Stefan Bratkowski: Atlantyda, tak niedaleko (4)17 min czytania

Mikołaj Bierdiajew

Lipiec 22, 2012. Opowiadam tu o dalszych, „pośmiertnych” losach Nowogrodu Wielkiego, gdyż w czasach nowożytnych wielu intelektualistów rosyjskich, wiedzionych „ideą rosyjską”, nie odnosiło się do niego inaczej niż caryca  Katarzyna. Poglądy wielu z nich, i to wybitnych, cenionych przez świat, nie odbiegały od poglądów Iwana Groźnego. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale tak było… Nowogród Wielki powinien był zginąć.

4. Nowogród wielki był winien, bo przegrał…

Prorocy „idei rosyjskiej” biografie mieli nieco dwuznaczne. Trochę kazili nimi samą „ideę” w oczach sceptyków, „idea rosyjska” ich bowiem kupowała. Konstanty Nikołajewicz Leontiew, następca Chomiakowa i Tiutczewa, był 10 lat konsulem carskim w różnych miastach Grecji, potem zaś – cenzorem. Świadom stanu rzeczy, moralista bardziej wymagający i rygorystyczny, pogardzał swoim narodem. Nie dorósł ten naród do wolności, zdolny jedynie do anarchii, impotentny w jakiejkolwiek zorganizowanej działalności. Bronił więc Leontiew politycznego i społecznego status quo – „twardego” monarchizmu, niewzruszalnej hierarchii społecznej i „surowej” Cerkwi. Ale – daleki od czaadajewowskiego pesymizmu i smutku, zamyślał odrodzić moralnie Rosję chrześcijaństwem cywilizacji bizantyjskiej. Jego „Wschód, Rosja i Słowiańszczyzna”, w dwóch tomach, wyszły pod rządami fanatycznego wroga wszelkiego postępu, Dymitra Tołstoja, w latach 1885-86. Jakby na zamówienie – z programem odrodzenia skrajnego samodzierżawia! Najwyraźniej Bóg tego chciał. Żeby zbliżyć się do Niego osobiście, niedługo przed śmiercią wstąpił Leontiew do klasztoru.

Tak pojmowany „duch rosyjski” po prostu ignorował Czernyszewskiego, mądrego fourierystę, nie żadnego „socjalistę utopijnego”, ot, człowieka po prostu mądrego i niezależnego. A znów pozytywista Siergiej Sołowiow, znakomity historyk, rektor uniwersytetu moskiewskiego za tak liberalnego cara Aleksandra II, zrezygnował ze swej funkcji w roku 1877, przegrawszy ostatecznie walkę o autonomię uniwersytecką. Był uczniem wielkich historyków zachodnich, Guizota i Rankego, solidny, pracowity erudyta, ze słowianofila – „zapadnik”, czyli okcydentalista, nigdy nie próbował zapomnieć o dystansie, dzielącym Rosję od cywilizacji Zachodu. W tym samym czasie Czaadajew, tak, Czaadajew, pod koniec życia błogosławił jednak odosobnienie Rosji, bo dzięki niemu wiara chrześcijańska Rosji ma szansę obronić się przed pokusami doczesności!

Siergiej Sołowiow nie musiał odkrywać, że Rosja carów Moskwy ruszyła w pogoń za cywilizacją dopiero na przełomie XVII i XVIII wieku, pod ręką ciężką i straszną Piotra Wielkiego, który sam spędził lata na Zachodzie. Nie spisał Sołowiow dziejów Nowogrodu Wielkiego, ale w swojej historii Rosji opisał śmierć Nowogrodu Wielkiego znacznie drastyczniej, niż ja ponad sto lat później. Dzięki zaś jego opiece historyk prawa, Iwan Dmitriewicz Bieliajew, napisał jedyną historię Nowogrodu Wielkiego – konsekwentnie potem przemilczaną. Nie skończył jej, urwał na XV wieku, na podboju republiki nowogrodzkiej przez Moskwę. Być może wolał nie narazić się cenzurze relacją o ludobójstwie, popełnionym na Nowogrodzie Wielkim, bądź też nie dano mu pełnej wersji opublikować. Demaskując wszelako rządy „samowoli i kłamstwa” w Nowogrodzie Wielkim, obronił dzieło przed cenzurą; samorząd nowogrodzki w jego dziele się nie odezwał, pozostał grzechem nie do wybaczenia.

