Jerzy Dzięciołowski: Upodlenie4 min czytania

dzieciol2013-06-10. W okresie upadku zasad w polityce, w mediach, w biznesie, jawi się jako ożywcza odmienność rzeka-wywiad z Jerzym Urbanem (do głowy mi nie przyszło, że po wyczynach rzecznika rządu w stanie wojennym i później – napiszę te słowa), której pouczającą recenzję, bo nie skrzywioną emocjami, opublikował w Gazecie Wyborczej (Nr 121) Tomasz Wołek. Zainteresowanych czy ze spowiedzi Urbana czegoś możemy się nauczyć, odsyłam do książki.

Tu chciałbym nawiązać do epizodu poświęconego „Życiu Gospodarczemu”, gdzie Urban pomieszczał „Żywocik gospodarczy”, od którego zaczynało się czytanie tygodnika, wówczas w sprawach gospodarczych Nr 1, gdzie autor między wierszami pisał, co ludzie myśleli o decyzjach gospodarczych i nie tylko, a co władzy niekoniecznie mogło się podobać. Pracowałem w „Życiu Gospodarczym” kiedy Urban był na wygnaniu w naszym tygodniku, którego kontynuatorem jest Nowe Życie Gospodarcze, chociaż w nieporównywalnej, niestety, skali kształtowania opinii o sprawach społeczno-gospodarczych. Miejsce na łamach pisma mieli też Stefan Bratkowski, niezbyt hołubiony przez jedynie słuszną partię, a także Wiesław Rydygier, z tylnego rzędu wpływający na gospodarkę za czasów Władysława Gomułki, skazany na banicję, kiedy nastał Edward Gierek.

Staszek Chełstowski, pierwszy zastępca Jana Główczyka, szefa „Życia Gospodarczego” (Staszek też, jak Urban, z dziennikarskim epizodem w odwilżowym „Po prostu”) z niezmąconym spokojem tłumaczył „reformatorom”, gdy się zbytnio wychylali w swoich tekstach, że świetlana przyszłość dopiero nadejdzie. Ale to byli autorzy z marką i mogli się nie zgadzać. W rezultacie Główczyk w charakterze ostatecznego arbitra do jednego kosza wyrzucał felietony Urbana, a do drugiego – Bratkowskiego. Mam osobiste doznania ze współpracy z Jankiem Główczykiem, który szefował „Życiu Gospodarczemu”  przez ponad ćwierć wieku: jemu zawdzięczaliśmy, że władza nas nie rozpędziła. Któregoś dnia Główczyk wymyślił, żebym przygotował artykuł, że gospodarka się dusi z powodu nadmiaru przepisów (skąd my to znamy?). Miał się nazywać „W sieci wskaźników”. Pisałem to cudo 13 razy, gotowy zamordować Redaktora, kiedy po usunięciu kolejnego tekstu do kosza, mówił mi, żebym się nie zrażał.

Główczyk potrafił edukować nas na kolegium od 10 rano do czwartej po południu ciurkiem, i gdyby nie namiętność do kart – nigdy by nie przestał. Castro mógłby wiele skorzystać. Około czwartej delikatnie zwracaliśmy uwagę, że do północy zostało już tylko kilka godzin na brydża – i to zwykle kończyło monolog szefa. Kiedyś weszliśmy do pokoju naczelnego i widzimy: gra z Markiem Misiakiem, znawcą statystyki i finansów, w brydża. Nie zdziwiło nas, że grają we dwójkę. Ale dlaczego na stojąco? Okazało się, że szef właśnie wrócił z wczasów w Bułgarii, stęsknił się za brydżem, ale odparzył sobie tyłek i nie mógł siedzieć.

Różni ludzie ratowali nas z opresji. Któregoś lata, nieco po siódmej rano, odebrałem w domu telefon: „Mówi Piotr Jaroszewicz, przygotujcie na jutro artykuł na temat podwyżki cen mięsa. A w ogóle, to dlaczego nie jesteście jeszcze w pracy?” Piotr Jaroszewicz był premierem i znany był z tego, że zjawiał się w Urzędzie Rady Ministrów mocno wcześnie. W twórczym zapale poinformowałem pana premiera, że dziennikarze przychodzą do redakcji zwykle koło dziesiątej, ale za to siedzimy do oporu, co chyba się panu premierowi nie spodobało, ale się uchowałem w pracy. Artykuł przygotowywaliśmy solidnie, przez pięć tygodni. W końcu napisała go Alicja Solska (żona Piotra Jaroszewicza) w Trybunie Ludu, za co byliśmy jej dozgonnie wdzięczni. Podwyżki cen mięsa, którego ciągle brakowało, także dlatego, że dzieliliśmy się z braćmi Rosjanami, to była drażliwa sprawa, na pograniczu wywołania „niepokojów społecznych”, jak się wtedy nazywało strajki, i nie paliliśmy się do brania udziału w tym przedsięwzięciu.

Opozycja „między wierszami”, którą uprawialiśmy, to oczywiście nie było obalanie reżimu na miarę ruchu Solidarności – i nie po to je przytaczam. Dla nas, zespołu „Życia Gospodarczego” były to starania o zachowanie twarzy, jeśli nawet po upływie czasu zdarzenia to mieszczą się w kategorii anegdot.

W tym kontekście uprawnione jest pytanie, czy upodlenie jakiemu podlegamy dziś w poszukiwaniu pieniędzy na przedłużenie egzystencji kilku pism ekonomicznych, często niszowych, w dodatku kiedy ogół narodu nie jest przesadnie przepojony edukacją ekonomiczną, nie jest porównywalne z czołganiem się przed cenzurą w czasach chwalebnie minionych?

Jerzy Dzięciołowski 

Print Friendly, PDF & Email
 

źródła obrazu

  • dzieciol: BM

One Response

  1. Marek Twardowski 10.06.2013