Od ponad roku rządzi Polską koalicja Zjednoczonej Prawicy zdominowanej przez partię Jarosława Kaczyńskiego. Prezes Prawa i Sprawiedliwości nie przyjął stanowiska premiera – jak jest to w zwyczaju innych krajów, gdzie szef zwycięskiej partii zostaje szefem utworzonego przez nią rządu po to, aby zrealizować swój program.
W Polsce, po wyborach parlamentarnych dających pełną władzę Zjednoczonej Prawicy, prezes PiS pozostał zwykłym posłem zajmującym miejsce w ławach sejmowych, a nie rządowych.
Od ponad roku trwa komedia, w której główni aktorzy przesuwają się po politycznej scenie w takt podawany im przez posła Jarosława Kaczyńskiego, urzędującego w biurze kierownictwa partii na Nowogrodzkiej w Warszawie. Premier, ministrowie, a co więcej również prezydent RP świecą światłem odbitym od prezesa, nazywanego Prezesem Polski albo Naczelnikiem w nawiązaniu do historycznej roli Marszałka Józefa Piłsudskiego.
Ten spektakl trwa od ponad roku, pytanie: jak długo jeszcze?
Należałem do tych obserwatorów polskiej sceny politycznej, którzy głosili, że to nie epizod, nie wypadek przy pracy, nie normalna zmiana ekipy otrzymującej w wyniku wygranych wyborów mandat do rządzenia. Pisałem – również tu, na stronie SO – że to nie jest zwykła zmiana rządu; pisałem, że to jest rewolucja, a ekipa, która dorwała się do władzy ma rewolucyjny ogień w oczach i rewolucyjny zapał w przejmowaniu władzy wszędzie, w każdej państwowej instytucji i urzędzie. Zgodnie ze sformułowanym w tej formacji haśle – TKM.
Pisałem też, że ta ekipa władzy raz zdobytej nie odda nigdy, że obowiązuje myślenie, w którym nie ma miejsca na refleksje typu „co będzie po nas”; pisałem, że w ekipie rządzącej każdy, kto ma takie refleksje, traktowany będzie jak zdrajca, a miejsce zdrajcy jest na śmietniku lub na szubienicy, w zależności od etapu nasilającej się walki.
Opór społeczeństwa obywatelskiego organizującego się w spontanicznych ruchach Komitetu Obrony Demokracji czy też spontanicznych akcjach kobiet (marsz parasolek) dawał poczucie siły gromadzącym się na manifestacje sprzeciwu wobec władzy.
Wielkich sukcesów nie odnotowaliśmy, Trybunał Konstytucyjny został sparaliżowany i zamieniony w jego atrapę, media publiczne zostały zamienione na narodowe i przekraczają wszelkie granice kłamstwa i manipulacji, trwa akcja opanowania wymiaru sprawiedliwości poprzez upolitycznienie Krajowej Rady Sądowniczej i zniszczenia niezawisłości sędziowskiej. Właśnie jesteśmy świadkami zamachu na samorządność, a chwilowa przerwa w tych działaniach nie jest powodowana odstąpieniem od zamiaru, a jedynie wyjątkowym, nawet jak na standardy pisowskie, niechlujnym przygotowaniem projektu ustawy.
Mogę tak dalej, mogę tak bez końca.
Nie będę się trudził, lepiej, pełniej, bardziej wszechstronnie zrobił to w ostatnim numerze tygodnika „Polityka” Jacek Żakowski w obszernym artykule pod tytułem „Wojna narodu ze społeczeństwem”, warto przeczytać.
Nie ukrywam, że zgadzam się z Żakowskim w tym wszystkim, co jest u niego analizą stanu, opisem procesów, dzięki którym Prezes Polski może myśleć długą perspektywą.
Rewolucyjny partyjny aktyw, obsadzający stanowiska państwowe – zamieni się w grupę zainteresowanych trwaniem tej władzy, bo tylko wtedy gwarantowane są ich posady.
Teza o potrzebie rozbudowania struktur, to prosta droga do ukształtowania grupy ludzi, traktujących państwo jak swoją własność. Znamy takie procesy z najnowszej historii politycznej, z historii PZPR, w której to partii aparat przekształcił się w „partię wewnętrzną”, grupę działaczy traktujących członków partii (a była to partia masowa), jak zbędny balast, masę członkowską jako przeszkadzającą w realizacji słusznej linii politycznej aktualnego kierownictwa. Mam przypomnieć jak długo trwały rządy tamtej formacji?
Redaktor Żakowski w końcówce swojego artykułu formułuje pięć zadań jakie trzeba podjąć na czas (długi) rządów Prezesa Polski (i jego następców).
Zadania te to praca nad świadomością, określeniem prawdziwych przyczyn tego co się w Polsce stało, sformułowaniem odpowiedzi na pytanie co to jest demokracja,
To są słuszne i ważne cele – ale brak w nich woli walki, tu i teraz, pomysłów na pracę organiczną w małych grupach, wszędzie tam gdzie są ludzie myślący szerszą kategorią niż kategoria ich interesu.