Sołowiow-syn, Włodzimierz Siergiejewicz, odrzucił i własnego ojca, i Bieliajewa – już pracą magisterską „Kryzys filozofii zachodniej. Przeciw pozytywistom”. Podziwiał Tiutczewa za ideę „chrześcijańskiego caratu rosyjskiego”. Żeby swoją filozofię pogodzić z postępami cywilizacji, odwoływał się do Fiodorowa, utopisty nauki i techniki. Fiodorow, nieślubny syn kniazia Gagarina z czerkieską branką, wyznawał rosyjski „kosmizm” i pierwszy wedle następcy ich wszystkich, Bierdiajewa, „poczynił doświadczenie aktywnego zrozumienia Apokalipsy” – choć sam apokalipsy Rosji, rewolucji bolszewickiej, nie dożył. Pasjonował się nie jednostką ludzką i jej chrześcijańskim zbawieniem, a „zbawieniem społecznym”. Myślał oczywiście o Rosjanach jako pierwszych do zbawienia. I oczywiście nie poprzez jakąś demokrację kupiecką na wzór Nowogrodu Wielkiego.

Sołowiowa, największą sławę rosyjskiej filozofii religii końca XIX wieku, raziło Imperium, jak i przemoc w służbie ekspansji. Krytykując wyroki śmierci na zabójców Aleksandra II, wycofał się z katedry uniwersyteckiej. Ale też on, swego czasu liberał, bliski „narodnikom”, wyłożył jasno, w dobrej wierze,  o co naprawdę chodzi. Ojciec Szpidlik zacytował go dokładnie (skoryguję tylko nieco przekład polski):

„Ten temat dla wielu bezprzedmiotowy, dla innych – nierozsądny, dla Rosjanina jest naprawdę najważniejszy. A i poza Rosją winien budzić zainteresowanie w każdym poważnym umyśle. Mam na myśli pytanie o rację bytu Rosji w historii powszechnej. Kiedy widzi się to ogromne Imperium, jak z mniejszym lub większym blaskiem występuje od dwóch stuleci na widowni świata, kiedy obserwuje się ten wielki fenomen historyczny, można sobie zadać pytanie: jakąż to myśl przed nami ukrywa lub nam ujawnia, jaki główny ideał ożywia to potężne cielsko, jakie nowe słowo ten nowy lud przekaże ludzkości, co chce powiedzieć, czego dokonać w historii?”

Pytanie wydaje się zasadne. Gdzież jednak Sołowiow chce szukać odpowiedzi?

„ Nie zwracamy się o odpowiedź na to pytanie do współczesnej opinii publicznej, bo ta by nas jutro już rozczarowała. Będziemy szukać odpowiedzi w odwiecznych prawdach religii. Ideą narodu bowiem nie jest wcale to, co on sam o sobie myśli w (przemijającym) czasie, lecz to, co myśli o nim Bóg w wieczności”.

Nie trzeba więc wyobraźni narodu, lecz mistycznego zbliżenia z Bogiem. Szukać go wszelako miały nie jednostki, a Rosja w całości. Sołowiow, piewca „wszechjedności”, zmarł w roku 1900, roku Paryskiej Wystawy Światowej, kiedy świat zachodni oszałamiał resztę ludzkości wynalazkami technicznymi i postępem cywilizacyjnym. Sołowiow odchodził z tego świata w nastroju katastroficznym, z urazem wobec Europy, niezdolnej pojąć jego wizji i propozycji. Niemniej to z niego weźmie przekorne motto do swoich „Scytów” Aleksander Błok, wielki poeta: „Panmongolizm! Choć imię to dziwaczne, pieści mi ono słuch”. Błok zmieniał się czasem z wiersza na wiersz – to cierpiał wyrzuty sumienia wobec miażdżonej Warszawy, to wersami „Scytów” przekonywał Europę po Październiku bolszewickim, że nikt z niej nie umie „kochać tak, jak kocha nasza krew”, że „jest jeszcze gniew, że miłość pali i uśmierca”, i wzywał – „nie wińcie nas, gdy szkielet waszych ciał zachrzęści w ciężkich, czułych łapach” (tłum. Mieczysław Jastrun). On, ten rozpieszczony maminsynek, zostanie piewcą barbarzyństwa rewolucji!

