2017-05-30.
Znany włoski językoznawca Giuseppe Antonelli napisał książkę, którą zaprezentowano na dorocznych targach książki w Turynie 20 maja 2017 roku. Jej tytuł jest na tyle jasny, że pozwalam go sobie przywołać w oryginale: Volgare eloquenza. Come le parole hanno paralizzato la politica, tłumaczeniem jest tytuł tego felietonu.
To nie jest duża książka i choć nie odwołuje się do polskich doświadczeń znakomicie opisuje to, co się z językiem naszej nadwiślańskiej polityki dzieje. Gdy czytałem rozważania Antonelliego nachodziła mnie święta zazdrość, że też nie napisałem takiej ksiązki o naszym rodzimym psuciu języka, zwłaszcza wtedy, gdy pisał o tym jak bardzo mitologizuje się lud czyli suwerena, który jakoby przez kartkę wyborczą wyraża swoją domniemaną wolę. Tymczasem należałoby mówić raczej o bezwolnym tłumie (po włosku popolo bue), do którego trzeba zwracać się wulgarnym i prymitywnym językiem, prostym i agresywnym. Bo tłum tylko taki język jest w stanie zrozumieć bo budzi w nim najbardziej prymitywne instynkty.
Dzieje się tak, bo epoka w której żyjemy jest czasem post-polityki i post-prawdy. A większość wygłaszanych przez polityków sądów nie odnosi się do rzeczywistości, a wręcz dotyczy faktów, które nigdy się nie wydarzyły (vide bomba termobaryczna). To język, który nie pomaga rozumieć świata, ale wręcz go zaciemnia. To nowomowa (Orwellowski New speak), która tworzy świat zastępczy, wirtualny, ale przecież wcale nie mniej rzeczywisty dla tych, którzy go tworzą i tych, którzy w niego wierzą.
I jeszcze jeden wymiar zepsutego języka w Polsce zwraca uwagę i to stanowi w pewnym sensie nasza nadwiślańską specyfikę. To użycie polszczyzny przez niektórych (bo nie wszystkich przecież, by przypomnieć ks. prof. Andrzeja Bronka czy ks. prof. Alfreda Wierzbickiego) polskich teologów katolickich, którzy uczynili z języka powolne narzędzie ich ideologicznych obsesji. Znane są przykłady ks. Dariusza Oko i jego krucjata przeciwko gender i homoseksualizmowi czy przysłowiowa już „bruzda”, której u dzieci poczętych in vitro dopatrzył się ks. Franciszek Longchamps de Berier. W ostatnim czasie doszli jednak nowi wybitni mistrzowie słowa. Oto ks. prof. Tadeusz Guz wygłaszając w Toruniu 13 maja pogadankę pod jakże uczonym tytułem „Filozoficzna analiza ideologicznych podstaw animalizacji człowieka i humanizacji zwierząt i drzew” w ekologii dopatrzył się ni mniej ni więcej tylko ideologii gorszej od hitleryzmu.
Równie interesującym przykładem teologicznych bezdroży jest jeden z luminarzy zakonu jezuitów o. prof. Dariusz Kowalczyk, wykładowca i dziekan Wydziału Teologicznego prestiżowego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. Otóż Kowalczyk nie zważając na trzeźwą uwagę katolickiego myśliciela Lorda Actona, że: „Gdziekolwiek się pojawi [nacjonalizm S.O.], pozostawia po sobie materialne i moralne spustoszenie, a wszystko po to, by jakiś nowy wymysł mógł święcić triumfy na przekór dziełom Bożym i interesowi ludzkości. Nie sposób wyobrazić sobie żadnej zasady przemian czy myśli politycznej, która dorównałaby mu zasięgiem oddziaływania, żadnej, która byłaby równie wywrotowa i arbitralna” – wdał się w obronę właśnie nacjonalizmu. A zrobił to w sposób, jak na profesora Gregorianum, mało elegancki.
