2016-12-17.
Do dobrego tonu należy wysławianie się jak byle cioł. Mało kto się temu sprzeciwia. Większość zaproszonych choćby do telewizyjnego studia nie odważa się na poprawne mówienie. A nie odważa, bo nie chcą wyjść na zrzędliwych moralistów.
1
Ostatnio przygnębiają mnie rozmaitego autoramentu obyczajowe niefarty, upadki i złachmycenia. Postanowiłem więc pójść po rozum do głowy i zastanowić się, co się z nami porobiło, że niegdysiejsza subtelność, wrażliwość czy umiar w wypowiedziach zostały zastąpione przeszczekiwaniem rozmówcy i wulgaryzmami uniemożliwiającymi porozumienie.
Że zaś chodzenie po rozum pochłania mi coraz więcej czasu, dopiero po godzinie intensywnych medytacji doszedłem do wniosku, iż nie ma wyjścia: musimy ponownie nauczyć się używania rozsądku w mowie, piśmie i na ambonie.
2
Jak dotąd, wydawało mi się, że piszę po polsku, czytam po polsku, kapuję po polsku. Ale tylko mi się tak wydawało, gdyż kiedy rozkraczył się mój komputer, a niektóre jego funkcje zrobiły sobie przerwę w działaniu, zmartwiałem ze strachu. Zatem co rychlej sięgnąłem po pomoc angielskiego odpowiednika profesora Miodka.
Tenże wirtualny jegomość, translator, tłumacz, miglanc-poliglota, wyjaśnił mi na wstępie, że zaprogramowano go w celu uproszczenia kontaktu na linii fachowiec – profan. Poinformował, że dobrze trafiłem, bo ma prawo jazdy na komputerze i zamontowano mu ratunkową opcję dla głąbów. W ramach pocieszenia dodał że poprowadzi mnie ciemną doliną techniki.
Na dobry początek oznajmił, że jestem niewąski tuman, osioł, zgred i nie powinienem reperować urządzeń wymagających inteligencji, powiedział to zaś w potłuczonym żargonie informatyków. Dorzucił, że komputer jest urządzeniem delikatnym i zanim zacznę korzystać z jego usług, należałoby, abym posiadł wiedzę o dynksach i wihajstrach wbudowanych mu w pępek.
Przy okazji nadmienił, że jak jeszcze raz ośmielę się grzebać mu we flakach, zabierze się za reset mojej cielesnej powłoki, co zapachniało mi groźbą karalną.
Po tej reprymendzie wyjechał z propozycją, bym przestał udawać greka i samodzielnie zapoznał się ze wskazówkami na temat przywracania komputera do pionu, a jak mi nie wyjdzie z naprawą, bym udał się z rzęchem do serwisu.
Na ogół jest ze mnie posłuszny gapa, toteż wziąłem się za sylabizowanie. Lecz podczas czytania owych instrukcji wyszło mi, że polskiego nie znam, a co znam, to są same ersatze i językowe fidrygałki. Tak więc moja polszczyzna podwinęła ogon, stuliła uszy i padła na grzbiet, ponieważ uzmysłowiłem sobie, że bez dekodera nie wydolę ugryźć wzmiankowanych zaleceń. A nie dam rady, gdyż są podobnie zrozumiałe, jak nasze ustawy podatkowe; hermetyczne, skonstruowane po to, by zrozumiał je tylko ten, co je ułożył.
Konkluzja: żeby samemu wykonać w komputerze cokolwiek z napraw, trzeba mieć co najmniej doktorat z naiwności.
3
Zamorskie języki z powodzeniem zagnieździły się w umysłach Polaków. Dopadły nas makaronizmy, germanizmy, rusycyzmy, francuskie zapożyczenia. Stały się naszą integralną częścią; weszły nam w generalny mózg razem z całym dobrodziejstwem inwentarza. Rzutują na pokaleczoną poetykę naszych wypowiedzi. Jednakże bądźmy sprawiedliwi: nie tylko myśmy epigoni.
4
Dzisiaj na całym świecie pojawiła się nowa moda na zachwyty i przeproszenia po amerykańsku; anglojęzyczne łamańce – wow lub sorry, śmigają bez przeszkód. Panoszą się po miedzach z płaczącymi wierzbami, trafiają do igloo, gnieżdżą na pustkowiach Bliskiego Wschodu. Docierają do krain turbanów, meczetów i dromaderów. Znalazły też przytulisko na Antarktydzie.
Mówiąc krótko, są powszechne. A jeszcze krócej: wszystkie nacje zaakceptowały ją bez oporu. Pogodziły się, że jest to język międzynarodowy, uniwersalny. Wspólny jak zatrute powietrze. Afryka i Europa, uległy owej manierze i nie ma przed nią ucieczki; czy to w Chinach, czy na wyspach Olaboga, w lada zakątku planety znajduje się Zulus z Grenlandii szwargoczący po globalnemu.