Sołowiow pogrążał się w Rosji mistycznej, kiedy myśląca Europa uśmiechała się, czytając „W cieniu wiązów”, pióra melancholijnego, dobrotliwego niedowiarka Anatola France’a. U France’a obrońca monarchii, ksiądz Lantaigne, mówił panu Bergeret: „Historia dawnej Francji jest pełna zbrodni i pokuty za zbrodnie. Bóg karcił zawsze naród francuski z gorliwością miłości niewyczerpanej, dobroć Boża za czasów królów nie oszczędziła Francji żadnego cierpienia. Ale że Francja była wtedy chrześcijańska, cierpienia te były dla niej pożyteczne i cenne. Odczuwała w nich dostojność kary. Teraz cierpienia nie mają już dla Francji żadnego znaczenia: nie rozumie ich i nie godzi się na nie. Znosząc próby losu, nie przyjmuje ich. I, szalona, chce być szczęśliwą!” (tłum. J. Sten).

Wyznawcy „idei rosyjskiej” nie szukali szczęścia Rosji. Po drugiej stronie barykady społecznej leczył kompleks niemożności inteligencji rosyjskiej Lenin – wojskową organizacją swej rewolucyjnej partii. Dla tej partii Rosjanie też byli pierwszymi do zbawienia i tylko problemem okazało się, jak zmusić ich, by dali się zbawić. Ten sam duch panował, słowem, po jednej i drugiej stronie. Partia bolszewików była pierwotnie organizacją tyleż wojskową, co na wskroś religijną. W mistycyzmie oddania Sprawie też nie dostrzegała – zwykłego człowieka, takiego przez małe „c”. Mistycyzm dzikości i siły, upostaciowany w rewolucji bolszewickiej, dawał poczucie mocy genialnemu chuchru w rodzaju Błoka. Tego poczucia mocy nie dawała jakaś zapomniana demokracja prawdziwej Rosji.

Najsłynniejszy z następców Sołowiowa, Mikołaj Aleksandrowicz Bierdiajew, zaczynał jako tzw. legalny marksista. Próbował godzić marksizm z neokantyzmem, pasjonował się teorią etyczną socjalizmu; przypłacił to wyrzuceniem z uniwersytetu i zsyłką. Wróciwszy, poznał Siergieja Nikołajewicza Bułhakowa. Tego oduczyła marksizmu, nawet legalnego, nieźle płatna docentura uniwersytecka; w 1902 r. wydali już razem „Problemy idiealizma”. Bułhakow odrzucił przestarzałą, jego zdaniem, XIX-wieczną, inteligencką „monoideę walki z samodzierżawiem”. Bierdiajew, inaczej niż Leontiew, nie odmawiał już swym rodakom zdolności organizacyjnych, doświadczywszy ich na sobie. Niemniej uznał anarchizm płodem rosyjskiej natury. Rosjanie anarchizmem, ucieczką od państwa, reagują na grzechy władzy, jako że są na nie wrażliwsi od innych narodów. Kiedy jednak z tej wrażliwości wybuchła rewolucja 1905 roku, Bierdiajew przystał do grona „bogoiskatieli”, „poszukiwaczy Boga” – by zwrócić się ku jednostce ludzkiej. Oczywiście – ku jednostce abstrakcyjnej, nie tej traktowanej kulami jegrów czy nahajkami kozaków, ani takiej, co by rzucała bomby, ani też takiej, która by za pieniądze, o paradoksie, polskiego filantropa prowadziła uniwersytet powszechny w Moskwie.

Po rewolucji bolszewickiej Bierdiajew zdoła wydostać się z Sowietów. Uzna, że duch egalitaryzmu rodzi się z zazdrości i wiedzie do zniszczenia osoby ludzkiej; w tej ostatniej konstatacji niewiele się pomylił. Dociecze Bierdiajew, że prawosławie od samego chrztu wpajało Rosji ideę ofiary, z której nie mogło wyrosnąć rycerstwo; nie tracił czasu na badania historyczne, i słusznie, bo we wczesnych dziejach Rusi chrześcijańskiej spotkałby zabijaków nie mniej dzikich niż ci na Zachodzie Europy. W tej Rosji ofiary odkrywał Bierdiajew ducha skromności i pokory. W świecie rządzonym przez Księcia Ciemności, a nie przez Boga, miało być rosyjskim bohaterstwem pokorne znoszenie zniewag i śmiechu świata – wzorem „kenozy” Jezusa, który jako Mesjasz dobrowolnie się uniżył, by dopiero potem wznieść się ku miejscu po prawicy Boga-Ojca.

