2015-04-04.
Niewidoma kobieta z niewidomym dzieckiem szuka zarobku na Victoria Stadion w Bombaju.
W polskiej przestrzeni medialnej i licznych komentarzach pojawił się film dokumentalny pt. „Trzy na godzinę”. Film poruszający i wychwalany pod niebiosa, ale niestety mocno niekompetentny. Sorry, tak się zwykle dzieje, gdy „wzmożenie moralne” góruje nad znajomością tematu. Liczba „trzy na godzinę” ma ilustrować skalę zjawiska gwałtów na kobietach w Indiach i ogólnie zjawiska przemocy wobec kobiet w tym kraju.
Chcę z góry zaznaczyć, że tego zjawiska nie lekceważę, nie neguję i nie pochwalam. Twierdzę natomiast, że nie na tym ono polega.
Zacznijmy od tej liczby i związanych z nią komentarzy. Indie to kraj ogromny, miliard trzysta milionów ludzi – 1.300.000.000 ludzi. Ponad dwie Unie Europejskie. Gdyby w tym kraju zdarzały się trzy gwałty na godzinę, to znaczyło by, że na 100 tys. mieszkańców rocznie (wskaźnik używany zazwyczaj do oceny poziomu przestępczości) byłoby ich ok. trzy razy mniej niż w Polsce, i ok. 5 razy mniej niż w niektórych krajach Europy. Liczba ta oznacza bowiem 2 zgwałcenia na 100 tys. mieszkańców rocznie w Indiach wobec około 6,1 w Polsce (dane według publikacji Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości). A więc uwaga pierwsza: gdy operuje się liczbami, dobrze jest je rozumieć; uwaga druga: liczba ta jest niemal na pewno nieprawdziwa (zaniżona). Doprawdy trudno uwierzyć, że kobiety w Indach gwałcone są 5 razy rzadziej, niż w Holandii lub Szwecji.
Na ulicy Main Bazaar w Delhi (rozmiar warszawskiej Chmielnej) nawet blisko północy
przebywa ok. 10 tysięcy ludzi.
O 100 milionów rośnie w Indiach liczba ludności przez ok. 3 lata.
I tu wypada podać parę uwag ogólnych dotyczących publikacji dokumentalnych lub paradokumentalnych. Po pierwsze ostrożnie z liczbami w odniesieniu do sporej części krajów Azji i Afryki. Bardzo często nawet rządy tych krajów nie znają prawdziwych liczb, a statystyki oficjalne bywają podporządkowane propagandzie i pochodzą z sufitu lub nabożnych życzeń.
Po drugie, nie należy porównywać rzeczy nieporównywalnych. Gdyby przyjąć europejskie kryterium gwałtu, to należałoby, na przykład, za takowy uznać niemal sto procent stosunków małżeńskich w ortodoksyjnym islamie. W Europie za gwałt uważamy każdy stosunek, na który się kobieta nie godzi. W Pakistanie, Afganistanie, Iranie… nie wiadomo, czy się godzi, bo nikt jej o zdanie nie pyta, a ona nawet nie wie, że mogłaby być pytana.
Indie to nie tylko ogromny kraj, ale i tygiel kultur, narodowości, religii, języków. Właściwie błędem jest już traktowanie Indii jako monolitycznej całości, bo ten kraj stanowi jedność tylko jako państwo, ale już prawo cywilne jest częściowo inne dla hinduistów, sikhów, muzułmanów…, a jeśli mówimy o prawie stosowanym, to jest jeszcze inaczej w Kaszmirze, w Bihar, w Rajastanie, czy Darjelingu.
A wracając do tematu, prawdziwych danych dotyczących przemocy wobec kobiet w Indiach, tak na prawdę, nikt nie zna, łącznie z rządem (pamiętajmy, że w tym kraju ogromna większość ludności nie ma żadnych dokumentów, nawet metryki urodzenia, a liczbę ludności oblicza się na podstawie zdjęć lotniczych). Problem tej przemocy niewątpliwie jest, ale raczej nie same gwałty są tu jego najważniejszym objawem. Wynika on głównie z hinduistycznej lub islamskiej tradycji. Obecne protesty odbywające się w indyjskich miastach dotyczą nie tyle samych faktów gwałtu, co raczej bierności władz, poczynając od policji i sądów, wobec tych zdarzeń. Z jednej strony bardzo dobrze, że w świadomości narodów Indii coś się w tej sprawie ruszyło, ale z drugiej, za wcześnie by mówić o zjawisku masowym i przełomie.
