Zbigniew Szczypiński: Święto Niepodległości 20176 min czytania

2017-11-12.

Listopad, niebezpieczny miesiąc dla Polaków…

Pachniało mordem na wczorajszej demonstracji siły zorganizowanej przez polskich narodowców, idących przez Warszawę w Marszu Niepodległości.

Ten marsz decyzją wojewody miał status „demonstracji cyklicznej”, uzyskał prawną ochronę,  jaką załatwił sobie PiS specjalną ustawą dla smoleńskich miesięcznic – na mocy tego prawa nikt, żadna inna organizacja nie mogła zarejestrować swojego marszu w odległości mniejszej niż 100 metrów. Marsz miał pełną tolerancję dla głoszonych na nim haseł – patrz wypowiedź ministra Błaszczaka, mówiąc krótko dzielił i rządził jak chciał.

Do Warszawy, w dniu święta niepodległości, święta wprowadzonego w 1937 roku, święta wykreślonego w latach powojennego porządku politycznego, w którym tamta władza państwowa wybrała sobie na swoje święto dzień 22 lipca – dzień bez politycznego ciężaru i znaczenia ale zdecydowanie bardziej sprzyjający świętowaniu, w święto niepodległości przywrócone w III RP, zjechało się do Warszawy wiele dziesiątków tysięcy młodych ludzi, by demonstrować pod hasłem „My chcemy Boga” .

Przyglądałem się twarzom tych demonstrantów, szukając w nich jakichkolwiek oznak uduchowienia, religijnej egzaltacji, rekwizytów tak typowych dla pielgrzymek, zbiorowych modlitw. Niczego takiego nie zarejestrowałem, no chyba że ktoś za takie oznaki rozmodlenia potraktuje transparent „Chrystus Królem Polski”.

Marsz Niepodległości to było morze biało-czerwonych flag, czerwonych świec dymnych i flar, huk odpalanych petard a przede wszystkim ryk tysięcy zaprawionych w ryczeniu kibolskich gardeł. Wiało grozą.

Mam pytanie – czy hierarchia polskiego kościoła rzymsko-katolickiego odniesie się jakoś do tego „religijnego” wydarzenia?

To może być bardzo ciekawe, naprawdę ciekawe…

W przekazie medialnym dominowały hasła anty-islamskie, nawołujące do zamykania się w swojej „swojskości” lub do marzeń o „białej Europie przyjaznych narodów” – to, jak wiadomo, całkowicie ewangeliczny przekaz o miłości bliźniego czy katolickim a więc powszechnym charakterze kościoła rzymsko-katolickiego w Polsce?

Oglądając ten wielogodzinny przekaz obrazu wielotysięcznego tłumu maszerującego wiaduktem i mostem Poniatowskiego, mając podgląd na inne marsze czy demonstracje, jakie odbywały się w tym samym czasie w Warszawie – można było dojść do krańcowo smutnych wniosków. W Polsce dominują siły prawicowe, populistyczne, faszyzujące, ksenofobiczne.

Kontrast pomiędzy wielkością marszu narodowców i marszu ich przeciwników był wielki. Marsz „Antify” pod hasłem „za wolność waszą i naszą” był w wyraźnej dysproporcji co do liczby uczestników, a wiec KOD na Placu Zamkowym był wręcz rozpaczliwie nikły.

Trudno, tak było.

Znacznie lepiej wyglądało to w innych miastach. W moim Gdańsku, mimo fatalnej listopadowej pogody, odbył się przemarsz wielu organizacji, czytano historyczne odezwy i manifesty, przemówił „prawdziwy” Józef Piłsudski, szli zakuci w stal rycerze, paradowała konno husaria, maszerowały grupy rekonstrukcyjne formacji zbrojnych z czasów ostatniej wojny, szły alegoryczne postaci – widoczne z dala, bo byli to szczudlarze – ale przede wszystkim była bardzo liczna młodzież szkół ponadpodstawowych.

Było radośnie i wesoło, nikt nikomu nie groził, nikt nikogo nie przeklinał, wszyscy byli za, a nie przeciw. Jedynie tylko pogoda była zła i była przeciw, przeciw wszystkim, bo co chwilę polewała zimnym deszczem uczestników parady i oglądających ją mieszkańców Gdańska, ale cóż, listopad, dla Polaków niebezpieczna pora

Tyle impresji. Teraz trochę refleksji.