Otóż pozytywny odbiór dokumentu biskupów nazwał: „entuzjastycznym wrzaskiem”, no i wezwał do właściwej lektury. A w niej miejsca na krytykę nacjonalizmu być nie może. No bo przecie, jak poucza Kowalczyk: „Jest prawdą, że w tekście biskupów nie ma rozróżnienia między nacjonalizmem a szowinizmem i w konsekwencji pojęcie „nacjonalizmu” używane jest w sensie zdecydowanie negatywnym, z czym oczywiście można dyskutować, co zrobili np. prof. Żaryn, czy też posłanka Pawłowicz (ta zgoda Kowalczyka z Żarynem i Pawłowicz jest wprost rozczulająca…). Tym niemniej wszystkim lewicowo-liberalnym propagandystom chciałbym powiedzieć, że celem tekstu biskupów o patriotyzmie nie jest wspieranie ich w walce ze znienawidzonym przez nich PiS-em, ale wezwanie wszystkich środowisk w Polsce do rozwijania zdrowego, pięknego i jakże potrzebnego patriotyzmu”. No to już wiemy, że żaden nacjonalizm i faszyzm szkodliwy być nie może, bo budzi gorące uczucia miłości ojczyzny. Jezuita jakoś zapomniał, że prymas Wojciech Polak i kardynał Kazimierz Nycz takiej możliwości pogodzenia katolicyzmu z nacjonalizmem nie widzą, a ten pierwszy nazwał wręcz nacjonalizm herezją. Widać z tym „oczywiście można dyskutować”.
Wspominam o tych dwóch przypadkach, które może Czytelnikom SO nie są znane, jednak warto zwracać uwagę na publicystyczną żarliwość tych utytułowanych księży, bo swoje obsesje uwiarygodniają tytułami naukowymi. Psucie języka w Polsce nie ogranicza się więc tylko do polityki. Owszem, zbiegło się również z działalnością niektórych teologów katolickich, dla których tzw. katolickie media stoją otworem. Tak jak w polityce nie będzie łatwo wrócić do normalności, podobnie teologii nie będzie łatwo odzyskać zaufanie czytelników.
No chyba, że pojawią się zarówno w polityce jak i w kościele wiarygodne alternatywy leczące już nie tylko język w jaki przyobleka się i jedna i druga, ale przywrócą rzeczy właściwe słowo. Na razie taki głos (pisałem już zresztą o nim na łamach SO przy innej okazji) pojawił się w Kościele katolickim. Chodzi mi o list dominikanina o. Ludwika Wiśniewskiego, który w skróconej wersji opublikował właśnie Tygodnik Powszechny, a dla chętnych całość udostępnił na swoim portalu:
Sprawy wymagające szczególnej duszpasterskiej troski
Czcigodni Pasterze polskiego Kościoła, ośmielam się przesłać Księżom Biskupom tekst, który zatytułowałem „Sprawy wymagające szczególnej duszpasterskiej troski”. Zrodził się on z przekonania, że coś niedobrego dzieje się w naszym kraju, a także, że coś niedobrego zakradło się do naszego polskiego Kościoła. Starałem się w nim wypunktować problemy wymagające – według mnie – szczególnej duszpasterskiej troski.
No i bardzo dobrze, choć ciekaw jestem, czy adresaci list przeczytali i z jakim skutkiem…
Uprzedzam głos sceptyków. To prawda, że o. Wiśniewski jest człowiekiem starym i nie ma w Kościele żadnej znaczącej funkcji, więc swoim odważnym listem niczego nie ryzykuje. A jednak pisze jako katolicki ksiądz do biskupów i wskazuje im grzechy zaniedbania, a więc powiada ni mniej ni więcej, że nie spełniają właściwie swojej biskupiej roli. A pisze o sprawach najważniejszych dzisiaj: o niedawnej intronizacji Chrystusa, o uchodźcach, o nacjonalizmie i o szykanach wobec najbardziej zasłużonej dla demokracji osobie – o Lechu Wałęsie.
Przyznam, że właśnie wzmianka o poniewieranym przez „dobrą zmianę” pierwszym demokratycznie wybranym prezydencie wzruszyła mnie najbardziej.
