Eugeniusz Noworyta: Krótka historia czystek…10 min czytania

2017-12-08.

…kadrowych w MSZ (1918 – 2017)

Jeśli komuś skojarzył się ten tytuł z powszechnie znanym klasykiem, to znalazł właściwy trop, ponieważ to, co często łączy  politykę kadrową w polskiej dyplomacji na przestrzeni stulecia, to właśnie metody bolszewickie.

Nie będziemy się zajmować w tym artykule zmianami w obsadzie personalnej służby zagranicznej wynikającymi z reform strukturalnych i przesunięcia priorytetów polityki zagranicznej – z wyjątkiem sytuacji, gdy zmiany organizacyjne ewidentnie służyły jako pretekst do przeprowadzenia czystek personalnych.

Uwagę opinii publicznej zwróciła ujawniona niedawno skala planowanych zwolnień w MSZ, i chociaż na pierwszy plan wysunęła się teraz sprawa  likwidacji niezależnych sądów i manipulacja wokół ordynacji wyborczej, a ostatnio odwracająca uwagę od tych drastycznych zagrożeń dla demokracji, zmiana premiera i zapowiadana rekonstrukcja rządu, to dojrzewająca w zaciszu gabinetów rewolucja kadrowa w służbie zagranicznej zapewne wkrótce ujrzy światło dzienne.

Początki polskiej dyplomacji po odzyskaniu niepodległości były trudne. W warunkach zaborów Polska nie miała możliwości kształcenia swych dyplomatów, toteż u progu odrodzonego państwa, trzeba było sięgnąć po tych rodaków, którzy znaleźli się w obcej służbie dyplomatycznej – zwłaszcza austriackiej – charakteryzującej się wysokim poziomem pracy urzędniczej.

Z czasem ten przypadkowy personel nabierał doświadczenia i przekształcał się w sprawnie działający zespół. Wkrótce jednak w rekrutacji dużą rolę zaczęły odgrywać różnego rodzaju protekcje, toteż do ministerstwa  trafiali ludzie, traktujący pracę w dyplomacji jako synekurę. Brakowało etatów dla młodszych pracowników, a nierzadko usuwano wartościowych urzędników, ażeby zrobić miejsce dla osób protegowanych.

Już w 1923 roku zapanowała w MSZ polityka partyjna, a przeprowadzona wówczas przez endecję czystka we wszystkich departamentach i na placówkach doprowadziła do usunięcia ze służby urzędników sprzyjających marszałkowi Piłsudskiemu.

Sromotny rewanż nastąpił w latach trzydziestych, gdy ze służby zaczęto usuwać zdolnych i zasłużonych pracowników ze względu na ich antysanacyjne przekonania polityczne oraz realizowaną przez ministra Józefa Becka zasadę, że nowej polityki nie można przeprowadzić bez nowych ludzi ( to też nam coś przypomina ). Przedsionkiem zwolnienia było często przeniesienie „w stan rozporządzalności”, procedura stosowana nagminnie w latach powojennych w postaci przeniesienia pracownika „do dyspozycji kadr”. Na zwolnione miejsca trafiali kandydaci „pewni politycznie”, wśród nich protegowani działacze Bezpartyjnego Bloku Współpracy z  Rządem (BBWR) i kilkudziesięciu wojskowych, którzy wnieśli do ministerstwa elementy wojskowej dyscypliny i, na co zwrócił uwagę w swych dyplomatycznych wspomnieniach Stanisław Schimitzek, charakterystyczny dla tego środowiska styl (posłuszne meldowanie się i odmeldowywanie, odpowiadanie na ustne polecenia służbowe gromkim okrzykiem: ”Rozkaz!”, witanie słowami „ cześć wodzu” itp. ).

Klęska wrześniowa i upadek rządów sanacyjnych otworzyły nowy okres w historii polskiej służby dyplomatycznej. Powołanie we wrześniu 1939 roku w Paryżu polskiego rządu na obczyźnie pod kierownictwem zwalczanego przez sanację generała Władysława Sikorskiego nie skutkowało jednak rewolucją kadrową w MSZ. Rozumiano bowiem,  że w warunkach wojennych trudno było decydować się na eksperymenty kadrowe i powierzanie skomplikowanych zadań ludziom bez doświadczenia, bez znajomości języków i odpowiednich kwalifikacji. W rezultacie usunięto ze służby niewielką grupę zdeklarowanych piłsudczyków i skompletowano aparat dyplomatyczny w zasadzie z tych samych ludzi, którzy dotąd pracowali w MSZ.