W pierwszych gorących komentarzach z wczorajszych obchodów uwaga publicystów skupiła się na tym, że po raz kolejny prezes Polski, prawdziwy władca Polski, Jarosław Kaczyński, nie uczestniczył w centralnych uroczystościach organizowanych przez prezydenta.

Władze rządzącej partii obchodziły Dzień Niepodległości w Krakowie.

W Warszawie na zaproszenie prezydenta Andrzeja Dudy pojawił się natomiast były premier – ale i obecny przewodniczący Rady Europy – Donald Tusk.

Tak, był obecny, stał w ostatnim rzędzie na trybunie honorowej i wprawdzie nie przywitany imiennie przez prezydenta, uzyskał jego zgodę na złożenie wieńca na Grobie Nieznanego Żołnierza.

Jarosław pewnie zostałby przywitany cieplej. Ale przez kogo, przez prezydenta RP? I jako kto, jako były premier? No, tego prezes Polski nie zniesie, to nie mieści się w „pisowskim” protokole, to byłby zbyt wielki dyshonor.

Prawdziwy Prezydent/Premier/Naczelnik/Prezes Polski wygłosił dwa znaczące przemówienia w trakcie kolejnej „miesięcznicy smoleńskiej” i w dniu święta niepodległości. Są tam dwa znaczące akcenty, pierwszy, ogólny, mówiący o tym co to znaczy być Polakiem, i drugi – co Polska z tą zepsutą Europą zrobi.

Warto to zapamiętać – każdy, kto urodzi się Polakiem jest na mocy tego faktu kimś lepszym niż inni, co Polakami się nie urodzili oraz, po drugie, Polska ma misję i ją wykona – Polska naprawi zepsutą lewacką Europę kierując się swoim chrześcijańskim dziedzictwem.

Czy może być piękniejszy i ważniejszy plan ? Jeśli to jest nasze zadanie, to czy wczoraj nie maszerowały waleczne oddziały naszej chrześcijańskiej armii?

Jarosław Kaczyński mówił również, że w najbliższym czasie, w nadchodzących miesiącach, należy się spodziewać zdecydowanego przyspieszenia w dziele „dobrej zmiany”, a gdy tak mówi Jarosław-Polskę-Zbaw Kaczyński, to tak będzie.

Naprawdę, dobrze mówił wieszcz nasz narodowy – listopad, niebezpieczny miesiąc dla Polaków.

Ostatnia refleksja – w gorących komentarzach pojawiły się głosy, że to nie tak. Że nie ma w Polsce niebezpieczeństwa przejęcia rządów przez nacjonalistyczne faszyzujące siły, że to tylko taki folklor polityczny, że na tle tego, co we Francji, Holandii czy Niemczech – w Polsce nie ma zagrożenia przejęcia władzy przez nacjonalistów i prawicowych radykałów i uformowania się ich rządu.

Naprawdę nie ma?

A czy dzisiejsze rządy obozu Zjednoczonej Prawicy, rządy prezesa Polski Jarosława Kaczyńskiego – to nie jest to właśnie? Co jeszcze musi się stać, abyśmy zobaczyli tego konia, jakim on jest? Czy jawne faworyzowanie faszyzujących, nacjonalistycznych, ksenofobicznych organizacji, głoszących otwarcie rasistowskie hasła – to mało? Czy sojusz „tronu i ołtarza” trwający  w najlepsze od paru lat nie daje nam nic do myślenia?

Czy trzeba jeszcze innych Piotrów z przesłaniem – obudźcie się póki nie jest za późno?

W listopadzie padają deszcze, ulewy zwykle bywają wiosną…

Zbigniew Szczypiński

Gdańsk

PS. Wszystkim, którzy przeczytali mój tekst, tym którzy się zgadzają ze mną, i tym –  im może przede wszystkim –  którzy się ze mną nie zgadzają, polecam wybranie się do kina na film Andrzeja Jakimowskiego „Pewnego razu w listopadzie”. To najlepszy komentarz do mojego tekstu.

 

 

8 komentarzy

  1. Obirek 12.11.2017
  2. j.Luk 12.11.2017
  3. kolarz 13.11.2017
  4. ajg 13.11.2017
  5. acleszcz 13.11.2017
  6. Magog 15.11.2017
  7. Mr E 16.11.2017
  8. Magog 18.11.2017