15.04.2019
Ekonomiści i publicyści analizujący zgubne następstwa licytacji socjalnej jako metody prowadzenia polityki przez władze i opozycję często sięgają po przykład Argentyny. W skondensowanej formie ma to wyrażać peronizm, rozumiany jako system rozdawnictwa stworzony po wojnie przez prezydenta Juana Domingo Perona, a kontynuowany przez jego następców i założoną przez niego Partię Sprawiedliwości (Partido Justicialista) przez późniejsze dziesięciolecia.
Na rujnującą gospodarkę politykę peronizmu powołał się red. Ernest Skalski w znakomitym artykule na temat polskich perspektyw, Ernest Skalski: Avec nous le déluge. Szczególnie niepokojąca jest teza o nieuchronności alternatywy polegającej na tym, że odsunięcie od władzy rządzącej grupy ma wymagać od opozycji takiej samej polityki, która w efekcie doprowadzi do załamania gospodarki. Na przykładzie Argentyny miałaby to potwierdzać rotacja populistycznych rządów i wojskowych dyktatur, które mimo dysponowania rozbudowanymi instrumentami przymusu i stosowania terroru zazwyczaj doprowadzały kraj do gospodarczej ruiny. Ten obraz permanentnego kryzysu, jako następstwa zaklętego kręgu, w jakim znajdują się kraje uwikłane w politykę rozdawnictwa (Argentyna, Wenezuela, Grecja), wymaga jednak pewnej korekty.
Nie do końca trafna jest twierdzenie, że opozycja skazana jest na powielanie polityki rozdawnictwa, a jedyną alternatywą dla populistycznej demokracji jest dyktatura lub przynajmniej jakaś forma autorytaryzmu, niezbędnego do ogarnięcia kryzysu i chaotycznej sytuacji społecznej, podminowanej rozpowszechnionymi roszczeniowymi postawami.
Po upadku wyjątkowo okrutnej dyktatury wojskowej w 1983 r. w Argentynie nastały cywilne rządy reformistycznej partii radykalnej, która zasłużyła się dla przywrócenia demokracji w kraju, ale nie zapobiegła kryzysowi gospodarczemu. Utrata przez nią władzy nie otworzyła jednak drogi do kolejnej odsłony dyktatury wojskowej, lecz utorowała dostęp peronistów do rządów. Ich przywódca, Saul Menem,z rodziny syryjskich imigrantów, pozostawał przy władzy przez dwie kadencje ( 1989 – 1999 ) i był najdłużej urzędującym prezydentem w historii Argentyny, o rok dłużej od twórcy polityki justicialismo, generała Perona. Nowy prezydent przejął władzę, gdy Argentynę nękał kryzys gospodarczy i hiperinflacja, ale jego odpowiedzią na tę sytuację nie była polityka rozdawnictwa, lecz jej przeciwieństwo: polityka gospodarcza oparta na Konsensusie Waszyngtońskim będącym kanonem poprawnie prowadzonej działalności, zalecanej przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Istotą tej polityki, jak wiadomo, jest utrzymanie dyscypliny finansowej, liberalizacja handlu i prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych. Bez trudu odnajdujemy w tym podobieństwa do polskiej transformacji i Planu Balcerowicza, będących dzisiaj synonimem rynkowego neoliberalizmu.
Menem przeprowadził radykalne reformy: wymienialność krajowej waluty, cofnięcie rozbudowanego systemu dotacji i drastyczną prywatyzację, która objęła kilkadziesiąt kluczowych przedsiębiorstw państwowych, w tym linie lotnicze, koleje, energetykę, wodociągi, pocztę, telefony i zakłady zbrojeniowe. Z prywatyzowanych zakładów zwolniono dużą liczbę pracowników, co przyczyniło się do wzrostu bezrobocia. Zamrożenie płac i wzrost kosztów utrzymania spowodował zamieszki i demonstracje, a związki zawodowe zaostrzyły sprzeciw wobec polityki gospodarczej.
Wolny handel, odstąpienie od polityki protekcjonizmu w stosunku do własnych przedsiębiorstw i otwarcie się na rynki zagraniczne ułatwiły import, ale utrudniły eksport argentyńskim producentom, którzy nie wytrzymywali konkurencji z zagranicą. Sytuację pogorszyły zewnętrzne kryzysy finansowe: w Meksyku, w Azji i Rosji, które wymusiły w innych krajach zastosowanie środków zaradczych w postaci dalszych ograniczeń wydatków publicznych, obniżki płac i wzrostu podatków, co jednak zamiast poszukiwanej równowagi skutkowało nasileniem protestów społecznych i stagnacją gospodarczą. Zreformowany argentyński system finansowy zachwiał się pod naporem zewnętrznych kryzysów walutowych.
