Pod takim tytułem odbywają się od pewnego czasu spotkania z uznanymi specjalistami od polityki zagranicznej, organizowane przez Centrum Prasowe DiP. Celem tych debat jest próba zdefiniowania obecnej polityki w tym obszarze i wzbudzenia refleksji na temat jej kształtu w przyszłości.
Nie jest to zadanie proste z uwagi na zróżnicowane preferencje polityczne uczestników dyskusji i wynikające z tego ich wzmożenie emocjonalne, ale zwłaszcza z powodu chaotycznego działania władz i licznych zadrażnień w kontaktach zewnętrznych, które utrudniają ogląd sytuacji i skłaniają wielu obserwatorów do stwierdzenia, że Polska nie ma obecnie polityki zagranicznej i wobec tego, nie ma o czym mówić. Taka postawa, nacechowana pryncypialnością może być źródłem samozadowolenia środowisk opozycyjnych, jednak utrudnia rzeczową ocenę sytuacji i wyciągnięcie racjonalnych wniosków na przyszłość. Podobny błąd popełniła opozycja z oceną socjalnego programu prawicy, aby później, w obliczu rosnącego poparcia dla tej polityki, dokonywać mało wiarygodnej rewizji własnego stanowiska.
Sądzę więc, że niesłusznie przyjmowane jest założenie, że rząd Zjednoczonej Prawicy nie ma polityki zagranicznej. Ma i niestety realizuje ją z żelazną konsekwencją. Jeśli pominąć bardziej życzeniowe niż realne koncepcje Międzymorza czy Trójmorza, można dostrzec dwa wiodące wektory, które determinują podejście władz do problematyki międzynarodowej: są nimi postawa godnościowa i bezpieczeństwo państwa.
W pierwszym przypadku chodzi o budowanie partnerskiej pozycji w stosunkach z Zachodem, zwłaszcza z Unią Europejską , ale też na Wschodzie w stosunkach z Rosją, Ukrainą czy Litwą. Zgodnie z deklarowanymi założeniami, Polska ma dźwignąć się z kolan, uwolnić od leżącej, spłaszczonej pozycji i stanąć wyprostowana wobec Zachodu, najlepiej w postawie zasadniczej. Przez godnościowy filtr przepuszczane są wszystkie ważniejsze posunięcia rządu w stosunkach zewnętrznych: efektem tego będzie lekceważący stosunek do zaleceń Komisji Weneckiej i Komisji Europejskiej oraz uchwał Parlamentu Europejskiego, zaniepokojonych, podobnie, jak Rada Europy i ONZ stanem praworządności w Polsce; żądanie reparacji wojennych od Niemiec i pouczanie Francji i innych państw, aby nie mieszały się do spraw wewnętrznych Polski, jakby zapominając, że kwestie poszanowania praw człowieka i wolności obywatelskich, a także respektowania prawa unijnego przez członków Wspólnoty, należą do kanonu prawa międzynarodowego z klauzulą obowiązkowego przestrzegania i ewentualnych sankcji za ich naruszanie.
Wszystkie te działania, wykorzystywane przez władze na użytek wewnętrzny, powodują napięcia w kontaktach z zagranicą i mogą negatywnie rzutować na strategiczne interesy Polski np. w Unii Europejskiej czy, co ostatnio się uwidoczniło, w stosunkach z Ukrainą. Tarczę ochronną dla takiej polityki rząd upatruje w szerszej tendencji do umacniania się państw narodowych oraz rządów prawicowych i populistycznych, ale to paradoksalnie, w klimacie narastających egoizmów narodowych, może dodatkowo sprzyjać osłabieniu międzynarodowej pozycji Polski. Eksponowanie polityki historycznej w polityce zagranicznej utrudnia współpracę w rozwiązywaniu bieżących problemów i rozwijanie dobrosąsiedzkiej współpracy.
Z drugiej jednak strony nie można abstrahować od historycznych doświadczeń, co wymaga od obecnego i przyszłych rządów umiejętnego zbalansowania racji historycznych i wymogów teraźniejszości.
Krytyki nacjonalizmu nie można rozciągać na pobłażliwe traktowanie patriotyzmu czy interesu narodowego, gdyż zlekceważenie tej kwestii i brak jednoznaczności przekazu mogą być bardzo kosztowne dla umacniania wspólnoty narodowej, nie mówiąc już o niszczącym efekcie dla szans wyborczych jakiejkolwiek partii czy ruchu społecznego. Reakcje społeczeństwa na „godnościowe” spory z Niemcami czy Ukrainą powinny być starannie przeanalizowane, ponieważ słuszne nawoływania do umiaru w postępowaniu władz nie mogą oznaczać pochwały obojętności wobec windowania na piedestał upiorów przeszłości przez sąsiadów.
