nathan gurfinkiel: czarne, czerwone i tajne11 min czytania

natan sepia2013-06-09.

tomkowi ł.

od dawna już korciło mnie żeby napisać o tajnych kontaktach pomiędzy komendą główną AK i abwehrą. słyszałem o nich od zaprzyjaźnionych historyków jeszcze za moich polskich czasów. dowodzili oni, że rozmowy niemal na pewno miały miejsce i jeżeli nie stały się znanym faktem, to jedynie dlatego, że ze względu na konspirację nie sporządzano żadnych dokumentów – ale żeby sceniczną oprawą rozmów mógł być burdel i na dodatek z ukrywającą się w nim żydowską pensjonariuszką jako rekwizytem, ulęgło mi się w głowie dopiero ostatnio.

swój rzekomy sen opisałem z dużą schadenfreude, bo przecież z wizerunku (bohaterskich) powstańców, pielęgnowanego w literaturze, w mediach i w nauce dziejów ojczystych niezbicie wynika, że nigdy nie śpiewali pieśni bitewnych w rodzaju: „ojciec w domu napierdala kurwę marynę”, ani nie tarzali się w bajzlach, a gdy nawet dopuszczali się czynów niegodnych i mało patriotycznych w kontekście heroicznego zrywu, to jedynie z łączniczkami swych formacji i tylko podczas krótkich przerw między potyczkami i żarliwmi modłami za ojczyznę…

Zdrzemnąłem się za dnia, bo mój sen nocny miał zbyt wiele przedłużających się antraktów, choć teoretycznie dałby się ułożyć w zgodne z zasadami dramaturgii ramy czasowe…W tym ostatnim dziennym już akcie sennym owładnął mną jeden z powracających co jakiś czas koszmarów. Oprócz skazania na śmierć śni mi się bowiem często, iż ukrywam się po aryjskiej stronie w czasie okupacji i jestem sparaliżowany strachem. Boję się, że nie dotrwam do bliskiego już przecież końca wojny, bo przedtem wytropią mnie, złapią, zastrzelą, ześlą do obozu…

Tym razem koszmar był w tonacji komediowej i przypominał filmy braci Marx, czy wręcz jakiś odcinek Monty Pythona. Przed moją kryjówkę zajechała karetka pogotowia i w drzwiach stanęli dwaj księża, udający lekarzy. Przejrzałem momentalnie prawdziwą profesję, bo jeden z nich zawadził o sterczący w ścianie gwóźdź, nie wiedzieć czemu wbity w nią odwrotnie. Kiedy nadział się na ten wystający kawałek zardzewiałego żelaza, pod lekarskim kitlem zaczerniła się sutanna i księża oznajmili, że przyjechali by uleczyć mnie z żydownictwa…

Po krótkiej przejażdżce karetką wprowadzili mnie do jakiegoś wnętrza, w którym kłębił się tłum pachnących wodą „4711” oficerów w niemieckich mundurach. Zostałem odprowadzony do małego pokoiku przez energiczną i pulchną damę, która oznajmiła mi natychmiast i nie zadając żadnych pytań, że zatrudnia mnie jako pikolaka. W ten sposób zacząłem pracować w sponsorowanym przez okupanta ekskluzywnym lupanarze. W moich holocaustowych koszmarach nocnych, mimo że akcja rozgrywa się w subiektywnie dość odległej przeszłości, jestem zawsze dorosły. Tym razem realia zostały skrupulatnie zachowane, byłem kilkunastoletnim chłopcem, tak jak naprawdę w owych czasach …

