2017-11-11.
Owszem, wybiliśmy się na niepodległość, nie można powiedzieć, nawet dwa razy, ale z jakiegoś powodu nasze święto niepodległości sprawia wrażenie Halloween z koszmarnego snu. Co prawda zabawy mało, ale na ulicach tłumy zombie dają świadectwo. O czym zaświadczają te postaci bez twarzy? Doprawdy trudno na to pytanie odpowiedzieć w dziewięćdziesiąt dziewięć lat po odzyskaniu państwa i w dwadzieścia osiem po uwolnieniu się od komunizmu. Coś chyba zrobiliśmy źle, bo w klątwę jakoś nie chce mi się wierzyć.
Oczywiście kusi wskazanie palcem siewców nienawiści, tych którzy pielęgnują narodową kulturę wzajemnej nieufności, obmowy i donosu. Patrzę z przerażeniem na młodych fajnych ludzi, którzy po raz kolejny mówią, że tu się nigdy nic nie zmieni, że trzeba uciekać, bo to miejsce jest przeklęte. Nie wypada mówić, że byłem w bardziej przeklętych miejscach, ani że lepiej urządzone kraje też nie są rajem. Nie wiem co mówić, bo podzielam obrzydzenie a i cieszy, że młodzi mogą zobaczyć świat, bo nikt ich nie więzi w wolnym nareszcie kraju.
Rozmawiam o pomyjach wylewanych przez ludzkie hieny na Władysława Bartoszewskiego. Jak działają umysły zwyrodnialców? Skąd płynie to zapotrzebowanie na podłość? Oczywiście nie mam odpowiedzi. Mogę wskazać kilka ciekawych lektur, analizy historyków, pisarzy, badania neuronaukowców. Jedni powiedzą nam jak działa ludzki umysł, inni przypomną historię bliższą i dalszą. Nie, nie jesteśmy bardziej podli niż inni, wojny domowe i ludobójstwa zdarzały się częściej w innych miejscach. Nie mamy tak strasznej karty jak tureckie ludobójstwo Ormian, niemiecki nazizm, sowieckie gułagi, czy ludobójstwo Tutsi. Nasze domowe podłości są małe w porównaniu z tym, co umieli inni. Fakt, Niemcy narzekali, że Polacy zalewają ich donosami na Polaków. Quislinga nie było, chociaż byli chętni do tej roli, ale nikt ich nie chciał. Po wkroczeniu Armii Czerwonej prawdopodobnie liczba donosów wzrosła. Nie ma statystyk, w archiwach są próbki donosów anonimowych i imiennych. Badanie starej prasy daje wgląd w dusze żurnalistów w służbie donosu.
To wszystko jest raczej okazją do rozmowy o ludzkiej naturze niż o szczególnym charakterze naszego narodu. Tak, to prawda, święto niepodległości jako festiwal nienawiści to dość osobliwe. Może źle patrzyłem, ale mam wrażenie, że obecne przecież w innych narodach animozje wypływają raczej przy innych okazjach. Takie święto jest częściej okazją do zabawy, czasem trochę jarmarcznej, czasem pompatycznej, czasem z pomrukami pod adresem sąsiadów, rzadko bywa jednak eksplozją nienawiści do swoich. Coś tu jest nie tak. Kto wie, może to dlatego, że nigdy nie ceniliśmy wartości mieszczańskich.
Mój rozmówca patrzy na mnie zdziwiony, trochę jakby wystraszony. Pyta o co chodzi, czym są wartości mieszczańskie? Nie jestem pewien, czy umiem wyjaśnić, albo raczej, czy mam dość czasu na wyjaśnienie, dlaczego handel daje więcej życzliwości niż rabunek, dlaczego narody sklepikarzy są mniej naćpane narkotykiem nienawiści niż narody uprawiające miłość bliźniego, z kapłanami i elitami czule opiekującymi się ludem. Handel wymaga wolności, zaufania i współpracy, obniża poziom wzajemnej podejrzliwości. Miłośnicy zniewolenia mówią o miłości bliźniego i braterstwie, więc tym wezwaniom do miłości dziwnie często towarzyszy rozbijanie sklepów, palenie samochodów, rabunki i gromkie szyderstwo z tych, którzy chcą zapewnić ciepłą wodę w kranie.
