Najzabawniejsze było to, że przez dwa tygodnie nasza milicja studencko-robotnicza, która była organem porządkowym Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego, pilnowała porządku w mieście, bo oficjalna władza „od porządków” całkiem się pogubiła. Nie wiedzieli, co robić, kogo słuchać. Nasza milicja chodziła z drewnianymi pałami po mieście i w opaskach Komitetu. Szefem tej milicji był Adam Kreisler. W pewnym momencie przyszła do niego grupa dosyć szemranych, dziwnych facetów i zapytała: Jak długo będziecie rządzić miastem? Adam na to: „Pewnie jakieś dwa tygodnie, zanim się to wszystko nie ustatkuje. Nie możemy być przecież w nieskończoność. – Dwa tygodnie? – Chyba tak. – No to my przez dwa tygodnie nie będziemy kraść, bo my jesteśmy delegacją zawodowych złodziei krakowskich”.
Jako Studencki Komitet Rewolucyjny zabraliśmy się za rozwiązywanie spółdzielni produkcyjnych w Krakowskiem. Warto wspomnieć, że jeszcze przed Październikiem, cała nasza rewolucyjna grupa pojechała w wakacje do PGR-u Cetuń w Koszalińskie, żeby tam pracować, a następnie opracować raport o tym, co się dzieje w gospodarce PGR-owskiej. Po miesiącu wróciliśmy, a raport, przekazaliśmy do KC i „Po prostu”. Czy to odegrało jakąkolwiek rolę, trudno powiedzieć, ale opis sytuacji był chyba dość rzeczowy. Ta nasza rewolucja, nie była rewolucją w imię gospodarki rynkowej. Wtedy jeszcze nie było o tym mowy. Chcieliśmy prawdziwego socjalizmu. Jedyne oczywiste dla nas było, że muszą być prywatne gospodarstwa wiejskie, prywatna drobna wytwórczość i drobny prywatny handel, i oczywiście autentyczna spółdzielczość.
Artykuł podzielony na strony.
Numery stron (na dole) są aktywnymi odnośnikami.
Wysłannicy Studenckiego Komitetu Rewolucyjnego jeździli w teren i rozwiązywali bądź też pomagali rozwiązywać spółdzielnie produkcyjne. Mój młodszy brat sam rozwiązał chyba ze trzy. Przy okazji uratował kiedyś od linczu szefa bezpieki w Nowym Targu, gdzie pojechał po to, aby go usunąć ze stanowiska. Na miejscu okazało się, że jemu po prostu groził lincz. No i Jędrek go uratował. Takich dramatycznych sytuacji był wiele. W każdym razie, w tamtym czasie w Małopolsce rzeczywiście dokonywały się duże zmiany. Byliśmy konstruktywistami. Od początku było dla nas oczywiste, że nie wyjdziemy z tego obozu. To nawet mama powtarzała: „Pamiętajcie, zostaliśmy sprzedani na 100 lat”. I pamiętałem jeszcze to, co jako mały chłopiec usłyszałem od Szpinalskiego: „Nie mieliśmy, my, rewolucjoniści, żadnych złudzeń. Problem polegał na tym, jak z tego, co jest, zrobić autentyczny, uczciwy socjalizm, wypływający z tradycji PPS-u, a nie jego stalinowską wersję, ani sowiecki ustrój”.
Na prośbę Z. Szczypińskiego:
Stefanie – przeczytałem i cały jestem dumny, że miałem szczęście jako „poziomka” poznać Cię i trochę namieszać w tamtym czasie, Kłaniam się nisko, czapką do ziemi, po polsku. Zbyszek S.
Nieskromnie pozwolę sobie poinformować, że niedawno minęło 57 lat naszej przyjaźni.
Ad multos annos
Plurimos annos, plurimos, tak jezuici śpiewają przy różnych okazjach, pozwalam sobie zaśpiewać również Stafanowi Bratkowskiemu. Pózno go poznałem, ale w czasach gdy taka znajomość jest wyjątkowo cenna. Jest wyspą na której czuję się dobrze i bezpiecznie gdy wokół szaleją fale bezmyślności, a może dokładniej rzecz ujmując, konformizmu.
To powinna być lektura obowiązkowa dla pokolenia wnuków Stefana. A dla mojego także, chociaż w innym celu.