2016-07-02.
Musiałem przerwać lekturę kupionej książki i powrócić do lektury poematu, który zamierzałem przeczytać prawie sześćdziesiąt lat temu, a czego wówczas nie zrobiłem, bo nie wydawało mi się to aż tak bardzo ważne. Pierwszy rozdział książki Matta Ridley’a The Evolution of Everything: How New Ideas Emerge, rozpoczyna się cytatem z De Rerum Natura Lukrecjusza i jest poświęcony herezji rzymskiego poety i pytaniu jak bardzo ta herezja okazała się istotna dla rozwoju nauki i racjonalizmu. Oczywiście słyszałem w szkole o Lukrecjuszu i intrygowały mnie fragmenty jego słynnego poematu, ale widać nie dość, żeby wybrać się do biblioteki.
W przywołanym przez Ridleya cytacie Lukrecjusz stwierdza, że natura nie ma panów, jest wolna, wszystko robi sama, zaś bogowie nie odgrywają tu żadnej roli. Jest to punkt wyjścia, przestawienie zwrotnicy, dzięki czemu pociąg naszego poznania może wjechać na właściwy tor. Ridley zaczyna swoją opowieść od idei „niebiańskiego haka”, czyli czegoś, na czym można by zawiesić przedmiot na niebie. Pojęcie związane jest z anegdotą o pilocie, któremu podczas pierwszej wojny światowej polecono, żeby pozostał w tym samym miejscu przez najbliższą godzinę. Odpowiedział, że niestety, nie ma niebiańskiego haka. Amerykański filozof Daniel Dennett zakochał się w tym pojęciu i używał go wiele razy w swoich krytykach inteligentnego projektu.
Historia zachodniej myśli, pisze Ridley, jest zdominowana przez ideę „niebiańskiego haka”, przez koncepcję planu i stworzenia. Gromady filozofów starożytnych i nowożytnych kreśliły wizje kosmosu, porządku społecznego i moralnego oparte na intencjonalności i celowości. Ten drugi, naturalistyczny, nurt był zawsze słaby i ustawicznie się załamywał. Jego prekursorem był Epikur, ale wiemy o nim mało, prócz tego, że sądził, iż wszystko rozwija się spontanicznie i bez udziału sił nadprzyrodzonych.
Ponieważ pisma Epikura zaginęły (lub zostały celowo zniszczone), informacje o jego ideach mamy z drugiej ręki i dość szczątkowe (nadal jednak bardziej wiarogodne niż opowieści o takim Abrahamie). Dopiero w trzysta lat po jego śmierci (czyli między sto a dwieście lat przed pisaniem Nowego Testamentu) Titus Lukrecjusz, który zmarł około 49 roku przed naszą erą, odrzucił wszelką magię, mistycyzm, przesądy i religijne mity, otwierając bramę dla empiryzmu.
Matt Ridley odwołuje się do wydanej w 2011 roku książki amerykańskiego historyka, Stephena Greenblatta The Swerve: How the World Became Modern, w której autor analizuje jak bardzo Lukrecjusz antycypował nowoczesną fizykę, twierdząc, że wszystko jest zbudowane z kombinacji niewidzialnych cząsteczek poruszających się w pustce. Kosmos nie ma stwórcy, opatrzność jest fantazją. Istnienie nie ma celu, natura polega na przypadku. W pewnym sensie Lurecjusz odgadywał mechanizm darwinowskiej ewolucji, sugerując, że natura bezładnie eksperymentuje, a zwierzęta, które się przystosowują i rozmnażają zwyciężają. Podobnie jak współcześni ateiści, twierdził, że dusza umiera, nie ma żadnego życia pozagrobowego.
Przygoda z książką Greenblatta uświadomiła Ridleyowi, iż nawet o tym nie wiedząc od dawna był lukrecjańskim epikurejczykiem. Nie wiem, czy słusznie jest wściekły na swoich nauczycieli za to, że karmili go na przemian kiepską prozą Nowego Testamentu i Juliusza Cesara, zamiast dostarczyć solidnej strawy o naturze wszechrzeczy. Kto wie, może do Lukrecjusza trzeba dojrzeć i spotkanie z nim na starość okazuje się spotkaniem starego znajomego, którego poznawaliśmy wcześniej przez jego otwartych i ukrytych wielbicieli. Wśród polskich autorów najwyraźniej widać wpływ tego poematu na Staszica i Kościuszkę.