Stało się to wprawdzie przedmiotem krytyki za zaniedbania i błędy w działaniach ewakuacyjnych z Francji, jednak późniejsze zmiany obsady i decyzje kadrowe, podjęte już po zainstalowaniu się rządu emigracyjnego w Londynie, wynikały przede wszystkim z nowej struktury organizacyjnej MSZ na czas wojny, a nie chęci rozliczenia aparatu sanacyjnego państwa. Zatem zrozumienie racji stanu tym razem wzięło górę nad chęcią odwetu. Miało to istotne znaczenie w warunkach, gdy decydowały się losy polskiej państwowości i ciągłości państwa.

Nowym elementem, jeżeli chodzi o skalę, w funkcjonowaniu polskiej służby dyplomatycznej po drugiej wojnie światowej było jej partyjne uzależnienie. W nowych warunkach ustrojowych, z braku osób z jakimkolwiek dyplomatycznym doświadczeniem wyrażano zgodę na zatrudnienie przedwojennych urzędników, których usunięto jednak z MSZ po kilku latach, w ramach eliminacji z ludowej dyplomacji  personelu, związanego ze starą służbą. Ofiarą tej czystki padło ponad 20 % pracowników.

Kadra MSZ musiała się legitymować właściwymi poglądami i pochodzeniem robotniczo-chłopskim, a wykształcenie i znajomość języków obcych nie miały większego znaczenia. Z tego okresu pochodzi anegdota o partyjnym działaczu z Łodzi, który był znany z tego, że w okresie przyspieszonego przygotowania do wyjazdu na placówkę w Wielkiej Brytanii, korzystając ze swego doświadczenia w przemyśle włókienniczym, zagadywał kolegów na temat  ich ubrań i po dotyku określał ich jakość. Znając jego upodobania, dyrektor protokołu w instrukcji przedwyjazdowej  poradził mu, żeby nie sprawdzał królowej angielskiej, „bo ona ma wszystko z setki”.

Ta nacechowana partyjną pryncypialnością polityka kadrowa uległa zmianie w 1956 roku pod wpływem demokratycznych impulsów polskiego Października. Tym razem ofiarami czystki stali się nieprofesjonalni, zatrudnieni z awansu społecznego pracownicy; zwolnienia objęły wówczas ponad połowę całego personelu MSZ.

Osłabienie kontrolnej pozycji partii wobec ministerstwa, jego względna niezależność i wzmocnienie kryteriów zawodowych w doborze kadry były jednak tylko krótkotrwałym epizodem i służba zagraniczna wkrótce wpadła w tryby partyjnych młynów i zwalczających się koterii w wyścigu po władzę w kraju. Apogeum tego niszczącego procesu nastąpiło w 1968 roku.

Marzec, na co w swych wspomnieniach zwrócił uwagę Mieczysław Rakowski, wynikał z dążenia do zmian, głównie skoncentrowanych na usuwaniu ludzi, ponieważ system nie wypracował takich reguł, które umożliwiłyby zwyczajną, normalną rotację. W chaotycznej sytuacji krzyżowały się motywacje patriotyczne, nadzieje na osłabienie wasalnej struktury wobec Związku Radzieckiego i politykę kadrową opartą na czytelnych kryteriach , a nie koneksjach z opacznie rozumianą „walką z syjonizmem”, którego eksponentami miały być osoby sympatyzujące z Izraelem w czasie sześciodniowej izraelsko-arabskiej wojny z 1967 roku.

Ograniczenie czystki kadrowej w MSZ w zasadzie do osób z różnych szczebli kierowniczych wskazywało na instrumentalne użycie powyższego argumentu w walce o przejęcie kierownictwa MSZ. W szerszej perspektywie, w kraju toczyła się walka o władzę w partii, a liczne przypadki usuwania ludzi tylko za pochodzenie były naganne i naznaczyły przeprowadzane ówczesne zmiany kadrowe znamieniem obskurantyzmu.

Kryteria zatrudnienia w MSZ ustalone w tamtym okresie przez partię eliminowały ze służby osoby mające krewnych za granicą i niepoprawne politycznie, lokując na odległym miejscu odpowiednie przygotowanie ogólne i zawodowe. Przeciwko takiej hierarchii wymogów wystąpiło środowisko młodych pracowników MSZ , które opracowało w latach 1969 – 1971 własne, pionierskie propozycje pragmatyki służbowej, uzależniającej karierę w służbie zagranicznej od kwalifikacji zawodowych, co miało m.in. stworzyć zaporę przed kierowaniem do resortu niekompetentnych działaczy, eliminowanych  z działalności politycznej. Skończyło się to jednak niepowodzeniem:  inicjatorów reformy wysłano na odległe placówki upominając ich przedtem, „żeby nie przeszkadzali nowej władzy”.