I tu wracamy do skali. Swego czasu jedna z partii wezwała do wielkiej demonstracji w Delhi. „Wezwanie nie spotkało się z szerszym odzewem” napisały gazety. Na demonstrację przyszło ok. 200 tysięcy ludzi. To mało? Tak, w 17 milionowym Delhi to mało. Obecne demonstracje odbywają się, niestety, tylko w paru wielkich miastach. Przenosząc na skalę naszego kraju, to tak, jakby w całej Polsce demonstrowało kilkaset osób przy bierności reszty.
Varanasi, praczki nad Gangesem.
Problem złego traktowania kobiet wynika z tradycji. W tradycyjnym hinduizmie małżeństwo wyznacza rodzina, a „państwo młodzi” nie mają tu wiele do powiedzenia. Najczęściej nic. W dodatku często są bardzo młodzi, mają 9, 10 lat. Po ślubie wracają do rodziców i zaczynają razem mieszkać dopiero gdy są nastolatkami. 16-latka mająca dwoje dzieci nie jest tu niczym dziwnym. Kobieta po ślubie przechodzi całkowicie do rodziny męża i co gorsza, często ma w niej bardzo niski status. Rodzice narzeczonej muszą zapłacić rodzinie przyszłego męża pokaźny posag. W zależności od statusu materialnego może to być skuter, a może być samochód lub dom. Za każdym razem jest to dla rodziców kobiety potężny wydatek i spory zysk dla rodziny mężczyzny. I tu zaczynają się problemy.
W społeczeństwie indyjskim, jak w każdym innym na świecie, istnieje spora grupa ludzi gorzej wykształconych, biednych, prymitywnych. W tym środowisku życie jest bardzo brutalne, a otoczenie szalenie opresyjne. Wśród biedoty, nie tylko w tym kraju, przemoc jest wszechobecna. Ta przemoc przeniosła się także wraz z awansem społecznym do części klasy średniej, tych zamożniejszych w pierwszym pokoleniu, a jest ich bardzo dużo, bo poziom życia w Indiach rośnie tak szybko, że poziom kultury osobistej za nim nie nadąża (nawiasem mówiąc w Polsce jest podobnie).
Kalkuta. Ubogie kobiety zarabiają na ulicy usługami krawieckimi.
Dla dość prymitywnej kulturowo rodziny męża, jego żona to po prostu niezły interes. Familia zarobiła, to po co dalej ta żona? Albo jest siłą roboczą, albo trzeba się jej pozbyć. Rozwód w Indiach nie jest prosty, więc bywają „naftowe rozwody”. Nie jest to zjawisko masowe, ale straszne. Kobieta jest po prostu oblewana naftą i podpalana. W wielu domach gotuje się na naftowych palnikach, więc takie wydarzenie łatwo przedstawić jak wypadek w kuchni.
To oczywiście skrajność, ale prawdziwym problemem jest to nie skrajne, ale powszechne, złe traktowanie kobiet. Kobieta ma w rodzinie męża pracować i rodzić dzieci. Dla biedoty dzieci są ważne ze względu na tradycyjną metodę zatrudniania do prac doraźnych. Na prowincji pracowników na budowie zatrudnia się na jeden dzień. Codziennie rano pracodawca decyduje, kto będzie pracował i zadaje pytanie: – Ile masz dzieci? Bo zatrudnia się jednego, a pracuje cała rodzina. Dużo dzieci to duża szansa na pracę. Dlatego kobieta bezpłodna, chora, stara (zwłaszcza wdowa) jest tylko ciężarem. Dokąd chroni ją mąż, jakoś żyje, ale gdy zostanie wdową, traci wszelkie prawa. W czasach historycznych wdowa płonęła na stosie pogrzebowym męża. Tego już dawno nie ma, ale opieka rodziny nad wdową istnieje tylko w kręgach zamożniejszych i lepiej wykształconych. Wśród biedoty wdowa ląduje po prostu na bruku. Jedynym ratunkiem dla niej to zostać ”kobietą z miską”. Taka kobieta chodzi po mieście i szuka zarobku. W misce na głowie może coś przenieść. Najczęściej w ten sposób wynosi śmieci, lub zbiera do niej krowie odchody, które się suszy na opał, ale wielokrotnie widziałem takie kobiety wynoszące w miskach ziemię z wykopu, lub asfalt do naprawy dziur na drodze. To już te lepsze fuchy, można zarabiać cały dzień.
