Lipiec 22, 2012. Opowiadam tu o dalszych, „pośmiertnych” losach Nowogrodu Wielkiego, gdyż w czasach nowożytnych wielu intelektualistów rosyjskich, wiedzionych „ideą rosyjską”, nie odnosiło się do niego inaczej niż caryca Katarzyna. Poglądy wielu z nich, i to wybitnych, cenionych przez świat, nie odbiegały od poglądów Iwana Groźnego. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale tak było… Nowogród Wielki powinien był zginąć.
4. Nowogród wielki był winien, bo przegrał…
Prorocy „idei rosyjskiej” biografie mieli nieco dwuznaczne. Trochę kazili nimi samą „ideę” w oczach sceptyków, „idea rosyjska” ich bowiem kupowała. Konstanty Nikołajewicz Leontiew, następca Chomiakowa i Tiutczewa, był 10 lat konsulem carskim w różnych miastach Grecji, potem zaś – cenzorem. Świadom stanu rzeczy, moralista bardziej wymagający i rygorystyczny, pogardzał swoim narodem. Nie dorósł ten naród do wolności, zdolny jedynie do anarchii, impotentny w jakiejkolwiek zorganizowanej działalności. Bronił więc Leontiew politycznego i społecznego status quo – „twardego” monarchizmu, niewzruszalnej hierarchii społecznej i „surowej” Cerkwi. Ale – daleki od czaadajewowskiego pesymizmu i smutku, zamyślał odrodzić moralnie Rosję chrześcijaństwem cywilizacji bizantyjskiej. Jego „Wschód, Rosja i Słowiańszczyzna”, w dwóch tomach, wyszły pod rządami fanatycznego wroga wszelkiego postępu, Dymitra Tołstoja, w latach 1885-86. Jakby na zamówienie – z programem odrodzenia skrajnego samodzierżawia! Najwyraźniej Bóg tego chciał. Żeby zbliżyć się do Niego osobiście, niedługo przed śmiercią wstąpił Leontiew do klasztoru.
Tak pojmowany „duch rosyjski” po prostu ignorował Czernyszewskiego, mądrego fourierystę, nie żadnego „socjalistę utopijnego”, ot, człowieka po prostu mądrego i niezależnego. A znów pozytywista Siergiej Sołowiow, znakomity historyk, rektor uniwersytetu moskiewskiego za tak liberalnego cara Aleksandra II, zrezygnował ze swej funkcji w roku 1877, przegrawszy ostatecznie walkę o autonomię uniwersytecką. Był uczniem wielkich historyków zachodnich, Guizota i Rankego, solidny, pracowity erudyta, ze słowianofila – „zapadnik”, czyli okcydentalista, nigdy nie próbował zapomnieć o dystansie, dzielącym Rosję od cywilizacji Zachodu. W tym samym czasie Czaadajew, tak, Czaadajew, pod koniec życia błogosławił jednak odosobnienie Rosji, bo dzięki niemu wiara chrześcijańska Rosji ma szansę obronić się przed pokusami doczesności!
Siergiej Sołowiow nie musiał odkrywać, że Rosja carów Moskwy ruszyła w pogoń za cywilizacją dopiero na przełomie XVII i XVIII wieku, pod ręką ciężką i straszną Piotra Wielkiego, który sam spędził lata na Zachodzie. Nie spisał Sołowiow dziejów Nowogrodu Wielkiego, ale w swojej historii Rosji opisał śmierć Nowogrodu Wielkiego znacznie drastyczniej, niż ja ponad sto lat później. Dzięki zaś jego opiece historyk prawa, Iwan Dmitriewicz Bieliajew, napisał jedyną historię Nowogrodu Wielkiego – konsekwentnie potem przemilczaną. Nie skończył jej, urwał na XV wieku, na podboju republiki nowogrodzkiej przez Moskwę. Być może wolał nie narazić się cenzurze relacją o ludobójstwie, popełnionym na Nowogrodzie Wielkim, bądź też nie dano mu pełnej wersji opublikować. Demaskując wszelako rządy „samowoli i kłamstwa” w Nowogrodzie Wielkim, obronił dzieło przed cenzurą; samorząd nowogrodzki w jego dziele się nie odezwał, pozostał grzechem nie do wybaczenia.
Sołowiow-syn, Włodzimierz Siergiejewicz, odrzucił i własnego ojca, i Bieliajewa – już pracą magisterską „Kryzys filozofii zachodniej. Przeciw pozytywistom”. Podziwiał Tiutczewa za ideę „chrześcijańskiego caratu rosyjskiego”. Żeby swoją filozofię pogodzić z postępami cywilizacji, odwoływał się do Fiodorowa, utopisty nauki i techniki. Fiodorow, nieślubny syn kniazia Gagarina z czerkieską branką, wyznawał rosyjski „kosmizm” i pierwszy wedle następcy ich wszystkich, Bierdiajewa, „poczynił doświadczenie aktywnego zrozumienia Apokalipsy” – choć sam apokalipsy Rosji, rewolucji bolszewickiej, nie dożył. Pasjonował się nie jednostką ludzką i jej chrześcijańskim zbawieniem, a „zbawieniem społecznym”. Myślał oczywiście o Rosjanach jako pierwszych do zbawienia. I oczywiście nie poprzez jakąś demokrację kupiecką na wzór Nowogrodu Wielkiego.
