Jerzy Łukaszewski: O człowieku, który nie chciał być królem10 min czytania

kaaz2015-10-30.

Miłośników filmów przygodowych informuję, że i owszem, tytuł jest nawiązaniem do znanego filmu z Seanem Connery i Michaelem Caine o tytule wręcz przeciwnym. A to dlatego, że ci dwaj panowie grający brytyjskich eks-żołnierzy w Indiach mieli podejście do władzy dokładnie odwrotne od bohatera mojej dzisiejszej opowieści. Stąd i tytuł na opak.

Nasze nauczanie historii od co najmniej 150 lat robi wszystko, aby broń Boże nikt z historii niczego się nie nauczył. Zwycięzcy ostatnich wyborów deklarują wręcz pogłębienie tego trendu.

Tak wygląda w praktyce nauczania „pamięć o polskich bohaterach”, bezmyślna gloryfikacja tych, którzy „z szablą na czołgi, albo i bez broni na wroga w imię …” itd.

Przyzwyczailiśmy się wielbić Władysława Jagiełłę, który odniósł symboliczne w gruncie rzeczy zwycięstwo pod Grunwaldem, zdecydowanie mniej mówimy na lekcjach o jednym z jego synów, Kazimierzu, którego wyczyny były zdecydowanie mniej spektakularne, choć dzieło życia o wiele istotniejsze i trwalsze, niż to co pozostawił po sobie jego ojciec. A jeśli już mówimy, to przypisujemy mu zasługi nieistniejące, za to wpasowujące się w obowiązujący nurt stawiania pomników walczącym z całkowitym pominięciem myślących.

Ostatnio w radio słuchałem jednej z pań profesorek, zasłużonej wielce, która mówiła o tym, jak to „Kazimierz wydarł Krzyżakom Pomorze”, za co należą mu się pomniki, pieśni wdzięcznego ludu i lampka na Święto Zmarłych i dodatek do emerytury.

Przykro było tego słuchać, jako że pani z tytułem belwederskiego profesora wygłaszała opinie na poziomie kucharek, jak to się kiedyś mawiało ani słowem nie zająknąwszy się na temat wersji prawdziwej, jaka – w co nie wątpię – jest jej chyba znana.

Kazimierz nikomu niczego nie wydzierał. To Stany Pruskie zgłosiły się do króla z propozycją przyłączenia Pomorza do Polski. Mało tego – prowadziły wieloletnie negocjacje z władcą Polski i jego doradcami napotykając na ogół ich niechęć – czasem otwartą, czasem skrytą za parawanem „trudności obiektywnych”, lekceważenie, nieufność i miliony zastrzeżeń. Król musiał wykazać się świętą cierpliwością, by znieść te wszystkie fochy polskich możnowładców, bo z wartości propozycji zdawał sobie sprawę jak mało kto.

W lutym 1454 roku Pomorzanie postawili króla pod ścianą, kiedy przybywszy do Krakowa 20 dnia tego miesiąca oznajmili, że powstanie przeciw Zakonowi … już trwa i kilka zamków krzyżackich w największych miastach zostało już zdobytych. Mało tego – zaoferowali sfinansowanie przedsięwzięcia, które wyceniano na astronomiczną na owe czasy sumę 10 mln dukatów.

Kazimierz (będący wówczas 10 dni po ślubie z Elżbietą Rakuszanką) miał wóz albo przewóz – tego się już odłożyć ad calendas graecas nie dało. Podjął decyzję i następne trzynaście lat wojska prowadziły trudną i niemrawą wojnę, aż do ostatecznego pobicia Zakonu i wypchnięcia go z Prus Królewskich.

Jakie to ma znaczenie? Ogromne. Wojna trzynastoletnia, a szczególnie jej przyczyny i początek mówi nam o prawdziwych relacjach suzeren – lennik w dawnej Europie, relacjach władza – obywatel, czego nijak nie da się zrozumieć opowiadając jedynie o bitwach i bohaterach. A jest to istotne i dziś, bo tamta zasada posłuszeństwa i lojalności miała swoje ograniczenia. Zgodnie z średniowiecznym prawem, lennik miał prawo wypowiedzieć posłuszeństwo suzerenowi, który nie dbał o jego dobro, a wręcz działał na jego szkodę. Pomorzanie postąpili więc zgodnie z regułami obowiązującymi i tkwiącymi głęboko w umysłach ówczesnych ludzi.

Pomijam już taki drobiazg, że przywódcami tamtej rewolty byli np. Jan Bażyński – inaczej Johann von Bayssen pochodzący z Lubeki, Jan z Jani czyli Johhannes van der Janne – z pochodzenia Holender i im podobni. Rzecz o tyle istotna, że mówiąca o tym, iż wspólny interes łączy ludzi bardziej, niż jakiekolwiek „poczucie narodowej wspólnoty” o czym usiłują przekonać nas dziś niektórzy niedouczeni politycy twierdzący, że na tej „bazie” zbudują potęgę naszej ukochanej Ojczyzny. Postawię wszy przeciw karaluchom, że nie zbudują.