No więc przyjrzyjmy się tej nieśmiałej próbie naprawy języka. Oto, co na temat uchodźców pisze Wiśniewski:
Jest rzeczą zdumiewającą, że ewangeliczne, bezwarunkowe wezwanie do pochylenia się nad chorymi, głodnymi i niemającymi dachu nad głową rozumie wielu ludzi żyjących na obrzeżach Kościoła, a nawet poza Kościołem, a nie rozumie wielu katolików, kapłanów, a nawet biskupów. Zamykanie polskiego domu przed uchodźcami w imię troski o dobro narodu, w imię rzekomej troski o żywotność polskiego Kościoła, w imię obrony naszej wiary przed zalewem obcego nam islamu jest tak naprawdę niszczeniem własnymi rękami korzeni katolicyzmu w naszym kraju. Tą trucizną została zarażona ogromna część naszego katolickiego narodu. I trzeba będzie wielu lat, aby przywrócić naszemu społeczeństwu moralne zdrowie.
Oto prawdziwe zarazki i prawdziwa choroba na jaka cierpi polskie społeczeństwo – pogłębiająca się znieczulica i gwałtownie rosnące postawy rasistowskiej pogardy. Po przypomnieniu kilku nieśmiałych głosów polskich hierarchów Wiśniewski tak podsumowuje, to co się dzieje w naszym kraju w sprawie uchodźców:
..te wszystkie wypowiedzi biskupów zostały zagłuszone. Rozpętano akcję dezinformacji i straszenia naszego społeczeństwa uchodźcami. Stworzono jednostronny i fałszywy obraz uchodźców. Zagrano na lękach i uprzedzeniach Polaków. W takiej atmosferze władze państwowe, ustami pani premier, ogłosiły haniebną decyzję: zamykamy nasz polski dom przed uchodźcami!
Ludwik Wiśniewski pisze też o nacjonalizmie i pisze o tym wyraziście i bez niedopowiedzeń. Owszem, odnotował list episkopatu w tej sprawie, ale w odróżnieniu od Żaryna i Pawłowiczówny nie ma za złe krytyki nacjonalizmu, ale brak autokrytyki. Bo przecież ta nacjonalistyczna herezja wyrosła z wnętrza katolicyzmu:
Polski nacjonalizm, wyrosły na myśli Romana Dmowskiego, ma swoją specyfikę. Jest nierozerwalnie powiązany z Kościołem katolickim. Katolicyzm, rozumiany tutaj nie religijnie, ale kulturowo, jest samą esencją, bez której jest nie do pomyślenia narodowe państwo polskie. Dlatego nacjonaliści atakują model rozdziału Kościoła od państwa jako zanegowanie państwa katolickiego. Ta narodowo-katolicka idea wydaje się być neopogańska, wykorzystuje bowiem religię do celów politycznych.
A co ważniejsze dotknęła również wielu księży:
…jest niezwykle smutnym faktem zachowanie się kapłanów, którzy towarzysząc ugrupowaniom narodowym i grupom kibiców – tolerują agresję i wmawiają w młodych, zarażonych nienawiścią, że są wybraną cząstką naszego narodu. To jest niechrześcijańskie i nieludzkie. Mamy do czynienia w naszym kraju i w naszym Kościele z jakąś aberracją! Nie można pogodzić Eucharystii z przemocą!
Zwraca też uwagę na konieczność konkretnych działań, bije na alarm i to nie jest retoryczna przesada:
Trzeba też mieć nadzieję, że polski Episkopat dokona przeglądu wydarzeń mieniących się katolickimi, jak „miesięcznice” w warszawskim kościele i pod Pałacem Prezydenckim, jak nauczanie Radia Maryja, jak artykuły w „Naszym Dzienniku” i w innych pismach – pod kątem, czy nie miesza się tam modlitwy z agresją, a nawet nienawiścią.