W tych rozważaniach pomijam niezwykle ważną dla Polski kwestię stosunków z Rosją, ponieważ żadnemu rządowi nie udało się tu osiągnąć jakiegoś wzajemnie akceptowanego modus vivendi i wiele wskazuje na to, że winę za przedłużający się impas ponosi strona rosyjska ze swym ekspansjonizmem (agresja na Ukrainę) i polityką destabilizacji wobec Europy. A nasza zdolność przeciwdziałania temu zagrożeniu uzależniona jest przede wszystkim od pozycji w Unii Europejskiej.
Czy obecna polityka zagraniczna nosząca znamiona jeźdźca bez głowy, jest obarczona grzechem doraźności i niekontrolowanych emocji, czy też jest w niej jakiś strategiczny zamysł i racjonalne jądro? Odpowiedź na to pytanie jest szczególnie istotna w odniesieniu do Unii Europejskiej, którą rząd zwykł sprowadzać do zasady swobodnego przepływu towarów, usług, kapitałów i ludzi, z pominięciem wartości, które stanowią jej fundament.
Należy jednak przyjąć, że władze wyznaczyły sobie jakieś punkty graniczne w tym, co można by nazwać „jazdą po bandzie”. Taką granicą mogą być następstwa decyzji Wielkiej Brytanii o opuszczeniu Unii Europejskiej, w postaci konsolidacji strefy euro, z własnym Centrum decyzyjnym i budżetem oraz wzmocnienia integracji politycznej i współpracy wojskowej, a co za tym idzie, wyraźnego zróżnicowania poziomów integracji i ograniczenia dostępu do środków unijnych dla państw peryferyjnych, nie należących do unii monetarnej.
Motorem takich zmian będzie współpraca Francji i Niemiec, państw, z którymi Polska wchodziła ostatnio na kurs kolizyjny, nie mówiąc już o tym, że wcześniej doszło do uwiądu Trójkąta Weimarskiego, będącego platformą dialogu z naszym udziałem o najważniejszych sprawach w Europie. Czym grozi taka marginalizacja można się było niedawno przekonać obserwując poparcie większości krajów unijnych dla żądań Francji, aby zaostrzyć reguły dotyczące pracowników delegowanych w Unii Europejskiej kosztem interesów państw o niższych kosztach pracy, takich jak Polska.
Innym punktem zwrotnym może być decyzja o unijnych sankcjach finansowych (na podstawie wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, a w przyszłości, ewentualnego powiązania wypłat środków unijnych z oceną stanu praworządności w państwach członkowskich). Czy odpowiedzią na unijne restrykcje będzie próba wyrównania strat poprzez pozyskanie finansowego wsparcia np. z Chin, jak to się czasem spekuluje, czy też władze, świadome ryzyka zapaści gospodarczej i międzynarodowej izolacji Polski, mają przygotowany jakiś wariant poprawy współpracy z Unią, o tym przekonamy się niebawem, pewnie nie później niż w przyszłym roku, kiedy nastąpi kulminacja powoli nabierających tempa unijnych procedur.
Konflikt z Unią nie skończy się jednak polexitem z dwóch podstawowych przyczyn: przeciwdziałać będą temu Niemcy, dla których współpraca gospodarcza i polityczna z Polską i innymi państwami naszego regionu oraz ich obecność w Unii pozostaje czynnikiem wzmacniającym pozycję Niemiec w Europie; rozstania z Unią nie chce też większość polskiego społeczeństwa, świadoma perspektywy utraty dotacji, możliwości pracy zagranicą czy swobody podróżowania po Europie.
Innym frontem godnościowej polityki jest kształtowanie pozytywnego wizerunku Polski za granicą i zwalczanie kampanii dyfamacyjnych skierowanych przeciwko naszemu krajowi. Dotyczy to takich spraw, jak wciąż powracająca narracja o „polskich obozach koncentracyjnych” czy przypisywanie Polsce współudziału w zbrodni Holocaustu. Generalnie, przeciwdziałanie jest tu nie tylko to słuszne ale konieczne, a podobne zadania realizowały poprzednie rządy. Rzecz jednak w skuteczności przyjętej strategii. Obrany przez władze kierunek na wprowadzenie sankcji karnych za tego rodzaju wypowiedzi nie daje szans na wyegzekwowanie wyroków, rodzi ryzyko kolejnych zatargów, ale też nie można wykluczyć ich pewnego powstrzymującego efektu.