Czasy Kazimierza Jagiellończyka to od panowania Mieszka i Chrobrego bodaj najważniejszy moment polskiej historii. To on zbudował podwaliny tej prawdziwej potęgi, która w pełni zajaśniała za Zygmuntów.

Nie sam. Miał w swoim otoczeniu ludzi niezwykłych, których starannie dobierał nie kierując się sentymentami, a nawet interesem własnym, na co niejednokrotnie dał dowody. To, że umiał ich dobierać świadczy o jego mądrości i wartości także dla potomnych jako przykładu wartego naśladowania.

Jeszcze będąc wielkim księciem litewskim nie chciał obejmować opustoszałego po Warneńczyku tronu zdając sobie sprawę, że w Krakowie rządzi tak naprawdę biskup Oleśnicki, postać szkodliwa dla zdrowia i umysłu, pracujący wyłącznie dla siebie, zresztą też nieudolnie, z pomocnikami ślepymi na coś takiego jak nowoczesne państwo w typie tych jakie właśnie zaczęły rodzić się w Europie. Doprowadził do tego, że „zmuszono” go do zostania polskim królem, na co przystał (po trzech latach ociągania się, ustępując przed wyreżyserowanym przez matkę szantażem) dopiero gdy zamieszanie w Krakowie zneutralizowało Oleśnickiego, a możni polscy przystali na jego warunki.

Cóż, byli wówczas tacy, którzy wierzyli, że to oni zmusili Jagiellończyka do objęcia tronu. Pozwalał im w to wierzyć, nie był drobiazgowy.

Kazimierz stworzył państwo, które przyciągało ludzi z Europy. Przykład pierwszy z brzegu – Filip Buaonacorsi, zwany Kallimachem. Po zamachu na papieża Pawła II uciekał z Rzymu. Dlaczego do Polski? To akurat dość proste.

W czasie walk o Pomorze na negocjacje mające uratować Krzyżaków przyjeżdżali wysłannicy cesarza i papieża. Ci ostatni nie wahali się nawet grozić Kazimierzowi klątwą. Dzisiejsza młodzież powiedziałaby inaczej o tym co zrobił Kazimierz, szanując uszy miłych czytelników określę to słowem – zignorował. Aby było ciekawiej – miał w tym ignorowaniu pełne wsparcie ze strony biskupów.

Jakich biskupów? Ano np. takich jak Grzegorz z Sanoka, arcybiskup lwowski, który przygarnął Kallimacha na swój dwór i legatowi papieskiemu na sejmie piotrkowskim domagającemu się wydania zbiega nawet nie raczył odpowiedzieć. Z byle kim nie gadał.

Biskup miał zresztą ciekawą przeszłość. W wieku 12 lat uciekł z domu, włóczył się po Europie, a kiedy w końcu trafił do Krakowa zarabiał na studia w Akademii Krakowskiej przepisywaniem rękopisów, ale także… muzykowaniem i śpiewaniem na imprezach okolicznościowych dla krakowskich mieszczan.

Sam zresztą został w przyszłości wykładowcą na tej uczelni, której naukę opłacił własnym rozrywkowym wysiłkiem.

Kazimierz potrafił wysyłać Kallimacha z misjami dyplomatycznymi do … Rzymu. Poseł miał zapewnioną nietykalność, ale widok nietykalnego zbiega musiał robić wrażenie na papieżu i był swoistym znakiem siły i niezależności króla Kazimierza.

Na zaproszenie króla przybył do Polski Wit Stwosz, który tak się zauroczył naszym krajem, że zrezygnował z obywatelstwa Norymbergi na rzecz bycia obywatelem Krakowa. Przyciągnął tu swoich uczniów, którzy przyczynili się do rozwoju sztuki rzeźbiarskiej nad Wisłą.

Miał Kazimierz w pobliżu Wojciecha z Brudzewa, matematyka, astronoma, twórcę katedry matematyki w Krakowie, poetę, filozofa itd.

Wojciech uczył m.in. Mikołaja Kopernika i to on pierwszy zwrócił jego uwagę na błędy obliczeniowe w teorii Ptolemeusza. Jeśli więc sławimy wielkiego Torunianina, to wypadałoby pamiętać, że miał on nauczyciela i to nie w Bolonii czy w Padwie, ale w Krakowie, skąd wyjechał do Włoch mając już ukierunkowane zainteresowania i stosunek do obowiązujących w astronomii „prawd”.