I już na koniec wracam do sprawy Lecha Wałęsy. Wiśniewski przypomina oczywistą oczywistość – Kościół katolicki poprzez swoich biskupów brał udział w pokojowym przejściu z ustroju totalitarnego do systemu demokratycznego. Dzisiejsze próby pisania na nowo tej historii uderzają również w sam Kościół i jego rolę w transformacji ustrojowej:
Biskupi byli świadkami rodzącej się Solidarności, strażnikami prawdy w Magdalence i przy Okrągłym Stole, współbudowniczymi niepodległej Polski. Ich głos jest dzisiaj niezbędny. Nie chodzi tylko o Wałęsę, choć także o niego. Ktoś usiłuje odebrać Polakom piękno i heroizm, związany z Solidarnością. Ktoś usiłuje decydować o tym, kto jest patriotą, a kto nie. Ktoś usiłuje spostponować cały nasz dorobek od roku 1989. Ten dorobek jest chwilami dziurawy, ale jest wypracowany przez nas i jest nasz.
Cieszę się, że nie napisałem tylko o psuciu języka przez teologów, ale i o próbie jego naprawy przez jednego z nich. Mam nadzieję, że niebawem uda mi się napisać o podobnej próbie dokonanej przez polityka.
Stanisław Obirek
“…nauczanie Radia Maryja, jak artykuły w „Naszym Dzienniku” i w innych pismach – pod kątem, czy nie miesza się tam modlitwy z agresją, a nawet nienawiścią.”
Nie, no skąd!
Na antenie TV TRWAM prof. Wolniewicz nawołuje jedynie, by “strzelać do łodzi wiozących uchodźców”.
I jest to jedyne chyba medium, które takie treści u siebie toleruje. Piąte przykazanie – tak, gdy chodzi o nas, do innych – strzelać!
A prawdę mówiąc to ponoć bliższe oryginałowi Dekalogu.
Zgadzając się z przytoczonymi przez prof. Obirka cytatami z listu ks. Wiśniewskiego, sprzeciw mój budzi jedno zdanie dominikanina: “Ta narodowo-katolicka idea wydaje się być neopogańska, wykorzystuje bowiem religię do celów politycznych”. Dlaczego “neopogańska”? Bo “wykorzystuje religię do celów politycznych”? Wykorzystywanie religii do celów politycznych jest immanentną cechą katolicyzmu (i nie tylko katolicyzmu) od początku. Nie ma katolicyzmu bez polityki. Zasłanianie się “neopogaństwem” to ucieczka w stylu “socjalizm tak, wypaczenia nie”. To strach przed spojrzeniem prawdzie w oczy. Rydzyk, Szydłowa, Terlikowski, Oko et consortes – to są prawdziwi polscy katolicy. Inni od nich, mieniący się katolikami, to heretycy. Piasecki Bolesław miał rację dostrzegając w krk totalitaryzm.
Cyt”Tymczasem należałoby mówić raczej o bezwolnym tłumie (…), do którego trzeba zwracać się wulgarnym i prymitywnym językiem, prostym i agresywnym. Bo tłum tylko taki język jest w stanie zrozumieć bo budzi w nim najbardziej prymitywne instynkty.”
Proponuję zwrócić uwagę na reguły gier wyborczych. Wszelkie inscenizowane “debaty”, a właściwie cała partyjna machina wyborcza koncentruje się jedynie na dwóch celach : zdyskredytować przeciwnika (=dowalić mu ile się da) i przekupić widownię (=obiecać ile się da). To przecież mieści się w praktykowanym przynajmniej od czasów starożytnych standardzie IGRZYSK I CHLEBA, odwołujących się do instyktu walki, z zaspokojeniem elementarnych potrzeb. Tak się od tysiącleci zyskuje przychylność tłumu. Czas WYBORCZY to krótki okres, gdy wszyscy udają że TŁUM jest WAŻNY. To święto tłumu. Poza tym szczególnym okresem nikt go o zdanie nie pyta, nie myśli o jego zachciankach , … a tu taki wyjątek!. Stąd to takie podniecające. Politycy też tak to traktują. Obraz euforii z obrazu kamery telewizyjnej w klubie zwycięskiej partii tuż po ogłoszeniu wyników to standard. Taki sam standard jak obraz zwycięskiej drużyny po meczu piłkarskim. Tu chodzi tylko o zwycięstwo i towarzyszące temu EMOCJE.
