06.04.2019
Piszę w sobotnie popołudnie, szóstego kwietnia, 2019. Nie wiemy, co będzie w poniedziałek przed południem, po rozmowach ostatniej szansy, które mają się zacząć w niedzielę wieczorem.
Gdybym był aktualnym rządem, a konkretnie Jarosławem Kaczyńskim, to bym przystał na aktualną propozycję nauczycieli, z pewną modyfikacją czasową. Oni godzą się na 30 procent podwyżki w dwóch ratach; 15 proc. od stycznia 2019 – z wyrównaniem wstecz – i kolejne 15 proc. od września tego roku. A ja jako ON przystałbym na te wypłaty, ale na pierwszą dopiero od najbliższego nowego roku szkolnego, a drugą podwyżkę, z rozpoczęciem drugiego półrocza, już z budżetu na rok 2020.
Nauczycielom trudno by było zignorować argument o przeciążeniu tegorocznego budżetu, niechby nawet z winy PiS. A nawet ci najmocniej zdecydowani na strajk bardzo chcieliby go uniknąć. Strajk jest dosyć łatwo rozpocząć, a bardzo trudno go skończyć. Opinia publiczna jest rozdarta, a w miarę trwania strajku będzie go coraz bardziej nie chciała. Zwłaszcza że chodziłoby już tylko o przesunięcie w czasie realizacji tego, co chcą strajkujący. No i bajzel po czymś takim musieliby likwidować sami nauczyciele, przy rosnącym rozdrażnieniu rodziców.
Kto da więcej?
Zaś gdybym decydował za zjednoczoną opozycję, to bym poparł powyższy kompromis, zapewniając nie tylko wywiązanie się ze zobowiązania danego przez PiS w przypadku odebrania mu władzy, lecz jeszcze bym co nieco dołożył.
A teraz zdradzę swoje wyrachowanie w roli Prezesa RP, licząc, że nikt mu tego nie podpowie. Myślałbym tak: dam im przed europejskimi szmal z wyrównaniem – dobrze! – A we wrześniu drugą ratę, tuż przed parlamentarnymi – jeszcze lepiej? Niekoniecznie. Gdy dam im wszystko przed wyborami, to będą wiedzieć, że obniżki uposażeń siedmiuset tysiącom już nie zrobię, a więcej to już, za Chiny, nie dostaną. Mają na mnie głosować z wdzięczności? Słabo się ona notuje w polityce. Najmocniej strach, a słabiej – lecz jednak – oczekiwanie, nadzieja. Niech więc liczą na kolejną podwyżkę ode mnie w styczniu — nadzieja — i nie bardzo wierzą, że premier Schetyna nie wykręci się z obietnicy — strach.
Oprócz tego liczy się, że w tym roku, to już naprawdę dużo daję, a cienko z kasą, ale i to jeszcze niecały rachunek. Dam belfrom, to natychmiast rzucą mi się do gardła ci ze służby zdrowia, cywilni z MON, personel sądów, pracownicy urzędów państwowych, uczelnie i instytucje kultury, służby poczują się niedofinansowane. Jednym słowem cała budżetówka.
Nie czekam. Podpisuję, to znaczy rząd podpisuje, co uzgodnione w oświacie i natychmiast, zanim tamci otworzą gęby, zapowiadam Wielki Narodowy Plan Godnych Płac, czy jakoś podobnie, na rok 2020. Płace nauczycielskie — mówimy — to wielkie pole doświadczalne. Teraz patrzymy, jak to idzie i opracowujemy podstawowe założenia, a po wyborach – szczegółowe projekty dla wszystkich pracujących za pieniądze z budżetu państwa. Przykład dla samorządów, a i prywatny biznes poczuje się zobligowany.
Co dotąd zapowiedzieliśmy to zrobione, więc i tym razem kto zechce uwierzyć, uwierzy. A jak po wygranych – oby – wyborach, sobie z tym poradzimy, nie wiem. Wiem, że nie możemy pozwolić na odebranie nam władzy. A jeśli, co nie daj Boże, ją stracimy, to co im zostawimy, już będzie nie naszym zmartwieniem. Raczej odskocznią do powrotu.
Ja, autor niniejszego, gdybym rozporządzał opozycją – tylko teoria, w naszej to niemożliwe, KE to nie PiS – byłbym rozdarty. Mógłbym zdecydowanie krytykować taką straszną politykę i raczej przegrać wybory, by czekać na katastrofę i to nie tylko gospodarczą.
Mógłbym też licytować się PiS; kto rozda więcej. Wtedy mam sporą szansę na wygranie wyborów i przejęcie szamba, w którym już cyka granat z wyciągniętą zawleczką. Może uda się go odrzucić, a może nie. Szambo zostaje tak czy inaczej. Ale szansa wygrania to nie pewność. Jeśli zaś przegram tę upiorną licytację, to trudno mi będzie być racjonalną opozycją, bo przecież zamierzałem rozdawać tak samo.
Argentyna, Wenezuela, Grecja?
