16.09.2019
Dotarłem do dziwnego tekstu. Oto on. Wygląda jak jakiś stenogram z instruktażu. Jakbym to kiedyś słyszał…
Zacznijmy od krytyki. Więc, towarzysze, może ona być konstruktywna – albo nie. Jak zobaczycie jakieś zło i je opiszecie – to jest krytyka. Ale jeśli na tym sprawa się skończy – to nie jest krytyka konstruktywna. Bo czemu takie ujawnienie zła służy? Z jednej strony – niby ostrzega, piętnuje, zapobiega podobnym sytuacjom na przyszłość. Informuje. Ale z drugiej strony mówi to ludziom, że nasza partia tego zła nie dostrzegła. Że błądzi. Czyli obiektywnie – to nam szkodzi. I my taką krytykę zdecydowanie odrzucamy. Bo czysta informacja, to – towarzysze – bardzo często z politycznego punktu widzenia dezinformacja.
Bo popatrzmy na sprawę inaczej. Skąd, towarzysze, wiecie, to co wiecie? A może partia wie o wszystkim, ale prowadzi subtelną grę i czeka cierpliwie, by sprawcy tego zła obnażyli się do końca? By ujawnili sojuszników – naszych wrogów? Wtedy wasz krytyczny tekst wszystko może zepsuć…
A jeśli partia rzeczywiście nie wie – to znaczy, że wy, prosty skrobipiórek, mówicie: ja wiem lepiej niż towarzysze z władzy. To zaś jest wszak niemożliwe, jednostka nie może wiedzieć lepiej. To dowodzi tylko i jedynie waszej próżności. Zarozumialstwa. A my takich dziennikarzy nie chcemy.
Więc dziennikarz, który rozumie swoją misję jako żołnierza naszej partii, który jest świadomy i ideologicznie wyrobiony – zobaczywszy zło nie ograniczy się do opisania go. Więcej: nie będzie się z tym spieszył. Pójdzie z tematem do instancji partyjnej, przedstawi go, poprosi o ocenę. Da partii szansę zareagowania. Bo – nie oszukujmy się – rzadko, bo rzadko, ale partia jednak też błądzi. Bo partia to ludzie, a ludzie bywają omylni. Ale naród nie powinien o tym wiedzieć. Naród musi mieć pozytywne wzory, ufać – rozumiecie? A wy chcecie to zaufanie poderwać. Tak jest obiektywnie, niezależnie od waszych intencji.
Ale i to mało. Dobry, zaangażowany dziennikarz nie tylko widzi zło. On musi – a co najmniej: powinien – wiedzieć, jak to zło usunąć. I idąc ze swoim tematem do instancji partyjnej, powinien jej przedstawić swoje propozycje naprawy. Tylko wtedy jego krytyka zasługuje na nazwę konstruktywnej. I tylko taką krytykę możemy akceptować, towarzysze.
Oczywiście, towarzysze, nie będziemy takich zachowań na was wymuszać administracyjnie. Nasza partia nie jest od tego. Nasza partia liczy na waszą samoświadomość i samorządność. Ona tylko wskazuje kierunki. A tu kierunek jest taki: zorganizujecie się, towarzysze. Będziecie mieli własny samorząd, który poprowadzi odpowiednie szkolenia i zdecyduje o przyznaniu wam uprawnień do pisania czy posługiwania się kamerą, czy mikrofonem. Bo powiedzmy wyraźnie: do czego by prowadziło, gdyby nikt o takie uprawnienia nie pytał? Publikowałby – kto chce, a to przecież nazywa się woluntaryzm i anarchia.
Bo, towarzysze, wolność słowa – to wolność świadomego słowa, a nie gadanie czy pisanie co się komu zachce i gdzie mu się spodoba.
I ten wasz samorząd, towarzysze, będzie mógł każdego z tego tak ważnego i odpowiedzialnego społecznie zawodu wykluczyć, na stałe – lub czasowo. To się będzie nazywało zakaz publikacji.