Sołowiowa, największą sławę rosyjskiej filozofii religii końca XIX wieku, raziło Imperium, jak i przemoc w służbie ekspansji. Krytykując wyroki śmierci na zabójców Aleksandra II, wycofał się z katedry uniwersyteckiej. Ale też on, swego czasu liberał, bliski „narodnikom”, wyłożył jasno, w dobrej wierze, o co naprawdę chodzi. Ojciec Szpidlik zacytował go dokładnie (skoryguję tylko nieco przekład polski):
„Ten temat dla wielu bezprzedmiotowy, dla innych – nierozsądny, dla Rosjanina jest naprawdę najważniejszy. A i poza Rosją winien budzić zainteresowanie w każdym poważnym umyśle. Mam na myśli pytanie o rację bytu Rosji w historii powszechnej. Kiedy widzi się to ogromne Imperium, jak z mniejszym lub większym blaskiem występuje od dwóch stuleci na widowni świata, kiedy obserwuje się ten wielki fenomen historyczny, można sobie zadać pytanie: jakąż to myśl przed nami ukrywa lub nam ujawnia, jaki główny ideał ożywia to potężne cielsko, jakie nowe słowo ten nowy lud przekaże ludzkości, co chce powiedzieć, czego dokonać w historii?”
Pytanie wydaje się zasadne. Gdzież jednak Sołowiow chce szukać odpowiedzi?
„ Nie zwracamy się o odpowiedź na to pytanie do współczesnej opinii publicznej, bo ta by nas jutro już rozczarowała. Będziemy szukać odpowiedzi w odwiecznych prawdach religii. Ideą narodu bowiem nie jest wcale to, co on sam o sobie myśli w (przemijającym) czasie, lecz to, co myśli o nim Bóg w wieczności”.
Nie trzeba więc wyobraźni narodu, lecz mistycznego zbliżenia z Bogiem. Szukać go wszelako miały nie jednostki, a Rosja w całości. Sołowiow, piewca „wszechjedności”, zmarł w roku 1900, roku Paryskiej Wystawy Światowej, kiedy świat zachodni oszałamiał resztę ludzkości wynalazkami technicznymi i postępem cywilizacyjnym. Sołowiow odchodził z tego świata w nastroju katastroficznym, z urazem wobec Europy, niezdolnej pojąć jego wizji i propozycji. Niemniej to z niego weźmie przekorne motto do swoich „Scytów” Aleksander Błok, wielki poeta: „Panmongolizm! Choć imię to dziwaczne, pieści mi ono słuch”. Błok zmieniał się czasem z wiersza na wiersz – to cierpiał wyrzuty sumienia wobec miażdżonej Warszawy, to wersami „Scytów” przekonywał Europę po Październiku bolszewickim, że nikt z niej nie umie „kochać tak, jak kocha nasza krew”, że „jest jeszcze gniew, że miłość pali i uśmierca”, i wzywał – „nie wińcie nas, gdy szkielet waszych ciał zachrzęści w ciężkich, czułych łapach” (tłum. Mieczysław Jastrun). On, ten rozpieszczony maminsynek, zostanie piewcą barbarzyństwa rewolucji!
Sołowiow pogrążał się w Rosji mistycznej, kiedy myśląca Europa uśmiechała się, czytając „W cieniu wiązów”, pióra melancholijnego, dobrotliwego niedowiarka Anatola France’a. U France’a obrońca monarchii, ksiądz Lantaigne, mówił panu Bergeret: „Historia dawnej Francji jest pełna zbrodni i pokuty za zbrodnie. Bóg karcił zawsze naród francuski z gorliwością miłości niewyczerpanej, dobroć Boża za czasów królów nie oszczędziła Francji żadnego cierpienia. Ale że Francja była wtedy chrześcijańska, cierpienia te były dla niej pożyteczne i cenne. Odczuwała w nich dostojność kary. Teraz cierpienia nie mają już dla Francji żadnego znaczenia: nie rozumie ich i nie godzi się na nie. Znosząc próby losu, nie przyjmuje ich. I, szalona, chce być szczęśliwą!” (tłum. J. Sten).
Wyznawcy „idei rosyjskiej” nie szukali szczęścia Rosji. Po drugiej stronie barykady społecznej leczył kompleks niemożności inteligencji rosyjskiej Lenin – wojskową organizacją swej rewolucyjnej partii. Dla tej partii Rosjanie też byli pierwszymi do zbawienia i tylko problemem okazało się, jak zmusić ich, by dali się zbawić. Ten sam duch panował, słowem, po jednej i drugiej stronie. Partia bolszewików była pierwotnie organizacją tyleż wojskową, co na wskroś religijną. W mistycyzmie oddania Sprawie też nie dostrzegała – zwykłego człowieka, takiego przez małe „c”. Mistycyzm dzikości i siły, upostaciowany w rewolucji bolszewickiej, dawał poczucie mocy genialnemu chuchru w rodzaju Błoka. Tego poczucia mocy nie dawała jakaś zapomniana demokracja prawdziwej Rosji.
