Urszula Glensk: Język armii4 min czytania

Jarosław Kaczyñski 2015-09-17.

Klub PiS owacją na stojąco przyjął wczorajsze wystąpienie prezesa Kaczyńskiego. Cynizm, bezwzględność i etniczna agresja zdominowały to przemówienie.

Przyzwyczailiśmy się, że polityk posługuje się nowomową, w której rzuca ogólne oskarżenia, sączy jad, szafuje niekonkretnymi insynuacjami. Z rozmysłem używa przy tym rozcieńczających sens kwantyfikatorów: wszędzie (zamiast powiedzieć „gdzie”), czasem (zamiast określić „kiedy”), mogą mieć (zamiast „mają”). Tego typu zabiegi chronią przed pozwami sądowymi, bo nikt personalnie nie jest wzywany, tylko jacyś „złodzieje”, jakiś „układ”, jakiś „obcy kapitał”. No i śmiertelny wróg – rząd, ale tu spór ma się toczyć w sejmie, a nie w sądzie. Ten język można nazwać „pisomową” (co zaproponował prof. Michał Głowiński).

Wystąpienie przeciwko uchodźcom było inne.

Wróg został jasno określony: cudzoziemcy.

„istnieje poważne niebezpieczeństwo, że zostanie uruchomiony proces, który będzie wyglądał tak: najpierw liczba cudzoziemców gwałtownie się zwiększa, później nie przestrzegają oni naszego prawa i obyczajów, a później narzucają swoją wrażliwość i swoje wymogi w przestrzeni publicznej, w różnych dziedzinach życia. I to w sposób bardzo agresywny i gwałtowny”.

glenskOczywiście modulacja musi być, ponieważ wzmacnia dramaturgię: niebezpieczeństwo, proces, a dopiero potem „liczba cudzoziemców”. I zaczyna się straszenie: obcy „nie będą przestrzegać”, „narzucą”, i zrobią to w sposób „agresywny”, i „gwałtowny”.

Gołosłowna argumentacja, że w Szwecji w ponad 50 „strefach” obowiązuje szariat i panują „obawy” (czyje?) przed wywieszaniem na szkołach flagi, bo jest tam krzyż… Chyba Kaczyński nie widział flagi szwedzkiej, bo z chrześcijańskim krzyżem niełatwo skojarzyć żółte pasy na niebieskim tle. Albo argument, że włoskie kościoły zmieniają się w „tualety” (miała to być ironizacja z francuskiego?).

Język Kaczyńskiego opiera się również na ideologizującej enumeracji. Pojawia się ona w każdym wystąpieniu. Tym razem dowiedzieliśmy się, że cudzoziemcy:

„mogą mieć negatywny wpływ na nasze życie; na naszą codzienność, na nasze życie codzienne, na naszą przestrzeń publiczną, na naszą realną sferę wolności, wreszcie (…) na nasze bezpieczeństwo”.

Znowu pustosłowie, ale celowe i użyteczne, bo podkręca społeczne lęki przed Innym. Stopniowanie służy temu, żeby nie powiedzieć wprost zdania, że „cudzoziemcy zagrażają naszemu bezpieczeństwu” (2 tysiące cudzoziemców tak, a 200 tysięcy kiboli – nie).

Osobliwość retoryki Kaczyńskiego polega również na mąceniu sensu. Najpierw słyszymy, że nie możemy przyjmować uchodźców (rząd nie może podjąć takiej decyzji bez „wyraźnie wyrażonej zgody narodu”, w jaki sposób? może referendum?), a potem, że mamy pomagać „ale metodą bezpieczną, finansową”. Czyli zawrócić ich do namiotowych obozów na pustyni w Libii, w których od lat wegetuje kilka milionów ludzi?

Slogan o Orbanie i w tym przemówieniu musiał się znaleźć:I tutaj Orban miał rację” (kiedy mówił, że uchodźcy to jest problem Niemców). Niestety Polak-Węgier dwa bratanki…

Gorszące sceny, które urządza Orban będą ciążyły na Budapeszcie przez wiele lat. Jak kiedyś telewizje będą pokazywały rozmontowywanie muru, który Węgrzy teraz budują? Czy znowu stanie się to po długo trwającym nieszczęściu Europy?    

Retoryka prezesa jest zaraźliwa, a raczej zaszczepiona w partyjnej armii PiS, od lat przemawiającej jednym głosem centrali. Ogólnikami, bez konkretów, emfatycznymi porównaniami próbuje się komunikować również „premier” Szydło.

Ten sam głos można było usłyszeć we wrocławskiej debacie przedwyborczej w wypowiedziach Mirosławy Stachowiak-Różeckiej. Na pytania o uchodźców reagowała kuriozalnie. Najpierw udawała, że nie zrozumiała pytania i grała na zwłokę, roztrząsaniem czy chodzi o uchodźców czy o emigrantów, a potem starała się mówić tylko o rządowym nieprzygotowaniu na przyjęcie kogokolwiek.

Armia mówi jednym językiem. Sens jest taki: wyrzućmy uchodźców na pierwszą granicę, której nie będą mogli przekroczyć – może być na środku Morza Śródziemnego. Jednak sens bezwzględnego przekazu tonie w pisomowie. W sloganach o „dyktatach Unii Europejskiej”, „obcym nacisku” o „suwerenności obywatelskiej”, i przysłaniany jest zdaniami „trzeba pomagać” (finansowo!). Ale za murem.

Nie mam wątpliwości, że przemówienia Jarosława Kaczyńskiego będą kiedyś analizowane tak, jak dziś czyta się mowy sejmowe Juliusza Dudzińskiego (Moich siedem grzechów głównych. Pod znakiem nacjonalizmu, 1939), czy przemówienia plenarne Władysława Gomułki. Ale dlaczego dziś musimy tego słuchać bezradnie? I oglądać cyniczne podsycanie lęku.

Osąd historii to za późno.                                                            

Urszula Glensk

 

Print Friendly, PDF & Email
 

9 komentarzy

  1. slawek 17.09.2015
  2. wejszyc 17.09.2015
  3. MaSZ 17.09.2015
  4. W. Bujak 18.09.2015
  5. A.P. 18.09.2015
  6. slawek 20.09.2015
    • A.P. 20.09.2015
  7. Arkadiusz Gębka 20.09.2015