Czas WYBORCZY to czas IGRZYSK.
Potem wszystko wraca do normy.
Naskórek kulturowy jest bardzo cienki. Pod tym naskórkiem kryje się zawsze ten sam tłum.
Facet z maczugą nie wiele się różnił od współczesnego faceta z kijem bejsbolowym.Wystający z kieszeni smartfon niczego nie zmienia. Język takiego osobnika też się pewnie nie wiele zmienił. Na dobrą sprawę kilkadziesiąt słów na co dzień zupełnie wystarcza. I tak najważniejsze są emocje wyrażane słowami, a te mają krótką skalę. Nieprzypadkowo uprzywilejowane są słowa o mocnym wydźwięku emocjonalnym.
Dalej czytam w tekście cyt.”Dzieje się tak, bo epoka w której żyjemy jest czasem post-polityki i post-prawdy.”
Ja bym to trochę inaczej ujął.
Możemy mówić o zmienności standardów kulturowych. Ktoś jednak tych standardów musi skutecznie pilnować, … “narzucając ” masom wzorce poprawności zachowań. Tak się tworzy kulturę masową. Każda kultura ma swoje przesilenia. Historia kultury to historia przesileń, w których cienki naskórek co jakiś czas ulega przetarciu odsłaniając nagie instynkty tłumu.
Z tego rodzaju przesileniem mamy też obecnie do czynienia.
Każdy z trzech komentatorów dotyka ważnej sprawy: obecność agresji w tzw. mediach katolickich, upolitycznienie religii w Polsce i nadmierna spolegliwość wobec niskich instynktów tłumu. Problem polega na tym jak tym trzem ważnym wymiarom patologii się przeciwstawić. Moim zdaniem na każde z nich w jakiś sposób (choć nie daleko nie wystarczający) odpowiada publicystyka o. Wiśniewskiego. Ale jest to ważna wskazówka – istnieje możliwość przeciwstawienia się dominującej kulturze (a raczej jej brakowi) własnej grupy. To jest program minimum, ale jakiś jest. Dlatego ważne by go nagłaśniać nawet spierając się z nim.
@OBIREK2017-05-31
Cyt.”Każdy z trzech komentatorów dotyka ważnej sprawy: obecność agresji w tzw. mediach katolickich, upolitycznienie religii w Polsce i nadmierna spolegliwość wobec niskich instynktów tłumu”
Byłbym skłonny te trzy ujęcia traktować jako różne aspekty tego samego (dość złożonego) zjawiska.
AGRESJĘ w mediach katolickich można tłumaczyć rodzajem frustracji z narastającym lękiem przed zrelatywizowaną rzeczywistością, powiązanym z poczuciem bezpośredniego zagrożenia. Kierunek zmian podpowiada papież Franciszek, odwołując się do korzeni chrześcijaństwa. Niestety do Polski to jakoś słabo dociera.
UPOLITYCZNIENIE religii nasilone w ostatnich latach to już wręcz akt rozpaczy kK. Szukanie wsparcia politycznego, naciski na zmiany legislacyjne w dzisiejszych realiach można przyrównać do chwytania się brzytwy przez tonącego.
Czy ostatnie stanowisko Episkopatu (dystansujące się do nacjonalistycznego nurtu) można traktować poważnie?
Może to tylko odruch przebłysku świadomości zdrowego rozsądku, … przed zderzeniem ze ścianą?
W tym kontekście głos o.Wiśniewskiego należy odnotować jako być może ważny – na pewno zaś rozsądny.
Ta SPOLEGLIWOŚĆ wobec niskich instynktów to częściowo konsekwencja modnej w ostatnich latach maniery myślenia w kategorii “poprawności politycznej”, doprowadzonej do absurdu. Tak to bywa, gdy tolerancję myli się z akceptacją.