Najsłynniejszy z następców Sołowiowa, Mikołaj Aleksandrowicz Bierdiajew, zaczynał jako tzw. legalny marksista. Próbował godzić marksizm z neokantyzmem, pasjonował się teorią etyczną socjalizmu; przypłacił to wyrzuceniem z uniwersytetu i zsyłką. Wróciwszy, poznał Siergieja Nikołajewicza Bułhakowa. Tego oduczyła marksizmu, nawet legalnego, nieźle płatna docentura uniwersytecka; w 1902 r. wydali już razem „Problemy idiealizma”. Bułhakow odrzucił przestarzałą, jego zdaniem, XIX-wieczną, inteligencką „monoideę walki z samodzierżawiem”. Bierdiajew, inaczej niż Leontiew, nie odmawiał już swym rodakom zdolności organizacyjnych, doświadczywszy ich na sobie. Niemniej uznał anarchizm płodem rosyjskiej natury. Rosjanie anarchizmem, ucieczką od państwa, reagują na grzechy władzy, jako że są na nie wrażliwsi od innych narodów. Kiedy jednak z tej wrażliwości wybuchła rewolucja 1905 roku, Bierdiajew przystał do grona „bogoiskatieli”, „poszukiwaczy Boga” – by zwrócić się ku jednostce ludzkiej. Oczywiście – ku jednostce abstrakcyjnej, nie tej traktowanej kulami jegrów czy nahajkami kozaków, ani takiej, co by rzucała bomby, ani też takiej, która by za pieniądze, o paradoksie, polskiego filantropa prowadziła uniwersytet powszechny w Moskwie.
Po rewolucji bolszewickiej Bierdiajew zdoła wydostać się z Sowietów. Uzna, że duch egalitaryzmu rodzi się z zazdrości i wiedzie do zniszczenia osoby ludzkiej; w tej ostatniej konstatacji niewiele się pomylił. Dociecze Bierdiajew, że prawosławie od samego chrztu wpajało Rosji ideę ofiary, z której nie mogło wyrosnąć rycerstwo; nie tracił czasu na badania historyczne, i słusznie, bo we wczesnych dziejach Rusi chrześcijańskiej spotkałby zabijaków nie mniej dzikich niż ci na Zachodzie Europy. W tej Rosji ofiary odkrywał Bierdiajew ducha skromności i pokory. W świecie rządzonym przez Księcia Ciemności, a nie przez Boga, miało być rosyjskim bohaterstwem pokorne znoszenie zniewag i śmiechu świata – wzorem „kenozy” Jezusa, który jako Mesjasz dobrowolnie się uniżył, by dopiero potem wznieść się ku miejscu po prawicy Boga-Ojca.
Byłaby to jakaś idea moralnej rekompensaty wobec udręk, które w czasach sowieckich znosili Rosjanie. Po zwycięstwach jednak Armii Czerwonej w drugiej wojnie światowej Bierdiajew nie uciekał się już w swym „Samopoznaniu” do recepty na skromność i pokorę. Swoją filozofię uwieńczy kolejną „ideą rosyjską”. System pogrążał wtedy „lud rosyjski”, nie ten abstrakcyjny, ale żywy, cierpiący, w skrajnej poniewierce, w nędzy i nieustannym strachu, mimo to Bierdiajew uwierzy w „wielką misję Rosji” i uzna swój naród za „naród przyszłości”, zdolny rozwiązać problemy, których nie potrafi rozwiązać Zachód i których Zachód nie formułuje nawet w całej ich głębi! Niby nic nowego: w XIX wieku Fiodor Dostojewski czynił Rosjan wręcz „narodem-Bogonoścą”, a każdego z nich – „wsieczeławiekom”, „wszechczłowiekiem”, z poczuciem odpowiedzialności za całą ludzkość. Nic z tego nie przebrzmiało. Rosyjskim filozofem do głębi duszy pozostał w XX wieku Lew Szestow, który zdołał wyemigrować z bolszewickiej Rosji, by odwracać umysły współczesnych od rozumu do wiary, jako jedynej ucieczki od rzeczywistości. Żadnemu z nich nie wpadło do głowy, że można by nie uciekać, lecz w realnej, nie abstrakcyjnej rzeczywistości brać na siebie trochę odpowiedzialności przynajmniej za jakichś ludzi w najbliższym otoczeniu, nauczyć ich wspólnego radzenia sobie z życiem, samoorganizacji, samorządu, czerpać doświadczenie z jakiejś demokracji – zwłaszcza własnej, a wykreślonej z pamięci. Bo te wszystkie abstrakcje i wszechświatowe obowiązki, nie ukrywajmy, upoważniały władców Rosji do wszelkich możliwych z tej racji pomysłów i błędów – kosztem Rosji i Rosjan.
W takim kontekście Nowogród Wielki ze swym samorządem nie mógł żyć nawet jako wspomnienie. Za Mikołaja II znakomity „Encikłopiediczeskij Słowar” przemilczał „Istoriję Nowgoroda Wielikago ot’ drewniejszich wriemien’ do padienija” Bieliajewa, potem przemilczały ją kolejne encyklopedie sowieckie, ba, Orest Martyszin nie podał jej tytułu! Bieliajew, jak widać, nie powinien był w ogóle jej napisać – choć tak przykładnie potępial ustrój Nowogrodu.
Tym bardziej odnotować warto klasyczną dziś pracę z 1867 roku XIX-wiecznego historyka prawa, Wasilija Iwanowicza Siergiejewicza, nb jego dysertację magisterską, pt. „Wiec i kniaź. Ruski ustrój państwowy i rządy w czasach kniaziów Rurykowiczów”. Napisał: „Zdarzeniem pierwszorzędnej wagi, które otworzyło drogę do nowego układu stosunków, był podbój tatarski… Najazd tatarski zaznajomił po raz pierwszy księstwa ruskie z władzą, z którą nie można wchodzić w porozumienie i której trzeba poddać się bezapelacyjnie. Grunt konieczny dla rozwoju działalności wiecu został od razu usunięty”. Podwójnie trzeba cenić otwartą głowę Sołowiowa-ojca: w rok później Siergiejewicz wykładał już na uniwersytecie moskiewskim – w dwa lata po ostatecznym „usmirieniju polskogo miatieża”!
