Ernest Skalski: Banzai!12 min czytania

2015-08-15.

hiroszimaW 1991 roku w muzeum wojska japońskiego w Tokio zadziwiły mnie gabloty poświęcone wyższym dowódcom wojskowym, skazanym za zbrodnie w II WŚ i straconym. Mundury, ordery, szable, dokumenty. Przed tymi gablotami stawali nieliczni zwiedzający i energicznym ruchem skłaniali głowy. Nie byli to ich dawni podkomendni. Pomyślałem, że niepodobieństwem byłoby, aby w Niemczech podobne ekspozycje mieli, straceni, marszałek Wilhelm Keitel czy generał-pułkownik Alfred Jodl.

Był taki okres w PRL, kiedy oficjalna propaganda nie eksponowała zbrodni niemieckich, żeby nie rzutowały na obraz NRD i nie wymuszały naiwnego tłumaczenia, że obciążają one tylko te brzydkie Niemcy Zachodnie, a pokojowe, przyjacielskie, socjalistyczne Niemcy Wschodnie tak jakby nie miały z tym nic wspólnego. W tych brzydkich, ładny był jedynie ruch obrońców pokoju budowany na antyamerykanizmie – ”Ami go home!” *)- śpiewało się na niezliczonych demonstracjach. Lecz wszyscy, łącznie z władzą, czuli fałsz tych przemilczeń i w tych latach nikomu do głowy nie przyszło oburzać się na dywanowe bombardowanie Drezna, a już tym bardziej eksponować to jako barbarzyństwo nawiązujące do Auschwitz. Zaś symboliczna sztafeta Hiroszima – Oświęcim kursowała przez wiele lat. Bomby atomowe rzucone na Japonię było obiektem oficjalnych oburzeń. I chyba wtedy, kilka lat po wojnie, było to oburzenie fałszywe i wymuszone.

Hiroszima ≠ Auschwitz

Już wówczas irytował mnie lament nad Hiroszimą i Nagasaki. Można mi dziś nie wierzyć, ale cóż ja na to poradzę. Nie byłem całkowicie odosobniony, te bomby nie przemawiały do masowej wyobraźni. Nawet po francusko-japońskim filmie ”Hiroshima mon amour” z 1959 w reżyserii Alaina Resnaisa, na podstawie scenariusza Marguerite Duras. Film, zapowiedź tzw. ”nowej fali” , zainteresował głównie krytyków i kinomanów. Japonia w tych czasach była od nas o wiele dalej niż dziś. Podobnie jak cały Daleki Wschód. Nawet mało kto w Polsce wiedział, że istnieje taki kraj jak okupowana przez Japonię w latach 1910 – 1945 Korea, dopóki się tam nie zaczęła wojna w roku 1950.

Z grubsza wiedziano, że Japonia była sojusznikiem Niemiec i Włoch, że była wojna na Pacyfiku – Pearl Harbour – no i te bomby. Ale powszechna świadomość jest mało podzielna. Zajmowały ją wtedy zbrodnie niemieckie. W tyle głowy były zbrodnie sowieckie. Nie bardzo było miejsce na zrozumienie i odczucie gigantycznej skali japońskich podbojów i realiów wojny prowadzonej przez Japonię z niesamowitym bestialstwem. Może tam, na tym Dalekim Wschodzie, ludzie mają dłuższą pamięć niż Europejczycy. Ale pokojowa demokratyczna Japonia nie jest wśród sąsiadów traktowana tak, jak w Europie pokojowe demokratyczne Niemcy. Co i raz kolejny japoński premier musi przepraszać za zbrodnie pokolenia ojców i dziadków.

W ostatnich kilku dniach – mało gdzie poza Japonią – zwracano uwagę, że w kalendarzu obchodów siedemdziesiątej rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej mieści się również okrągła rocznica zrzucenia bomb atomowych – 6-go sierpnia – Hiroszima i w trzy dni później – Nagasaki. Tym razem nie stała się ona mocnym bodźcem dla wszelkiego rodzaju pacyfistów. Jakimś jednakże była. Mieszkająca w Japonii Amerykanka – powtarzam za ”Wysokimi Obcasami’’ – Rebecca Irby i jej japońscy partnerzy zainicjowali coś, określane jako Shadow People Project, nawiązując do ludzi, po których w Hiroszimie pozostał jedynie cień na murze.