Varanasi. Dzielnica slumsów. Przed zrobieniem takiego zdjęcia trzeba obadać drogę ewakuacji (biegiem).
Kobieta najpierw jest głównie obciążeniem dla rodziców. Trzeba ją wykarmić, wychować, wykształcić, a później jeszcze zapłacić rodzinie męża potężny posag i… córka znika z rodziny. A później jest najpierw drogim prezentem dla rodziny męża (posag i siła robocza), a w końcu kłopotem, gdy jest chora lub stara. Bilans? Kobieta to głównie kłopot i koszty, mężczyzna zupełnie co innego, same pożytki. Więc kto tu mówi o równości? Tylko konstytucja i „wykształciuchy”, jak by powiedział klasyk.
Z tego wszystkiego wynika niski status społeczny kobiet, połączony z obyczajową hipokryzją. Werbalnie głosi się szacunek do kobiety, która jest dla obcych nietykalna, rodzina jest matriarchalna. Kobiety nie wolno nawet dotknąć ręką na ulicy. Swego czasu, gdy na ulicy w Delhi wziąłem dziewczynę, Polkę, za rękę, poleciały w naszą stronę kamienie. Bo tak już jest, czym większy purytanizm werbalny, tym większe zakłamanie. Zupełnie jak w Polsce: czym więcej „odnowy moralnej” w hasłach, tym większe chamstwo w praktyce.
A co do samej przemocy seksualnej, to wynika ona jeszcze z czego innego. Z zakłamania i purytanizmu. Purytanizm to traki pomysł na życie, że jeśli pozbawi się człowieka wszystkich przyjemności, to będzie szczęśliwy. To nie jest tylko indyjski wynalazek, katolicki też (patrz: ksiądz Oko jemu podobni). W Indiach jest tak, że obyczaj, czy to hinduistyczny, czy to islamski, surowo zabrania wszelkich seksów pozamałżeńskich, a w skrajnej postaci nawet spotkań bez publiki. Gdy rozmawia się z przygodnie spotkanymi Hindusami lub Sikhami, bardzo często pada pytanie: „czy w Polsce jest swoboda seksualna”. Po prostu widać, jak ich ten temat intryguje, jak bardzo ten purytanizm obyczajowy im ciąży. Nie mówię już o islamie, którego też w Indiach jest sporo. Tam kobieta nie ma duszy, jest rzeczą i już, a spotkania pozamałżeńskie, nawet platoniczne, to przestępstwo „zina”, za które, raczej nie w Indiach, ale już w sąsiednim Pakistanie, można zostać ukamienowanym.
To jest sedno problemu. Dorosły facet, który nigdy nie miał kobiety, po prostu fiksuje (co widać po niektórych naszych politykach). Byłem w bardzo wielu krajach, ale nigdzie na świecie, w rozmowach między mężczyznami nie widziałem takiego erotomaństwa, jak wśród ortodoksyjnych islamistów. Z Hindusami zmuszanymi obyczajem do podobnego postu, jest nie inaczej. Hormony buzują, a tradycja i otoczenie zabrania. Dlatego twierdzę, że problem jest kulturowy i szalenie trudny do pokonania. To nie zadanie dla policji, tylko dla elit i polityków. I to jest problem na długie lata edukacji, reform, kampanii społecznych.
Indie dokonały gigantycznego postępu. Dawno zniesiono system kastowy, dawno nie ma głodu, po ulicach miast jeżdżą już mercedesy i toyoty, ale są i relikty dawnej rzeczywistości, takie ogony cywilizacji, które będą się ciągnąć jeszcze bardzo długo.