Jakże inaczej to musiał widzieć Borys Dmitriewicz Griekow, XX-wieczny już historyk ogromnej, źródłowej wiedzy. Choć urodzony 35 lat przed Rewolucją Październikową, musiał stać się człowiekiem radzieckim, całym sercem i całym umysłem – wedle swego wyznawcy „rozszerzył leninowską metodykę na porównawczo-historyczną analizę okresu wczesno-feudalnego”! Dopiero na stare lata ukończył swoje fundamentalne, wielusetstronicowe dzieło o Rusi kijowskiej. Jego publikacji nie doczekał, tak skrupulatnie je redagowano i korygowano, aż niedwuznacznie dowodziło, że władza, z którą nie można się porozumiewać, pojawiła się na Rusi już w jej początkach – kiedy jej kniaziom, pierwszym samodzierżcom, zapewniała władzę siła ich drużyn. Nie należało więc odwoływać się do tradycji Nowogrodu Wielkiego. W 1936 roku, w początku straszliwych czystek, na łamach „Istorika-marksisty” w referacie „Podstawowe zadania historii Nowogrodu” wytyczał Griekow kolegom jedynie słuszną interpretację: “Nasze zadanie – ukazać rzeczywistą swoistość tej bojarskiej republiki, w której ludzie pracy podlegali większemu uciskowi niż gdziekolwiek”.
Absolutyzm także w Rosji bolszewików musiał mieć tysiącletnie korzenie – chociaż „dumę bojarską”, radę kniaziów i bojarów księcia, dopiero Iwan Groźny zrównał z grobami. Musiał Griekow położyć swój podpis, podpis gabinetowego mola książkowego, pod wyrokiem Iwana Groźnego, cara, który potrafił rządzić przeszłością i przyszłością.
Wielkie, najpełniejsze do tej pory dzieła, Nowogrodowi Wielkiemu poświęcone, dał dopiero Walentin Janin, znakomity archeolog, kolejny już odkrywca tej Atlantydy Rosji, którego miałem okazję poznać i chyba zyskać jego przyjaźń. Jego prace dotyczą jednak głównie tematów szczegółowych – posadników Nowogrodu (rządców miasta), nowogrodzkich „wotczin”, miar i pieniędzy, bo, jak podejrzewam, nawet po XX Zjeździe KPZR, po roku 1956, nic innego nie mogłoby się ukazać, skoro Chruszczow nie mówił w swoim tajnym referacie o zbrodniach Iwana Groźnego. Potem już partia nie krępowała Janina w poszukiwaniach. Wykształcił całą szkołę. Mamy prace o ekonomice, handlu, architekturze i sztuce Nowogrodu Wielkiego, dane rzeczowe i liczbowe, opisy murów i albumy dzieł malarskich. Są studia o związkach Nowogrodu z Hanzą. Są studia o miastach ruskich – jakby Nowogród Wielki był tylko jednym z nich. Jest wreszcie opublikowana w 1992 roku, niechlujnie, byle zbyć, na odczepnego, praca Oresta Martyszina „Wolnyj Nowgorod”, o ustroju republiki, na dobrą sprawę – pierwsza taka w historii nauki rosyjskiej. Ale i on uważał „zbieranie ziem ruskich”, „jednoczenie” Rusi przez carów Moskwy, za akt postępowy, nieodzowny i nieuchronny. I on nie dostrzegał, że państwo Iwana IV, któremu przysądził taką misję, było zaprzeczeniem jakiegokolwiek porządku, ba, zaprzeczeniem państwa! Raz jeszcze warto przypomnieć: Iwan Groźny państwo rozłożył i przez kilkadziesiąt lat nie mogło się ono pozbierać – przegrywało potem już nie z armiami królów Polski czy Szwecji, lecz z awanturnikami, ludźmi z marginesu szlacheckiej Polski, którzy całymi latami panoszyli się i rozbijali po Rosji Wielkiej Smuty…
Horyzonty zamykała naukowym patriotom potęga caratu, potem – Rosji sowieckiej. Nie chcieli dostrzec, jaki to kawał świata podbiła maleńka demokracja niderlandzka. Zazdrość ich budził rozwój Anglii, do której należał wiek XIX, ale nigdy nie dostrzegli, że bez demokracji Anglia nie byłaby Anglią, tak jak Stany Zjednoczone nie stałyby się Stanami Zjednoczonymi. I żaden inny wariant rozwoju Rosji nie przychodził im do głowy. A jeżeli przychodził, jeżeli zdarzały im się nieprawomyślne koncepty i niepokoje, kończyło się na ogół tak, jak to opisuje „W oczach Zachodu” Conrad: „W Rosji, ojczyźnie widmowych idei i odcieleśnionych dążeń, wiele dzielnych umysłów odwróciło się w końcu od nieustannych, lecz jałowych sporów, ku jedynej historycznej rzeczywistości tego kraju. Zwróciły się do autokracji po spokój swego patriotycznego sumienia – jak znużony niedowiarek tknięty łaską wraca do wiary ojców po błogosławieństwo duchowego spoczynku” (tłum. Wit Tarnawski).