Byłaby to jakaś idea moralnej rekompensaty wobec udręk, które w czasach sowieckich znosili Rosjanie. Po zwycięstwach jednak Armii Czerwonej w drugiej wojnie światowej Bierdiajew nie uciekał się już w swym „Samopoznaniu” do recepty na skromność i pokorę. Swoją filozofię uwieńczy kolejną „ideą rosyjską”. System pogrążał wtedy „lud rosyjski”, nie ten abstrakcyjny, ale żywy, cierpiący, w skrajnej poniewierce, w nędzy i nieustannym strachu, mimo to Bierdiajew uwierzy w „wielką misję Rosji” i uzna swój naród za „naród przyszłości”, zdolny rozwiązać problemy, których nie potrafi rozwiązać Zachód i których Zachód nie formułuje nawet w całej ich głębi! Niby nic nowego: w XIX wieku Fiodor Dostojewski czynił Rosjan wręcz „narodem-Bogonoścą”, a każdego z nich – „wsieczeławiekom”, „wszechczłowiekiem”, z poczuciem odpowiedzialności za całą ludzkość. Nic z tego nie przebrzmiało. Rosyjskim filozofem do głębi duszy pozostał w XX wieku Lew Szestow, który zdołał wyemigrować z bolszewickiej Rosji, by odwracać umysły współczesnych od rozumu do wiary, jako jedynej ucieczki od rzeczywistości. Żadnemu z nich nie wpadło do głowy, że można by nie uciekać, lecz w realnej, nie abstrakcyjnej rzeczywistości brać na siebie trochę odpowiedzialności przynajmniej za jakichś ludzi w najbliższym otoczeniu, nauczyć ich wspólnego radzenia sobie z życiem, samoorganizacji, samorządu, czerpać doświadczenie z jakiejś demokracji – zwłaszcza własnej, a wykreślonej z pamięci. Bo te wszystkie abstrakcje i wszechświatowe obowiązki, nie ukrywajmy, upoważniały władców Rosji do wszelkich możliwych z tej racji pomysłów i błędów – kosztem Rosji i Rosjan.

W takim kontekście Nowogród Wielki ze swym samorządem nie mógł żyć nawet jako wspomnienie. Za Mikołaja II znakomity „Encikłopiediczeskij Słowar” przemilczał „Istoriję Nowgoroda Wielikago ot’ drewniejszich wriemien’ do padienija” Bieliajewa, potem przemilczały ją kolejne encyklopedie sowieckie, ba, Orest Martyszin nie podał jej tytułu! Bieliajew, jak widać, nie powinien był w ogóle jej napisać – choć tak przykładnie potępial ustrój Nowogrodu.

Tym bardziej odnotować warto klasyczną dziś pracę z 1867 roku XIX-wiecznego historyka prawa, Wasilija Iwanowicza Siergiejewicza, nb jego dysertację magisterską, pt. „Wiec i kniaź. Ruski ustrój państwowy i rządy w czasach kniaziów Rurykowiczów”. Napisał: „Zdarzeniem pierwszorzędnej wagi, które otworzyło drogę do nowego układu stosunków, był podbój tatarski… Najazd tatarski zaznajomił po raz pierwszy księstwa ruskie z władzą, z którą nie można wchodzić w porozumienie i której trzeba poddać się bezapelacyjnie. Grunt konieczny dla rozwoju działalności wiecu został od razu usunięty”. Podwójnie trzeba cenić otwartą głowę Sołowiowa-ojca: w rok później Siergiejewicz wykładał już na uniwersytecie moskiewskim – w dwa lata po ostatecznym „usmirieniju polskogo miatieża”!

Jakże inaczej to musiał widzieć Borys Dmitriewicz Griekow, XX-wieczny już historyk ogromnej, źródłowej wiedzy. Choć urodzony 35 lat przed Rewolucją Październikową, musiał stać się człowiekiem radzieckim, całym sercem i całym umysłem – wedle swego wyznawcy „rozszerzył leninowską metodykę na porównawczo-historyczną analizę okresu wczesno-feudalnego”! Dopiero na stare lata ukończył swoje fundamentalne, wielusetstronicowe dzieło o Rusi kijowskiej. Jego publikacji nie doczekał, tak skrupulatnie je redagowano i korygowano, aż niedwuznacznie dowodziło, że władza, z którą nie można się porozumiewać, pojawiła się na Rusi już w jej początkach – kiedy jej kniaziom, pierwszym samodzierżcom, zapewniała władzę siła ich drużyn. Nie należało więc odwoływać się do tradycji Nowogrodu Wielkiego. W 1936 roku, w  początku straszliwych czystek, na łamach „Istorika-marksisty” w referacie „Podstawowe zadania historii Nowogrodu” wytyczał Griekow kolegom jedynie słuszną interpretację: “Nasze zadanie – ukazać rzeczywistą swoistość tej bojarskiej republiki, w której ludzie pracy podlegali większemu uciskowi niż gdziekolwiek”.