W czasach Renesansu, a potem Oświecenia rewolucja naukowa w niemałym stopniu wspierała się na ludziach, którzy bezpośrednio lub pośrednio wiele Lukrecjuszowi zawdzięczali. Giordano Bruno przed pójściem na stos cytował Lukrecjusza, atomizm był jednych z grzechów Galileusza obok kopernikańskiego heliocentryzmu, Isaac Newton zapoznał się z ideami Lukrecjusza, kiedy jako student czytał książkę Waltera Charletona, i jak pisze Ridley, prowadziło to do rezygnacji z idei niebiańskiego haka (co nie przeszkadzało mu w religianctwie na innym poziomie).
Poemat Lukrecjusza cieszył się popularnością na początku naszej ery, sporadycznie był cytowany w kolejnych stuleciach, ale w początkach XV wieku nikt nie widział kompletnego egzemplarza od tysiąca lat. Dlaczego? Niechęć do przesądów, atomizm i ateizm nie pozwalały na pogodzenie go z chrześcijaństwem. Jego pochwała przyjemności i obrzydzenie do cierpienia, to dodatkowe grzechy główne kwalifikujące jego dzieło na stos. Platona i Arystotelesa można było obłaskawić, Lukrecjusza w żaden sposób. Święty Hieronim pisał o Lukrecjuszu nazywając go pijącym oszałamiające mikstury lunatykiem, który popełnił samobójstwo (okoliczności nagłej śmierci Lukrecjusza nie są znane). Nic dziwnego, że kopie poematu lądowały w najciemniejszych zakątkach bibliotek, a często były niszczone.
Niespodziewanie w 1417 roku papieski sekretarz, Gian Francesco Poggio Bracciolini, poszukiwacz białych kruków, natrafił na egzemplarz poematu Lukrecjusza w jakimś zakonie w środkowych Niemczech. Świątobliwy mąż chyba nie był tak bardzo świątobliwy, bo natychmiast kazał sporządzić kopię, którą przesłał do swojego przyjaciela Niccolo Niccoli, który zorganizował kolejnych 50 kopii, a w 1473 poemat został wydrukowany i zaczął silnie wpływać na umysły w całej Europie.
Kończąc pierwszy rozdział Matt Ridley pisze, że Oświecenie objęło ideę, iż można wyjaśnić zjawiska astronomii, biologii, społeczeństwa bez odwoływania się do inteligentnego projektu. Kopernik, Galileusz, Spinoza i Newton zrobili pierwsze ostrożne kroki odchodząc od myślenia od nieba ku ziemi, czyli uciekając od niebiańskiego haka. Potem w miarę gromadzenie wiedzy opartej na eksperymentach Lock, Monteskiusz, Wolter, Diderot, Hume, Smith, Franklin, Jefferson, Darwin i Wallace i inni, jeden po drugim popełniali tę samą herezję przeciw idei boskiego planu. Wyjaśnienia naturalne zaczęły wypierać wyjaśnienia teologiczne.
Kiedy zobaczyłem, że kolejny rozdział, o ewolucji moralności, zaczyna się od kolejnego cytatu z poematu Lukrecjusza, przerwałem lekturę Ridley’a i otworzyłem O naturze wszechrzeczy.
Poemat zaczyna się od pokłonu dla bogini: „Rzymian pramatko, Wenus! Bogów i ludzi kochanko…” Pierwsza strona nie zapowiada bezbożnego gniewu. Czy jest literacką zabawą, czy unikiem? Jeśli tym drugim, to raczej rytualnym. Niebawem bowiem docieramy do informacji, że jest to list do przyjaciela, by zgłębił naturę niebios i bogów.