Dlaczego nikt nigdy nie mówił ciepło o wartościach mieszczańskich?
Ciekawe pytanie, bo przecież tylu już uciekło do narodów sklepikarzy. A tu dalej „Wesele” z chochołem w coraz to nowych inscenizacjach, publiczność w wieczorowych strojach. Europa. Jakiś burak szeleści papierkiem od cukierków. Bez słowa „burak” bylibyśmy strasznie ubodzy, jak być w Polsce Europejczykiem bez słowa „burak”, nie da rady. Dawniej mówiliśmy plebs. Był plebs i byli ludzie z towarzystwa. Chłop, rzemieślnik, sklepikarz, to był plebs. Człowiek dobrze wychowany owszem, kochał lud, ale plebsu raczej nie. Więc burak irytuje. Burak jest wartością ujemną, która dodaje blasku wartości dodatniej. A wartości mieszczańskie, to jakby inny system wartości. Mniej klasowy, mniej stanowy, bardziej samorządowy, jest w nim mniej pouczania, więcej pragmatycznego zaradzania, pogarda nie jest opoką, bliźniego nie trzeba zaraz kochać, wystarczy, że daje zarobić, więc widzisz więcej życzliwości i nieco mniej donosów.
Nie, nie jestem pewien, co może być zrobione. Pewnie nie jest łatwo zmienić tradycję opartą na pogardzie i kazaniach o miłości bliźniego, w kulturę uczciwego handlu i rzetelnego rzemiosła. Trochę się zmienia, chociaż mało kto te zmiany zauważa. Czasem pytam ludzi, kiedy ich ostatni raz oszukano w sklepie. Patrzą niepewni, czy aby wszystko ze mną w porządku. Wiadomo, że wszyscy zawsze oszukują, ale oni jakoś tak ostatnio mieli szczęście.
Skąd te pokłady podłości? Z przekonania, że wszyscy oszukują i pewności, że wszyscy nami gardzą, jak również, że to nie całkiem mój kraj, tylko „ich”. Ludzkie hieny wylewają pomyje w głębokim przekonaniu o swojej krzywdzie i swojej szlachetności.
Sprawa pomyj wylewanych na Władysława Bartoszewskiego wypłynęła ostatnio z powodu aktywności dziennikarza telewizji państwowej, niejakiego Michała Adamczyka. Owszem gnida, nie powiem, mamy takich tysiące. Wystarczy wbić w wyszukiwarkę nazwisko Władysława Bartoszewskiego. Otoczy nas chmura obłąkanej nienawiści do cudownego człowieka, nienawiści bezinteresownej, głębokiej, szczerej.
Dlaczego żołnierz Armii Krajowej, bohater ruchu oporu, człowiek prześladowany przez komunistów wywołuje aż tyle nienawiści wolnych Polaków w wolnym kraju? Trudno o wątpliwości, w czasie wojny, podczas okupacji najwięcej donosów Polaków na Polaków dotyczyło spraw związanych z pomaganiem Żydom. W kwestii żydowskiej okupant był przez wielu traktowany jak sojusznik, a Polak pomagający współobywatelom pochodzenia żydowskiego jak ktoś gorszy od okupanta. Tak więc, Władysławowi Bartoszewskiemu w 70 lat po zakończeniu wojny, nadal nie można wybaczyć i życzliwi nadal piszą donosy.
Pani Magdalena Ogórek, pan Michał Adamczyk to żołnierze potężnej armii walczącej o zachowanie długiej tradycji poszukiwaczy przyczyn, dla których czują się nadal nieszczęśliwi i jeśli należą do wierzących, to nie tylko piszą donosy, ale i śpiewnie błagają, by im Pan Wszelkiego Stworzenia raczył zwrócić ojczyznę wolną. Od czego wolną? Od Polaków gorszego sortu, od polskojęzycznych mediów, od tych co to rozkradli i doprowadzili do ruiny. Uporczywie powraca idea, że nadal nie jesteśmy wolni i musimy walczyć z jakimś ukrytym ciemiężcą oraz przekonanie, że tym ciemiężcą musi być ktoś nie całkiem swój.
