Andrzej Żor: John Stuart Mill (1806 – 1873)9 min czytania

john-stuart-mill-12013-05-07.

8 maja 2013 roku przypada 140 rocznica śmierci Johna Stuarta Milla, brytyjskiego filozofa, ekonomisty, jednego z czołowych teoretyków liberalizmu i utylitaryzmu. Nie miał burzliwego i fascynującego życia, nie zrobił też oszałamiającej kariery. A jednak w jego biografii i poglądach można znaleźć fragmenty zasługujące na zainteresowanie i trwałe miejsce w pamięci potomnych. Głównie dlatego, że wiele problemów i kontrowersji, które zdają się być wymysłem współczesnej doby narodziło się sporo wcześniej i przetrwało do dziś. Penetracja historii myśli jest iście pouczającym zajęciem.

Ojciec, James Mill, uczeń i współpracownik twórcy utylitaryzmu Jeremy’ego Benthama, narzucił synowi ostry reżim edukacyjny. Wychodząc z założenia, że im młodszy umysł, tym większa jego chłonność, zaczął uczyć malca greki, gdy ten miał zaledwie trzy lata. Naukę łaciny rozpoczął John Stuart bodaj w ósmym roku życia, a gdy ukończył lat dziesięć czytał biegle w obu tych językach, o znajomości nowożytnych (zwłaszcza francuskim) nie wspominając. Jako dwunastolatek studiował Arystotelesa, a w wieku 16 lat Locke’a, Berkeley’a, Hume’a, Helwecjusza i innych luminarzy filozofii i logiki. Kiedy w 1820 roku wyjechał do Francji, nawiązał tam kontakt z ekonomistą Baptistą Say’em i utopistą Henri Saint-Simonem i nie rozmawiał z nimi o karuzeli i grze w palanta, lecz był niemal równorzędnym partnerem w merytorycznych dysputach. Uczył się też matematyki, fizyki i astronomii, a z ekonomii studiował dzieła Ricarda i Adama Smitha. Od lat 20. ubiegłego wieku wymieniał listy z Comte’m.  Ba, próbował sił nawet w poezji, biedząc się nad dalszym ciągiem „Iliady”.  Podaję te fakty nie z podziwu dla Milla, lecz by zwrócić uwagę sterników polskiej oświaty, którzy od wielu lat nie mogą uporać się z posłaniem do szkoły sześciolatków, a ich ideałem edukacyjnym jest nauczenie licealistów czytania we własnym języku ze zrozumieniem (sic!).

Wcześnie rozpoczął też profesjonalną karierę. Mając 17 lat podjął pracę w India House, którą to instytucją kierował jego ojciec (nepotyzm jak widać nie przeszkadzał), gdzie spędził całe zawodowe życie, a wytrwałością i  pracą awansował na stanowisko szefa firmy. W wieku 18 lat założył Towarzystwo Utylitarian, wydawał poczytną gazetę, w której pisał o zasadach tego nurtu filozoficznego, i prowadził rozbudowaną działalność społeczną. Polemizował też z poglądami ojca, choć utylitaryzmu nigdy się nie wyrzekł. Inicjacja zawodowa i społeczna w wieku zaledwie kilkunastu lat nikogo wówczas nie zdumiewała. Zdawała się czymś normalnym w odróżnieniu od modelu edukowania współczesnej młodzieży do czasu, gdy „przerośnięci” osiągną niemal półmetek lat dwudziestych (łatwo policzyć: 6 + 3 + 3 + 5 (3 + 2) = 17 + 7 = 24. Nie ma w tym rachunku niczego dziwnego, skoro naukę na studiach wyższych rozpoczyna dziś w Polsce  około 440 tysięcy młodych ludzi (2010 r.), prawie tyle samo, ile wynosi liczba absolwentów gimnazjów. Wśród rozlicznych głosów zatroskanych o zapaść demograficzną oraz entuzjastów i przeciwników wydłużenia wielu emerytalnego nie pojawił się jednak bodaj jeden głos, który postulowałby taką przebudowę systemu oświaty, by umożliwić wcześniejsze rozpoczynanie kariery zawodowej. Miałby wówczas kto pracować na emerytury dla starców, a i sobie zapewnić  byt i przyszłą emeryturę w godziwej wysokości.

