2015-01-15. Bardzo dobra wiadomość z targów CES 2015. Ogromny sukces polskiej firmy, która sięgnęła po rozwiązanie trudnego problemu – najprostsze z możliwych. Tak proste, że wręcz niedostrzegalne… Oto doniesienie „Gazety Wyborczej”:
OORT, czyli polski sukces na CES 2015
OORT to polski start-up, który jednak większość swoich produktów oferuje na rynku amerykańskim. Firma działa w sektorze tzw. interentu rzeczy. Jej ideą jest zamienianie zwykłych domów i mieszkań w inteligentne. – Jeśli interesował nas inteligentny dom, którym możemy sterować za pomocą komputera, czy telefonu trzeba było wydać na to od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych – mówi Radosław Tadajewski, szef OORT. – My pozwalamy osiągnąć to samo za ułamek tej kwoty – dodaje.Naszym domem możemy kierować za pomocą aplikacji OORT SamrtHub. […]. Największą jej zaletą jest możliwość wykorzystania do tego sprzętów, które już mamy w domu, a które do tej pory nie wydawały nam się szczególnie inteligentne.- Weźmy ekspres do kawy. Możemy kupić takie urządzenie od dowolnego producenta i zainstalować w jego układzie nasz system, dzięki czemu będzie można nim sterować za pomocą aplikacji. Nie potrzeba w tym celu nawet dodatkowej dokumentacji technicznej – opowiada Tadajewski. Na liście celów inżynierów pracujących w OORT znalazły się już dziesiątki produktów takich jak gniazdka, wiatraki, rolety, czy bramy. Obsługiwane są też wszystkie sprzęty wykorzystujące standard Bluetooth Smart.Firma oferuje też własne urządzenia. Obecnie znajduje się wśród nich SmartFinder – breloczek zdolny pokazać nam gdzie zostawiliśmy klucze lub portfel, SmartSocket – gniazdko, w którym możemy zdalnie włączać i wyłączać dopływ prądu oraz SmartLED – energooszczędna żarówka potrafiąca świecić na 16 mln. kolorów.
Polacy z Las Vegas wyjechali bogatsi o nagrodę Envisioneering Innovation & Design Award oraz z tytułem finalistów Bluetooth Breaktrough Award.
Właściwie nie ma tu czego komentować, należy się cieszyć. Chyba mamy paru miliarderów więcej…


Za określenie „inteligentne domy” wywaliłbym autora tekstu na zbity pysk z pracy.
Inteligentny to może być mężczyzna, ewentualnie kobieta, w ostateczności nawet wiewiórka, ale nie rzecz.
Może się to panu oczywiście nie podobać, ale to termin już absolutnie przyjęty i to w skali światowej. A o „sztucznej inteligencji” pan słyszał?
Panie Bogdanie, niestety nie podzielam pańskich racji.
Określenie „sztuczna inteligencja” jest określenie pewnej idei, dążenia. Nikt, kogo warto brać po uwagę, nie napisał nigdy, że ją w jakikolwiek sposób osiągnął. Jest określeniem celu, do którego nauka dąży.
Gdy ktoś dodaje przymiotnik „inteligentny” do rzeczy czy innej materii nieożywionej, nadaje temu tryb dokonany. Twierdzi, że jakaś rzecz osiągnęła jakiś poziom inteligencji. Co jest wierutną bzdurą.
A argument, że jakaś głupota się przyjęła (choćby i w skali światowej, co pan podkreśla)? A co nas to powinno obchodzić?
Jednocześnie pisaliśmy… Otóż sztuczna inteligencja z kolei, to po prostu dyscyplina naukowa na pograniczu współczesnej matematyki i informatyki. Sztuczna inteligencja zajmuje się m. in. programowaniem ewolucyjnym (tzn. takim, w którym piszemy program, a on sam ustala ostatecznie swój algorytm, niekoniecznie nawet udostępniając go programiście, znając tylko cel rachunku). Jednym z jej narzędzi jest teoria zbiorów rozmytych, tzn. takich, których brzegu nie da się ściśle określić; niby zupełna abstrakcja, a oparte na tej teorii urządzenia sterują tokijskim metrem bez udziału człowieka. Niestety, język ludzki ciągle nabywa nowych znaczeń, niekiedy sprzecznych i z tradycją, i z intuicją. Wbrew pozorom, to też jest proces twórczy; w każdym razie, przynajmniej w informatyce, antropomorfizacji uniknąć się nie da. A pamięta pan ile czasu walczyliśmy z nieszczęsnem mózgiem elektronowym i ile to trwało, zanim międzynarodowy komputer go zastąpił? To jedyny znany mi sukces w tej dziedzinie…
Ale ten „mózg elektronowy” jakoś mnie nigdy nie raził, raczej wzbudzał uśmiech. Tak samo jak „sztuczną inteligencję” można traktować jako nazwę własną i wszystko jest w porządku.
Cenię sobie pewne narzędzia AI, w szczególności język Lisp, którego odmiany mają zastosowanie właśnie w budownictwie. Pisze się w nim nakładki do programów inżynierskich. Nieskromnie powiem, że dość dobrze go opanowałem.
Jeszcze taka ciekawostka językowa. W Kodeksie Spółek Handlowych jeden z paragrafów definiuje jak należy definiować w nazwie spółki akcyjnej jej podmiotowość. A więc firma Krzak, która jest spółką akcyjną powinna mieć na papierze firmowym Krzak S.A., czyli niezgodnie z zasadami języka polskiego (bez kropek). Gdybym napisał poprawnie mógłbym pójść siedzieć, a w najlepszym przypadku grzywna.
Zgadza się. Mnie to też śmieszy.