W następnych latach, mimo wydawanych rozporządzeń , nie udało się ustabilizować polityki kadrowej MSZ w oparciu o kryteria merytoryczne, a przeprowadzony w 1987 roku przegląd kadr służby zagranicznej wykazał, że jedynie 50% zatrudnionych miało wyższe wykształcenie, co skłoniło kierownicze gremia partii do wydania (w lutym 1989 roku!) zaleceń, idących w kierunku wzmocnienia wymogu przydatności zawodowej, wykształcenia i znajomości języków obcych wśród kryteriów doboru ludzi do służby zagranicznej. Zabrakło czasu na wprowadzenie w życie tych wytycznych, a zadania przebudowy struktury ministerstwa i tworzenia profesjonalnej kadry dyplomatów  i urzędników miał się wkrótce podjąć obóz sił demokratycznych, który przejął władzę w Polsce.

Jak przystało na zmianę ustroju, zaczęło się od solidnej czystki. Pod pretekstem zmiany struktury organizacyjnej zarządzono weryfikację kadr, w wyniku której w 1990 roku zwolniono z resortu około 300 pracowników.

W składzie działającej według niejasnych kryteriów specjalnej komisji, obok nowych reprezentantów znaleźli się weryfikatorzy o PRL-owskim rodowodzie, którzy wykazali się należytą gorliwością w roli sędziów swych dawnych kolegów. Metoda oczyszczania służby  zagranicznej z niepożądanych elementów, zastosowana przez ministra Krzysztofa Skubiszewskiego potwierdziła skuteczność leninowskiej zasady rozprawiania się z dawnymi instytucjami rękami ich funkcjonariuszy.

Trzeba jednak przyznać, że stopniowo w resorcie zachodziły pozytywne zmiany, odchodzili ludzie o niskich kwalifikacjach zawodowych i wprowadzano przejrzyste zasady rekrutacji. Do pracy w MSZ niezbędne stało się wyższe wykształcenie i znajomość języków obcych oraz odpowiednia praktyka w postaci aplikacji i staży. Podstawę tego procesu stanowiła ustawa o służbie zagranicznej z 2001 roku, która stworzyła przesłanki dla tworzenia kompetentnej, nowoczesnej polskiej służby zagranicznej.

Taką sytuację zastała „dobra zmiana” po wygranych przez prawicę wyborach. Dla nowej władzy priorytetem nie było jednak utrwalenie tych pozytywnych tendencji, lecz wymiana kadr (już nie tylko lewicowych, lecz także liberalnych, którym przypisuje się niedostateczne zaangażowanie patriotyczne). Lider PiS, Jarosław Kaczyński nieraz przynaglał ministra Witolda Waszczykowskiego, że  „ciągle za wolno podciąga tabory i usuwa z resortu złogi”. Zdopingowani przez Prezesa posłowie PiS z sejmowej komisji spraw zagranicznych, w listopadzie br. przegłosowali przygotowany przez MSZ projekt nowelizacji ustawy o służbie zagranicznej, który zakłada zwolnienie całego korpusu służby zagranicznej, tj. ponad 3600 pracowników, i w ciągu pół roku przyjęcie spośród zwolnionych tych, „którzy się nadają”.  Wprowadzone przez posłów PiS poprawki (przy sprzeciwie MSZ ) przewidują m.in. powołanie w ministerstwie przez parlament i prezydenta Rady Służby Zagranicznej, która ma współkształtować politykę zagraniczną oraz wpływać na decyzje kadrowe, co oznacza w praktyce ubezwłasnowolnienie resortu i poważne ograniczenie  kompetencji ministra spraw zagranicznych. Mimo niezgodności z konstytucją i sprzeczności z prawem pracy można się jednak spodziewać uchwalenia całego projektu w nieodległym czasie na plenarnym posiedzeniu Sejmu.

Tylko raz, w omawianej tu stuletniej historii polskiej dyplomacji, doszło do tak masowego zwolnienia pracowników.  Było to 5 lipca 1945 roku, gdy prezydent Władysław Raczkiewicz specjalnym dekretem określił, że stosunek służbowy wszystkich pracowników emigracyjnej służby dyplomatycznej zostaje rozwiązany z jednoczesną wypłatą stosownej odprawy. Było to jednak podyktowane „siłą wyższą”: uznaniem Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej w Warszawie i cofnięciem uznania rządowi RP na obczyźnie przez wielkie mocarstwa. W tej sytuacji, rząd RP wypełnił swoje formalnoprawne obowiązki w stosunku do pracowników służby dyplomatycznej, a to wyklucza możliwość wykorzystania tej decyzji w charakterze jakiegokolwiek precedensu dla politycznie motywowanej czystki kadrowej.

Rugi kadrowe przygotowane przez PiS mają więc zapewnione unikalne miejsce w historii  polskiej dyplomacji.

Eugeniusz Noworyta