Ewa Karbowska: Tamte dwa czerwce… I ten jeden3 min czytania

4-CZERWCA-2016-12016-06-06. 

Radomski czerwiec 1976, i jego skutki w postaci bicia niepokornych na tzw. “ścieżkach zdrowia”, oczywiście pamiętam. Ale jedynie z poziomu percepcji nieco egzaltowanej wtedy szesnastolatki. Do której, do Warszawy, dochodziły na ten temat jakieś przecieki.

Nie zapomnę też swego wkurzenia i bezradności tamtego czasu. Pierwsze wynikało ze zwykłej przyzwoitości. A ta druga z poczucia, że w ogóle, jak większość, niewiele mogę pod komunistycznym butem, poza tym, jako osoba od urodzenia w znacznym stopniu niepełnosprawna ruchowo, do przemieszczania się potrzebująca pomocy osób trzecich, mogę jeszcze mniej. Ale — zaciskając zęby — mówiłam sobie NIE DARUJĘ SK-SYNOM. Nie wiedziałam jeszcze jak, ale, że nie daruję, byłam pewna.

Krótko potem, jesienią 1977, pojawił się w moim życiu Krzysiek. Dziś znany ogółowi jako Krzysztof Łoziński — pomysłodawca i jeden z liderów KOD, wtedy był dla mnie — wbrew mojej ułomnej fizyczności — nauczycielem wschodnich sztuk walki, ale przede wszystkim kimś prowadzącym ku PRZYZWOITOŚCI, takiej mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. To On uświadomił mi, i całkiem sporej grupie swoich uczniów, że tak naprawdę nie istnieją przeszkody — jakiejkolwiek natury — w obliczu których nie można pozostać prawym człowiekiem. On pokazał, także na własnym przykładzie — człowieka represjonowanego już w marcu 1968, że powiedzenie CHCIEĆ TO MÓC ma sens.

Od tej pory nic już nie było takie samo jak przedtem. Aktów wielkiego bohaterstwa wprawdzie za sobą nie mam, bo kalectwo ograniczało jednak fizyczne możliwości, ale redagowanie i wcale nie tak banalnie prosty kolportaż antyreżimowych ulotek, trafiał się nie raz. Żaden wielki wyczyn, ale upór i światełko nadziei… na normalność, na wolność.

Obrady okrągłego stołu oglądałam z wypiekami nadziei na twarzy. Stale konsultując to co widzę i słyszę z kolegami — jakoś tak się wtedy stało, że głównie historykami i psychologami. Co oczywiście nie musi, ale może być dla tamtego czasu symptomatyczne.

Do dziś mam absolutne przekonanie, że w tamtych warunkach i w konfrontacji z tamtym przeciwnikiem, nie można było zrobić więcej niż zrobiono. I jak słucham tych wszystkich mądrali, którzy dziś wiedzą lepiej robi mi się niedobrze.

Tak doturlaliśmy się do CZERWCA 1989, do kontraktowych wyborów. Jeszcze dzisiaj mam wilgotne oczy, gdy przypomnę sobie tamto, czynione na wyścigi, sprawdzanie wyników i sytuację, w której 35% oznaczało, de facto, całą SETKĘ.

Dlatego nie pozwolę, aby w roku 2016 jeden facet, podpierany przez grupę klakierów, a o ile mówiący prawdę, to z reguły przez pomyłkę lub w wyniku nieuwagi, człowiek który o 13. grudnia 1981 może jedynie powiedzieć: BYŁO PASKUDNIE/ WSTAŁEM W POŁUDNIE, postponował nasze ŚWIĘTO WOLNOŚCI 4. CZERWCA. Ja kaleka, od zawsze o kulach lub na wózku, mówię NON POSSUMUS, panie prezesie.

Ewa Karbowska