Zbyt duży stopień liberalizacji rynku kapitałowego i handlu przy mało skutecznym systemie zabezpieczeń socjalnych, szczególnie w kontekście prywatyzacji, spowodował narastanie symptomów kolejnego kryzysu w Argentynie.
Na miejsce odchodzącej ekipy nie przyszła jednak wojskowa junta, lecz demokratyczna władza opozycyjnej, centrolewicowej unii radykalnej, która usiłowała kontynuować kurs wolnorynkowej gospodarki, jednak próby jej uzdrowienia poprzez ograniczenie wydatków, powiązane z redukcją płac w sektorze publicznym, napotkały na silny opór społeczny i doprowadziły do rezygnacji z reform i upadku rządu.
Tym razem również, mimo zapaści gospodarczej i ogłoszenia niewypłacalności kraju, odpowiedzią na kryzys nie był wojskowy zamach, lecz powrót do rządów peronistowskich kolejno Nestora i Cristiny Kirchnerów, którzy sprawując łącznie władzę przez dwanaście lat, zanegowali wolnorynkową politykę Menema i ponownie, w oparciu o uprzywilejowaną pozycję powiązanych z rządem związków zawodowych, wdrożyli populistyczną politykę rozdawnictwa, która, zgodnie z przewidywaniami, zakończyła się bankructwem.
Porządku nie zaprowadzała jednak znowu armia.
Kolejne wybory prezydenckie w 2015 r. wygrał Mauricio Macri, kandydat centroprawicowej koalicji Cambiemos (Zmieniajmy), który wystąpił w kampanii z krytyką populizmu i prezentował liberalny program z naciskiem na rozwój gospodarczy, ale w powiązaniu z walką z wykluczeniem społecznym, a także umocnieniem instytucji demokratycznego państwa. Zwycięstwo Macriego w ocenie wielu komentatorów oznacza zakończenie epoki populizmu w Argentynie.
Po niemal czterech latach rządząca koalicja zdobyła większość mandatów w Izbie Deputowanych, a sondaże pokazują, że również w przypadających na jesień tego roku wyborach prezydenckich faworytem jest obecny prezydent. Jeśli tak się stanie, będzie to dowód, że skuteczną odtrutką na populizm może być niekoniecznie inna wersja populizmu, lecz także trzeźwa polityka ekonomiczna, powiązana ze skutecznym programem społecznym i troską o umocnienie demokratycznych instytucji państwa.
Sięganie po przestrogi z Argentyny przy opisywaniu różnych polskich problemów jest uprawnione — zważywszy, że oba kraje mają zbliżone standardy cywilizacyjne, podobną liczbę ludności, poziom religijności i, co jest dla tych rozważań szczególnie istotne, dysponują zbliżonym potencjałem gospodarczym (Argentyna należy do grupy G-20, do której aspiruje Polska) przy znacznym wzroście gospodarczym umiejscawiającym oba kraje w grupie tzw. wschodzących rynków.
Są oczywiście różnice zwłaszcza w historii politycznej (wojskowe przewroty nie są dla nas typowe, chociaż nie brakuje autorytarnych epizodów w naszej historii), natomiast wspólna jest troska, z różnych powodów, o bliskie stosunki z USA. Argentyńskie doświadczenia mogą być zatem w jakiejś mierze przydatne przy analizie i prognozowaniu sytuacji w Polsce. Uzasadnia to wprowadzenie pewnych uściśleń do przyjętych w naszej publicystyce obiegowych opinii:
Po pierwsze: peronizm ma różne oblicza i oprócz dewastującej polityki rozdawnictwa populistycznych przywódców trzeba pamiętać o negatywnych skutkach jego wolnorynkowego, monetarystycznego wariantu, zwłaszcza w kontekście kosztów społecznych;
Po drugie: alternatywą populizmu nie musi być jeszcze większy populizm ani dyktatura; równie dobrze może nią być władza demokratyczna;
Po trzecie: do zwycięstwa w wyborach nie jest konieczna licytacja socjalna; można wygrać również przy użyciu argumentów racjonalnych, z otwartą krytyką szkodliwych aspektów populizmu i zdecydowaną obroną instytucji demokratycznego państwa.