Zdumiewa intuicja o prawach natury, intuicja, bo nagromadzona wiedza była skromna, ograniczona do powierzchownych obserwacji. Te obserwacje były gromadzone i dostępne w czasach biblijnych, a ich odrzucenie było konsekwencją zawierzenia wyjaśnieniom uproszczonym, opartym na intencjonalności wszystkiego. Odrzucenie religii otwierało oczy. Lukrecjusz jest Panem Cogito. Nie może nic powstać z niczego, bogowie niczego nie tworzą, gdyby się rzeczy rodziły z niczego, to każde istnienie mogłoby powstać bez nasienia. Ludzki strach krzyczy jednak, domaga się objawienia, kiedy ludzie rzeczy nie rozumieją „zaraz ich sprawstwo przypisują bogom”. Jednak cudów nie widzimy, wszystko ma początek i koniec bez woli bogów i bez ich udziału. Ryby nie wypełzają z ziemi, owoce nie pojawiają się bez nasienia. Gdyby było inaczej, nie w zarodkach byłaby płodność.Teraz, Memmiado, uszy i bystry rozum podaj,
Zapomnij trosk codziennych przy wiernej prawdy wywodach,
Z czego, z jakiego tworzywa rodzi przyrody potęga,
Jak je żywi, rozwija, w co je po śmierci rozprzęga.
To, skąd się wszystko bierze i dokąd znowu wraca,
Zwykliśmy w naszym wykładzie materią zwać, lub inaczej:
Rzeczy ciałkami rodnemi, albo też miano im dawać
Ciałek pierwszych, bo wszystko z nich naprzód musi powstawać.
Gdy przed oczyma ludzi życie, z wolności wyzute,
Leżało w błoto wdeptane ciężkim religii butem,
Która nad ziemię ciemną i ponad niebo niewidne
Raziła strachem śmiertelnych tocząc swój łeb ohydny,
Pierwszy Epikur, Greczyn, trwogą nie splamił twarzy,
Podniósł zuchwałe oczy, do walki stanąć się ważył.
Oczywiście motywem przewodnim jest atomizm, idea cząsteczek najmniejszych:
Docieranie do prawdy o naturze wszechrzeczy wymaga zerwania religijnych więzi, zadania kłamu bogom, pójścia drogą lekarza podającego gorzkie lekarstwo. Kpi Lukrecjusz bezlitośnie z ludzi wybierających ignorancję i prawiących przemądrzale, że ziemia nie mogła by tak bez woli bogów, zgodnie z ludzkimi potrzebami, zmieniać pór roku, rodzić zboża i kierować słodką siłą, która rozkrzewia ludzką miłość.Tylko ich ruch jest inny i inny kształt położeń.
Oto w mych własnych wierszach odnajdziesz, przyjacielu,
Wiele jednakich liter, wspólnych wyrazom wielu,
Przyznasz jednak, że słowa i każdy z nich heksametr
Ma inny dźwięk, treść inną, znaczenie nie to samo –
Tyle potrafi zdziałać zmiana układu liter,
ale zarodki rzeczy są bardziej rozmaite,
Z nich nieskończone powstaje bogactwo form materii.
Nie boskiej jest świat nasz skutkiem pracy i nie stworzył go żaden cud – mówi poeta, gdyż nawet gdyby wątpił w prawa natury i ruch odwieczny, to przekonywało by go o tym zarówno urządzenie nieba, jak i wiele innych racji. Szansą jest wydarcie bogom potęgi, co pozwoli na pójście własną drogą i przezwyciężenie konieczności.Która przez czar Wenery, w cieniu samotną godziną,
Łączy spragnione pary, by rodzaj ludzki nie zginął.
Kiedy tak sobie roją, że wszystkim bogi rządzą,
Widać, że jak najdalej od źródła prawdy błądzą.
Ci z nas, którzy przedzierali się przez „Ród ludzki” Staszica widzą nagle, gdzie Staszic czytając Lukrecjusza zatrzymał wzrok na dłużej,:
Staszic zrzucił sutannę, ale zachował ostrożność, jego ukłony pod adresem religii nie są tylko rytualne, chociaż uważny czytelnik bez trudu może zauważyć jak chytrze osobowego boga zstępuje naturą. Lukrecjusz nie owija niczego w bawełnę, wali prosto z mostu:…ma ziemia ciałka, przez które żywi strawą
Rodzaj ludzki i wszystkim zwierzętom pól i lasów
Dostarcza legowiska i paszy z swych zapasów.
Dlatego też jedną, co żywi nas i rodzi,
co nam na sobie daje rozwijać się i płodzi,
Ją jedną, równie świętą zwierzętom, ludziom, bogom,
Wszystkie stworzenia żywe Matką nazywać mogą.