Absolutyzm także w Rosji bolszewików musiał mieć tysiącletnie korzenie – chociaż „dumę bojarską”, radę kniaziów i bojarów księcia, dopiero Iwan Groźny zrównał z grobami. Musiał Griekow położyć swój podpis, podpis gabinetowego mola książkowego, pod wyrokiem Iwana Groźnego, cara, który potrafił rządzić przeszłością i przyszłością.

Wielkie, najpełniejsze do tej pory dzieła, Nowogrodowi Wielkiemu poświęcone, dał dopiero Walentin Janin, znakomity archeolog, kolejny już odkrywca tej Atlantydy Rosji, którego miałem okazję poznać i chyba zyskać jego przyjaźń. Jego prace dotyczą jednak głównie tematów szczegółowych – posadników Nowogrodu (rządców miasta), nowogrodzkich „wotczin”, miar i pieniędzy, bo, jak podejrzewam, nawet po XX Zjeździe KPZR, po roku 1956, nic innego nie mogłoby się ukazać, skoro Chruszczow nie mówił w swoim tajnym referacie o zbrodniach Iwana Groźnego. Potem już partia nie krępowała Janina w poszukiwaniach. Wykształcił całą szkołę. Mamy prace o ekonomice, handlu, architekturze i sztuce Nowogrodu Wielkiego, dane rzeczowe i liczbowe, opisy murów i albumy dzieł malarskich. Są studia o związkach Nowogrodu z Hanzą. Są studia o miastach ruskich – jakby Nowogród Wielki był tylko jednym z nich. Jest wreszcie opublikowana w 1992 roku, niechlujnie, byle zbyć, na odczepnego, praca Oresta Martyszina „Wolnyj Nowgorod”, o ustroju republiki, na dobrą sprawę – pierwsza taka w historii nauki rosyjskiej. Ale i on uważał „zbieranie ziem ruskich”, „jednoczenie” Rusi przez carów Moskwy, za akt postępowy, nieodzowny i nieuchronny. I on nie dostrzegał, że państwo Iwana IV, któremu przysądził taką misję, było zaprzeczeniem jakiegokolwiek porządku, ba, zaprzeczeniem państwa! Raz jeszcze warto przypomnieć: Iwan Groźny państwo rozłożył i przez kilkadziesiąt lat nie mogło się ono pozbierać – przegrywało potem już nie z armiami królów Polski czy Szwecji, lecz z awanturnikami, ludźmi z marginesu szlacheckiej Polski, którzy całymi latami panoszyli się i rozbijali po Rosji Wielkiej Smuty…

Horyzonty zamykała naukowym patriotom potęga caratu, potem – Rosji sowieckiej. Nie chcieli dostrzec, jaki to kawał świata podbiła maleńka demokracja niderlandzka. Zazdrość ich budził rozwój Anglii, do której należał wiek XIX, ale nigdy nie dostrzegli, że bez demokracji Anglia nie byłaby Anglią, tak jak Stany Zjednoczone nie stałyby się Stanami Zjednoczonymi. I żaden inny wariant rozwoju Rosji nie przychodził im do głowy. A jeżeli przychodził, jeżeli zdarzały im się nieprawomyślne koncepty i niepokoje, kończyło się na ogół tak, jak to opisuje „W oczach Zachodu” Conrad: „W Rosji, ojczyźnie widmowych idei i odcieleśnionych dążeń, wiele dzielnych umysłów odwróciło się w końcu od nieustannych, lecz jałowych sporów, ku jedynej historycznej rzeczywistości tego kraju. Zwróciły się do autokracji po spokój swego patriotycznego sumienia – jak znużony niedowiarek tknięty łaską wraca do wiary ojców po błogosławieństwo duchowego spoczynku” (tłum. Wit Tarnawski).