Polemiści z miejsca wyciągną argument, że John Stuart przypłacił swój intelektualny wysiłek załamaniem nerwowym, że narzekał potem na brak czułości, uczuć wyższych i niedostatki w rozumieniu poezji lirycznej, co starał się nadrobić i co mu się udało dzięki wsparciu przyszłej małżonki Harriett Taylor, na którą czekał (do śmierci pierwszego jej męża) aż 25 lat. Nikt jednak nie zaleca naśladowania Milla, warto natomiast uświadomić sobie, co daje wczesna i staranna edukacja, i jakie korzyści czerpie zeń nie tylko jednostka, także ogół.

No, właśnie. Istota utylitaryzmu sprowadzała się, zwłaszcza w wydaniu Benthama i Milla seniora, do stwierdzenia, że najwyższym dobrem jest pożytek oraz przyjemność ludzi i całego społeczeństwa. Jak najwięcej szczęścia, jak najmniej cierpienia. Twórcy utylitaryzmu traktowali swą doktrynę dość hedonistycznie i chcieli mierzyć korzyść i przyjemność kryteriami ilościowymi (zakres, częstotliwość, natężenie etc.). John Stuart Mill preferował natomiast czynniki o charakterze jakościowym  i przyjemności wyższego rzędu. Argumentował, że lepiej być niezadowolonym Sokratesem niż zadowolonym głupcem. Takie przekonania skłaniały go do twierdzenia, że człowiek jest wolny i ma prawo do czynów korzystnych dla siebie, jednak pod warunkiem, że nie szkodzą one innym. W książce „O zasadach utylitaryzmu”, omawiając, co można, a czego nie (ze względu na dobro innych), postulował swobodę działań jednostki w sferze wolności myśli, przekonań i sumienia oraz prawa do wyrażania własnych poglądów. Nawet głoszenie błędnych jest ważne z punktu widzenia uczestnictwa w ogólnym dyskursie. Od tych kwestii wara komukolwiek (jednostka jest panem swego ciała i umysłu, co warto polecić zwolennikom fundamentalistycznych poglądów), inne – bardziej praktyczne – warto mierzyć, analizując szkody i cierpienia, jakie czynią współbraciom.

Przekonanie o wolności jako szczególnym dobru zaprowadziło go w szeregi Partii Liberalnej, której stał się w latach sześćdziesiątych nieformalnym liderem i z ramienia której został wybrany do Izby Gmin. Z tego okresu pochodzi bezpardonowa krytyka Partii Konserwatywnej i konserwatywnych poglądów. Nie twierdziłem, mówił w jednym ze swoich przemówień w parlamencie, że Partia Konserwatywna jest najgłupsza z mocy prawa i konstytucji. Chcę jedynie powiedzieć, że głupi ludzie są na ogół konserwatywni. To wydaje się oczywiste i żaden dżentelmen nie może temu zaprzeczyć.

Jak liberalizm to demokracja jako system ustrojowy, Mill był konsekwentny w swoich poglądach. Nikt nie wymyślił lepszego ustroju, ale i tu kryją się pułapki dla wolności. W polityce polegają na monopolizowaniu władzy przez partię rządzącą, gdyż ta sprawuje kontrolę nad informacją i nad obsadzaniem kluczowych stanowisk, w gospodarce na powstawaniu monopolistycznych struktur, a te zamieniają rząd i parlament w organy fasadowe, bo de facto sprawują władzę. Jak przeciwdziałać tym zjawiskom? Zapewnić wolność zgromadzeń, zrzeszania się i tworzenia grup nacisku, zagwarantować prawa mniejszości (a wydawało się, że to wymysł naszych czasów!),znieść cenzurę i zapewnić prawo do publicznego głoszenia swoich poglądów, wprowadzić proporcjonalne, a nie większościowe wybory do ciał przedstawicielskich. Postulował także, by większe prawa wyborcze mieli ludzie wyedukowani. Nic bowiem nie jest tak niebezpieczne, jak dyktatura większości. Niestety, demokracja niesie ze sobą takie zagrożenia. Gorsza od nacisku polityków jest przy tym presja opinii, świadomości zbiorowej, której trudno się oprzeć, stanowi bowiem nieformalną cenzurę, kneblującą usta i poczynania pozornie wolnych obywateli, a presja ta nie zawsze zmierza w dobrym kierunku. W dziejach można  znaleźć mądrego władcę, nawet despotę (choć rzadko), nigdy jednak nie udało się znaleźć mądrego motłochu. Warto zadbać więc o światłych rządzących, wprowadzić niezależny korpus urzędniczy i surowe prawo antymonopolowe,tym można zrównoważyć tyranię pospólstwa.