Niedawno internetowy troll występujący pod wieloma pseudonimami na różnych forach, występując jako „Arminius” na forum portalu racjonalista.pl przypomniał opinię Stanisława Staszica.
„Kiedy żydów, jak zarazę niszczącą postęp cywilizacji narodów, wypędzono z Hiszpanii, z Francji, z Niemiec i z innych krajów Europy, a pod karą śmierci, jak wyjętych spod wszelkiego prawa, nie wpuszczono do Rosji, na ten czas sami Polacy otwarli im wszystkie granice, dali przytułek i większą swobodność, niż rodowitym mieszczanom i rolnikom.”
Był to już coraz silniejszy w Europie antysemityzm oświeceniowy, oderwany od chrześcijańskiej tradycji, szukający racjonalnego usprawiedliwienia dla odwiecznej nienawiści, silniejszy w krajach gdzie tradycje mieszczańskie były w pogardzie a zniewolenie własnej ludności w cenie. Na długo przed Oświeceniem Monteskiusz pisał:
„Kilku magnatów posiada całe prowincje; cisną chłopa, aby mieć więcej zboża do wysłania za granicę i kupić za nie rzeczy, których wymaga ich zbytek. Gdyby Polska nie handlowała z żadnym narodem, mieszkańcy byliby szczęśliwsi. Magnaci, którzy mieliby tylko swoje zboże, dawaliby je chłopom, aby mogli wyżyć; zbyt wielkie posiadłości byłyby im ciężarem, podzieliliby je między chłopów”.
Staszic był świadom, gdzie leżał najpoważniejszy problem pisząc o polskiej szlachcie:
„Macież wy miłość ojczyzny? Nie obywatelami, ale nieprzyjaciółmi Polski jesteście! Więcej szkodzicie temu krajowi, niżeli szkodzili Moskale, Szwedzi, Niemcy, Turcy i Tatarzy. Tych okrucieństwo padło na niektórych i skończyło się w lat kilka, wasze okrucieństwo trapi nie tylko żyjących, ale nadto kładzie się przeszkodą wieczną, aby Polska mogła ze sławą powstać…”
Dzisiejsza pogarda dla „buraka” jest jakimś usprawiedliwieniem faktu, że inteligencja pochodzenia szlacheckiego nie produkowała masowo siłaczek, nie podjęła wysiłku nadrobienia wielowiekowych zaniedbań w dziedzinie oświaty, nawet nie zaczęła traktować intelektualnego potencjału narodu jak głównego zasobu państwa. „Burak” pozostawał zasobem psychologicznym, pozwalał czuć się Europejczykiem. To jeden z powodów, dla których mimo odzyskanej wolności nie stawaliśmy się (lub stawaliśmy się zbyt wolno) narodem pragmatycznych sklepikarzy, mierzących zamiary na siły i ceniących ciepłą wodę w kranach. Pozostaliśmy romantyczni, a do tego potrzebna była armia krajowa ludzkich hien. „Arminius” jest tu postacią ciekawą, w tym miejscu przybiera imię teutońskiego wodza, do którego pomnika pielgrzymował Hitler. Jego odpowiedzią na bolączki kraju jest zwierzęcy antysemityzm, a poszukiwanie win Żydów wydają się stanowić sens jego życia.
Swoje produkty dostarcza światu niemal każdego dnia już to jako Arminius, już to pod którymś z jego rozlicznych innych imion.
Czy ma jakiś powód do takich podejrzeń? Ten sam powód, który rządzi umysłem dziennikarza państwowej telewizji, czy umysłem Magdaleny Ogórek, ojca Rydzyka, wielotysięcznych mas zamaskowanych uczestników marszów w dniu niepodległości.