Gdy dzwoniono z któregoś pokoju, wysłuchiwałem życzeń jego chwilowych lokatorów i przynosiłem alkohol lub papierosy, niekiedy jakieś przekąski, lub słodycze… Wtajemniczona w sprawę właścicielka zakładu powiedziała, że żaden z jej umundurowanych gości nie będzie tutaj starał się dociec mej prawdziwej tożsamości i w całym mieście nie ma dla mnie bezpieczniejszego miejsca. Prócz oficerów Wehrmachtu, SS i Abwehry zakład odwiedzali dzielni konspiratorzy z wywiadu AK, poprzebierani w niemieckie mundury i swobodnie mówiący po niemiecku . Udawali że prowadzą rozpoznanie wroga, a ten, świadomy ich obecności, bawił się w tropienie owych Banditen, dzięki czemu oficerowie mogli odwiedzać przybytek również w godzinach służbowych. Podejrzewałem nawet, że ta wzajemna obecność przeciwników, tak korzystna dla obydwu stron, została skrupulatnie wynegocjowana na potajemnych spotkaniach. Moje przypuszczenia miały się wkrótce potwierdzić w sposób, przekraczający najśmielszą nawet fantazję. Pewnego dnia dowiedziałem się o rozmowie, która – gdyby coś z niej wynikło – mogła zmienić bieg historii, z czego zdałem sobie sprawę dopiero po kilkunastu latach od zakończenia wojny, już po wypuszczeniu mnie z intelektualnego łagru, jakim w czasach moich studiów były wszystkie wydziały humanistyczne dowolnej alma mater od Odry do Amuru. W dominującym na tym obszarze języku wyraz absolwent nader poręcznie brzmi wypusknik

Oficerowie akowskiego wywiadu, pono jednego z najlepszych w ówczesnej Europie i Abwehry, która też nie była najgorsza w tej zabawie, nie tylko obserwowali się nawzajem. Podczas ich konspiracyjnych spotkań mówiono o sprawach bez porównania ważniejszych, niż korzystna dla obydwu stron wzajemna obecność w przybytku.

Po raz pierwszy dowiedziałem się czym był kierowany przez admirała Canarisa wywiad wojskowy od jednej z zatrudnionych w przybytku dziewczyn. Miała ona przyjaciela, którego ciotka była właścicielką majątku w kieleckiem. Jej siostra jeszcze przed wojną wyszła za niemieckiego barona i gdy jego koledzy – chłopcy z dobrych szlacheckich rodzin – zostali wysłani do Generalnej Guberni, pan baron zobligował ich do odwiedzenia krewnej swej żony…

Gości było trzech. Wizyta odbyła się w upalne niedzielne popołudnie i panowie zjechali samochodem z nierzucającą się w oczy cywilną rejestracją. Stroje również nie wzbudziłyby podejrzeń, że ich właściciele mogą być oficerami okupacyjnej armii. Ponadto, by nie urazić uczuć gospodyni i jej gości, przybysze już od progu przywitali się po francusku i w czasie całej, biesiady nie padło ani jedno niemieckie słowo, jeżeli nie liczyć kilku uszczypliwych dowcipów o Hitlerze, które, opowiedziane po francusku, brzmiałyby mniej zabawnie…

– Błagam, niech pani uważa na swoich synów – odezwał się w pewnym momencie jeden z oficerów do matki przyjaciela dziewczyny z przybytku.

– To nie jest chyba miejsce do mówienia o takich sprawach – zgorszyła się.

– Droga pani, jedyną intencją tego ostrzeżenia jest to, żeby nie musiało dojść do takiej rozmowy w innym miejscu. Wszyscy młodzi ludzie w Polsce bawią się teraz w konspirację. Dopóki my o tym wiemy, nic tragicznego się nie stanie. Gdyby jednak któryś z nich dostał się w ręce Gestapo, byłbym bezsilny…

– Rozpoznałam go z opisu – powiedziała mi dziewczyna. Jest podpułkownikiem Abwehry. Przychodzi tutaj…

– Czy twój przyjaciel nie jest zazdrosny, kiedy pan pułkownik cię odwiedza?

– On nie wie gdzie pracuję.

– A musisz tu pracować?

