Utwór autorstwa niejakiego Mariusza Gajdy, podsekretarza stanu Ministerstwa Środowiska pt.: „W odpowiedzi na interpelację poseł Iwony Arent z dnia 14 października 2016 r. nr 6600 w sprawie prac utrzymaniowych w dorzeczu…” (DZW-II.070.80.2016.US 232275.637579.497894)
…nie jest ważne jaka rzeka, ważne jak ministerstwo reaguje na poselskie interpelacje. Więc zrujnowano kilka dopływów, rozjechano rzekę i pani poseł złożyła interpelację. Można się domyślać że jeśli chciała się jeszcze pokazać w okolicach swojego Pasłęka… nie miała wyboru.
Pan Mariusz Gajda podsekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska („ochronę” z szyldu, dobra zmiana zawczasu usunęła) nie tłumaczy, nie dyskutuje, nie polemizuje. Poucza maluczkich że „prace, polegające na hakowaniu roślinności wodnej, zwiększyły przepustowość́ koryta rzeki w celu zapewnienia drożności koryta rzeki i umożliwienia przepływu wód w korycie w okresie silnego porostu roślinności, występowania nawalnych deszczy w okresie letnim. Prace obejmowały odcinek około 10 km rzeki co stanowi 4% jej długości. Metodyka wykonania polegała na selektywnym, fragmentarycznym udrażnianiu koryta pasem szerokości 6 m, przy szerokości koryta wahającym się od 9 do 12m”. i jeszcze zapewnia, że „działania takie są ustawowym obowiązkiem administratorów rzek”.
Może bym poprosił o jakieś bardziej szczegółowe wskazania, bo takiego obowiązku nie znalazłem.
Autor Mariusz Gajda nie dyskutuje; on poucza, że „utrzymaniowe udrażnianie hakowaniem” jest zgodne z ustawą. Autor nie odnosi się do ochrony przyrody, tylko do ustawy. Rzeki nie widział i podejrzewam, że nie miał takich zamiarów. Na dodatek popisuje się jakimś koszmarkiem nowomowy może zrozumiałym dla bywalców kabaretów. Przeoranie rzeki na całej albo prawie całej szerokości rzeki jest zgodne z ustawą, choć zapewne wynika prosto z szerokości urządzenia do „hakowania”
Wedle autora prawo wodne w art. 1 zapewnia, że celem jest „poprawa jakości wód oraz biologicznych stosunków w środowisku wodnym i na terenach podmokłych” i to mu daje przekonanie, że skoro jest w ustawie to jakość wody się poprawi.
Autor uznał, że badania przyrodnicze nie są potrzebne „..nie były prowadzone badania czy usuwanie roślinności wodnej zmienia warunki siedliskowe oraz wpływ podejmowanych prac na uzyskanie dobrego stanu wód. Nie był również prowadzony nadzór przyrodniczy” …Tu się akurat trzeba zgodzić z autorem utworu… rzeczywiście nie potrzeba badań, by stwierdzić czy usuwanie roślinności wodnej zmienia warunki siedliskowe.
Można by przypomnieć, a może nawet przestrzec, że nieuctwo i arogancja władzy przed trzydziestu kilku laty spowodowały dość gwałtowne jej zmiecenie ze sceny.
Autor decyduje kto ma rację… i bezwstydnie dodaje: „rzeka przepływa przez tereny leżące w Obszarze Chronionego Krajobrazu”, choć zaraz potem dodaje, żeby się go nie czepiano, „bo z warstw wektorowych wynika, że na obszarze objętym działaniami nie znajdował się żaden z przedmiotów ochrony przyrody” (sic???).
Autor się zna! Więc poucza, że przeoranie dna rzeki nie spowoduje jej pogłębienia, tylko przyspieszy przepływ. Podobno wśród prymitywnych ludów jeszcze w XX wieku bywało, że kopulacja nie kojarzyła się z zapłodnieniem. Jak widać sztuka niekojarzenia może dotyczyć także ministrów. Naszych Ministrów!
Wydziały Ochrony Środowiska, Biologii, Leśnictwa… i wielu pokrewnych specjalności, wypuszczają rokrocznie na dość wymagający rynek pracy blisko tysiąc wykształconych osób, a w MINISTERSTWIE ŚRODOWISKA siedzą facety bez umiejętności skonstruowania jednego zdania po polsku i bez przyrodniczych kwalifikacji, którym na dodatek bąbelki wyłażą uszami.
„prace są prowadzone zgodnie z wymaganiami ustawy o ochronie przyrody” zapewnia. Ogólnie się powołuje. bez zbędnych szczegółów, „w związku z czym: usunięto tamy bobrowe, wykoszono skarpy, usunięto kożuch z dna rzeki”. Kożuch (sic!)… a co to takiego?
Rzeki w okolicach Pasłęku mają charakter górski, od lat trwa dość kosztowny projekt przywrócenia tych rzek dla łososia, węgorza, troci, na dnie rzeki muły się nie zbierają, więc dla zmylenia przeciwnika i zmniejszenia poczucia grzechu – jak mniemam – roślinność wodną, zasadniczą dla bioróżnorodności, jakiś urzędnik, przyrodniczy analfabeta, zdefiniował jako kożuch. Nieprawdopodobne!