Sfera bezpieczeństwa, to dla każdego państwa najważniejsza, egzystencjalna sprawa. Władze dobrze odczytały nastroje społeczne i dostrzegły zdecydowaną przewagę bezpieczeństwa nad demokracją w preferencjach Polaków. Do umocnienia takiej postawy przyczyniają się powtarzające się terrorystyczne zamachy, w większości przeprowadzane przez muzułmańskich bojowników z inspiracji Państwa Islamskiego, Al-Kaidy i innych ośrodków radykalnego islamu. W tej atmosferze zagrożenia nie było trudno uzyskać społeczną aprobatę dla twardego, odmownego stanowiska w sprawie przyjmowania uchodźców, tym bardziej, że sprzeciw wobec ich przymusowej relokacji, jaką zastosowała Unia Europejska, okazał się skuteczny i, wobec braku pożądanych efektów, skłonił ją do rezygnacji z tej polityki.
Centralne miejsce w polskiej polityce bezpieczeństwa zajmuje NATO i sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. W pierwszym przypadku podejmowane są uporczywe starania o nadanie art. V Traktatu Rzymskiego klauzuli automatyzmu, tzn. bezwarunkowego i nieuzależnionego od każdorazowej decyzji państw członkowskich obowiązku udzielenia bezzwłoczne pomocy państwu będącego obiektem agresji. W drugim przypadku chodzi przede wszystkim o stałą obecność wojskową USA, jak również NATO, na terytorium Polski i innych państw regionu. Nie jest to sprawa prosta z uwagi na podjęte wcześniej zapewnienia Sojuszu w stosunku do Rosji o nieumieszczaniu w tym regionie (a więc w pobliżu Rosji) znaczących sił ani istotnych instalacji wojskowych.
Nie budzące zastrzeżeń działania rządu na rzecz zacieśnienia sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi i umocnienia NATO osłabiane są jednak przez pogorszenie stosunków z europejskimi sojusznikami i brak jednoznaczności wobec inicjatyw służących wzmocnieniu zdolności obronnych Unii Europejskiej. Wyłączna stawka na amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa bez ich europejskiego filaru obarczona jest wszakże ryzykiem, jakie dla Polski może wyniknąć z możliwości zbliżenia USA z Rosją w przyszłości, kosztem bezpieczeństwa Polski.
Nie oznacza to wymazania Polski z amerykańskiej polityki zagranicznej, bo to nam gwarantuje obecność licznej , amerykańskiej Polonii. Ale realne jest przesunięcie priorytetów. Tzw. „russian factor” czyli postrzeganie polityki wobec naszego regionu przez pryzmat stosunków z Rosją był nieraz obecny w amerykańskiej polityce zagranicznej i teraz też nie ma gwarancji, że nie może być odświeżony, zważywszy globalne interesy obu mocarstw i konieczność ich współpracy w dziedzinie utrzymania kontroli zbrojeń nuklearnych czy zwalczania terroryzmu.
Czy taka, nacechowana godnościowymi konfliktami z sąsiadami i eurosceptyczna polityka zagraniczna przyniesie Polsce jakieś długofalowe korzyści? Jest to bardzo wątpliwe. Jej kresem może być postępująca izolacja i osłabienie narodowego bezpieczeństwa. Widoczne inspiracje, obok rodzimych, po trosze endeckich i po trosze sanacyjnych wzorców, wskazywałyby na Turcję łączącą członkostwo w NATO z represyjną polityką wewnętrzną i być może Chiny, którym, jak dotąd, udaje się symbioza gospodarki rynkowej z rządami monopartii. Ale dla Polski, z jej wolnościowymi tradycjami, nie wydaje się to obiecująca perspektywa. A na zewnątrz, gdzieś w tle majaczy osamotnienie, które nieraz w przeszłości było naszym przekleństwem. W tej sytuacji, i to podpowiada polska racja stanu, zakotwiczenie w rozwiniętej gospodarczo i silnej militarnie europejskiej wspólnocie może się okazać jedynym skutecznym remedium na nasze geostrategiczne i wewnętrzne utrapienia.