Znów mamy święto niepodległości, które ponownie zmieniamy w bale sykofantów. Z ambon, trybun i przez megafony będziemy słyszeć oskarżenia i donosy. Znów patrząc na telewizyjne obrazy ktoś powie, do męża czy do żony: jedziemy stąd, ten kraj nigdy się nie zmieni.
Ci, dla których robienie rzeczy potrzebnych innym jest sensem życia, a zadowolenie klientów przedmiotem dumy, zawsze chętnie jeździli tam, gdzie mogą się czegoś nowego nauczyć. Ucieczka na łeb na szyję, byle gdzie, byle dalej od tego bagna może być złym wyborem, może wrzucić na inne moczary pełne trujących wyziewów. Może wrzucić między ludzi walczących z konsumeryzmem sąsiadów i o lepsze jutro ludzkości i uporczywie szukających winnego, że nic nie jest tak, jakby chcieli. Wbrew pozorom w wielkim świecie nie brak sykofantów, ani ludzkich hien.
99 rocznica odzyskania niepodległości. Teoretycznie powinniśmy szykować się na zabawę, ale jak powiadają kreacjoniści odrzucający teorię ewolucji: to jest tylko teoria.
Andrzej Koraszewski
To jeszcze coś do kolekcji
https://wiadomosci.wp.pl/wyprowadzili-ja-w-trakcie-mszy-z-kosciola-wszystko-przez-transparent-z-cytatem-slow-papieza-6186659036907137a
Bardzo ciekawe rozważania.
Sądzę że wszystkiemu winna jest natura ludzka, która w odpowiednich warunkach ujawnia się, a w innych udaje się powstrzymać szaleństwo.
Niemcy byli swego czasu najbardziej cywilizowanym narodem, gdzie szanowano i rozwijano naukę, ceniono wykształcenie, kulturę, filozofię, muzykę, można też powiedzieć że i kupiectwo było w cenie. I dokonali strasznych rzeczy. Odmianą wobec szaleństw innych narodów była metodyczność i nawyk wykonywania poleceń władzy.
Rok 1945, zbliża się koniec wojny. Na „Cap Arcona”, „Athen” i „Thielbeck” Niemcy uwięzili ponad 10.000 więźniów. 3 maja, gdy nie żył już Hitler i padł Berlin, wspomniane jednostki stały w zatoce Neustadt. Wojska brytyjskie skierowały do Niemców żądanie wywieszenia białej flagi i zawinięcia do portu. Tylko kapitan „Athen” posłuchał rozkazu, mimo że znajdujący się na okręcie esesmani grozili mu śmiercią. Nadleciały brytyjskie bombowce. Wszystkie okręty zostały zatopione. Zginęło 9 tys. więźniów i około 600 pilnujących ich Niemców. Ale to nie koniec tragedii. Więźniowie, którym udało się przeżyć nalot, byli ostrzeliwani przez Niemców z plaży. Mimo to sporej grupie udało się dopłynąć do lądu. Zostali tam dobici szpadlami, łomami, kilofami przez okolicznych mieszkańców. To byli „zwyczajni” Niemcy, cywile. Nastolatki i ludzie w podeszłym wieku. Zabijali więźniów na ulicy, w swoich ogródkach, przed domami. Prawdopodobnie zakatowano w ten sposób 400 osób, a wszystko działo się w ostatnich godzinach wojny.
Łatwo stać się mordercą.
Nie ma takiego draństwa którego człowiek by nie dokonał w sprzyjających okolicznościach. Głupota, łatwość podbechtania, wszelkie religie skłaniające do przyjmowania na wiarę tego co mówią kapłani, strach – wiele przyczyn można wymienić. To, co przytoczył J. LUK, jest wymowne – przecież ludzie w kościele uważają się za chrześcijan.