Winą Wielkiego Nowogrodu było to, że przegrał. Tego nie mogli Nowogrodowi darować nawet przeciwnicy caratu, nawet „zapadnicy”. Wissarion Bielinski i Aleksander Hercen według naszego Ludwika Bazylowa odegrali „zupełnie wyjątkową rolę w dziejach rosyjskiej kultury i myśli społecznej”, a ich „wpływ utrzymuje się z niesłabnącą siłą do dnia dzisiejszego” (co „w Polsce trudno po prostu zrozumieć, ponieważ nie mamy odpowiednich analogii”). Bielinski swój stosunek do przeszłości kształtował w owym czasie, jak myślę, pod wpływem dramatycznych wynurzeń Czaadajewa, których druk kosztował redakcję „Teleskopu” zamknięcie gazety, a Bielinskiego – utratę źródeł utrzymania. Wszystko Bielinskiego od Rosji carskiej odrzucało. Ale i od Rosji Nowogrodu.
Jego zdaniem, Nowogród Wielki nie miał „najmniejszego pojęcia o prawie prywatnym, publicznym, handlowym”, brakowało mu choćby cienia ducha europejskości, który „określa znaczenie wszystkiego”. „Wszyscy tam byli kupcami przypadkowo i handlowali na los szczęścia, na ślepo, po azjatycku”. Nowogród widział się Bielinskiemu centrum przepychu, junakerii i rozpusty; „był dla ówczesnej Rusi tym, czym dziś jest dla całej Europy Paryż”. Wyrok Bielinskiego brzmiał ostrzej niż którakolwiek ocena ze strony przysięgłych wrogów Nowogrodu: „Kto się nie rozwija, ten nie żyje, a kto nie żyje, ten umiera: takie jest ogólnoświatowe prawo wszystkich społeczeństw obywatelskich. Nie było w Nowogrodzie nasienia życia, nie było rozwoju, i dlatego, powtórzmy, nic z niego wyjść nie mogło”.
Nie wiedział Bielinski o Nowogrodzie właściwie nic. I nie zauważył, że jego historia ciągnęła się blisko siedemset lat, prawie dwa razy dłużej niż caratu od koronacji Groźnego, że tylko republika wenecka istniała dłużej. Abominacja Bielinskiego wobec Nowogrodu Wielkiego nie różniła się od tej, którą oddychał Iwan Groźny. Nawet autentyczność ducha tej republiki można było zakwestionować – oto dlaczego, wedle Borysa Griekowa, Nowogród Wielki trzymał się swej republikańskiej tradycji: „Ustrój wiecowy przetrwał długi czas jedynie w zachodnich i północno-zachodnich ziemiach byłego państwa staroruskiego graniczących z Litwą i Polską, gdzie trwale i na długo umocniło się panowanie możnowładztwa, a potem szlachty: >republikańskie< instytucje ograniczające władzę książąt i króla i tu, i tam mają to samo podłoże”.
Tak demaskował Griekow Nowogrodźców: ich dusze dały się znieprawić obcym Rusi republikanizmem, miazmatami polskiej szlacheckiej anarchii. Nowogród słusznie został skazany na śmierć. I myślę, że przynajmniej ten wyrok Griekowa był szczery. Nie dziwota więc, że w całym opasłym jego dziele o Rusi Kijowskiej nie znajdziemy słowa o tym, że jesienią roku 1136 Nowogród Wielki przybrał tytuł „Gospodina”. Tego wydarzenia po prostu nie było. Nie powinno było być, więc nie było…
Odnotujmy, że ani my, Polacy, ani Litwini, poprzez żadnego z naszych przodków nie położyliśmy żadnych zasług dla fenomenu Nowogrodu Wielkiego. Historia Rosji miała toczyć się taką drogą, jaką jej wytyczył Iwan Groźny.
A przecież mogłoby być inaczej! Republika Nowogrodzka bywała lennem Korony, z namiestnikiem Lingwenem. Do 1478 roku była w unii personalnej z Księstwem Litewskim. Jednym z oficjalnych pretekstów do napadu było oskarżenie o chęci przyłączenia do Litwy. Dlaczego ten kochający wolność naród nagle nie zechciał żyć w suwerennym państwie i stać się wasalem Litwy, z którą często wałczyła? Odpowiedź jest oczywista – Moskwa sama to sprowokowała powstanie partii prolitewskej, która zwróciła się po pomoc do Kazimierza Jagiellończyka.
Co do opinii dziewiętnastowiecznych autorytetów – i dziś nie brak postaci negujących znaczenie Nowogrodu dla historii. Owszem, istnieje trend sięgania po wzorce staroruskie, ale te dotyczące jakiejś mitycznej wspólnoty, z której powstała „святая, единая, могучая, несокрушимая Русь”. W XIX wieku do takich idei sięgali rosyjscy słowianofile i panslawiści. Z tej właśnie idei, nieodłącznie związanej z prawosławiem jako czymś równoważnym z rosyjskością, wynikała też i nienawiść do Polaków. Nazywano Polaków Judaszami słowiańszczyzny, gdyż wyznawali obcy tej „Rusi” katolicyzm. Słowianofile i panslawiści chcieli koniecznie nawrócić marnotrawnych synów na jej łono. Iwan Aksakow nazywał Polaków wrogami nie tylko narodu rosyjskiego ale i Słowian. Temu rusko-religijnemu mesjanizmowi uległ również szanowany przez nas za swoje dzieła Sołżenicyn. W liście do przywódców Związku Radzieckiego w r. 1973 pisał o nieprzygotowaniu Rosji do demokracji i koszmarze jaki nastałby z jej wprowadzeniem. Pochwalał wręcz ustrój autorytarny, który aż do początków XX w. pozwolił na zachowanie fizycznego i duchowego zdrowia narodu. (Ironia losu chyba sprawiła, że wspominany W. L. Janin otrzymał w 2010 roku nagrodę literacką im. Sołżenicyna.)