Ustępowanie miejsca, wycofanie, unikanie konfrontacji, w końcu zawsze grozi zepchnięciem na margines wydarzeń, czego właśnie jesteśmy świadkami. Naskórek kulturowy się przetarł i …
Spolegliwość w oczach mas ( i ich “duchowych” reprezentantów) to zawsze przejaw słabości.
Na taki stan rzeczy złożyło się kilka przyczyn: kryzys w kK i jego agresywny kurs, kryzys państwowości ze słabym rządem, unikającym za wszelką cenę jakiejkolwiek konfrontacji. Na to nałożyło się jeszcze rozwarstwienie społeczne, budujące wewnętrzne napięcie.
Kilka autorefleksji.
Nie dawał mi spokoju mój poprzedni komentarz, który bardzo oddalił się od tekstu autorskiego, skupiając się na próbie syntezy tego co łączy zamieszczone pod tym tekstem komentarze, w tym mój własny.
To bardzo gorzkie zdania, również dla mnie.
To jednak jeszcze nie powód by te zdania łagodzić.
Problem w czym innym.
Nie powinien się znaleźć Tutaj.
Jakby nie oceniać sytuacji, Kk długo jeszcze będzie pełnił istotną rolę w kształtowaniu postaw w naszym kraju. To że jest w kryzysie nie oznacza, że kryzys ten będzie trwał wiecznie.
Należy wspierać ważne głosy osób, które podpowiadają jak z tego kryzysu się wydostać, w tym O.Wiśniewskiego.
Jestem pełen uznania dla trudu i talentu autora w tym dość trudnym zadaniu.
A mnie naszła taka refleksja. Moi antyklerykalni przyjaciele zarzucają mi naiwność a inni zbytni krytycyzm, to mnie utwierdza w przekonaniu, że jestem realistą. A poza tym niektórzy patrzą na instytucje kościelną jak rewizjoniści, którzy chcieli realizacji ideału, który im się rozsypał. Ja takim nigdy się nie czułem, raczej jestem obserwatorem życzliwym i uważam, że najszybszą drogą do zmiany jest wydobywanie odruchów racjonalnych.
I jeszcze chciałbym dodać, że kolega mi przysłał fragment książki o współpracy kościoła z reżimem PRL. To rozdział zamknięty, ale ciekawy bo pokazuje mechanizmy zachowań ludzi gdy mają siłę (komuniści w PRL) i gdy jej nie mają (kler). Dziś jest odwrotnie i zachowania są odmienne. Gdy tak książka się ukaże na pewno przesunie wiele dzisiejszych aksjomatów, a koledze napisałem: “To naprawdę ważna publikacja i pewnie sam zdajesz sobie doskonale sprawę jak bardzo idzie pod włos najgłośniejszej narracji po obu stronach.Więc publikuj i to szybko to w tej chwili ta książka ma szansę wprowadzenia ważnej korekty w toczące się spory.Teraz widzę, że xy (to bohater książki) jest tylko pretekstem i wcale nie najważniejszym. Po prostu, dzięki zakorzenieniu w dokumentach z epoki dajesz wgląd, by powołać się na klasyka “wie es eigentlich gewesen war”.
Tak więc dyskutujmy o faktach.
To bardzo interesująca wiadomość o książce. To chyba fikcja literacka, sądząc po zdaniu, że jest tam bohater xy. Mam nadzieję, że Pan Profesor poinformuje czytelników SO o jej wydaniu.
Jaka tam fikcja, szczera prawda i to w oparciu o solidne archiwa IPN, a bohaterem będzie znany jezuita Andrzej Koprowski, to postać publiczna i wypowiadająca się chętnie i często na temat swojej współpracy jako o dialogu z władzą, książka tę wersję nieco modyfikuje. Autor prosił by na razie o niej/nim nie pisać, ale jak tylko opublikuje to oczywiście będzie rad, że i Czytelnicy SO się o niej dowiedzą.