Jestem sercem po stronie młodych lekarzy. Nie tylko dlatego, że zarabiają za mało w stosunku do wartości swojej pracy i dużego wysiłku jaki włożyli w zdobywanie medycznego dyplomu. Wysiłku zwykle większego niż przy innych studiach wyższych.
Popieram ich, ponieważ między ich płacą a zarobkami starszych kolegów istnieje wielka przepaść. Nie wszystkimi starszymi lekarzami, ale znacznej ich części – czyli tymi, którzy zaraz po obiedzie w szpitalu pędzą do drugiej, albo i trzeciej pracy na zarobek. Bo póki są młodzi i tyrają tylko w szpitalach, żyją z gołej pensji. Tymczasem już w połowie ub. wieku w PRL śpiewano w Studenckim Teatrze Satyryków – „głową muru nie przebijesz, z gołej pensji nie wyżyjesz”.
Jednak jest to w służbie zdrowia prawda częściowa. Napisał o tym w „Gazecie Wyborczej” Witold Gadomski. Zwraca on uwagę na rzecz powszechnie znaną, a całkiem przy obecnym konflikcie pomijaną – że mówiąc o mizerii służby zdrowia skupiamy się jedynie na wydatkach, finansowanych przez wszystkich podatników. Tymczasem znaczna część wydatków na leczenie pochodzi dodatkowo z kieszeni obywateli. Są usługi medyczne wyłącznie prywatne, są częściowo finansowane przez Fundusz Zdrowia a częściowo przez obywateli. Łącznie więc nasze wydatki na usługi medyczne są sporo większe niż jedynie te parę procent, jakie płyną prosto z budżetu.
W ostatnich dziesięciu latach wydatki państwa na publiczną służbę zdrowia zwiększyły się niemal dwukrotnie – z 43,2 mld złotych w 2007 roku do 76,6 mld w 2017. Tymczasem ze świecą szukać Polaków, którzy powiedzą, że służba zdrowia działa teraz lepiej. Bo oprócz wyrzekania na kolejki, na brak dostępu do specjalistów itp., istnieje druga strona medalu – racjonalnie zorganizowana praca.
Tymczasem każdy z nas, kto miał kontakt na przykład ze szpitalami, wie jak rozrzutnie gospodaruje się tam miejscami dla pacjentów. Na oko mierząc, można powiedzieć, że na większości oddziałów szpitalnych pacjenci leżą często niepotrzebnie dłużej niż trzeba, czasem nawet tygodniami. Rozwleka się w czasie badania chorego, które można zrobić w ciągu jednego dnia, nie wszyscy muszą leżeć pod obserwacją i mogliby z powodzeniem być przebadani ambulatoryjnie. Mam wrażenie, że trzyma się chorego tylko dlatego, żeby NFZ wypłacił więcej kasy. A czasem może też z nawyków – dawniej ludzie u nas nie mieli możliwości przyjechać z domu na badanie, nie było w rodzinach samochodów, ogólnie też poziom świadomości i kultury Polaków był niższy.
Ilekroć mam do czynienia ze szpitalami, a z racji wieku niestety zebrało się nieco doświadczeń w tej materii, zawsze wychodzę wcześniej na własną prośbę. I za każdym razem widzę pacjentów znudzonych spacerami po korytarzach szpitalnych. Bywało, że brakowało wolnych łóżek i nowych chorych kładło się na korytarzu, podczas kiedy w pokojach stały puste pościelone łóżka bo czekały na pacjentów którzy wyszli do domu na przepustkę. Tacy szpitalowi muszą się zapewne opłacać najbardziej.
Dzień pobytu w szpitalu naszpikowanym drogą aparaturą to koszt ładnych kilkuset złotych, zwłaszcza w szpitalach klinicznych. Opłacają się zapewne ci leżący w oczekiwaniu na decyzję – np. kiedy będzie operacja. Albo czekający na kolejne badanie, które można zrobić równie dobrze poza szpitalem. NFZ zapłaci, a roboty z takimi mniej.
