Sławomir Popowski: Wygra Putin, ale co dalej?5 min czytania

Niedzielne wybory prezydenckie w Rosji wygra Władimir Putin. Co do tego nikt nie ma wątpliwości. Przez pewien czas, zwłaszcza po masowych demonstracjach antyputinowskich w Moskwie i Petersburgu, a także po fali protestów, która z różnym natężeniem, (ale jednak), przetoczyła się przez większe miasta rosyjskie, tzw odnomilionniki, dopuszczano nawet możliwość, że konieczna okaże się druga tura i dogrywka. Tyle, że były to opinie raczej z kategorii pobożnych życzeń.

Piszę ten tekst na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem rosyjskich lokali wyborczych i z pełną świadomością (choć bardzo chciałbym się mylić) – zaryzykuję kategoryczne stwierdzenie: Putin wygra już w pierwszej turze, a przedmiotem spekulacji może być jedynie to, ile głosów dostanie. Inne rozwiązanie przeczyłoby samej logice systemu politycznego, który Putin konsekwentnie budował od 2000 r, odkąd został następcą Jelcyna. Zresztą, na jego zwycięstwo wskazują wszystkie porzedwyborcze sondaże, prowadzone również przez tak renomowane, niezależne (czyt: wiarygodne) ośrodki badawcze, jak moskiewskie Centrum Lewady. Jeśli się nie mylą, to Putin już w pierwszej turze ma szanse dostać mniej więcej 60 proc. głosów, a resztę (wg. opinii rosyjskiego socjologa i politologa Lwa Gudkowa – ok. 5 proc) zapewnią mu fałszerstwa wyborcze – to jest to, co Rosjanie eufemistycznie nazywają „administracyjnym resursem“. 

Podstawowe i najważniejsze pytanie, (dla Rosji i dla świata) brzmi dziś inaczej: nie chodzi o to, czy Putin wygra (bo wygra), ale co będzie dalej, co zrobi po wyborach i jaki model rozwoju będzie realizował? Ten system, który tworzył przez całą dekadę swoich rządów, a potem w tandemie z Miedwiediewem, właśnie się kończy i cała ta epoka odchodzi już do przeszłości.

Rosja od dawna nie była tak niespokojna jak teraz. Protesty trwają praktycznie cały czas, od grudniowych wyborów do rosyjskiego parlamentu. Tak zwana rokirowka, czyli zamienienie się miejscami z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem przyniosła fatalne dla Putina skutki. Spora część Rosjan, zwłaszcza spośród inteligencji i rosnącej w siłę młodej klasy średniej, potraktowała to jako wyraz kompletnego ich lekceważenia. Jak ktoś to określił w rosyjskich mediach, uznano ich po prostu za „bydło”; że wszystko to, co działo się w ostatnich latach, nie wyłączając nadziei, jakie przynajmniej część środowisk liberalnych wiązała z pro-modernizacyjnymi hasłami prezydenta Miedwiediewa – było oszustwem, polityczną grą „w tandemie“. Powiedziano „dość“ i tysiące rosyjskich „oburzonych“ wyszło na ulice. W rezultacie, po zwycięskich wyborach, pozycja Putina będzie słabsza niż kiedykolwiek wcześniej. Już nie jest tym macho, latającym na myśliwcach i poskramniającym tygrysy. Dawny czar, którym uwodził rosyjskich wyborców  zmęczonych smutą lat 90. oraz wizerunkiem jego schorowanego i borykającego się z problemami alkoholowymi poprzednika, Borysa Jelcyna – prysnął. I to chyba nieodwołalnie.

Z drugiej strony – Rosja też już jest inna. Można dziś lekceważyć odchodzącego prezydenta Miedwiediewa, a nawet – jak czynią to niektórzy – nazywać go marionetką. Ale w niczym nie zmienia to faktu, że sformułowana w jego otoczeniu diagnoza stanu rosyjskiego państwa była w stu procentach słuszna; że systemowa korupcja niszczy Rosję; że nie da się w nieskończoność siedzieć na – jak mówią Rosjanie – na „surowcowej igle“, bo ta nie gwarantuje rozwoju i uzależnia rosyjską gospodarkę od wahań koniunktury na rynkach paliwowych – słowem, że bez systemowych reform Rosji grozić będzie nowa epoka zastoju i kolejny przegrany pościg za uciekającym światem. To jest dokładnie to, co w niezwykle trafny sposób i w lapidarnej formie wyraził Dmitrij Trenin – jeden z najciekawszych rosyjskich politologów z moskiewskiego Centrum Carnegie – „albo Rosja będzie się modernizować, albo będzie postępował proces jej marginalizacji“.

Pytanie więc: co z tym wszystkimi, po swoim zwycięstwie, zrobi Putin? Czy pójdzie klasyczną, rosyjską drogą i – na co obecnie wszystko wskazuje – zacznie od „konsolidacji władzy“, to jest od umacniania swoich pozycji, aby pokazać, że znów jest w stanie rządzić twardą ręką; czy też – biorąc pod uwagę wyzwania modernizacyjne, przed którymi stoi Rosja –  wybierze jakiś swój model „odgórnej pieriestrojki“, ryzykując powtórzeniem losów Gorbaczowa? A jeśli już na to się zdecyduje, to gdzie będzie szukał sojuszników? Na którym skrzydle stworzonej przez siebie elity władzy, „klasy biurokratycznej“ (jak ją nazywa Lilia Szewcowa) – klasy, którą dzielą interesy, a łączy tylko jedno: strach przed zmianą władzy, co mogłoby pociągnąć za sobą nowy podział własności?

Na te pytania nie ma dziś jeszcze odpowiedzi, choć wiele wskazuje, że Rosja wkracza w kolejną fazę politycznego przesilenia. Tyle, że nikt nie jest obecnie w stanie przewidzieć, jak długo będzie ono trwało i czym się zakończy. Możliwe są różne scenariusze. Teoretycznie, zgodnie z rosyjską konstytucją, po swoim niedzielnym zwycięstwie, Putin będzie mógł rządzić Rosją przez kolejne dwie kadencje, to jest, obecnie, przez 12 lat – do roku 2024! Ten scenariusz wielu analityków uważa dziś za mało prawdopodobny, bo – jak ktoś złośliwie zauważył – oznaczało by to powtórkę z Breżniewa, a Rosja nie wytrzymałaby nowej „epoki zastoju“. Ale jest i inny scenariusz: Lilia Szewcowa, krótko po jesiennej „rokirowce“, gdy Putin zadecydował, że wróci na Kreml, a Miedwiediew dostał na pocieszenie obietnicę fotela premiera – napisała, że oznacza to „zabetonowanie“ dotychczasowego układu politycznego, co z kolei prowadzi do tego, że zmiana władzy w Rosji znów możliwa jest wyłącznie drogą rewolucji… I oby była  to tylko rewolucja pokojowa, bo wszystkie inne rewolucyjne limity Rosjanie już dawno wyczerpali.

Sławomir Popowski

 

 

Print Friendly, PDF & Email