Jednym z doradców Kazimierza był wojewoda poznański Jan Ostroróg, człowiek o wielce oryginalnych jak na owe czasy poglądach, autor memoriału „O urządzeniu Rzeczypospolitej”, w którym dał świadectwo myśli politycznej tak rewolucyjnej, że niektóre z jego postulatów zrealizowano dopiero 300 lat później w Europie już znacznie światlejszej.

Pokrótce: postulował np. zniesienie nie tylko świętopietrza, ale wszelakich danin na Kościół, przeznaczenie mienia kościelnego na skarb królewski, zniesienie dziedziczności urzędów (mimo, że sam takowy piastował), równość wszystkich wobec prawa.

O daninach na Kościół pisał:

„…Papież udaje, że obraca swe dobra na budowę kościołów, a w istocie używa ich dla wzbogacenia swych krewnych, na dwór, na stajnie, że nie powiem na co gorszego…”

Normalny „lewacki radykał” w XV wieku.

O podatkach pisał, że pochodzić powinny „z pełnego, dobrego gospodarowania, a nie ze zdzierstwa”.

To on pierwszy w Europie postulował powszechny pobór do wojska, to on daleko przed Macchiavellim uznawał skarb za podstawę rządów.

Itd., itd.

Mając takich ludzi wokół siebie Kazimierz budował nowoczesne państwo. Państwo, na które Europa zaczynała oglądać się coraz częściej widząc, że bez niego nie da się zbudować sensownego i trwałego europejskiego ładu. To Kallimach skonstruował pomysł ligi antytureckiej, w której podstawową rolę miała odgrywać Polska.

Kazimierz stał się władcą, z którym każdy – nie wyłączając cesarza – chętnie wchodził w rodzinne koligacje. Dziś większość starych rodów królewskich Europu ma go w swojej genealogii.

Oczywiście, można podejrzewać, że to nie zasługa Kazimierza, że to okoliczności, czasy itd.

By rozstrzygnąć te wątpliwości zwróćmy uwagę na pewien szczegół mówiący wiele o jego charakterze, świadczący o tym, że był to człowiek niezwykły pod każdym względem (mimo, że abstynent).

Ożenił się z Elżbietą Habsburżanką, oczywiście z powodów politycznych (krewna cesarza) i początkowo było mu dość obojętne jak jego luba prezentuje się w naturze (portrety zawsze bywały pochlebione). Do czasu kiedy ją zobaczył. Nie da się ukryć – to był wstrząs.

Elżbieta była kobietą – by użyć słów Marcina Bielskiego – „niepodobną do nikogo, a postać miała różną niż inni ludzie”.

Na skutek licznych chorób i trudnego dzieciństwa miała zdeformowaną głowę (prawa połowa większa), wystające i krzywe siekacze, kręgosłup esowaty, niemal garb, mało zachęcający uśmiech wynikający z wad rozwojowych twarzy. Miała na koncie gruźlicę kości, skoliozę, lordozę i Bóg wie co jeszcze.

W pierwszym odruchu chciał odesłać nieszczęsną księżniczkę do domu. Potem wdał się z nią w rozmowy i ostatecznie ożenił.

A potem … no właśnie. To była chyba najlepiej dobrana para jaka kiedykolwiek zasiadała na polskim tronie. Przystali do siebie tak bardzo, że Kazimierz tylko w wyjątkowych wypadkach zostawiał żonę w domu wybierając się w podróż. Z reguły wszędzie jeździli razem, papużki nierozłączki. Na samą tylko Litwę Elżbieta jeździła z mężem 30 razy. Wynika z tego, że potrafił docenić i to bardzo szybko inne walory małżonki, a z kronik wynika, że była to kobieta bardzo inteligentna.

Samego Kazimierza kronikarze opisują jako mężczyznę „wyjątkowej przystojności”.

Doczekali się 13 dzieci, którymi poobsadzali okoliczne trony zapewniając Polsce przyjazne i związane sojuszami otoczenie.

To był naprawdę niezwykły król.

I wciąż o nim ciszej w historii, niż o jego ojcu, niż o Sobieskim, który pozwalał żonie na demolowanie resztek szlacheckiej demokracji itd.

Dlaczego?

Dlaczego wciąż jesteśmy jak małe dzieci, które wabi blask, huk i sztuczne ognie, a nie umiemy doceniać kogoś, kto spokojnie, systematycznie i planowo coś tworzy?

To wszystko w naszej historii jest, tylko trzeba się jej uczyć.

Jest na to jakaś szansa?

Jerzy Łukaszewski

Print Friendly, PDF & Email
 

8 komentarzy

  1. SAWA 30.10.2015
  2. Magog 30.10.2015
  3. Humanozerca 31.10.2015
  4. j.Luk 31.10.2015
    • Magog 03.11.2015
  5. narciarz2 01.11.2015
  6. slawek 02.11.2015
  7. spycimir mendoza 02.11.2015