Mill mógłby zostać też uznany za prekursora walki o równouprawnienie kobiet. Wspólnie z żoną wydał książkę „Poddaństwo kobiet”, w której domagał się praw wyborczych oraz zniesienia ograniczeń w dostępie do nauki i pracy zawodowej; wszak kobiety są intelektualnie równe. W uznaniu zasług został nawet przewodniczącym „Women’ssuffragesociety”. Dziś z pewnością zasłużyłby też na tę funkcję.

Zakres zainteresowań Milla był ogromny, nie sposób omówić szerzej jego poglądów. Bodaj najdłużej przetrwały dokonania w sferze ekonomii, został przecież uznany duchowym ojcem liberalizmu ekonomicznego, apologetą wolnego rynku i własności prywatnej. W logice (a wyznawał poglądy indukcjonistyczne i empiryczne) był twórcą tzw. kanonów Milla, pięciu zasad udowodniania twierdzeń na drodze indukcji. W sporze o rzeczy same w sobie twierdził, że pojęcia ogólne nie są nam dane bezpośrednio, są zawsze poprzedzone doświadczeniem jednostkowym.

Spośród wielu interesujących i wciąż aktualnych  zagadnień, którymi się zajmował i do których wniósł tzw. twórczy wkład, wybrałem jedno, dotyczące podatków. Otóż wbrew przekonaniu wszystkich ministrów finansów w historii podatki nie powinny zależeć od ich subiektywnej oceny potrzeb i możliwości społeczeństwa, a zatem niezbędnych wpływów i wydatków, lecz być rzetelną i jawną kalkulacją (wyceną) wartości tych świadczeń, które państwo ponosi na rzecz obywateli, gdyż oni sami nie są ich w stanie wykonywać. To na ogół bezpieczeństwo zewnętrzne i ład wewnętrzny w państwie, powszechna edukacja, zdrowie obywateli i opieka społeczna. Ponieważ państwo świadczy te same usługi dla wszystkich w tej samej wysokości, bo każdy korzysta z nich w tym samym zakresie, obiektywnie wyszacowana,  kwotowa (a nie procentowa) wielkość podatku powinna być równa dla wszystkich. Jasne, że to żądanie na dziś utopijne (Mill zdawał sobie sprawę, że w jego czasach też), ale godne polecenia jako ćwiczenie intelektualne dla wszystkich, którzy chcieliby dowolnie i bezkarnie majstrować przy skali podatkowej. W państwie nazywanym obywatelskim obywatele są stroną, a więc podmiotem społecznej umowy, a nie bezwolnym obiektem manipulacji urzędniczej.

Rocznica śmierci Milla (choć okrągła) minie zapewne bez echa; mamy dość swoich „bohaterów” i swoich problemów. Czasem jednak, kiedy przedzieram się zaułkami Warszawy, starając się ominąć demonstrujący z różnych powodów tłum, miotający obelgi i kamienie na głównych ulicach miasta, zastanawiam się, czemu mnie jako uczciwego podatnika to spotyka? I czy organizatorzy podobnych mityngów nie powinni respektować zasady: nie czyń drugiemu co tobie niemiłe, choć oczywiście prawo do wyrażania poglądów mają, tylko dlaczego na pryncypialnych arteriach, ze szkodą dla innych? Wtedy przypominam sobie zdania o tyranii większości i ukradkiem wypijam w domu szklaneczkę irlandzkiej whisky za spokój duszy Johna Stuarta, bodaj ostatniego ze szlachetnych utopistów. Dlaczego irlandzkiej? Bo o prawa tej mniejszości narodowej też walczył.

Andrzej Żor

Print Friendly, PDF & Email
 

2 komentarze

  1. Jan Cipiur 08.05.2013
  2. obirek 11.05.2013