5
Do dobrego tonu należy wysławianie się jak byle cioł. Mało kto się temu sprzeciwia. Większość zaproszonych choćby do telewizyjnego studia nie odważa się na poprawne mówienie. A nie odważa, bo nie chcą wyjść na zrzędliwych moralistów.
Słowa używane niegdyś w środowisku spelunkowym, zawędrowały na salony z parweniuszowską kulturą. Wzięły się z przekonania, że jak przeklinasz, to jesteś wiarogodny, bardziej szczery, otwarty, na luzie. Równy chłop lub wyzwolona baba. Swojska dusza.
Mówią tak politycy, mówią ich dworzanie. Zwyczaj ten nie oszczędził artystów, ludzi pióra i kałamarza. Kto żyw, sobaczy na cały regulator. W celu usprawiedliwienia bzdurzy się wtedy: karczemny język jest dla ludzi i ma swoje zastosowania w lepszej komunikacji.
Wszystko to racja: dla ludzi. Bluzganie, dosadność, ekspresja przekazu, plebejskie narracje, są to metody dopuszczalne w trakcie opowiadania kawału. Lecz zastosowanie mają tylko tam: dowcipy bezmięsne stają się niezjadliwe. W pozostałych anturażach są zaledwie zastępczą formą elokwencji. Snobistycznym tańcem na rurze.
6
Dzień rozpoczynam od czytania najświeższych wiadomości. Mówię o tym nie dlatego, by się chwalić tą skomplikowaną umiejętnością, tylko by podkreślić fakt, że lubię być poinformowany. By orientować się w piszczącej trawie.
Tak i ostatnio przylepił mi się do oka news Rady Języka Polskiego. Dokonała ona spodziewanej oceny podstawy programowej przyrządzonej przez Ministerstwo Edukacji Narodowej.
Ocena jest bez sensu, bo trafna. Bo nikt z MEN-u nie przejmie się raportem językoznawców. Ludzi, których nie warto słuchać, gdyż ciąży na nich śmiertelny grzech: są fachowcami. Profesjonalistami z prawdziwego zdarzenia. Dlatego mam nieprzyjemność twierdzić, że będzie wdrożony bez względu na zarzuty zwarte we wspomnianym dokumencie. Pomimo błędów, stylistycznych przewrotek i nieporadności, jakich jest w nim bez liku.
Programy szkolne układa się latami. Nie można ich montować naprędce. W garażu, na drągu i w przeciągu, czyli bez jakichkolwiek konsultacji z nauczycielami.
Tak się zdenerwowałem tym raportem, że zamiast pigułki na uspokojenie, udzieliłem sobie okolicznościowego urlopu od szmacianych frasunków.
Efekt? Jest połowiczny: już nie bulwersuje mnie wypieranie nauki przez politykierów. Przestało mnie dziwić siłowe wprowadzanie do szkolnych programów zaleceń partyjnych. Nadal jednak przerażają mnie przyszłe skutki owych dydaktycznych posunięć. Wpływ na wykastrowany poziom kształcenia młodzieży.
Martwi mnie uporczywa krótkowzroczność wizjonerów z MEN. Ministerstwa opanowanego przez fanatyków wstecznego postępu. Przez popularyzatorów hipokryzji działających na zamówienie partyjnej gawiedzi. Zawodowych nieudaczników zapędzających ogłupiałe społeczeństwo prosto do rezerwatu o szampańskiej nazwie kulturalny Biskupin XXI w.
Marek Jastrząb
Marek Jastrząb – felietonista portalu Polska ma Sens, autor cyklu „Obserwacje Marka Jastrzębia”. Debiutował w 1971 roku na łamach „Faktów i Myśli”, drukował także w „Odrze”, „Nowym Wyrazie” „Nowej Okolicy Poetów”, Miesięczniku Literackim”, „Faktach”, „Promocjach”, „Przekroju”, „Nowej Gazecie Literackiej”,”Poboczach”, „Kwartalniku Artystycznym” „Akancie”, „Migotaniach”, „Tyglu”, „Gazecie kulturalnej”, „BIK-u”,trzech antologiach „Ogrodu ciszy”, w e-tygodniku literacko-artystycznym pisarze.pl, oraz w „Polsce Ma Sens” i prasie lokalnej. Zamieszczał w tych pismach opowiadania, felietony, eseje, recenzje teatralne i oceny książek. Jego prozatorskie miniatury były wielokrotnie emitowane w Polskim Radiu w Bydgoszczy.
źródła obrazu
- jastrzab: BM
Jastrząb latający na puszczy.