Irby powtarza, nie kwestionując, za amerykańskimi podręcznikami szkolnymi, że te bomby przyśpieszyły zakończenie wojny i ocaliły setki tysięcy ludzi. A przy tym uważa, że gdyby Stany nie wygrały wojny, zrzucenie bomb atomowych zostałoby uznane za zbrodnię przeciw ludzkości. A inne bomby?

Tak naprawdę trudno ustalić ilość ofiar w obu tych miastach. Japońskie dane administracyjne, ustalenia amerykańskie i szacunki demografów różnią się znacznie. Podobnie jak ustalenia kto jest ofiarą. Z powodu eksplozji ludzie umierali przedwcześnie jeszcze wiele lat później. Wszystkie ofiary śmiertelne ludności cywilnej Japonii wyniosły do 600 tysięcy. Praktycznie wszyscy zginęli w wyniku bombardowań. Ilość tych, którzy zginęli natychmiast w Hiroszimie i Nagasaki, łącznie, mieści się w granicach 160 – 180 tysięcy. Mogą być i inne dane.

Jeśli uznać, ze ich śmierć nastąpiła w wyniku zbrodni przeciw ludzkości, to dlaczego nie miałoby być taką zbrodnią zabicie wszystkich pozostałych cywili, w tym kobiet, starców i dzieci? Mężczyźni w sile wieku zginęli w ilości ponad dwóch milionów w trakcie działań wojennych. Wytłumaczeniem jest przede wszystkim straszliwy efekt wybuchów jądrowych. Nikt przedtem i potem nie zabijał dziesiątków tysięcy ludzi w czasie mierzonym sekundami, jeśli nie w jednej sekundzie. Efekt działający na wyobraźnię i nadający się do wygrywania w różnych politycznych celach. Ta jego przydatność była skrupulatnie wykorzystywana w ciągu siedemdziesięciu lat.

Jeśli w przypadku dywanowych nalotów na Niemcy i na Japonię można mówić o jakiekolwiek sprawiedliwości, to bardzo, ale to bardzo schematycznie. W większości ginęli ludzie nie ponoszący odpowiedzialności za przestępcze działania swoich państw. Bombardowanie Niemiec nie doprowadziło do załamania oporu, zaciekłego do nieomal ostatnich godzin wojny. Jeszcze bardziej nie sprawdzało się to w Japonii, aż do tragedii Hiroszimy i Nagasaki. Ta apokalipsa dopiero uświadomiła Japończykom co ich czeka i zdali sobie sprawę że zagłada nie jest jedyną i najlepszą możliwością dla kraju. Nie wszyscy to zrozumieli, ale ważne, że zrozumiał to cesarz. Akurat piętnastego sierpnia – piszę w okrągłą rocznicę – ogłosił decyzję o kapitulacji.

Nie pamiętam kiedy, ale na pewno dawno temu i nie pamiętam gdzie, przeczytałem następujący opis. Japoński okręt wojenny w ostatnich chwilach wojny. Nie ma paliwa i wiadomo, że już go nie będzie. Brakuje amunicji. Dowódca zwołuje oficerów, którzy wyrażają przekonanie, że ich obowiązkiem jest zginąć razem z okrętem. Dowódca wyjaśnia, że Japonia już nie będzie potrzebowała tego okrętu. Będzie natomiast bardzo potrzebowała ich. W strasznej rzeczywistości, w niewiadomej przyszłości, potrzeba zdeterminowanych patriotów.

Mniej więcej ćwierć wieku później, około 1970 roku, byłem w ambasadzie japońskiej na spotkaniu z, objeżdżającą Europę, delegacją wielkiego biznesu. Starsi, zażywni i stateczni, panowie prezesi, dyrektorzy i młodzi, sprawni asystenci, w przeciwieństwie do szefów, biegli w językach.

W tym czasie jeszcze, w Polsce, ludzie pamiętający wojnę każdego niemłodego Niemca widzieli w wyobraźni młodszego i w mundurze, jak nie SS to Wehrmachtu. Wiedząc cokolwiek o skali wysiłku wojennego Japonii można było być pewnym, że ci starsi musieli mieć za sobą wojenną przeszłość. Byli więc tymi, którzy w obliczu klęski nie wybrali honorowej śmierci. Nie poszli na dno, nie popełnili samobójstwa przed pałacem cesarskim, kiedy Hirohito ogłosił kapitulację. W ciągu pokolenia stali się twórcami japońskiego cudu gospodarczego. Więcej niż prawdopodobne, że nie przeżyliby i nie byłoby tego cudu, gdyby nie zginęły dziesiątki tysięcy ludzi w Hiroszimie i Nagasaki. Okrutna to prawda, ale prawda, choć dla wielu trudna do zaakceptowania.

