrząsać energicznie. Podawać w wysokim kieliszku. Przybraliśmy nasze kielichy zielonymi wisienkami koktajlowymi i do każdego dodaliśmy po kostce lodu.

 

Na koniec jeszcze nieco lektury. Amerykańskim korespondentem IKC-a był Wiktor Łabuński, znany wówczas pianista i pedagog fortepianu. Już o nim pisałam. Z jego korespondencji pochodzi fragment teoretycznego podkładu do tematu koktajlowego. Przypomnę go, zachowując pisownię oryginału. Tym razem z roku 1934:

Ciekawe jest pochodzenie nazwy koktajlu. W języku angielskim „Cock-tail hour”, czyli: „godzina koguciego ogona” – oznacza to, co u nas się zowie „szara godzinka”, a co Francuzi mianują: „entre le chien et le loup”. Właśnie o tej szarej godzince podawane są koktajle – i stąd ta nazwa.

Przyrządzenie koktajlu – to cała nauka. Zasadniczo jest to mieszanka wódki (whisky lub ginu) z winem lub sokiem owocowym. Ale kombinacje są przeróżne i każda ma swoją nazwę, jak to: Manhattan, Martini, Orange Blossom (kwiat pomarańczowy), Palm Beach, Bronx itd. Bardzo to smaczne i bardzo zdradliwe. Wydaje się, ze to nic, lemonjadka, ale po małym kieliszku już się to czuje. A cóż dopiero po kilku. Czasem zamiast koktajlu podaje się „High-ball”. czyli poprostu whisky z wodą sodową. Na Południu jest bardzo rozpowszechniony „Mint-Julep”, specjalnie spreparowane whisky z liśćmi mięty i lodem tak, że szklanka jest obrośnięta szronem nazewnątrz [tak pisano!].

Zasady przyrządzania koktajli od tamtego czasu wiele się nie zmieniły. Pozostał także klasyczny zestaw koktajlowych przepisów. Pinacolada do niego należy.

Alina Kwapisz-Kulińska

Print Friendly, PDF & Email