Rzeki na Pomorzu nie wylewają dotkliwie, mają kilkadziesiąt km długości, dość wartki nurt, relatywnie wysokie brzegi i Bałtyk niedaleko. Po co je męczyć „usuwaniem kożucha”? Po co „przyspieszać jej spływ” na obszarze „odznaczającym się wysokim prawdopodobieństwem wylania wód na przyległy teren wykorzystywany rolniczo”. Więc rzeka nawet nie zagraża mieszkańcom!
Ale może niezbędne byłyby badania kosztów ubezpieczenia tych gruntów od powodzi i porównania z kosztami „prac utrzymaniowych realizowanych w warstwach wektorowych przez służby liniowe reżimu rzek” .
Może więc pani poseł nie zadała podstawowego pytania: ile warte są rolnicze tereny, którym bardzo ewentualnie zagraża powódź i ile kosztowało „fragmentaryczne udrażnianie koryta rzeki pasem szerokości 6 m, przy szerokości do 12m, z wykaszaniem skarp”…bowiem odpowiedź na to proste pytanie, a następnie porównanie kosztów i ewentualnych strat mogłoby wyjaśnić czy to tylko głupota – czy już korupcja!
„Zwracam uwagę, iż wymienione w art. 22 ust. 1 pkt 1a ustawy – Prawo wodne – prace utrzymaniowe nie stanowią̨ regulacji rzek i nie powinny zagrażać́ osiągnieciu celów środowiskowych”. No właśnie: nie stanowią, więc nie powinny zagrażać.
Skoro tak, to „prace utrzymaniowe nie wymagają uzyskania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach, podlegają one jednak ‘weryfikacji w ramach procedury’ zgłoszenia do regionalnego dyrektora ochrony środowiska, na mocy art. 118 ust. 1 pkt 1 ustawy z dnia 16 kwietnia 2004 r. o ochronie przyrody (Dz. U. z 2015 r., poz. 1651, ze zm.).”
To fantastyczne oszukiwanie odbiorców całego tego pisma, bo pokazuje, że owszem: mamy procedury w ustawie o ochronie przyrody, tyle, że art 118 ust 1 pkt 1 odsyła do prawa wodnego.
I tak w kółko?
Piotr Topiński
Drogi Panie Pioterku, już od dawna wali Pan grochem PO ścianie na różnych frontach demencji i korupcji, ale to “dobre zmiane” jest bolesne jak ból zęba. Może trzeba sięgnąć do mocniejszych środków. Znamy, oczywiście modlitewki na ból zęba od czarnych, ale one tu nie zaskutkują, bo ciemna strona mocy nie pozwoli. Więc sięgnę głębiej, do Asyryjczyków. Oto modlitwa/zaklęcie na ból zęba, z tamtej epoki.
„Po tym, jak Anu stworzył niebo,
a niebo zrodziło ziemię,
a ziemia zrodziła rzeki,
a rzeki zrodziły kanały,
a kanały zrodziły bagna,
a bagna zrodziły robala,
Poszedł płaczący robal do Szamasz
I jego łzy płynęły przed Ea :
„Co zechcesz mi dać do jedzenia,
co zechcesz mi dać do picia?”
„Dam ci suszone figi i morele.”
„Co mi po suszonej fidze i moreli !
Podnieś mnie i daj żyć między twymi zębami
i mięsem twych dziąseł.”
Ponieważ tak powiedziałeś, ty robalu,
Niech cię Ea zmiażdży siłą swej dłoni!”
No właśnie tak, ale stosowano równocześnie zabiegi fizyczne. Nacierano trzykrotnie bolący ząb emulsją z (podlejszej) oliwy i piwa. Ten zabieg – trzykrotnie. Oczywiście – z tą modlitwą.
Na bolący PiS to chyba nie wystarczy.
Modlitwy zbiorowe, skandowane na demonstracjach, też nie pomogą. Więc wytęż mózguły, Piotrze, może wymyślimy inny sposób?
P.S. Ta modlitwa, to cytat z mojego ulubionego Carla Sagana (“Nasz Kosmos”).
Nawiasem mówiąc, z tym nazwiskiem miałem jeszcze raz istotne zdarzenie. Jak wracałem z Chin do Warszawy, przez Ułan Bator, (1987) to tam pozbywałem się różnych zbędnych walut na ruble. Inaczej nie szło. Robiłem to w nocnym lokalu hotelowym. Zaprosił mnie do swojego stolika przemiły młody człowiek, który przedstawił się jako Sasza Sagan, z zawodu grafik, urodzony w Magadanie w łagrze, mamusia z domu Feldman, czyli też żydówka, lekarka obozowa. Uprzedził, że przy sąsiednim stoliku siedzi kagiebista, co wszystko obserwuje, więc jak wyląduję jutro na Szeremietiewie, będę miał gruntowną rewizję. Się sprawdziło, ale skitrałem ruble w aluminiowych rurkach mojego himalajskiego plecaka, co nie wyszło na skanerze. Saszy nie odnalazłem, koordynaty były źle zanotowane (po pijaku) albo się zmieniły. Szkoda!