Agra. Młodzi i wykształceni nie mają już zamiaru pytać rodziny o zgodę na małżeństwo.
Bardzo łatwo jest z Polski głosić recepty, trudniej to zrobić. Indie to kraj demokratyczny. Władza musi się liczyć ze społeczeństwem. Partia, która by z dnia na dzień zaczęła zwalczać tradycyjny model rodziny, po prostu straci władzę i nic nie zrobi. Zresztą sami widzimy jak trudno jest w naszym kraju cokolwiek zmienić w kwestiach rodziny, obyczaju, małżeństwa. A nasze problemy w tym zakresie to pestka, bułka z masłem.
I na sam koniec chcę się odnieść do paru wygłoszonych w mediach komentarzy. „Indie to kraj strasznie niebezpieczny” – powiedziała jedna z pań od tego filmu. Kompletna bzdura. Indie są jednym z najbezpieczniejszych krajów w Azji. Oczywiście trzeba przestrzegać pewnych reguł, nie włazić obwieszony aparatami między slumsy, nie wymachiwać pieniędzmi, nie nosić portfela w tylnej kieszeni albo w plecaku. Byłem w Indiach 12 razy, za każdym razem dość długo, od miesiąca do kilku. Łaziłem sam po nocy i jeździłem rikszą, po Delhi, Kalkucie, Bombaju, podróżowałem pociągami w drugiej klasie i rejsowymi autobusami (60 miejsc na dachu). I nic mi się w tym kraju nie stało. Oczywiście, fotografując w slumsach skrajnej nędzy trzeba najpierw obadać drogę ucieczki, ale zwykły turysta w ogóle w takie miejsca nie dociera. W Polsce też są miejsca, po których nie należy się plątać po nocy, że wspomnę ulicę Brzeską w Warszawie lub Bałuty w Łodzi. W każdym kraju są takie miejsca.
Drugi tekst, to teza, że „mówi się o łamaniu praw człowieka w Chinach, a dopiero w Indiach jest naprawdę źle”. Banialuka kompletna, kto to wymyślił? Indie to wolny demokratyczny kraj. Ma swoje problemy, ale nie ma w nim obozów koncentracyjnych, wojsko nie masakruje pokojowych demonstracji i nie zabija się ponad dwóch tysięcy ludzi w ramach przygotowań do olimpiady. Gwałtów w Indiach dokonują przestępcy, a nie policja w ramach tortur.
Jeżeli naprawdę chcemy społeczeństwu Indii pomóc, to nie straszmy tym krajem turystów i nie plećmy bzdur, że turystki się tam gwałci, bo jak na razie znacznie więcej napaści seksualnych na turystki było we Włoszech i we Francji (że o Egipcie nie wspomnę). A przecież powszechnie nie uważamy tych krajów za niebezpieczne.
W tekście zdjęcia autora.
Wielu moich pracownikow jest z Indii. Wszyscy process engineers, ale tez production operators. Ciekawie jest obserwowac te zdarzenie cywilizacji. Kanadyjska firma z mowieniem sobie po imieniu bez wzgledu na stanowisko i wiek, z kastowym system hindusow. Process engineer ma problem z otwarciem szafy sterowniczej i zada pomocnika, a ja reaguje jakbym mial do czynienia z idiota. Nie rozumiem, ze on nie moze wykonac zadnej pracy fizycznej na oczach tego pochodzacego z nizszej kasty pracownika. Lata temy kiedy jeszcze bylismy mali, moj szef i wlasciciel firmy czesto w weekend pracowal w swoim biurze. Przychodzil wtedy do mnie na produkcje i mowil – jakbys mial jakies problem nie dzwon po maintenaces, moze ja ci bede mogl pomoc. Takie fajne obrazki z zycia.
Lubię kiedy dziennikarz pokazuje “dziennikarski pazur” i pisze o wszystkim zgodnie ze swoimi doświadczeniami no i z sensem.
Panie Krzysztofie, więcej takich tekstów, proszę.
Bardzo ciekawe. Gratuluję tekstu. To, co mnie zastanawia, to wegetarianizm w Indiach. Jak on wpływa na zachowania ludzkie?