Mówicie, że to będzie niedozwolona cenzura? Ależ skąd, przecież nie powołamy żadnej instytucji, która by przed publikacją czytała wasze teksty. Co innego po publikacji, bo to już jest praca badawcza, której wyniki naturalnie będą dla nas użyteczne politycznie i mogą posłużyć do udzielenia odpowiednich życzliwych rad i wskazówek samorządom. Ale o cenzurze mowy nie ma.
Zastrzegamy sobie tylko jedno: nie może być tak, że wy sobie sami wybierzecie ten samorząd. Muszą w nim zasiadać – i to z głosem decydującym — reprezentanci suwerena, bo w przeciwnym wypadku stalibyście się przecież jakąś nową kastą. Bo u nas nie ma i nie może być nietykalnych; lud lub jak wolicie suweren, decyduje – oczywiście, w porozumieniu z konstytuującym naszą tożsamość Kościołem katolickim – o wszystkim.
Tak nam dopomóż Bóg.
I – żebyście nie mieli wątpliwości – ta instrukcja została zatwierdzona. Czy muszę wam mówić przez kogo? Z pewnością – nie. Przecież jesteście świadomymi bojownikami naszej świętej sprawy…
Nie udało mi się ustalić daty pierwszej publikacji tego tekstu. Gdyby nie końcowe akapity myślałbym, że to jakiś rok 1950. Ale wtedy by nie było o Kościele, tylko raczej o ZSRR.
Dziwne w sumie.
Bogdan Miś
Dołącz do tego jeszcze i to żeby nie było wątpliwości.
https://natemat.pl/284667,terlecki-pis-oprocz-mediow-opozycji-ucywilizuje-media-spolecznosciowe
Każdy kolejny pomysł rozpętuje dyskusję i na dyskusji się kończy. Od lat. Jedyna rada – niech każdy weźmie się “na ambit” (to chyba u Wiecha było) i skłoni jednego sąsiada do pójścia na wybory. Inaczej marny nasz los, bo obawiam się, że w nowej Berezie nawet baraków nie dadzą wybrać tylko przydzielą z urzędu i cholera wie z kim przyjdzie nam siedzieć.
Rozmawiałem dziś na fb (szalenie kulturalnie, co wymagało pewnego wysiłku) z kandydatem PiS do sejmu z naszego regionu. Facet wygrał. Mimo 3 godzin jakie mu poświęciłem nie odpowiedział mi na pytanie choć zadawałem wciąż to samo: dlaczego obiecuje, że zrobi coś dla nas skoro wie, że w PiS liczy się tylko wola prezesa i on nie będzie miał tam nic do powiedzenia? W tej sytuacji obietnice pana kandydata to oszustwo. Wspomniałem też coś o lustrze i spojrzeniu w oczy własnym dzieciom, ale nie odpowiedział.
Nie jestem psychologiem, ale to zjawisko chętnie bym zbadał.
Ostatnio natomiast trochę wyjaśnił ten tekst
https://kobieta.onet.pl/w-pgr-ach-jak-w-soczewce-skupialo-sie-wszystko-co-bylo-najgorsze-w-komunie/ll8pb40
Można się zżymać, nie zgadzać, ale to istnieje, nie tylko w PGR-ach.
“Die Fahne hoch!”
I kto odmówi suszności i suchania naszy partii???
Pewien manewr był ćwiczony w 1956 roku w Chinach. Ogłoszono kampanię “Nich rozkwita sto kwitów, niech przemawia sto szkół”. Krytykujcie towarzysze, śmiało, śmiało… Rok później,w 1957 roku, przyszła kampania “Wypielić chwasty”. Tych co krytykowali wyłapano i rozstrzelano.
Jak to rzekł Prezes? “Ostatnie cztery lata to było dopiero udeptywanie ziemi do rozprawy z tymi…”
PiS już raz uchwalił ustawę o lustracji dziennikarzy. Uwalił ją wówczas Trybunał Konstytucyjny. Zlustrowani dziennikarze mieli wówczas mieć 10 lat zakazu publikacji.
Był też projekt nowego prawa prasowego, w którym określono, komu wolno być dziennikarzem, a komu nie, kto może być redaktorem naczelnym… Wprowadzono też stopnie dziennikarskie. Zacząłem się przekornie podpisywać pod artykułami: “starszy redaktor sztabowy rezerwy”. Ten projekt też upadł.