John mocno trąci konserwą i luddyzmem, chodź ma trochę racji: przymiotnik bywa nadużywany 🙂
Faktycznie. I mnie też nie zachwyca, jest mocno marketingowy i przesadny. Ale to już termin fachowy w budownictwie co najmniej od 10 lat. Oznacza budynek, który jakoś tam wchodzi w interakcje z użytkownikami.
Inteligentne domu lub budynki to termin powszechnie używany od lat, kalka angielskiego: „smart building”.
Internet rzeczy to wielki temat, dobrze że nasze startup’y zabierają się za to. Jednakże tą firmę w razie sukcesu rynkowego zapewne czeka wykupienie przed kogoś dużego. Założyciele solidnie zarobią, ale marka zniknie. Nie ma w tym niczego złego, pozyskany kapitał można inwestować w nowe przedsięwzięcia.
Parę lat temu kupiłem ksiązkę Cuno Pfistera „Getting Started with the Internet of Things…” (jest na Amazonie). Bardzo cenię Cuna, wiec poczułem sie zobowiązany do przeczytania. Po przeczytaniu Internet rzeczy wydał mi sie smieszną ciekawostką bez pomysłu, do czego miałby sie mianowicie przydac. Chyba w dalszym ciagu nie ma dobrego pomysłu, ale w międzyczasie wyrosł przemysł. Będąc staromodnym nieposiadaczem telewizora oraz nieuzytkownikiem komorki nie jestem jakos specjalnie zachwycony młynkiem do kawy sterowanym przez internet. Ale doceniam wizje producentow, ktorzy chcą nas zarzucic rozmaitymi gadgetami. Kazdy moze kupic i nawet powinien, zeby się nimi pocieszyc a następnie wrzucic pod łozko. Po czym kupic kolejne gadgety. Na tym polega postęp i stąd sie biorą zarobki producenta.
.
Jesli idzie o „smart home”. To znakomity pomysł, poniewaz jest to beczka bez dna, do ktorej mozna wrzucac gadgety. Inteligentne oczywiscie. Kostycznie chciałbym zauwazyc, ze nabywca inteligentnych gadgetow daje tym dowod braku własnej inteligencji. Ale po angielsku nie mowi sie „intelligent”, mowi sie „smart”. Wiec ta uwaga nie daje się przetłumaczyc na angielski. Nabywca „smart gadgets” nie jest moze „smart”, ale raczej „s/he has a lot of fun”. W tutejszej kulturze „fun” stoi wyzej, niz inteligencja. Dopiero na tym tle mozna zrozumiec, dlaczego IoT robi taką furorę. Mozna zaswiecic zarowke na 16 milionow kolorow. Mozna odkręcic kurek od wanny i zaparzyc kawę nie wysiadajac z samochodu. Przyjezdzam do domu, a tutaj woda się leje i czeka gorąca kawa. Lots of fun. Mniejsza o to, jak ta kawa smakuje. Wazne, ze nacisnąlem guzik i zadziałało na odleglosc.
.
Krzysztof Kieslowski nawet nakręcił film na ten temat, ktory wydał mi sie bardzo głęboki przy pierwszym oglądaniu i niesłychanie płytki przy drugim. Czyli Kieslowskiego tez dręczyly podobne wątpliwosci na długo przed powstaniem IoT.
Komentarz Narciarza2 przypomniał mi obawy przeciwników motoryzacji w XIX wieku. Każda epoka ma swoje gadżety, jedne się rozwijają, inne nie. Może zaparzanie kawy nie kest teraz najważniejsze, ale nie wiemy co przyniesie technika w przyszłości nt zdalnego gotowania. Już dziś natomiast można teoretycznie zapłacić telefonem nie tylko robiąc zakupy, ale zjwżdżając z autostrady, czy ten gadżet może nam pozwolić wejść do biura itp. Dla kogoś mieszkającego z dala od domu nie obojętne jest co się w tym domu dzieje. Już dziś tanie i wysokiej rozdzielczości kamery pozwalają śledzić co się w tym domu i naokoło dzieje, bez włączania domowego komputera. Wystarczy domowy sygnał wifi i nasz gadżet – smartfon. Dlaczego nie korzystać z możliwości wygaszania lub zapalania świateł czy ogrzewania, gdy okaże się, że zmie imy plany i nie wrócimy do domu dziś czy jutro, bo nasz samolot nie odleciał na czas? To też już dziś można sterować gadzetem takim jak nasz smartfon. Zatem nie jest to tylko śmieć. A użytkując go moźemy przyczynić się do ewolucji tych systemów rozwijanych w IoT. Ja osobiście jestem za i sukces polskich informatyków sprawia mi radość.
Przecież mamy tucałą kolejkę malkontentów, którzy do dziś nie darują tych przestarzałych molochów produkcyjnych z PRLu, które o zgrozo: zamknięto! Tamta epoka się skończyła z tamtą technologią. A dziś nasza młodzież jest w czołówce nowych technologii. I tak trzymać 🙂
Panie Andrzeju, w największym sekrecie ujawnię Panu, ze moj komentarz był ironiczny. Tylko proszę nikomu nie powtarzać, ćśśśśś.
Aby zaparzyć kawę trzeba: wsypać kawę, wlać wodę, podstawić naczynie, włączyć urządzenie. Po wypiciu kawy opróżnić naczynie z fusów, umyć, wytrzeć do sucha.
Aplikacja o której mowa, wykonuje tylko czynność włączania. Pozostałe wykonujemy jak dotychczas.Gdzie tu zatem „rewolucja” w parzeniu kawy?
W pełni doceniam wszelką innowacyjność,bo nawet ta najmniejsza jednak posuwa nas naprzód. Ale do „inteligencji” urządzeń jeszcze daleka droga.
Pozdrawiam.