2015-03-23.
Od czasu do czasu pojawiają się spory, co decyduje o zamożności człowieka – jego majątek (domek z ogródkiem – ekonomicznie, zasób) czy dochód (miesięczna pensja – ekonomicznie, strumień). Twierdzę, że dochód i postaram się to poglądowo uzasadnić.
Weźmy dwie osoby, obie zarabiające po 3 tys. zł netto miesięcznie. Jedna z nich przejada cały dochód, druga wydaje 2800 złotych i odkłada 200 zł miesięcznie na nowy telewizor kosztujący dla równego rachunku 2400 zł. Kto jest bogatszy w ciągu tego roku, zapyta ktoś, a większość osób odpowie, że obie są tak samo zamożne, gdyż mają taki sam dochód.
Po roku ten oszczędny kupuje wymarzony telewizor i zaczyna wydawać pełny zarobek, czyli 3000 zł, podobnie jak kolega. Kto jest bogatszy, zapytajmy znowu. Zapewne większość powie, że ten, kto kupił telewizor, bo ma taki sam zarobek, ale jeszcze dodatkowo wartość w postaci telewizora (jeśli przyjmiemy, że telewizor zamortyzuje się w ciągu 10 lat, miesięczna wartość dokładana do stanu zamożności wynosi niewiele, bo 20 zł, ale jednak jest.)
I tu jest właśnie istota omyłki – zwolennicy większej zamożności posiadacza telewizora liczą jego dobrobyt podwójnie – najpierw w postaci dochodu, a potem dodatkowo w postaci wartości zakupionego telewizora. A wolno liczyć tylko raz. Jeśli liczymy do zamożności ten oszczędzany na telewizor dochód, to nie możemy liczyć go drugi raz w fazie konsumowania. Inaczej wyszłoby na to, że choć obaj zarabiają tyle samo, to per saldo bogatszy jest ten z telewizorem, bo więcej konsumuje w drugiej fazie, co jest oczywistym nonsensem. Nie ma przecież cudownego rozmnożenia.
Można podejść jednak inaczej i porównywać nie strony dochodowe, a konsumpcyjne. Wtedy ten z zakupionym telewizorem faktycznie konsumuje więcej, ale za to w fazie oszczędzania konsumuje mniej, bo musi oszczędzać.
Albo – albo.
Mając powyższe dwa sposoby liczenia zamożności, strumienia dochodów lub strumienia konsumpcji, jestem zwolennikiem porównywania dochodów, a nie wydatków (konsumpcji). Gdy zarabiam 3000 złotych, a oszczędzam na telewizor 200 zł (albo spłacam jakiś kredyt), to mój dochód wynosi 3000, a nie 2800. Co ja z nim robię, to moja sprawa, ale nie mogę mówić, że z powodu oszczędzania czy spłacania kredytu zarabiam mniej, bo to nieprawda.
No a teraz – majątek czy dochody/konsumpcja?
Jak łatwo zauważyć, majątek jest skutkiem odkładania cząstek dochodu. Co roku ciut, choćby na ten telewizor, a może na samochód czy mieszkanie, ale majątek powstaje z dochodu, a nie dochód z majątku. Jest więc wielkością pochodną od dochodu. To dochód na etapie uzyskiwania decyduje, czy jestem bogaty, a nie majątek na etapie konsumowania. Gdy mam willę z ogrodem, została już ona policzona na etapie uzyskiwania kiedyś dochodu, z którego została zakupiona. Gdy ktoś powie, że przecież lepiej ma się posiadacz willi niż kawalerki, to przypomnę, że owszem, ale dopiero na etapie konsumowania. Jeśli więc chcemy liczyć konsumpcję, to pamiętajmy, że willa wymagała poprzednio większych wyrzeczeń niż kawalerka bo po prostu była droższa.
A jak ktoś ma pecha i przez jego kraj przetoczy się historia – wojna czy jakiś przodujący ustrój – to ma dużą szansę, że jego zapobiegliwie odkładane cząstki dochodu zostaną zniszczone lub zmarnowane. W czasie wojny utraciliśmy ponoć 38% istniejącego przed wojną majątku.
A co do zasady, lewa strona zawsze musi się równać prawej, a dochody wydatkom – w ekonomii nie ma cudów.