Powyższy scenariusz to licytacja socjalna w wykonaniu cito ad extremum. Świat zna różne sposoby prowadzenia tego typu polityki.
Pułkownik Juan Domingo Peron Sosa został prezydentem, a z czasem dyktatorem zasobnego państwa, wzbogaconego na II wojnie światowej. Zeszło mu parę dobrych lat, zanim polityką — w skrócie — intensywnego rozdawnictwa, doprowadził kraj do ruiny i został obalony przez przewrót wojskowy. Gdy junta przystała na wybory, Peron wrócił. I tak już poszło. Rządzi junta i walczy z nią partyzantka miejska, więc terror. A jak demokracja, to znowu wygrywają kolejni przyjaciele ludu i bankrutująca Argentyna, chory człowiek Ameryki Łacińskiej, nie może się wygrzebać z permanentnego kryzysu.
Prezydent Hugo Chavez okazał się szybszy i sprawniejszy w destrukcji niż Peron. Jego następca, Nicolas Maduro broni już tylko krachu i rozkładu Wenezueli. Zrozpaczeni ludzie mogą wspominać, jak dobrze im było w złote lata… Chaveza.
Papandreu i Karamanlis. Te dwie rodziny na przemian rządziły Grecją, licytując się: która da więcej. I wszyscy byli szczęśliwi, a komuniści i anarchiści i tak rozrabiali przez cały czas. A wyszło to, co musiało wyjść.
Grecki wariant wydaje się w Polsce najbardziej prawdopodobny. Wkład peronizacji może się objawić, gdy do kryzysu dojdzie pod rządami obecnej opozycji i zostanie jej przypisany, a złotym okresem będzie się jawić obecna kadencja PiS, kiedy dobry rząd dawał i dawał.
Wariant wenezuelski to kryzys szybki i totalny. Taki byśmy mieli, gdyby licytacja rozdawnicza byłaby prowadzona w skondensowanej formie, tak jak ją pokazałem na wstępie. Prawdopodobnie jednak będzie to jakoś rozłożone w czasie.
Polska nie była w ruinie w roku 2015 i jeszcze nie jest w roku 2019. Będzie w wyniku dalszego ciągu polityki rozdawnictwa. W ruinie są już natomiast instytucje państwa, co pozwala rujnować gospodarkę. Ale nim dojdzie do zapaści, to trochę zejdzie. Gospodarka jeszcze ma się, jak dotąd, dobrze, lecz już nie bardzo jest skąd brać. Premier wyraźnie zapowiedział, że sięgamy po zwiększanie długu.
Diabelska alternatywa polega na tym, że kontynuacja polityki PiS doprowadzi do załamania gospodarki, a opozycja, żeby odsunąć od władzy PiS, nie może zmienić tej polityki. Fakt, że grozi nam wariant grecki, lecz Grecja pokazuje zarazem, że nie jest możliwe szybkie i zdecydowane przejście do zrównoważonej ekonomicznie gospodarki. Nie wytrzymuje tego gospodarka ni społeczeństwo. Ze złej sytuacji nie ma dobrego wyjścia, Po wojnie, kryzysie, kataklizmie nie ma przejścia do krainy szczęśliwości. Jest mozolne usuwanie skutków, przeważnie długotrwałych i zawsze istotna strata czasu. Do dziś borykamy się ze skutkami szlacheckiej anarchii, rozbiorów, obu wojen światowych i prawie pół wieku realsocu. Będziemy się więc latami borykać ze spadkiem dobrej zmiany. Jak zawsze; ludzie ludziom, ale takim z imienia i nazwiska tym razem.
Przelicytował? Przestrzelił?
Zamknąć dopływ gazu, zatkać dziurę w kadłubie, usunąć co łatwopalne. Czymś takim będzie odsunięcie od władzy PiS, przed rozpoczęciem żmudnej naprawy Rzplitej. Ale nic jeszcze nie jest przesądzone. PiS może zostać u władzy na następną kadencję. I wtedy dopiero może nam pokazać, co tak naprawdę potrafi, ale też może mieć władzę, ale już w nieco mniejszym zakresie niż po roku 2015. Nobody knows.
Może się tak tylko wydaje, może to tylko przejściowe niedomaganie, ale po jesiennych wyborach samorządowych władza nie robi wrażenia pewnej siebie, takiej, która panuje nad sytuacją, wie, czego chce i to robi. A wrażenie to w polityce ważny, realny czynnik.
PiS, zgodnie z regułą przedwyborczą, znowu spróbował przesunąć się w stronę centrum i okazuje się, że nie panuje nad tym, co się dzieje na prawo od niego. „Korwin”, narodowcy, kibole, to już nie jest barwny folklor, którym można postraszyć: uważajcie, bo jeśli nie my, to oni! To już oddzielne podmioty, które mogą wesprzeć PiS, lecz podyktują cenę, a mogą mieć ambicję na samodzielny byt i uszczkną kilka procent, które mogą przeważyć w wyborach. Do tego mini partyjka Rydzyka, za którą stoi potęga jego imperium i kolejne warunki.