– Tu jest najbezpieczniej. Więcej ci nie powiem i tak mówię chyba o wiele za dużo…

– Ze mną możesz. Dla mnie to też jest kryjówka…

– Madame przyjęła mnie od razu, nie zadając żadnych pytań

– Tak jak mnie – powiedziałem

– Ciekawam czy oprócz nas jeszcze ktoś…

– Sza… – powiedziałem i od tego dnia zacząłem cieszyć się jej bezgranicznym zaufaniem.

Poinstruowana pewnego dnia przez właścicielkę, dziewczyna nigdy nie zdradziła się że mówi po niemiecku i łatwo przebrnęła przez test, któremu poddał ją podpułkownik. Jego rozmowa z emisariuszem akowskiego wywiadu rozpoczęła się od zapytania o pistolet z tłumikiem.

– Czy przewiduje pan potrzebę czegoś takiego? – zdziwił się polski rozmówca.

Ta dziewczyna w pokoju – nasze słodkie alibi… Nie mamy gwarancji, że nie zrozumie o czym mówiliśmy. Trzeba będzie ją więc unieszkodliwić po skończonej rozmowie. Szkoda, jest taka ładna i miła, ale panie kolego, wie pan przecież jakie reguły obowiązują w naszej branży…

Niemiecki Oberstleutnant, wypowiadając te słowa obserwował ukradkiem dziewczynę. Ta ani drgnęła i odtąd jej pokój kilkakrotnie jeszcze posłużył za miejsce rozmów o szczególnym znaczeniu.

Poznawałem później strzępy tych rozmów, ale nawet te niedopowiedzenia byłyby nieocenionym źródłem dla historyka, gdyby zachował się jakiś pisemny ślad kontaktów. Nie były one łatwe, bo oprócz przełamywania naturalnej nieufności trzeba było rozwiązywać niezliczone problemy logistyczne.

Kiedy podpułkownik spotkał się w pokoju dziewczyny z wysokim rangą oficerem przedwojennej Dwójki, później wywiadu AK, sformułował natychmiast swą propozycję: czy możecie tak przyśpieszyć przygotowania, żeby Godzina W została wyznaczona o dziesięć dni wcześniej?

– O czym pan mówi, kolego?

– Bądźmy poważni – odezwał się podpułkownik – musielibyśmy być ostatnimi idiotami, żeby przeoczyć przygotowania do operacji na taką skalę jak powstanie. Jak pan sądzi, dlaczego nie ma żadnego przeciwdziałania ze strony niemieckiej?

– Myślę, że wiem dlaczego. Nie wyobraża pan sobie chyba, że można nie zauważyć konspiracji, w którą zamieszanych jest kilka tysięcy oficerów. Ryzyko wpadki jest ogromne.

– Nie mamy wyboru. Samo podłożenie bomby nie kończy sprawy, jest zaledwie początkiem. Po zamachu trzeba będzie opanować całą strukturę dowodzenia Wehrmachtu i tutaj nie wystarczy kilkunastu najwytrawniejszych nawet konspiratorów. Gdyby powstanie wybuchło bezpośrednio po zamachu, niemieckie siły zbrojne wycofałyby się z miasta bez oporu i Rosjanie musieliby wkroczyć do Warszawy, już opanowanej przez struktury rządu londyńskiego, uznawanego przez aliantów Stalina.

– Czy to wycofanie się oddziałów Wehrmachtu, o którym pan wspomina, to pańskie przypuszczenia, czy też mówi pan z upoważnienia dowódców wysokiego szczebla?