W głoszonych przez Sołżenicyna poglądach pobrzmiewa myśl o wielkiej rusyfikacji świata, przynajmniej w jego słowiańskiej części, o odkryciu na nowo wspólnych korzeni, o zapomnianej wspaniałej przeszłości i przybliżeniu jeszcze bardziej wspaniałej przyszłości. A Sołżenicyn nie był wyjątkiem w głoszeniu tych nacjonalistycznych idei. Groźne jest to, że jako obdarzony ogromnym autorytetem pisarz, Sołżenicyn w znacznym stopniu przewodzi temu procesowi.
W jednym z ostatnich wywiadów, w 2006 roku opowiadał o tym jaką to goryczą i bólem przepełniają go wypadki na Ukrainie począwszy od referendum z roku 1991, jakie to fanatyczne prześladowania znosi język rosyjski, jaki to uszczerbek dla perspektyw Ukrainy i jej kultury. Stwierdzał też w tym wywiadzie, że Rosja nie może zdradzić wielomilionowej ludności rosyjskiej na Ukrainie, wyrzec się swojej jedności z nimi.
Jaki więc stosunek do dziedzictwa wielkiego Nowogrodu mogą mieć ci, którzy przez wieki robili wszystko by w świadomości narodu rosyjskiego nie było dla niego miejsca? U Sołżenicyna brak takich odwołań.
Szczęściem ta wyrwana kartka z historią Nowogrodu została odnaleziona. Jakieś ziarno doświadczeń historycznych ma szansę zakiełkować. Choćby w postaci odnalezienia w polityce nieskażonych pogromami tatarskimi azjatyckich form rządzenia.
Nie sądzę, aby Nowogród Wlk. kiedykolwiek mógł być lennem Korony polskiej, ponieważ do XVII/XVIII wieku był położony aż za Moskwą, nad rzeką Wołga, tam gdzie znajduje się obecne prastare miasto Jarosław. Sporo ocalałych zapisów ze starych kronik, a także stare mapy, niedwuznacznie na to wskazują. To, co Pan Bratkowski opisał, przepiękną polszczyzną w swoich 2 książkach, jest niestety tylko syrenim śpiewem, który w głowach zauroczonych nim czytelników utrwala kłamstwo lokalizacyjne Nowogrodu, który rzekomo od wielu stuleci znajdował się na bagienno-leśnym zadupiu w pobliżu jeziora Ładoga.
Proszę mi wierzyć, że Rusini z największego hanzeatyckiego miasta Europy aż tak głupi to nie byli!
Aha, to jesteś wyznawcą tzw. nowej chronologii ogłoszonej przez A. T. Fomienko i G. W. Nosowskiego. Czołowym propagandystą tej “teorii” jest ostatnio niejaki A. M. Tiurin. Wg. wyznawców nie było żadnego Nowogrodu, tylko bajki w latopisach. Zamiast tego było miasteczko Jaroslawl, Kulikowska bitwa była na terenie Moskwy, a XII wieczne warstwy archeologiczne na terenie dworu Ruryka pochodzą w rzeczywistości z XVII wieku. Pogratulować wiary!!!
To pewnie i w hel za mankietami koszuli wierzysz? Tak samo jest to udokumentowane.
P.S. I to pewnie Jarosławl był w 980 roku chrzczony ogniem i mieczem?! To pewne Jarosławl walczył hen na północnym zachodzie, nad rzeką Szełonią z wojskami Iwana III? I to pewnie ludność Jaroslawla została wyrżnięta w pień przez Iwana Groźnego w 1569 roku? A może jeśli ma obowiązywać ta nowa pseudochronologia to i tych Iwanów nie było?
Słuchać hadko!!!
O helu pod mankietem zamilczę, gdyż równie dobrze mógłbym Ciebie zapytać, czy rośliny zielone wydzielają tlen czy dwutlenek węgla, i po uzyskaniu odpowiedzi z całą pewnością musiałbym stwierdzić, że nie tylko na helu, ale i na tlenie się nie znasz. Ale to nie jest teraz istotą sporu.
Podam niżej kilka cytatów, apelując o własny pomyślunek. Przeczytaj je uważnie, zaczerpnij powietrza, zamknij oczy albo popatrz w sufit, i dopiero potem odpowiedz mi na proste pytanie (postawiłem je na końcu mojej wypowiedzi).
– „зиме иде князь Изяслав Мстиславич с Новгородци на Юрья Влодимерича к Ростову, и по Волзе взяша шесть городов, и до Ярославля попустиша, а голов поимаша 7000, а от
Углеча Поля воротишася к Новугороду” (IV Новгородская летопись)
– „А сын его из Новагорода с Новгородци; и сняшася на ВОЛЗЕ усть Твери, и положиша всю Волгу поусту, и городы все пожгоша” (tamże).
– „А сами Новгордци поидоша на ВОЛЗЕ, воююще; и пожгоша Шешю и Дубну, … , и пожгоша все Повольжье” (tamże).
– „И поидоша к Ростову, и к Ярославлю, и на Волгу, и на Городец, и те поплениша все по ВОЛЗЕ, и до Галича Володимерьскаго, и Переяславль взяша, и Юрьев, и Дмитров, и Волок, и Тверь, ту жь и сын Ярославль убиша” (tamże).