Winą Wielkiego Nowogrodu było to, że przegrał. Tego nie mogli Nowogrodowi darować nawet przeciwnicy caratu, nawet „zapadnicy”. Wissarion Bielinski i Aleksander Hercen według naszego Ludwika Bazylowa odegrali „zupełnie wyjątkową rolę w dziejach rosyjskiej kultury i myśli społecznej”, a ich „wpływ utrzymuje się z niesłabnącą siłą do dnia dzisiejszego” (co „w Polsce trudno po prostu zrozumieć, ponieważ nie mamy odpowiednich analogii”). Bielinski swój stosunek do przeszłości kształtował w owym czasie, jak myślę, pod wpływem dramatycznych wynurzeń Czaadajewa, których druk kosztował redakcję „Teleskopu” zamknięcie gazety, a Bielinskiego – utratę źródeł utrzymania. Wszystko Bielinskiego od Rosji carskiej odrzucało. Ale i od Rosji Nowogrodu.

Jego zdaniem, Nowogród Wielki nie miał „najmniejszego pojęcia o prawie prywatnym, publicznym, handlowym”, brakowało mu choćby cienia ducha europejskości, który „określa znaczenie wszystkiego”. „Wszyscy tam byli kupcami przypadkowo i handlowali na los szczęścia, na ślepo, po azjatycku”. Nowogród widział się Bielinskiemu centrum przepychu, junakerii i rozpusty; „był dla ówczesnej Rusi tym, czym dziś jest dla całej Europy Paryż”. Wyrok Bielinskiego brzmiał ostrzej niż którakolwiek ocena ze strony przysięgłych wrogów Nowogrodu: „Kto się nie rozwija, ten nie żyje, a kto nie żyje, ten umiera: takie jest ogólnoświatowe prawo wszystkich społeczeństw obywatelskich. Nie było w Nowogrodzie nasienia życia, nie było rozwoju, i dlatego, powtórzmy, nic z niego wyjść nie mogło”.

Nie wiedział Bielinski o Nowogrodzie właściwie nic. I nie zauważył, że jego historia ciągnęła się blisko siedemset lat, prawie dwa razy dłużej niż caratu od koronacji Groźnego, że tylko republika wenecka istniała dłużej. Abominacja Bielinskiego wobec Nowogrodu Wielkiego nie różniła się od tej, którą oddychał Iwan Groźny. Nawet autentyczność ducha tej republiki można było zakwestionować – oto dlaczego, wedle Borysa Griekowa, Nowogród Wielki trzymał się swej republikańskiej tradycji: „Ustrój wiecowy przetrwał długi czas jedynie w zachodnich i północno-zachodnich ziemiach byłego państwa staroruskiego graniczących z Litwą i Polską, gdzie trwale i na długo umocniło się panowanie możnowładztwa, a potem szlachty: >republikańskie< instytucje ograniczające władzę książąt i króla i tu, i tam mają to samo podłoże”.

Tak demaskował Griekow Nowogrodźców: ich dusze dały się znieprawić obcym Rusi republikanizmem, miazmatami polskiej szlacheckiej anarchii. Nowogród słusznie został skazany na śmierć. I myślę, że przynajmniej ten wyrok Griekowa był szczery. Nie dziwota więc, że w całym opasłym jego dziele o Rusi Kijowskiej nie znajdziemy słowa o tym, że jesienią roku 1136 Nowogród Wielki przybrał tytuł „Gospodina”. Tego wydarzenia po prostu nie było. Nie powinno było być, więc nie było…

Odnotujmy, że ani my, Polacy, ani Litwini, poprzez żadnego z naszych przodków nie położyliśmy żadnych zasług dla fenomenu Nowogrodu Wielkiego. Historia Rosji miała toczyć się taką drogą, jaką jej wytyczył Iwan Groźny.

Stefan Bratkowski

Napisz do autora bezpośrednio

Print Friendly, PDF & Email
 

11 komentarzy

  1. elkaem 23.07.2012
  2. Nowogrodzki 23.07.2012
    • elkaem 23.07.2012
      • elkaem 23.07.2012
        • Nowogrodzki 23.07.2012
  3. elkaem 23.07.2012
  4. Nowogrodzki 23.07.2012
  5. Nowogrodzki 24.07.2012
  6. Stefan Bratkowski 27.07.2012
    • Nowogrodzki 29.07.2012
  7. Tetryk56 28.07.2012