Ludzkie plemię, powiada Lukrecjusz, jest na bajki bardzo łase. Strach każe ludziom budować ołtarze, rzeźbić posagi, wierzyć, że wszystko dzieje się za sprawą bogów, dziwią się jak to być może, by niebem nikt nie władał. Ale nie powinniśmy się dawać oślepiać religijnym zabobonom. Nie bójmy się, że giganci myśli poniosą jakąś straszną karę. Opowieści o stworzeniu wszystkiego przez bogów to bujda na resorach. Skąd niby bogowie wzięli model wszystkich rzeczy, jak mogli przewidywać i znać przed czasem ludzi, co mają tworzyć. To natura tkwiąca w zarodkach odtwarza życie, tworzy nowe kształty, zmienia materię jedną w drugą.Piękne to są przenośnie, zasady znakomite,
Ale dalekie od prawdy i zawsze zostaną mitem.
Taka już jest i musi być natura wszystkich bogów,
Że obca dla spraw ludzkich, wzniesiona ponad ogół.
Używa w pełnej ciszy nieśmiertelnego bytu.
Wolna od bólów naszych w przestrzeni górnych błękitów,
Własną potęgą można, na nas nie pragnie polegać
I ani modłów nie słucha, ani bluźnierstwa dostrzega.
Ziemia już zwłaszcza sama niczego nie odczuwa.
Że zaś mnóstwo zarodków zawiera, tedy uważ,
Jaką na światło wydaje mnogość rzeczy i stworzeń.
Jeśli kto mianem Neptuna nazywać zechce morze,
Zboże chrzcić mianem Cerery, Bachusem wino zastąpić,
Skoro na nazwę właściwą przyzwyczajenia skąpi,
Niech już nazywa sobie krąg ziemski Bogów Macierzą
Byle, kultu słów pustych przeciw prawdzie nie szerząc,
Ducha nie skalał ohydnym religii zabobonem.
Natura jest ułomna, zmieniamy ją naszą pracą, dostosowując do naszych potrzeb. Jednak strach, modlitwy, wróżby, krwawe ofiary powstrzymują nas przed poznawaniem natury.
Kiedy dotarłem do końca przerwanego śmiercią poety poematu zrozumiałem, jak bardzo stał się ważny dla Matta Ridleya, piszącego książkę o ewolucji wszystkiego, w której nie tylko usuwa z rozumowania niebiański hak, ale i kwestionuje doniosłość rewolucyjnych planów i wielkich wizji i przywraca godność temu, co umyka z pola widzenia – stopniowej ewolucji kosmosu, życia, społeczeństwa, moralności, kultury, gospodarki, techniki, ale również religii.Biedny, biedny ród ludzki, co bogom przypisywał
Takie czyny niezwykłe, tak straszne zagniewania!
Jakąż mękę dla siebie, jakie rany dla nas,
Ileż łez pokoleniom niepotrzebnie przydał!
Bo czyliż to nabożność, kiedy świętoszka widać
Wciąż przy kamieniu ofiarnym, wciąż przy dymiących ołtarzach,
Jak wyciągnięte ku niebu ręce błagalnie obnaża
Przed posągami bogów, jak na ołtarzu miesza
Krew ofiarną bydlęcą, jak ciągle wota wiesza?
Lepiej umieć spoglądać na świat z duszą spokojną.
Wiem, będę się z nim miejscami spierał, ale znając wcześniejsze książki Matta Ridleya wiem również jak ewoluował. Wracam teraz do przerwanej lektury z uczuciem wdzięczności, że zmusił mnie do sięgnięcia najpierw do Lukrecjusza.