Rebecca Irby ma prawo przejmować się straszliwym losem tych dwóch miast. Powtarzanie od lat że to mogła być cena za ocalenie życia setkom tysięcy, jeśli nie więcej, może być banalne i nużące, ale niczemu dobremu nie służy wyłuskiwanie tych faktów z kontekstu historycznego.

My God, what have we done!

Znów nie pamiętam kiedy i gdzie – może ktoś z czytelników przypomni – kursowała w polskich publikacjach informacja o wstrząsie moralnym pilota, który zrzucił bombę na Hiroszimę i został pustelnikiem, czy tylko mnichem, pokutującym gdzieś za ten czyn.

Czysta fantazja. Pułkownik Paul Tibbets jr. , dowódca i pierwszy pilot superfortecy B 29, nazwanej Enola Gay, pozostał w służbie US Air Force, dosłużył się stopnia generała brygady. Zmarł w oku 2007 w wieku 92 lat. Był dumny z tego co zrobił. W US Air Force służy generał brygady Paul Tibbets IV, jego wnuk.

little boyDwunastu uczestników tego lotu stało się po wojnie osobami publicznymi. Wszyscy wypowiadali się wielokrotnie, uzasadniając słuszność zrzucenia ”chłopczyka’’ – Little Boy nazwano bowiem tę bombę. Po jej rzuceniu wracali do bazy w milczeniu. Tylko kapitan Robert Lewis, II pilot, powiedział: ”Mój Boże, cośmy zrobili!”. Nie było go wśród tych członków załogi, którzy w roku 1995, w półwiecze, udali się do Hiroszimy w ramach pojednania. Ale w jednej z wypowiedzi podkreślił, że już nikt więcej tego nie robił. Faktycznie, ta lekcja poglądowa starcza rządom i narodom do dziś i może wystarczy aż do skończenia świata.

Oczywiście Lewis nie miał na myśli załogi kolejnej superfortecy Bock’s Car, która rzuciła bombę ”tłusty człowiek” Fat Man na Nagasaki. Jacob Beser, elektryk uczestniczył w obu tych rejsach. Jednak druga załoga budziła już mniejsze zainteresowanie. Być może dlatego, że można było w tyle głowy mieć myśl, że może ta pierwsza bomba by wystarczyła.

Załogi zresztą tylko wykonywały rozkaz. Decyzję podjął prezydent, Harry Truman. I trzeba stwierdzić, że była słuszna.

W amerykańskich forach na siedemdziesięciolecie, które widziałem, przeważa taka sama ocena. Gdzie niegdzie przypomina się wejście ZSRR do wojny z Japonią. Tylko jedna wypowiedź, że to nie zbrodnicze bomby A, lecz udział Sowietów wymusił kapitulację. Czy i tam funkcjonują rosyjskie trolle czy może faktycznie ktoś tak sądzi?

Hipoteza wątpliwa. Te bomby, kończące wojnę, to dla Stalina była fatalna niespodzianka.

W kwietniu, w Jałcie, obiecał sojusznikom, że w trzy miesiące po zakończeniu działań wojennych Europie rozpocznie wojnę z Japonią. Słowa dotrzymał.

Japonia wpierw odrzuciła wezwanie do bezwarunkowej kapitulacji. Po zrzuceniu pierwszej bomby zwróciła się do Moskwy z prośbą o pośredniczenie w rozmowach pokojowych. W odpowiedzi, akurat ósmego sierpnia, Stalin rozpoczął wojnę. Ruszyła ofensywa na milionową japońską Armię Kwantuńską na terenie Mandżurii. Ale głównym zadaniem miała być sowiecka inwazja na wyspy Japonii. Można przypuszczać, że zanim padły bomby na Hiroszimę i Nagasaki, Amerykanie mogli być tym zainteresowani. Zapowiadały się zaciekle i niezwykle krwawe walki na terenie Japonii, a Ameryka była i jest bardzo uczulona na straty w ludziach. Udział sojusznika, który na tym punkcie był zdecydowanie mniej uczulony, mógł liczyć się bardzo. Tym bardziej, że na mocno zurbanizowanym terytorium liczyłoby się doświadczenie z walk w Stalingradzie, Budapeszcie, Berlinie, Wrocławiu. US Army nie miała czegoś takiego za sobą.

