Jerzy Klechta: Stefan146 min czytania

Wiosną 1955 roku Hieronim Kubiak zorganizował juwenalia uniwersyteckie. To była raczej pozorowana impreza, więc z bardzo pozorowaną też spontanicznością. Taka, jaka wówczas była możliwa. To już jednak było coś w każdym razie, nie ta sztampa codzienności stalinowskiego okresu. A mnie wpadło do głowy w 1956 roku, żeby zrobić Juwenalia ogólnokrakowskie. Poszedłem z tym do ówczesnego prezesa okręgowej rady Zrzeszenia Studentów Polskich, Stanisława Gugały. To była bardzo specyficzna organizacja, coś zupełnie różnego od ZMP, bo miała statut związku zawodowego. ZSP dziedziczyło tradycje i zakres działalności po Bratniaku. Zapytałem Gugałę, czy nie można by zrobić Juwenaliów, a on na to: „Jeśli chcesz to zrobić, to rób!” Więc odpowiedziałem: „To zrobię”. Na wiceprezesa komitetu organizacyjnego dobrałem sobie studenta wyuczonego przeze mnie, Roberta Koźlika i zaczęliśmy działać. Zaprojektowaliśmy mnóstwo imprez, które miały być extra atrakcją tych juwenaliów, a więc wybór królowej Juwenaliów i z wielką zabawą końcową na rynku. Ta zabawa budziła niesłychany niepokój, ale bezpieka nie protestowała. Natomiast Komitet Wojewódzki partii był, rzecz jasna przerażony. Był tam taki towarzysz Łukaszewicz, który wtedy wydawał mi się bardzo stary, czyli miał pewnie jakieś czterdzieści parę lat, i on ze szczególnym niepokojem obserwował to, co się działo podczas przygotowań do Juwenaliów.

No i w piątek, chyba 9 maja, stała się rzecz, która wyprowadziła z równowagi nie tylko Łukaszewicza, ale i cały KW. Studenci urwali się z Bronowic ze studium wojskowego i poszli w miasto. Nie wiem kto zaczął, czy był to trzeci rok Politechniki, czyli rok mojego brata. Swój marsz rozpoczęli od domów akademickich na Reymonta, potem poszli pod dom akademicki dziewcząt z ASP. Krzycząc „chodźcie z nami” wyprowadzili kilkanaście tysięcy młodzieży na ulice. Na Wielopolu pod Dom Prasy skandowano: „Prawdy i chleba!”.


Artykuł podzielony na strony.
Numery stron (na dole) są aktywnymi odnośnikami.

Śmiertelnie przerażony Łukaszewicz poleciał do Gugały pytając: „Co to będzie? Co to będzie?”. A Gugała ze spokojem: „Nic nie będzie. Nie wyleci nawet jedna szyba”. Łukaszewicz: „No, ale oni demonstrują!” . Gugała: „No to sobie podemonstrują. Nic złego się nie stanie”.

Po pewnym czasie dołączyli studenci z AGH. To była uczelnia dosyć konserwatywna. Demonstracja odbyła się dość spokojnie. Pokazaliśmy, że można bez pozwolenia władz wyjść na ulice. Niejako dzięki temu doświadczeniu wyszli na ulice w Poznaniu, w czerwcu 1956 robotnicy. Byli obrażani lekceważeniem ze strony władz. Nie mieli zamiaru wzniecać powstanie, to władza wywołała awantury, to władza zaczęła strzelać do bezbronnych.

14 lat później spotkałem na Frascati w Warszawie Janusza Kuczmę w towarzystwie drobnego starszego pana. Kuczma to był jeden z przyzwoitszych ludzi w ekipach rządzących i świetny fachowiec, który starał się pomagać wszystkim niszczonym konstruktorom i wynalazcom, uważanym za zagrożenie dla aparatu. Odgrywał bardzo pozytywną rolę i ja go wręcz szanowałem. I w tym 1995 roku Kuczma do mnie mówi: „A to jest człowiek, który cię czterdzieści lat temu nie aresztował”. Wiedziałem już, jak on się nazywał, bośmy to rozszyfrowali, więc pytam: „Chciałbym tylko wiedzieć, panie Stanisławie, czy pan nie żałuje?” Uścisnęliśmy sobie ręce, Stanisław Filipiak popatrzył na mnie i powiedział: „Nie żałuję”.

 

5 komentarzy

  1. Bogdan Miś 23.11.2019
  2. Bogdan Miś 23.11.2019
  3. PIRS 24.11.2019
  4. Obirek 24.11.2019
  5. Margaret P. Bonikowska 27.11.2019