Trzeba zejść do podziemia skoro na powierzchnię nadciąga wieczna zmarzlina…
Zbigniew Szczypiński
Gdańsk
Ale co w tym podziemiu miałbym konkretnie robić? Kiedyś wiedziałem – sito, rozlepianie, samokształty itp. I czy szersze kręgi społeczne (elektorat) byłyby świadome, że coś w ogóle robi się w podziemiu?
W latach 80. pewien komandor z Marynarki podzielił opozycję na podziemie, przyziemie i socjaldemokrację. Pośmiać się można, ale na poważnie trzeba chyba robić co można jak najbardziej naziemnie i cierpliwie, nie licząc na rychłe odzyskanie władzy. Byłoby to zresztą okropne, jeśli wyobrazić sobie nieuniknione jazgoty wewnątrz opozycji, brak programów, a przede wszystkim brak poczucia tzw. dobra wspólnego eliminowanego przez ambicyjki. Niestety, niestety…
Autor zdaje się pisze o Polskiej Zjednoczonej Prawicy Rewolucyjnej. Skrót znajomy.
A ja doceniam te wszystkie marsze, bo po raz pierwszy po 1945 r. ludzie masowo wyszli na ulicę nie z powodu kiełbasy, a z powodu wartości niematerialnych. Nędzna to pociecha, ale pewien potencjał jest.
Dziś funkcję “podziemia” pełni internet.
Nie do okiełznania zwłaszcza przez typ BMW, który nei wie, jak to robić.
Nie potrzebna akcja plakatowa, powielanie i rozrzucanie ulotek itp.
Wszystkie potrzebne treści mozna kolportować w internecie. Tylko trzeba z niego korzystać.
Np. Spróbowac odnaleźć na “fejsie” panie nauczycielki z Zabrza, którym grozi kara dyscyplinarna za czarne stroje i napisać słowa otuchy, wyrazić solidarność. One być może są osamotnione w pokoju nauczycielskim, może narażone na ostracyzm zgodnie nie tak dawno świetnie opisanym tutaj przez Hertę Muller: https://studioopinii.pl/herta-muller-wolnosc-to-cos-takiego-czego-jedni-sie-boja-a-inni-nie/
Każde dobre słowo może pomóc.
Podziemie może mieć różne znaczenia, od całkowicie dosłownego po symboliczne takie jak ACLeszczowi się przypomina.
A tak na poważnie to chciałem zaproponować rozwiązanie nawiązujące do znanego w socjologii pojęcia “małej grupy” i teorii działania małych grup. A konkretnie ?
Konkretnie to marzy mi się aby ludzie, którzy mają wolę działania nie realizowali się tylko poprzez udział w marszach i manifestacjach w reakcji na wezwania jakiś samozwańczych a bliżej nie znanych liderów, których status lidera wynika tylko z tego, że jako pierwsi zarejestrowali na internetowej stronie pomysł rzucony w publicystycznym tekście. Ostatnie doświadczenia z takim liderem dowodzą, że nie jest to forma rokująca na przyszłość. Cechą tak organizowanych, opartych na sieci internetowych powiązań jest poczucie anonimowości u zdecydowanej większości uczestników, tak tworzone struktury muszą powtarzać znane z literatury przedmiotu procesy oligarchizacji – każdy, nawet najmniejszy funkcyjny w organizacji ze strukturą wpada w pułapkę myślenia o sobie jako o kimś ważnym,ważniejszym niż ta masa co pojawia się na manifestacji, to był widać, słychać i czuć w działalności KOD.
No to jak inaczej ? Ano tak – nich każdy myślący o sobie jako o aktywnym uczestniku życia społecznego w tych gorących czasach stworzy grupę 9 -12 (maksimum 15) osób z którymi w prywatnych spotkaniach, przy winie, piwie, wódeczce będzie w sposób planowy, cykliczny, raz na tydzień, góra dwa, na potkaniach w domu (domach) toczył dysputy, spory na ważne tematy, choćby takie jakie zaproponował red Zakowski, omawiał bieżące wydarzenia i posunięcia władzy (a ta dostarcza nieustannie nowych tematów nie tylko dla aktorów kabaretu Górskiego). Twierdzę, że uczestnictwo w takich małych grupach daje poczucie autentyczności, może stać się przesłanką do tego aby ich uczestnicy tworzyli kolejne swoje zespoły. Internet powinien służyć do komunikowania wniosków, propozycji, wezwań, może dawać poczucie skali, siły.
Tempo rozrastania się takiej sieci małych grup to skala wykładnicza, a możliwości ich zablokowania praktycznie żadne w przeciwieństwie do tworzonej struktury która po przeszło roku zarejestrowała przy niejasnych kryteriach doboru mniej niż 10 tysięcy członków w całej Polsce i zakończyła spektakularną wpadką związaną z rozliczeniami finansowymi lidera.
@ Zbyszek,
W sprawie tej sieci małych grup – mam wrażenie, że K. Łoziński proponując KOD właśnie coś takiego miał na myśli.
Wyraźnie zaznaczał, że członkowie mieliby być niezrzeszeni i tworzyć małe grupy.
Chcieliśmy dobrze a wyszło jak zwykle. Może teraz bogatsi o to doświadczenie, wyjdzie lepiej.
Warto próbować…