– „Новгородци с князем Феодором идоша на Волгу, и выиде князь Дмитреи с Твери и ста по одну страну ВОЛГЫ, истояше и до замороза, и смиришеся” (tamże).
– „В лето 6874. Изидоша из Новагорода люди молодые на Волгу без Новгородцкого слова. Весь год ходили по ВОЛГЕ туда-сюда. На Двину таскали суда волоком” (tamże).
– „Князь Дмитреи присла в Новгород, рек: «за что есте ходили на ВОЛГУ без нашего слова и гостей моих пограбили много” (tamże).
Zwracam uwagę, że nazwa rzeki Wołga pojawia się w tych cytatach tak często, że aż kłuje w oczy. W następnych cytatach posłużę się dużymi drukowanymi literami, które pobudzają do myślenia, lecz nie odmówię sobie satysfakcji tylko jeden z nich skomentować.
– W 1259 roku bracia Wasylkowiczowie gościli W ROSTOWIE Aleksandra Newskiego, będącego tam PRZEJAZDEM Z NOWOGRODU DO WŁODZIMIERZA. Aleksander Newski “заехал по дороге” (Архангелогородский летописец. Полное собрание русских летописей (ПСРЛ), tom1, str.203, 226; tom 15, str.401, Ленинград, Наука, 1982)
– W 1434 roku wojska wielkiego kniazia Wasyla Wasylewicza zostały rozbite pod Rostowem przez kniazia Jurija. Kniaź Wasyl UCIEKŁ SPOD ROSTOWA DO NOWOGRODU WIELKIEGO, A STĄD DO KOSTROMY i Niżnego Nowogrodu. Po jakimś czasie w tym samym roku kniaź Wasyl Juriewicz Kosooki wyruszył Z MOSKWY, zbierając swe wojska: “поидя К НОВГОРОДУ ВЕЛИКОМУ и оттоле – К КОСТРОМЕ и нача сбирати воя” (Скибинская О.Н. Ярославский кафедральный Успенский собор: Возрождение. Ярославская епархия Русской Правослвной церкви. – Ярославль, str.85, издательство «Александр Рутман», 2010).
POPATRZ SOBIE NA MAPĘ. Wasyl gnał najpierw 1000 km spod Rostowa nad rzeczkę Wołchow, a potem 1000 km z powrotem do Kostromy! Czyżby Wasyl podczas ucieczki zachowywał się jak mega-kretyn?
Skoro tak szybko przeszliśmy na Ty, to od razu wprost zapytam.
Uważasz, że ruskie latopisy były pisane przez idiotów, którzy nie mogli sobie w ogóle skojarzyć, którędy płynie Wołga i gdzie leży Nowogród, czy może zawarte w nich treści są komentowane i interpretowane przez obecnych historyków w taki sposób, by z rozumnego czytelnika zrobić idiotę?
Moje pytanie brzmi: którą opcję obstawiasz?
1) Chyba nieczęsto ŚLEDZISZ komentarzE, skoro uważasz, że w sieci się „panuje”. Ja używam tego jedynie gdy autor podpisuje się imieniem i nazwiskiem. W przypadku nicka jest to przesada.
2) Wyobraź sobie, że na helu i tlenie z racji zawodu się znam i wiem co wydzielają rośliny.
3) Изяслав Мстиславич został zawezwany z Połocka gdy z Pierejaslawla został wygnany jego BRAT – Всеволод Мстиславич Новгородский. Ale wkrótce książę kijowski Jaropełk usunął go stamtąd i skierował do Turowa, dając na dodatek Pińsk i Mińsk. W Pierejaslawlu osadzono niejakiego Wiaczesława. Temu przeszkadzało sąsiedztwo połowców i w 1134 samowolnie wrócił do Turowa wypędzając stamtąd Iziaslawa. I zaczęła się wojenka z miłymi wujkami.
Pozbawiony włości Izaslaw poszedl do BRATA Wsiewołoda do Nowogrodu, by stamtąd wtargnąć w ziemie innego wujcia, Jerzego Dołgorukiego. Ten wytrwał, najeźdźcy byli zmuszeni odstąpić i wrócić do Nowogrodu. Rozeźleni Mścislawowicze podjęli rabunkowy rajd po calej pierejaslawskiej ziemi dochodząc do samego Kijowa. Jaropełk musiał wyznaczyć innego władcę do Pierejasławia, a Iziaslaw dostał Włodzimierz Wolyński.
Podobnie niczym niesłychanym nie były pozostałe opisane „pochody”. Prastary szlak „из варяг в греки” dotyczył nie tylko drogi do Dniepru, ale i poprzez wzgórza Wałdajskie i jezioro Seliger do Wołgi. I nie było to bezludzie, lecz zagospodarowana kraina z przygotowanymi stacjami pośrednimi.
Co do trasy Aleksandra Newskiego. Mylisz Rostów nad Donem z Rostowem zwanym Wielkim. Miasto to wchodzi w skład tzw. Złotego Pierścienia Rosji, leży w odległości 202 km od Moskwy, podczas gdy Włodzimierz 176 km.
4) Z tymi Wasylami to się może trochę poplątać. Rzecz dotyczy wojen, jakie prowadzili Jerzy Dmitriewicz Zwienigorodski roszczący pretensje do tronu oraz jego synowie z panującym Wasylem (wnukiem Witolda). Synowie po klęsce uciekli do Kostromy, a ojciec pogodził się z Wasylem.