W krajach, którym zazdrościmy poziomu służby zdrowia, nie ma zwyczaju trzymać pacjenta na wszelki wypadek dłużej niż trzeba. Pamiętam, że kiedy moja córka w USA urodziła mi wnuka przebywała w szpitalu jedną dobę. A kiedy po dwóch dniach w domu okazało się, że mały ma nadal poporodową żółtaczkę, mąż odwiózł ją do lokalnego szpitala, gdzie razem z dzieckiem leżącym pod aparatem dostała pokój do dyspozycji. Co godzinę sprawdzano mu poziom bilirubiny we krwi, a kiedy doszedł do pożądanej normy, to w środku nocy zadzwoniono do jej męża, żeby ją zabierał do domu. Bo żaden tamtejszy NFZ nie zapłaciłby szpitalowi za to, że niepotrzebnie przetrzymywał pacjenta. Zaś w rachunku, jaki córka otrzymała z „porodówki”, były ujęte wszystkie koszty, co do wacika. Żeby pacjent wiedział, ile ubezpieczenie za niego zapłaciło.
U nas niby też bardziej się teraz liczy pieniądze niż dawniej, ale w uspołecznionej służbie zdrowia zawsze mi się wydaje, że pokutuje coś takiego co pamiętamy z PRL-u – państwowe, czyli niczyje.
Witold Gadomski słusznie uważa, że nawet jeżeli rezydenci wygrają kolejne miliardy na płace, w lecznictwie nic się nie poprawi. Przypomina, że nie da się w obecnym systemie zrównoważyć podaży usług medycznych z popytem, ponieważ popyt w tej dziedzinie może tu być nieograniczony. Zwykle popyt ogranicza cena, w lecznictwie zaś ubezpieczony nie musi się liczyć z ceną bo zdrowie to nie towar. Póki jednak nie wprowadzi się pewnych rozwiązań rynkowych – kolejki do leczenia się nie zmienią.
Agnieszka Wróblewska
W zasadzie – racja. Tyle, że to argument na rzecz decyzji “no to nie podwyższajmy im pensji, bo to i tak nic nie zmieni”. Najpierw zróbmy porządną reformę…
No i to mnie irytuje. Bo, po pierwsze, nikt nie ma pomysłu na tę “porządną” reformę. Czyli jaką? Na razie nie widzę propozycji.
A lekarzom podwyżki – i w ogóle przyzwoity poziom życia – należą się jak psu buda. Powiedzmy uczciwie: jeśli pensję przeciętnego urzędnika państwowego uznamy za 1, to lekarz powinien dostać minimum 3. Lub przyjmując za 1 wynagrodzenie minimalne – 10. Bo lekarz jest dla nas, dla społeczeństwa, kluczowo ważny. Bardziej nawet niż nauczyciel, a na pewno daleko bardziej niż byle dyrektor departamentu w jakimś tam ministerstwie. Nie obejdziemy się bez lekarzy; a założenie, że powinni pracować “bo mają takie posłannictwo” uważam za wyjątkowo szkodliwy idiotyzm. Lekarza klasy rezydenta – po 6 latach studiów, roku stażu i zdaniu potwornie ciężkiego egzaminu – powinno być stać na własne 80-metrowe mieszkanie, dwa samochody w rodzinie, prywatną szkołę dla dzieci i co najmniej jeden wyjazd rocznie na Karaiby. Górnicy i hutnicy mogą jednak poczekać.
Krótko mówiąc: stawkę na służbę zdrowia trzeba podnieść do minimum 10% (5% pracownik, 5% pracodawca). Nie od rzeczy byłoby też wprowadzenie “opłaty wejściowej” za wstęp do lecznicy, na poziomie – powiedzmy – 10 zł, żeby wyeliminować “ciężko chorych” z katarem. I proszę nie jazgotać, że pracodawców na to nie stać, bo zbankrutują. Nie zbankrutują. Zamiast mercedesem będą jeździć najwyżej octavią superb. I bardzo dobrze. Mercedesem ma jeździć profesor. A może nawet ferrari. Hydraulikowi wystarczy rower.
To, naturalnie, moja prywatna opinia.