Kaczyński skwapliwie wykorzystał narzędzie LGBT, lekkomyślnie podane przez Trzaskowskiego i Rabieja. Ale jakoś nie kontynuuje za bardzo tego wątku. Osobowość prezesa jak obrońcy „naszych dzieci” nie wygląda przekonująco. Tak jak w roli obrońcy wolności w Internecie, kiedy wiadomo, że osobiście to nie ma on z nim styczności. Takie akcje nie dodają powagi. PiS traci na tym, lecz otwarte zostaje pytanie; w czyich oczach?
Swych przeciwników umacnia w ich przekonaniu, co się wydaje już zbędne. W oczach wiernego elektoratu chyba nic jeszcze nie może mu zaszkodzić. Na centrum decydujące może to mieć niekorzystny dla władzy wpływ, lecz tu działają jeszcze inne czynniki.
Zjednoczona opozycja, KE, musi liczyć przynajmniej na neutralność, lecz przede wszystkim na poparcie tej, centrowej, części elektoratu, która kilkoma procentami głosów decyduje o wyniku wyborów. Czyli jak najwięcej ludzi przyciągać i jak najmniej zrażać. A grozi jej przedwczesna euforia wywołana przez widoczne potknięcia i słabości PiS. I niezwracanie uwagi na pułapki w sytuacji, w której się sama znajduje.
Ostrożnie na lewym skrzydle!
Zapowiedź licytacji w polityce rozdawnictwa nie musi się podobać ludziom w centrum elektoratu. Cała ogromna sfera przedsiębiorczości, od „sklepika do Kulczyka”, może zdać sobie sprawę, że i PiS, i KE zamierzają rozdawać to, co ona wypracuje. Pozostaje ufać w niepewne zrozumienie tych ludzi, że PiS to droga do katastrofy, a wygrana opozycji to jakaś szansa no mozolne wygrzebywanie z niej.
PiS ma potencjalną rezerwę. W wyborach do PE jak dotąd uczestniczyła jedna czwarta uprawnionych, a teraz zapowiada swój udział połowa. Zagłosuje zapewne mniej, ale jakaś spora nadwyżka będzie. A w niej jakaś część zmobilizowana strachem, że opozycja nie da wszystkiego, co daje i obiecuje PiS. A obiecuje wciąż więcej i więcej. Dziś, w sobotę, rolnikom zagrodowym, takim z hektarem, jedną krową i trzema świniami, Kaczyński obiecuje przychylić nieba, w dużym stopniu na koszt UE, tak jakby był w stanie tam cokolwiek osiągnąć. Trzeźwy program Koalicji mógłby ją drogo kosztować już w maju i bez porównania więcej w jesiennych wyborach. Ale to nie jedyna przeszkoda.
Lewica obyczajowa to tylko część – fakt, że najaktywniejsza – opozycji, również w KE. Ale jej postulaty budzą sprzeciw nie tylko zwolenników PiS. Natomiast trójpodział władzy, niezależne sądownictwo, poprawa pozycji w Europie i świecie, rozsądna polityka energetyczna i ochrona środowiska, między innymi przed nieuzasadnionymi inwestycjami PiS, to są pozycje bezsporne. Zaś postulaty obyczajowe niekoniecznie.
Przemiany cywilizacyjne i kulturowe idą po myśli tej lewicy. Cele, które ona przed sobą stawia, nawet niezależnie od niej i jej narracji, mieszczą się w cywilizacyjnym procesie laicyzacji i sekularyzacji społeczeństwa. W postawach i zachowaniu wielu ludzi. Ale wielu — nie znaczy wszystkich. A u większości z tych wielu nie odbywa się to drogą nagłej iluminacji, ale stopniowo. I nie obejmuje hurtem wszystkich elementów mieszczących się w liberalnym pakiecie.
Są tacy, którzy by wyprowadzili naukę religii ze szkół, gdyby nie było to związane z wożeniem dzieci w dwa miejsca miast w jedno. Ponad połowa badanych akceptuje związki partnerskie homo, ale ponad trzy czwarte nie chce oddawania im dzieci. Z różnych zeszłorocznych badan wynikałoby, że tylko około jedenastu procent popiera całkowity zakaz aborcji. Od 38 do 69 procent jest za aborcją na życzenie. Przeciw, ale nie za zakazem, jest od 32 do 44 procent. Sytuacja jest niejasna i zmienna, ale postulat „na życzenie” podzieliłby tę większość, która jak dotąd skutecznie odpiera naciski Kościoła i powstrzymuje PiS.
***
W amatorskiej grze politycznej można być za Kaczyńskiego, Broniarza, Rydzyka, Korwina, Biedronia Oni mogą wte albo wefte. A przed graczem w roli domniemanego dysponenta zjednoczonej opozycji, którym nie jest Schetyna, zbyt wiele zmiennych. I świadomość, że potop nie po nas, lecz przy nas. A możemy się tylko postarać, aby był mniejszy niż większy.

Ernest Kajetan Skalski
Ur. 18 stycznia 1935 w Warszawie) – dziennikarz i publicysta,
z wykształcenia historyk.