Po śmierci ojca (wkrótce po bitwie) jego syn, również Wasyl (więc Jurjewicz), samowolnie ogłosił się księciem, młodsi bracia nie uznając tego posłali po Wasyla Wasilewicza przebywającego w NIŻNIM Nowogrodzie. Gdy już powracali do Moskwy Wasyl JURJEWICZ ograbił skarbiec i uciekł do Nowogrodu (tego, o który idzie spór). Tam pobył nieco ponad miesiąc, pojechał do Kostromy i zaczął szykować akcję odwetową.
5) A co do latopisów i kto tu z kogo robi idiotę, to radzę powstrzymać się z używaniem takich słów. Zjadliwe słówko w krótkim komentarzu netykieta dopuszcza, ale to już lekka przesada!
6) KONIEC
Pkt.2 – no więc, skoro się znasz, to co GŁÓWNIE wydzielają rośliny: O czy CO2 ?
Poproszę o krótką odpowiedź. Bez wykrętów typu, że to w dzień, a tego trochę nocą, tudzież zimą.
W odpowiedzi obiecuję podzielić się fascynującym odkryciem skromnego niemieckiego emeryta.
Mało rozmowny się zrobiłeś po moim pytaniu z biologii.
Post scriptum:
Co do trasy Aleksandra Newskiego, to nic nie pomyliłem. Mógł pomylić się tylko skryba piszący/przepisujący kronikę, ale i on nie pomylił jednego Rostowa z innym, ponieważ ten nad Donem powstał dopiero w XVIII wieku, więc skryba o nim nie mógł w ogóle nic wiedzieć. Mógł za to sporo wiedzieć o miastach/grodach Złotej Ordy alias Złotego Pierścienia.
Twoje opowiastki o Jaropełkach, Izasławach i innych, zaczerpnięte całymi garściami z “Opowieści minionych lat” Nestora, w żaden sposób nie zaprzeczają postawionej przeze mnie tezie, że Nowogród Wielki leżał nad Wołgą.
Epizody znad Wołgi, które zacytowałem, nie maja też nic wspólnego ze szlakiem handlowym Wariagów ani ze szlakiem jedwabnym. Ten pierwszy, moim skromnym zdaniem, całkowicie omijał Wyżynę Wałdajską otoczoną mokradłami i bagnami oraz bardzo słabo spławny Dniepr, najeżony licznymi progami i przeszkodami wodnymi. Wtedy ludzie naprawdę nie byli durniami, by bez sensu przedzierać się przez gęste puszcze i mokradła, z towarem na grzbiecie, albo ciągnąć statki handlowe po bezdrożach, od jednej spławnej rzeki do drugiej. Sądzę, że wtedy rzeczywistość wyglądała dużo prościej, ale to wszystko zależy od tego, czy próbując ją rozszyfrować chcemy zawierzyć bajkom napisanym kiedyś przez “Nestorów” lub “Długoszy”, czy zdrowemu rosądkowi.
Ze swej strony dorzucę, że nie ma żadnej wątpliwości co do położenia Nowogrodu Wielkiego nad Wołchowem, tam kopie mój przyjaciel Walentin Janin, a i ja tam byłem. Nie należy mylić Nowogrodu Wielkiego z Niżnym Nowogrodem, co się wielu ludziom zdarza, zwłaszcza, gdy nie wierzą w istnienie Nowogrodu Wielkiego – bo i tacy się zdarzają. Innych ten Nowogród setnie irytuje, samym antymoskiewskim istnieniem – do sprzedawcy na Targach Książki podeszła studentka (najwyraźniej radzieckiego jeszcze chowu) kupiła egzemplarz mojej ksiązki, na naszych oczach przedarła na pół (mocna była panna, ale pierwsze wydanie nie było jeszcze tak grube) i wrzuciła do jakiegoś okolicznego kosza. Będzie w tej opowieści i o szlaku dnieprzańskim, ze szczegółowym opisem porohów u cesarza Konstantyna VII Porfirogenety, i o szlaku wołżańskim… Jeżeli tylko Czytelnicy dotrwają.
Ja nie mylę Nowogrodu Wlk. z Niżnym Nowogrodem i mnie akurat nie irytuje antymoskiewskość Nowogrodu Wielkiego, ale Pańska (nie wiem czy świadomie, czy nie) zawoalowana antynowogrodzkość, jeśli tak można powiedzieć. Skandynawowie nazywali Nowogród Wlk. “Gardariki, co znaczyło mniej więcej “okolica samych miast”. Gdzie na wołchowskim bagienno-leśnym zadupiu, za przeproszeniem, było dużo znamienitych miast? Nawet dziś trudno byłoby je odszukać. A niestety (czytaj: bardzo dobrze!) zachowały się np. stare francuskie mapy z nazwą Księstwo Wielkonowogrodzkie, które swymi granicami obejmuje i Moskwę i wiele innych, znakomitych miast Złotego Pierścienia. To, że Pański przyjaciel zajmuje się kopaniem, albo że ktoś podarł Pańską książkę, nie jest dla mnie żadnym argumentem. Ciekaw jestem, czy przyglądał się Pan uważnie np. “granitowej pałacie” nad Wołchowem i porównywał ją z mistrzowskim wykonaniem elewacji “granitowej pałaty” w moskiewskim Kremlu. Gołym okiem widać, że ten wołchowski pałac to jedna wielka lipa. I liczba drzwi zewnętrznych, jak donoszą ruskie latopisy, o zgrozo, nawet w dużym przybliżeniu, w ogóle się nie zgadza, w tej psiej budzie.
Czytelnicy dotrwają z pewnością…
Obiecuję (za siebie 😉 )!