Z tą opłatą “za wstęp” to myśmy już przepracowali w Niemczech. To było 10 euro w skali kwartalnej. Było przez 2 lata i zlikwidowali. Nie wiem czemu. Tak samo jak te światła mijania we dnie (jak teraz u nas ) w Austrii. Jak zobaczyli, że to nie zmniejszyło ani ani tej “wypadkowości” – zlikwidowali przepis. Zdumiało mnie to, bo patrzę na Austrię oczami Kreislera, a nie mojego ojca Polaka z Wiednia, co patrzał na ten kraj oczami Karla Kraussa
,
Jak to się dzieje, że we władzach związków i organizacji lekarskich zasiadają takie oszołomy jak Bukiel czy Hamankiewicz. Wcześniej był tam też Radziwiłł. Czy to znaczy, że są reprezentatywni dla środowiska lekarskiego? Jeśli tak, to wszystkie podwyżki pójdą na kapelanów, kaplice, różańce i różne naturalne, katolickie metody “leczenia”.
Do Pani Agnieszki Wróblewskiej – ma Pani rację, w placówkach służby zdrowia jest wiele nieprawidłowości, błędów i co tam jeszcze. Pisanie o nich teraz, w trakcie sporu i strajku głodowego młodych lekarzy i innych zawodów medycznych jest totalną głupotą – naprawdę nie widzi Pani tego, ze takie teksty to woda na młyn kolejnej władzy totalnie “olewającej” opiekę zdrowotną obywateli.
Czy da się ją poprawić uszczelniając system a nie zmieniając tego podstawowego skandalu jakim jest wycena wartości pracy lekarzy i innych specjalności medycznych, wycena dokonywana przez Państwo a więc w imieniu nas wszystkich, to jest obraza i kpina z rozumu, sprawiedliwości, wszystkiego…
Czy da się poprawić system utrzymując poziom wydatków na opiekę zdrowotną na poziomie plasującym nas na szarym końcu europejskich krajów ?
Czy uda się zatrzymać polskich lekarzy budując jedynie na postawach Judymów gdy cały świat wycenia pracę lekarza zgodnie z wagą i rangą potrzeb, które ten zawód obsługuje ?
Czy można traktować poważnie pomysły rządzących, ze zaprosimy lekarzy z Ukrainy (to oczywiście przyczyni się do budowania dobrych, sąsiedzkich stosunków pomiędzy nami a Ukrainą) i w ten sposób rozwiążemy nasze braki kadrowe w zawodach medycznych ?
Mógłbym tak długo, mógłbym tak bez końca ale po co ? Neoliberalne okulary przez które ogląda Pani świat nie pozwolą na jego zrozumienie.
Całkowicie zgadzam się z redaktorem Misiem – tak trzymać
I jeszcze suplement: https://oko.press/dlaczego-rezydenci-zarabiaja-malo-wykres-lekarskiej-krzywdy/
Zgadzam się, że lekarz powinien zarabiać znacząco więcej, niż urzędnik czy nauczyciel. Oczywiście, że organizacja służby zdrowia jest do…,,. Ale mam dwie uwagi do ogólnej sytuacji.
1. Składka zdrowotna – 9% zarobku. Ale czy rzeczywiście? Przecież z tych 9% kwota 7,75% jest odliczana od podatku. Czyli realnie płacimy 1,25%. Przykład – aktualna najniższa składka dla przedsiębiorców /i “samozatrudnionych”/ wynosi 297,28 zł, ale z tego od podatku odlicza się 255,99 zł. Czyli realnie składka miesięczna przedsiębiorcy wynosi 41,29 zł. I jest to składka, która ma pokrywać koszty leczenia nie tylko samego płatnika, ale zwykle także jego rodziny.
2. W czasie ostatnich 20 lat średnia długość życia w Polsce wzrosła o około 7 lat. W dodatku dla celów wizerunkowych, bo przecież nie ekonomicznych ani też z dobrego serca, rządząca “partia” obniżyła wiek emerytalny. Tę armię emerytów trzeba nie tylko leczyć, ale i płacić im emerytury /lub renty/. Więc czy nie jest uzasadnione podejrzenie, że rządzący woleliby sytuację, kiedy ludzie natychmiast po osiągnięciu wieku emerytalnego spokojnie umierają? Czy ten pogląd nie jest gdzieś głęboko ukryty wśród wszystkich przyczyn kryzysu w służbie zdrowia? Przecież im niej z kasy państwowej wyda się na zdrowie, tym więcej zaoszczędzi się na emeryturach.