Korzystałem z tekstu „O naturze wszystkiego” w przekładzie Edwarda Szymańskiego z 1957 roku (wydanie komputerowe)
Andrzej Koraszewski
Warto zwrócić uwagę na pewne rozróżnienie, Lukrecjusz w istocie wierzył w istnienie bogów, wywodził jednak, że z samej ich natury wynika, że nie mogą zajmować się poczynaniami ludzi. Napisał “fałszywe wierzenia i obrzędy w sposób nieuchronny ściągają na nas zło” (za cytowaną książką Stephena Greenblatta) a to istotnie ciekawa intuicja już pięćdziesiąt kilka lat przed naszą erą.., żeby nie popadać tu w zbędne dyskusje wobec tego co w naszej historii nastąpiło potem nazwijmy sobie to zło jeśli tylko stratą czasu wobec, jak pisał, obojętności bogów. Wprawdzie odmawiał istnienia nie materialnych duchów w rodzaju demonów, geniuszy, satyrów itp., jednak coś by mogło być na rzeczy: ” jeśli masz ochotę odwiedzać świątynie, to nic ci się nie stanie pod warunkiem, że będziesz oglądał wizerunki bogów w pokoju i pogodzie ducha” (6,78).
George Santayana z Harvardu nazwał jego teorię – ciągłej mutacji form złożonych z niezniszczalnych substancji, najwybitniejszą koncepcją ludzkości. Santayana, ateista i sceptyk, ostatnie dziesięć lat spędził w klasztorze. Ciekawe jest podejście Lukrecjusza do duszy, jako złożonej z maleńkich cząstek ukrytych w zakamarkach ciała, o wiele za małych by można je było odnaleźć, w chwili śmierci miała się rozpływać: “podobnie bukiet uleci z wina lub miły zapach z pachnidła rozprószy się w powietrzu” (3,221-222).
Lukrecjusz miał potem oczywiście istotnie pod górkę przede wszystkim za konsekwencje i logikę w odnoszeniu się do świata materii, nie odbierajmy jednak przy tym boskości jego Wenus, (1,1-9):
Rzymian pramatko, Wenus! Bogów i ludzi kochanko,
Która wprowadzasz na niebo gwiazd migotliwe kaganki,
Drogę znaczysz żeglarzom i żyzną rozjaśniasz niwę,
I sama dając początek wszystkiemu co w świecie żywe,
Boskie, słoneczne światło każesz źrenicom ujrzeć.
Przed tobą, tobą, bogini, uchodzą wiatry i burze,
Tobie przemyślna ziemia pod stopy kwiaty rozściela,
Do ciebie wód błękitnymi śmieje się gładki ocean.
Do ciebie niebo pogodne szatą świetlistą się stroi.
Nawet jeżeli nie możemy jej zapytać czy istnieje, pozostawałaby nadzieja, że być może.
Z tą wiarą autorów ornamentalnie ją deklarujących w miejscach, gdzie ateizm jest zbrodnią, to troszkę na dwoje babka wróżyła. Współczesny filozof egipski na pytanie, czy jest ateistą odpowiada z uśmiechem, że “filozofów lubi się oskarżać o ateizm”, możemy to uznać za deklarację wiary lub zgoła przeciwnie, zależy od predyspozycji. Spierać się nie będę, ale mam niejasne przeczucie, że Macierz Bogów widziała więcej ateistów, niż tych, którzy się do tego całkiem jednoznacznie przyznawali. Podejrzewam, że mocniejsze jest tu stwierdzenie: “Piękne to są przenośnie, zasady znakomite,
Ale dalekie od prawdy i zawsze zostaną mitem.” Zaś mit można uznać za rzecz ważniejszą niż dociekanie prawdy już to biorąc pod uwagę ludzkie potrzeby, już to względy osobistego bezpieczeństwa. Czasem obserwujemy ostrożny kompromis. Wówczas jedni mają nadzieję, że tak, a inni, że zgoła odwrotnie. Tak, czy inaczej, fascynujące.
Zawsze znajdzie się jakiś PK – co będzie miał Nadzieję i słowa Lukrecjusza przerobi na smród kadzidła. Przecież PK Wie, że w istocie Lukrecjusz wierzył w Bobrów. I tylko jaja sobie robił.
dziękuję
nie ma za co….:-)
Zainteresowanym zwracam uwage, ze piekna opowiesc Stephena Greenblatta o recepcji Lukrecjusza jest dostepna rowniez w polskim tlumaczeniu “Zwrot. Jak sie zaczal renesans?” W istocie to fascynujaca lektura i pewnie kazdy do swojemy do Lukrecjusza dorasta badz sie od niego oddala. Bo przeciez zdarzaja sie przypadki poznych milosci do mitologii jak na to wskazuje przyklad Leszka Kolakowskiego.