– Jest to uzgodnione stanowisko, ale dowództwo, które może wydać taki rozkaz zacznie funkcjonować dopiero po zamachu. Ponosimy ryzyko i apelujemy do Armii Krajowej, by również zaryzykowała, bo perspektywa opanowania Warszawy przez Rosjan dla nas oznacza tylko oddanie jednego z miast, dla was – utratę niepodległości po formalnie zwycięskiej wojnie…

-Zdaje pan sobie sprawę, że nie obejdzie się bez dalszych rozmów. Mój mandat nie pozwala mi na przyjmowanie propozycji, podobnie jak pański nie wystarcza na udzielanie gwarancji. Przekażę lojalnie to co pan mówił i jeżeli nasi przełożeni okażą zainteresowanie, będą musiały odbyć się rozmowy w bardziej kompetentnym składzie.

-Zgoda. Ale obydwie strony działają pod presją czasu. Ponadto mamy wielu wrogów. My mamy przeciw sobie SS i Gestapo – wy struktury AL, powiązane z sowiecką tajną policją i wywiadem wojskowym. Jest to niezwykle skomplikowana rozgrywka, panie kolego. Niech pan tylko sobie wyobrazi to rozstawienie figur na szachownicy: AL i jej mocodawcy, choć formalnie, a niekiedy nawet faktycznie walczą z nami, są zainteresowani w ocaleniu Hitlera przed zamachem. My, jakkolwiek by nazwać naszą strukturę, choć zwalczamy AK i inne siły polskiego podziemia, chcemy, żeby po zmianie na szczytach władzy powstańcy szybko opanowali Warszawę, bo pomoże nam to w rozmowach z aliantami…

Jak mi półgębkiem wspominała później dziewczyna, odbyło się jeszcze kilka sesji rozmów i Madame musiała przedtem przeorganizować wnętrze przybytku i porozmieszczać inaczej swój personel, tak by uczestnicy rokowań i dziewczyny mogły krążyć między sąsiadującymi z sobą pokojami, udając przed oficerami SS, że biorą udział w orgiastycznej zabawie. Właścicielka przybytku musiała też zaręczyć głową, że panienki, które bardziej były przykrywką tego, co rozgrywało się w pokojach, niż uczestniczkami wydarzeń, nie rozumiały po niemiecku, ani po francusku, bo w celu zmniejszenia ryzyka negocjatorzy porzucali niemiecki gdy omawiali największe tajemnice…

O tym wszystkim dowiedziałem się jednak dość późno i przez długi czas zastanawiał mnie dziwaczny alians czerni księżowskich sutann z kolorem światełka, uwieszonego nad wejściem do przybytku, Pan Bóg – znany skądinąd oponent Endlösung – musiał z dobrotliwym uśmieszkiem odwodzić wzrok, kiedy jego słudzy prowadzili pertraktacje z kapłanką pogańskiego kultu w sprawie odstawienia mnie do tej świątyni występku i demoralizacji…

Akowców mogłem dość łatwo rozróżnić, choć dla niepoznaki zawsze odzywali się w nienagannym Hochdeutsch. Mniej skrupulatni i nie tak wyrachowani jak ich przeciwnik, a ponadto rozpaleni uciechami i rozpierani ułańską fantazją, dawali bardziej szczodre napiwki.

Dzięki tej podjazdowej wojnie na niby miałem pełne ręce roboty i bardzo szybko uzbierałem sporą sumę. Ilekroć musiałem przynieść coś z miasta, nosiłem pieniądze przy sobie, by w razie potrzeby wykupić się z rąk szmalcowników. Nigdy jednak nie zaistniała taka konieczność i w czasach powojennego niedostatku nieraz wzdychałem do mej zacisznej okupacyjnej kryjówki, w której tak bezpiecznie się mieszkało, dobrze się jadło i łatwo zarabiało się pieniądze…

Maszynka do psucia jakości życia, raz puszczona w ruch, nigdy się nie zatrzymuje i przez wszystkie te lata nie udało mi się osiągnąć takiej pewności jutra, otrzeć się o tyle uciech grzesznych, nie mówiąc już nawet o poznawaniu tajemnic najwyższej rangi…

Szło by się na tę wojenkę, na której tak ładnie…

nathan gurfinkiel

Print Friendly, PDF & Email