Przyśpieszona przez bomby A kapitulacja przekreśliła te plany. Sowiecka flota Pacyfiku zdążyła wykonać jakieś nieznaczące operacje desantowe. Nie powstała Japońska Republika Demokratyczna, na wzór NRD. Udało się jedynie zająć północną Koreę i mamy tam państwo kolejnych Kimów. Południowy Sachalin, Wyspy Kurylskie, to też coś, ale nie o to chodziło.

Być może dla cesarza i mądrzejszych ludzi we władzach groźba sowieckiej inwazji byłaby wystarczającym powodem do szybkiej kapitulacji przed Ameryką. Nawet bez bomb atomowych. Ale czy by się na to zdobyto przy determinacji wojska i ludności?

Mnie osobiście zastanawia postawa jednego z kluczowych decydentów, który nie dożył do 1945 roku. Dwa lata wcześniej, amerykański wywiad ustalił, że admirał Isoroku Yamamoto będzie leciał nad Wyspami Salomona. Jego samolot, Mitsubishi, został zestrzelony przez ekipę myśliwców dalekiego zasięgu, P-38 Lightning.

Admirał, głównodowodzący marynarką wojenną, był autorem i wykonawcą ataku na Pearl Harbour, 7 grudnia 1941 roku. Widzowie filmu ”Tora, Tora, Tora” pamiętają tę scenę, kiedy przy euforii po sukcesie, Yamamoto wygłasza znane zdanie, że tylko ”obudziliśmy niedźwiedzia”. Wiedział co mówi. Miał za sobą prawie czterdzieści lat służby, rozpoczętej udziałem w wielkim zwycięstwie nad flotą rosyjską pod Cuszimą w roku 1905, uniwersytet Harvard, na którym dwa lata studiował i trzy lata na stanowisku attache morskiego w Waszyngtonie. Zdawał sobie sprawę, że Japonią tę wojnę przegra. Że zapłaci straszliwa cenę za jej okrucieństwa, o których musiał wiedzieć, za wiarołomny napad na Pearl Harbour. I z tą świadomością był jej głównym animatorem, na głównym dalekowschodnim teatrze działań wojennych – Pacyfiku.

***

Od momentu mojego pobytu w muzeum wojskowym w Tokio minęło już pokolenie. Japonia nie jest już największą potęgą gospodarczą tej części świata. Od lat nie może sobie poradzić z zastojem gospodarczym i kryzysem demograficznym. Jak wszędzie, okropieństwa wojny światowej są w tym kraju osobistym doświadczeniem już bardzo niewielkiej grupy bardzo starych ludzi. Najprawdopodobniej, tak jak w Niemczech, okres powojennej refleksji i krytycyzmu minął, jeśli tam kiedykolwiek zaistniał.

____________________________________________

*) P.S. Przypomniałem sobie refren wspomnianej wyżej piosenki:

”Go home, Ami, Ami, go home.
Idź precz, opuść już nasz dom.
Powiedz Niemcom raz Godbye,
Spokój daj wojennym snom,
Wiedz nie kupisz za dolary Lorelei”

Owszem, mogę się wstydzić, ale śpiewałem i ja. Z oportunizmu, bez przekonania, chociaż ogólnie byłem ZA. Zakończona niedawno wojna zajmowała w umysłach o wiele więcej miejsca niż ta ewentualna, nawet nuklearna. W cichości ducha uważałem, że kto jak kto, ale powojenne Niemcy nie maja prawa wyrzucać naszych, bądź co bądź sojuszników, Amerykanów.

Ernest Skalski

Print Friendly, PDF & Email
 

18 komentarzy

  1. MaSZ 16.08.2015
    • wejszyc 16.08.2015
      • MaSZ 16.08.2015
  2. Magog 16.08.2015
    • hazelhard 17.08.2015
  3. j.Luk 16.08.2015
    • wejszyc 16.08.2015
      • j.Luk 16.08.2015
        • wejszyc 16.08.2015
  4. W. Bujak 16.08.2015
    • wejszyc 16.08.2015
  5. j.Luk 16.08.2015
  6. Aleksy 16.08.2015
  7. slawek 16.08.2015
  8. MarekSza 18.08.2015
    • Aleksy 18.08.2015
  9. koraszewski 19.08.2015
  10. MarekSza 20.08.2015