Nie umiem znaleźć odpowiedzi na to, że w tych samych warunkach większość ludzi ulega zbydlęceniu (przepraszam tu bydlęta) a część okazuje szlachetność i humanizm. W naszych czasach i warunkach, które przecież są łagodne, też ujawnia się potrzeba draństwa. Nie umiem wyjaśnić, jak można identyfikować się z jakąś drużyną sportową i pragnąć zniszczenia tych którzy identyfikują się z inną drużyną, umawiać się z nimi na „ustawki”, czasem zabijać. A są kraje gdzie te wzorce się nie przyjęły.
Klasa średnia istotnie wydaje się być klasą porządkującą społeczeństwo tworząc tkankę standardów zachowań i wzorców, i znajduje się wśród nich i życzliwość i szacunek do pracy i brak potrzeby oszustwa. Natomiast czy oszustwo lub bandytyzm jest naturalną a więc jedynie ograniczaną potrzebą ? to pozostaje kwestią indywidualnej wiary w człowieka. Apologetyka klasy średniej wydaje się mieć większy sens podejmując ją z punktu widzenia środków niż celów przy czym z definicji nie sposób odmówić celowości środkom.
Widziałem ludzi z flagami i kotylionami, widziałem pochody szkół – nie przypuszczam żeby przyciągały pedofilów, chociaż.. taki pochód to mogłaby być nie lada gratka, cukiereczka ? : https://youtu.be/_2UV9Q00sLA
Wydaje się, że budzenie zbiorowego obłędu jest niesłychanie łatwe, jego wygaszanie wymaga ogromnej pracy. Nasza wiedza na temat tego, co można zrobić jest ułomna, a i chętni wydają się być w mniejszości.
nie sądzę, żeby ktokolwiek miał tu do czynienia z obłędem, zbiorowym ? skądże, to są przekonania racji, postępująca instrumentalizacja społeczna, którą także zauważam, czyni mnie także umiarkowanym optymistą.
@PK – No cóż, kiedy człowiek podnosi kamień i rzuca go odczuwając łaskoczącą świadomość, że może kogoś zabije, to może być patologia, jeśli robi to tłum, może to być zbiorowy obłęd, jeśli miliony gotowe są zabijać i obsługiwać piece krematoryjne, bo tak każą kapłani, to może być zbiorowy obłęd. Ideologię można nazwać przekonaniami, ale jeśli skłania ludzi do czynów morderczych, to ta ideologia może być instrumentem wywoływania zbiorowego obłędu. Policja i prasa dość często doszukuje się u terrorystów zaburzeń psychicznych, te zaburzenia są rozbudzane i wzmacniane przez ideologiczną indoktrynację.
Nie komentowałem patologii, mam wrażenie, że ja mam więcej wiary w ludzi i w ich zdrowy rozsądek. W klasycznej pozycji Gustawa Le Bona “Psychologia tłumu” (wydanej pod koniec XIX wieku co prowadzi do kontekstu historycznego) rozważaniom z pogranicza psychologii społecznej i socjologii towarzyszy szersza definicja tłumu, jako w zasadzie dowolnej zbiorowości – już w takiej znajdując cechy wystarczające do inicjowania i podtrzymania zachowań irracjonalnych. Konwencjonalizację tłumu definiuje jako zdolność zbiorowości do zmiany na powszechnie akceptowane wzorców zachowań, które początkowo określiły bądź jedynie spontaniczne reakcje jednostek bądź rygorystycznie określony kontekst. Oczywiście, że będzie to prowadzić do niebezpiecznych zjawisk społecznych, ja jednak nie zgadzam się z wręcz ortodoksyjnym anty-egalitaryzmem autora i w moim komentarzu chciałem zwrócić uwagę na to, że już przywiązanie wagi do przekonania o racji, jeżeli zachować naturalnie przynależną jednostce możliwość intelektualnej falsyfikacji dotychczasowych poglądów, prowadzić będzie do pozytywnych cech zbiorowości w sensie siły sprawczej dla reform systemu społecznego, nawet jeżeli uprzednio przez nią samą postanawianego, stąd umiarkowany optymizm. Innymi słowy budzić w tłumie można nie tylko demony.