Paweł Wimmer
Wywód jest klarowny przy założeniu stabilnego strumienia dochodu. Jak jednak ocenić zamożność faceta, który regularnie zarabia 2500, ale dwa lata temu dostał (jednorazowo, niestety!) w spadku ową willę z ogródkiem, w porównaniu z sąsiadem który wprawdzie zarabia 2800/mc, ale żadnych nadziei na spadek?
Naturalnie, skoncentrowałem się na istocie problemu.
Spadek to tylko przesunięcie problemu – to był kiedyś dochód innej osoby.
Ale to jest odrobinę zawężony pogląd, bo łatwo dowieść, że na rzeczywistą zamożność wpływa mnóstwo innych czynników i to niekoniecznie czysto ekonomicznych.
Natomiast co tych dwóch, to zgadzam się, że dochód.
Zamożny to “posiadający duży majątek”. Tak mówi słownik języka polskiego. I, proponuję, tego się trzymajmy. Jeśli zaczniemy posługiwać się słowami dowolnie, jak gdyby nie miały ustalonych znaczeń, to ani się nie dogadamy, ani lewa strona nie zgodzi się z prawą.
To kwestia definicji. Formalna nie musi być tożsama z potoczną.
Przyjąłem, że zamożność to dochód, a bogactwo to majątek. Ważne, by rozumieć sens.
Panie Pawle, definicja słownikowa jest naukową, opracowaną m.in. na podstawie korpusu językowego. Teoretycznie może pan zignorować tę dziedzinę nauki, uznając wyższość ekonomii. Jednak czy będzie pan w stanie porozumieć się z innymi ludźmi, jeśli pozmienia pan definicje? Przypuszczam, że mało kto zrozumie wtedy sens pańskiej wypowiedzi. I ekonomia na tym nie zyska.
Na chwilę przyjmę pański punkt widzenia. Potraktujmy to jak zabawę umysłową.
Ten przykładowy telewizor z artykułu – można sprzedać zaraz po kupieniu. Najprawdopodobniej jego wartość rynkowa będzie mniejsza niż w momencie zakupu, ale nadal będzie większa od zera. Jeszcze lepiej widać to na przykładzie samochodów, a bodaj najlepiej – mieszkań. Są to przecież inwestycje, które można spieniężyć w dowolnym czasie.
Inny przykład. Pewien człowiek zarobił bardzo dużo pieniędzy. Po czym postanowił odpocząć i wybrał się na roczny, bezpłatny urlop. Przez ten rok nie zarabiał wcale, zaś jego stan posiadania zmniejszał się. Panie Pawle, gdyby przyjąć pański punkt widzenia i obliczyć “zamożność” tego człowieka w ujęciu rocznym, doszlibyśmy do wniosku, że oto mamy do czynienia z biedakiem. Wszak jego dochody były zerowe przez cały rok. Przy takim algorytmie umknęłoby nam zupełnie, że w tym czasie ów “biedak” konsumował na potęgę, popijając drinki na plaży w Acapulco.
@Marcin Fedoruk, taka sytuacja wystąpi nawet u najbogatszego, który zaangażował aktywa w inwestycje długofalowe, które przyniosą zysk (dochód) po kilku latach. W ten sposób można najbogatszego człowieka świata uznać za biedaka. Z drugiej strony jeśli traktować zamożność jako “możliwość natychmiastowego użycia” dochodów, to tak właśnie jest.
@j.Luk
“Możliwość natychmiastowego użycia” to cecha kapitału, prawda?
@Marcin Fedoruk
Panie Marcinie, od reki wytrzepię z rękawa dziesięć innych przykładów KOMPLIKUJĄCYCH mój wywód. Ale ani o jotę nie zmienią one istoty problemu, jaką wyłożyłem we wpisie. Pańskie rozważania schodzą na niższy szczebel abstrakcji i tylko zaciemniają istotę, ale jej nie unieważniają.
Rozważania językowe zostawmy na boku, chodzi o ekonomiczny sens operacji.
@Paweł Wimmer
Sorry, abstrakcję lubię tylko w sztukach wizualnych. Zapewniam, że nie było moją intencją unieważnienie pańskiej istoty…
Załóżmy, że dwóch jednakowo kompetentnych facetów stara się o pracę. Jeden ma wielki majątek, drugi jest całkowicie spłukany. Który z nich dostanie pracę z lepszą pensją? Niestety, świat jest tak urządzony, że bogatemu to i diabeł kołysze co trzeba…
Przed Wielkanocą Kozacy pod cerkwią stukają się jajami. Twardsze wygrywają.